„Spotykaliśmy się w windzie prawie codziennie. Nie miałem śmiałości zagadać, ale kumpel tak. Poczułem się jak przegryw”

smutny mężczyzna w domu fot. Adobe Stock, DimaBerlin
„Marzenia to marzenia, a rzeczywistość była okrutna: stałem w windzie, uśmiechając się jak idiota, rozdarty między pragnieniem zagadania do nieznajomej i pewnością, że jeśli to zrobię, pogrążę się bez ratunku. Umrze ze śmiechu, ledwo usłyszy mój żałosny akcent! Tak więc zdobyłem się tylko na to, by przytrzymać jej drzwi, gdy wychodziła”.
/ 09.06.2023 07:15
smutny mężczyzna w domu fot. Adobe Stock, DimaBerlin

Powoli zaczęło mi się układać, a nawet, gdybym nie był tak cholernie ambitny, mógłbym powiedzieć, że wstąpiłem na drogę do sukcesu. Przynajmniej jak na gościa znikąd, z nieciekawym wykształceniem, który rok temu przyleciał do Glasgow nastawiony jedynie na przetrwanie. A tu proszę, miesiąc temu zostałem supervisorem w firmie, co pozwoliło mi nareszcie wynająć skromną kawalerkę…

Na Boga, jakbym musiał mieszkać jeszcze chociaż kilka dni z wesołą kompanią z Radomia, przysięgam, zostałbym seryjnym mordercą! Nieustające balangi, dudniące basy Rammsteina, połączone z ciągłym narzekaniem na Angoli i wypominaniem swoich krzywd, dobiłyby każdego.

Teraz było naprawdę super

Wracałem z pracy, coś sobie pichciłem, potem grałem na kompie lub szedłem na spacer… Raj. „Po prostu niebo na ziemi” – czy nie tak właśnie pomyślałem, wychodząc rano z czystego mieszkania i uświadamiając sobie po raz kolejny, że zastanę je takim samym, gdy wrócę? A potem wsiadłem do windy i zobaczyłem tę dziewczynę, a razem z nią – dojmującą pustkę w moim życiu.

Nie jestem nastolatkiem i wiem, że miłość od pierwszego wejrzenia nie istnieje, a jednak wystarczyło, żebym przymknął powieki, i  ona znów stawała mi przed oczami: wysoka, silna, z włosami jak płomienie. Żadna tam słowiańska lilia – delikatna, rozmarzona i oczekująca hołdów, lecz typowa Szkotka – taka, która poradzi sobie w każdej sytuacji, a jak trzeba, potrafi nawet przyłożyć.

Zawsze intrygowały mnie kobiety w typie awanturnic, choć moje doświadczenie, poza niewartymi wzmianki wyjątkami, ograniczało się do literatury i filmu. Może utożsamiałem się podświadomie z bohaterami, którzy potrafili poskramiać złośnice?

Na widok tej dziewczyny zaniemówiłem!

Marzenia to marzenia, a rzeczywistość była okrutna: stałem w windzie, uśmiechając się jak idiota, rozdarty między pragnieniem zagadania do nieznajomej i pewnością, że jeśli to zrobię, pogrążę się bez ratunku. Umrze ze śmiechu, ledwo usłyszy mój żałosny akcent!

Tak więc zdobyłem się tylko na to, by przytrzymać jej drzwi, gdy wychodziła. Nie byłem w stanie wybąkać nawet głupiego „bye” w odpowiedzi na jej pożegnanie. Kompletna porażka.

W pracy cały czas próbowałem opracować strategię, która zbliżyłaby mnie do rudowłosej, ale opcji było naprawdę niewiele, a najbardziej obiecująca wydawała się taka, żeby udawać niemowę. Czy zresztą w ogóle był sens to rozważać? Może dziewczyna była tylko u kogoś w odwiedzinach i więcej jej nie zobaczę?

Podczas lunchu zaczepił mnie Jacek, jeden z byłych współlokatorów.

– Joł, ziomal, to kiedy parapetówa?

– Zapomnij – bez skrupułów pozbawiłem go nadziei na darmowe chlanie. – To przeżytek. My, ludzie światowi, nie hołdujemy takim tradycjom.

– No trudno, ale zapytać zawsze warto – wyszczerzył się. – Brakuje nam ciebie, chłopie.

– Nie chrzań – zgasiłem go.

Już dość się naudawałem, że jestem równy gość…

Teraz pragnąłem tylko nie mieć nic wspólnego z chłopcami z Radomia. Cokolwiek ten facet miał na myśli, na pewno nie wróżyło mi nic dobrego.

No i proszę, nie myliłem się… Okazało się, że Jacek wpadł na genialny pomysł i postanowił wyrwać na facebooku jakąś pannę z Nowej Zelandii. Po tym, jak obejrzał „Władcę Pierścieni”, zdecydował, że musi tam wyemigrować, a co, jeśli nie małżeństwo ułatwi mu taki manewr?

– Procedura emigracyjna? – podsunąłem najprostszą drogę.

Spojrzał z politowaniem – chyba na łeb upadłem! Trzeba mieć chodliwy zawód i znać perfekt angielski.

No i w tym rzecz, właśnie jedna z dziewczyn mu odpisała a on za cholerę nie wie co… Może bym przetłumaczył i pomógł mu wysmażyć jakąś odpowiedź?

– Niech ci to Bartek zrobi – próbowałem się wymigać.

W końcu mieli na chacie geniusza od wszystkiego, nie? Mało się nasłuchałem jego mądrości?

– Bart jest na urlopie – sprowadził mnie na ziemię Jacek. – Wpadnę dziś do ciebie koło siódmej, okej? – zaproponował, po czym, nie czekając na odpowiedź, pomachał komuś za oknem i zmył się.

Nie powinienem był angażować ich w przeprowadzkę…

Teraz, jak już znają adres, w życiu się nie odczepią. Swoją drogą, to śmieszne: znajomi Polacy traktują mnie jak wykwalifikowanego tłumacza, a ja pękam, gdy trzeba zagadać do dziewczyny… Cóż, tak bywa, jak się chodzi do byle jakich szkół na prowincji, gdzie nauka języków odbywa się tylko w formie pisanej.

Znam gramatykę i słownictwo na wylot, ale jak przychodzi do gadania, to nikt oprócz emigrantów z Europy Wschodniej mnie nie rozumie. I długo nie będzie lepiej, bo pracuję i obracam się tylko wśród przyjezdnych, a do tego złapałem jakąś blokadę i nawet do kasjera w sieciówce wolę się nie odzywać. Kompletna kicha.

Wracałem do domu przybity, dobry nastrój z rana szlag trafił. W dodatku znów zaczęło siąpić, niby nic nowego, ale jak to jest, że jak już świeci słońce, to tylko w godzinach roboczych? Otworzyłem drzwi do klatki, a tu akurat moja prześliczna rudowłosa wychodzi z windy… Przytrzymała dla mnie drzwi, uśmiechając się, a ja, ten beznadziejny młot, tylko gapiłem się na nią jak ciele na malowane wrota…

„Brawo, teraz już rola przygłupa-niemoty jest twoja na wieki!”

Drzwi się zasunęły, oparłem głowę o ścianę i nie wiadomo skąd przypłynął do mnie wiersz Appolinaire`a:

„Jej włosy ze złota tak jasno
Świecące się nigdy nie zgasną
Jak ognie pyszniące się będą
Śród róż herbacianych co więdną
Ale śmiejcie się śmiejcie się ze mnie
Ludzie zewsząd ludzie tutejsi
Bo tyle jest rzeczy których wam nie śmiem powiedzieć
Tyle jest rzeczy których nie dacie mi powiedzieć
Zlitujcie się nade mną”.

Nie, tak dalej być nie może!

Nie miałem czasu na szkołę, ale gdzieś w przepastnych głębiach nierozpakowanych jeszcze po przeprowadzce kartonów powinienem znaleźć audiobooki Roalda Dahla. I od dziś żadnych lektorów przy oglądaniu filmów, koniec. Biorę się za szlifowanie języka!

Do siódmej siedziałem ze słuchawkami na balkonie, obserwując ulicę i łącząc przyjemne z pożytecznym: „Może zobaczę rudą, gdy będzie wracać, bo najprawdopodobniej tu mieszka?”. Niestety, jedyną znajomą postacią, która ukazała się na horyzoncie, był Jacek.

Zasuwał w swoim nieśmiertelnym dresie, ściskając pod pachą zawinięty w reklamówkę laptop.

– E no, ziom – rozejrzał się już od drzwi. – Spoko się urządziłeś.

W porównaniu do tego burdelu, w którym oni mieszkają, każde lokum przypomina pałac Buckingham.
Odpalił kompa i pokazał mi list. Co mają w głowie dziewczyny, które odpisują na prostackie zaczepki? Ta akurat wyglądała na zdjęciu całkiem fajnie – może nie była klasyczną pięknością, ale miała zabawne dołeczki w policzkach i wesołe oczy. Interesowała się ponoć literaturą, lotami w kosmos i słuchała Radiohead.

– Nie wydaje mi się, żebyście do siebie pasowali – zauważyłem.

– Niby dlaczego? – zapytał Jacek.

– Bo ty słuchasz Rammsteina – rzuciłem na odczepnego.

– Nie chrzań, otwarty jestem – wzruszył ramionami. – Muza to muza.

Napisaliśmy pannie piękny list

Że Jacek też dużo czyta i kocha poezję. Chciałby być jednym z pierwszych kolonizatorów kosmosu, tym bardziej, że fascynują go nowe technologie. Co do muzyki, liczą się dla niego emocje, lubi, gdy muzyka ściska za gardło i pobudza wyobraźnię.

– Ty tu kreujesz się na romantyka, a okaże się, że ona jest starszą panią, która moczy szczękę w szklance – musiałem jakoś odreagować te bzdury. – Albo garbatym facetem!

Popukał się w głowę:

– A niby po co ktoś miałby udawać kogoś, kim nie jest? Przecież i tak się wyda wcześniej czy później.
Pisałem już, że chłopcy z Radomia są nie do podrobienia?

Wszystko wskazywało na to, że czeka nas wiosna miłości. Ja wziąłem się za przełamywanie barier i przestałem kupować ciuchy przez internet, próbując się dogadać z ekspedientkami w sklepach stacjonarnych. Oglądałem filmy w oryginale, powtarzając co bardziej przydatne kwestie, zdarzyło mi się też dwa razy wprosić do kolegi z pracy, ożenionego ze Szkotką.

Jacek zaangażował się w korespondencję z Noemi

To oznaczało, że pojawiał się u mnie przynajmniej dwa razy w tygodniu. Ostatnio miał dylemat, bo postanowili czytać jednocześnie te samą książkę i wymieniać się uwagami – padło na „Lorda Jima” Josepha Conrada i nie dałem się wrobić w lekturę zamiast niego.

Cierpiał okrutnie, narzekał, że nudy, a ostatnio nawet miał rzadki przebłysk świadomości i rzucił retorycznym pytaniem: czy taki związek ma w ogóle sens? Co, do cholery, całe życie będzie musiał męczyć przedpotopowe gnioty?

Prześliczna rudowłosa, bo tak ją już na dobre nazwałem, faktycznie była moją sąsiadką. Mieszkała na dwudziestym piętrze, pracowała na zmiany i nawet ustaliłem już jej grafik, dzięki czemu coraz częściej się spotykaliśmy.

Przestałem udawać przy niej niemowę, choć wciąż jeszcze nie wyszedłem poza najprostsze zwroty grzecznościowe, ale zdecydowałem, że w maju ruszam do ofensywy – niech się dzieje, co chce. „Zapytam, jak jej się tutaj mieszka, może wspomnę o tym, że mają nam zabudowywać balkony…” – kombinowałem. „Najważniejsze to zacząć, potem już jakoś pójdzie, tym bardziej, że chyba nie jestem jej tak całkiem obojętny, skoro zawsze tak pięknie się do mnie uśmiecha”.

Wszystko szło dobrze, gdy zorientowałem się, że Jacka nie było już u mnie cały tydzień. Zahaczyłem go w robocie i zapytałem, co jest? Nie będziemy już pisać listów miłosnych do Wellington?

– Eee, tego – wił się. – Sam nie wiem… Może to faktycznie jest jakaś stara babka bez zębów i robi sobie ze mnie jaja?

– Jak chcesz – wzruszyłem ramionami. – Skoro pękasz. Myślałem, że ci zależy na Nowej Zelandii.

– Jasne, że zależy! – oburzył się. – Ale chłopaki ze mnie łacha drą, jak tylko biorę książkę do ręki, poza tym, poznałem niezłą laskę w realu…

A niech robi co chce!

Ale wieczorkiem wyszedłem sobie z kawą i papierosem na balkon, patrzę a tu Jacuś zasuwa: kaptur tradycyjnie naciągnięty na głowę, ale poza tym, jakiś taki elegancki a w ręku, no nie wierzę, bukiet irysów! Wszedł do klatki, więc czekam, najwyraźniej coś kombinuje – może będzie zdjęcie z kwiatami robił i Noemi wysyłał? Chociaż po co ja mu do tego?!

Dzwonek jednak nie zadzwonił. Wyszedłem na klatkę – pusto. „UFO go porwało czy jak?”. Znów polazłem na balkon i… co widzę?

Wychodzi kretyn z klatki, a razem z nim moja prześliczna rudowłosa! Boże, idzie, jakby tańczyła, potem przystają, cymbał coś do niej gada, a ona się śmieje. Nic nie słyszałem, ale w głowie dzwoniły mi tysiące dzwoneczków.

Więc to ta „niezła laska”, o której wspominał?!

– Jak?! – pytam się głośno, a głos mój ginie w przestrzeni. – Jak on może z nią rozmawiać, jak może ją rozśmieszyć? Debil, który ledwo po polsku zdanie kleci, a co dopiero w obcym języku?!

Niewiele myśląc, złapałem za komórkę i dzwonię. Jacek się zatrzymał, wyjął telefon, coś powiedział rudowłosej i znów się roześmiali.

– Elo, ziom – odebrał. – Co jest?

– Co ty odwalasz z moją sąsiadką?

– Z Milenką? Jedziemy na kręgle, a co?

– Ma na imię Milenka? Szkotka?

– Nie no, to Czeszka jest, jełopie. Poznaliśmy się w windzie. Dopiero dwa miesiące temu przyjechała, będę jej przewodnikiem po Glasgow! – wyjaśnił Jacek.

Widziałem, że coś powiedział do rudowłosej, spojrzała w górę, on też i oboje mi pomachali. Stałem na balkonie i też machałem: Jackowi, Milence i wszystkim moim marzeniom. A potem wróciłem do pokoju, odpaliłem kompa i postanowiłem napisać do Noemi. My, mole książkowe, powinniśmy trzymać się razem.

Czytaj także:
„Cierpienie ukochanego skłoni nas do wszystkiego. Wstyd mi, w jakie głupstwa wierzyłam, żeby tylko pomóc mężowi”
„Chciałem być kimś, ale życie cały czas rzucało mi kłody pod nogi. Nie poddałem się i spełniłem swoje marzenie”
„Porzuciłam swoje dzieci, gdy najbardziej mnie potrzebowały. Czy żałuję? Oczywiście. Teraz muszę im wszystko wynagrodzić”

Redakcja poleca

REKLAMA