„Spotkanie u weterynarza zmieniło się w miłość na zaciągniętym kocu pełnym sierści. Rzuciłam męża, bo wybrałam kota”

szczęśliwa kobieta kot fot. Adobe Stock, maryviolet
„Z Jackiem wzięliśmy rozwód. Mój były mąż nie mógł przeboleć, że rozstajemy się przez >>jakiegoś kota<<. Kiedy zobaczył mnie w towarzystwie Rafała w sądzie, prawie go pobił. Uznał, że mieliśmy romans i dlatego zaczęłam tak wydziwiać i wyciągać pieniądze z konta”.
/ 10.08.2023 13:15
szczęśliwa kobieta kot fot. Adobe Stock, maryviolet

Latte pokochałam, gdy tylko zobaczyłam go na zdjęciu, wstawionym przez fundację. Po wypełnieniu ankiety przedadopcyjnej, długiej rozmowie z wolontariuszką, przygotowaniach i podpisaniu umowy, wprowadził się do mnie.

Szybko znaleźliśmy wspólny język, a on nie odstępował mnie na krok. Tylko Jacek, mój mąż, nie do końca go akceptował. Prawdziwe schody zaczęły się jednak, gdy mój kociak zachorował. Dobrze, że przyjaciel Jacka, Rafał, postanowił mi wtedy pomóc.

To była dla mnie wielka sprawa

Zawsze lubiłam zwierzęta. Szczególnie koty. Planowałam, że będę mieć swojego, ale się z tą decyzją nie spieszyłam. Miałam zaobserwowane profile miejscowych fundacji w mediach społecznościowych, zaglądałam też regularnie na stronę schroniska. Bo uznałam, że raczej zwierzaka adoptuję.

Nie upodobałam sobie żadnej rasy, a dachowce były przecież równie piękne.
Któregoś dnia, kiedy przeglądałam portal społecznościowy, wyskoczyło mi zdjęcie Latte, wtedy jeszcze Józka. Kliknęłam w nie, przeczytałam ogłoszenie, obejrzałam więcej fotek.

Z bijącym sercem skonstruowałam maila do fundacji, przekonana, że to właśnie on. Mój przyszły kot. Kremowy, z zawadiackim spojrzeniem, przytulający się do ręki. Jak na szpilkach czekałam na odpowiedź, a kiedy kazano mi wypełnić ankietę przedadopcyjną, od razu się za to zabrałam.

Kolejnego popołudnia zadzwoniła do mnie wolontariuszka. Dużo rozmawiałyśmy, zwłaszcza że chciałam dokładnie wiedzieć, co taki kotek potrzebuje – planowałam zrobić porządną wyprawkę. Mój mąż, Jacek, śmiał się ze mnie wtedy, że przeżywam, jakby co najmniej miało do nas trafić dziecko. Niewiele się pomylił. Bo ja, kupując kuwetę, żwirek, kilka rodzajów karm, zapas zabawek i wypasiony drapak, tak się właśnie czułam.

Ja go kochałam, mąż tolerował

I w końcu nadszedł ten dzień. Latte przyjechał do naszego domu. Przywiozła go wolontariuszka. Pochwaliła siatkę na balkonie, o którą pokłóciłam się z Jackiem, przekonanym, że to jakaś moja głupia fanaberia. Ja byłam już wcześniej zobaczyć kota w domu tymczasowym, w którym przebywał, Jacek nie czuł takiej potrzeby.

– Kot to kot – mruknął tylko. – Skoro ciebie tak rajcuje, jedź i się z nim zapoznawaj. Mnie to wszystko jedno, co do domu przywleczesz.

To właśnie podczas mojego spotkania zapoznawczego z Latte dowiedziałam się, że muszę zabezpieczyć balkon. W sumie nawet mnie to nie zdziwiło – w końcu mieszkaliśmy na wysokim drugim piętrze, a pod balkonem był beton. Poza tym, przecież kot mógł coś zobaczyć, pognać za ptaszkiem i tyle byśmy go widzieli.

Choć trochę się obawiałam, jak Latte zareaguje na nowe miejsce, okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Kot z miejsca poczuł się jak u siebie. Zaczął zwiedzać wszystkie półki, podrapał w drapak, zainteresowały go też zabawki. Nie minął tydzień, a ja już nie wyobrażałam sobie bez niego życia.

Jacek trzymał się od niego z daleka. Nie głaskał, zrzucał z kolan, gdy przychodził, więc w końcu kot tego zaprzestał. Mąż marudził, że w domu śmierdzi, zwłaszcza karmą, a Latte wiecznie coś zrzuca. Irytowały go też pozaciągane koce i niektóre ubrania.

– Mówiłam ci, żebyś nie zostawiał ich na wierzchu – odparłam na kolejną wymówkę. – Gdyby były w szafie, Latte by się do nich nie dorwał.

Mój kocur zaczął chorować

Po roku od adopcji Latte zaczął regularnie wymiotować. Z początku były to same kłaczki, ale z czasem to się nasiliło, a i w kuwecie mieliśmy problem. Kiedy odmówił posiłku, na który zwykle rzucał się z ochotą i poszedł się położyć z dala ode mnie, uznałam, że coś jest nie tak. Bez wahania wybrałam numer naszego weterynarza i umówiłam kota na wizytę.

Chodziliśmy do dużej kliniki, którą poleciła mi wolontariuszka. Zapisałam Latte do tego samego lekarza, u którego dwa miesiące wcześniej byliśmy na kontroli. Wydawał mi się miły, rzeczowy, a poza tym, miał dobre opinie wśród kociarzy. Pochwalił mnie, że tak szybko przyjechaliśmy, bo jak wynikło z badań, zaszwankowała trzustka i kociak był w naprawdę poważnym stanie. Nie miałam nawet pewności, czy z tego wyjdzie.

Kiedy siedzieliśmy na kroplówce, ktoś zawołał mnie po imieniu.

– Rafał? – zdumiałam się. – Co ty tu robisz?

Rafał był przyjacielem mojego męża jeszcze z czasów studenckich. Właściwie ostatnio rzadko się widywali, a ja żałowałam, że tak się od siebie oddalili, bo też całkiem go lubiłam. I ceniłam sobie jego towarzystwo.

– A wiesz, przyszedłem po leki dla Rambo – odparł. – To pies mojej siostry. A u was co? Nie wiedziałem, że wzięliście kota…

– Ja wzięłam – poprawiłam go natychmiast. – Jacek chyba do teraz uważa, że to był zły pomysł.

Rafał machnął ręką.

– A co z nim? – Zajrzał do transporterka Latte i przyjrzał mu się z troską, która mnie ujęła. – Nie wygląda dobrze. To coś poważnego, tak?

Pokiwałam głową.

– Lekarz mówi, że jeśli leczenie pomoże, powinien z tego wyjść – mruknęłam mimo to. – Jest młody, ma dopiero trzy lata.

Rafał uśmiechnął się pokrzepiająco.

– Będzie dobrze, Paula. – przyjrzał mi się. – Jesteś samochodem?

– Coś ty, Jacek pojechał do pracy. – westchnęłam.  Wzięłam taksówkę, ale z powrotem… Z powrotem chyba wrócimy autobusem, bo tu jeszcze koszty za leczenie… Chociaż na dojeździe zaoszczędzę.

– Poczekam na ciebie i cię podwiozę – zarządził. – I nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów!

Ile wydałaś na tego kota?

Byłam wdzięczna Rafałowi za to, że mnie wtedy odwiózł. Wydawało mi się, że naprawdę przejmuje się stanem Latte. W przeciwieństwie do mojego męża.

– Podobno po jakichś weterynarzach jeździsz – odezwał się do mnie drugiego dnia leczenia. – Koleżanka cię widziała, jak wczoraj tam szłaś z sierściuchem.

– On ma na imię Latte – burknęłam. – I tak. Jest chory. Poważnie.

– Daj spokój, bo wymyślasz – prychnął. – Chory, bo trochę więcej leży? Przynajmniej nie skacze po meblach i wszystkiego nie zrzuca.

Zmrużyłam oczy.

– Jaki ty jesteś nieczuły. Kot cierpi, a ty masz to gdzieś. A ja zrobię wszystko, żeby go wyleczyć, bo mi na nim zależy.

Wzruszył ramionami.

– A rób sobie co chcesz, jak masz na to czas. – powiedział znudzony.

– Najpierw muszę ściągnąć trochę z oszczędnościowego – mruknęłam. –  Wczoraj poszło prawie sześć stów, dziś pewnie pójdą ze trzy, bo bez badań…

– Ile wydałaś?! – wrzasnął. – Czy ty jesteś normalna?

– Tyle kosztuje leczenie kota – odparłam beznamiętnie. – A potrwa co najmniej z tydzień. To sobie policz.

– I na to wydajesz nasze ciężko zarobione pieniądze?! – rzucił, a jego oczy były pełne złości.

Moje ciężko zarobione pieniądze! – nie wytrzymałam. – Ty pracujesz na pół etatu w knajpie, więc bardzo cię proszę, nawet się nie wypowiadaj!

– Aha. – skrzyżował ramiona na piersi. – To może jak ci tak bardzo przeszkadzam, to po prostu się wyprowadzę?

Popatrzyłam na niego z irytacją.

– Cóż. Może tak będzie lepiej.

Rafał stał mi się bliski

Kiedy wróciliśmy z Latte z lecznicy, Jacka nie było. Nie było też jego rzeczy. Właściwie nie spodziewałam się, że rzeczywiście się wyprowadzi. Mimo to, nie zrobiło mi się przykro. Żałowałam tylko, że wcześniej nie zwróciłam uwagi na to, jaki z niego buc. Nie podejrzewałam, żeby miało nam się jeszcze ułożyć. Nie po tym, jak potraktował Latte.

Kolejnego dnia w lecznicy zastałam Rafała. Przyznał, że przyjechał tam specjalnie dla mnie, bo wiedział, że będę z Latte na kroplówce. Chciał mi potowarzyszyć, a potem odwieźć do domu. Kazał też sobie opowiedzieć, jak się czuje pacjent i czy widzę jakąś poprawę.

Opowiadałam mu chętnie, a w końcu nawet zapytałam, czemu sam nie ma żadnego zwierzaka. Przyznał wtedy, że dużo pracował i nie wyobrażał sobie zostawiać kota czy psa na tyle samego. Teraz jednak zmienił pracę, więc nic już nie stało na przeszkodzie.

O Jacku nie rozmawialiśmy. Ja nie czułam potrzeby, by zaprzątać sobie nim głowę, a Rafał zwyczajnie nie pytał.

Rafał jeździł ze mną do lecznicy dzień w dzień. Niestety, kontrola nie wykazała poprawy u Latte. Weterynarz kazał mi się nie załamywać, mówił, że wdrożymy inne leczenie. Miał nadzieję, że to zadziała.

–Nie wiem już, co robić, Rafał – przyznałam po drodze do domu. – Moich oszczędności to już prawie nie ma, a tu jeszcze nowe leczenie. Popatrzę w domu, może sprzedam jakieś książki albo…

– Nic się nie martw, Paula – przerwał mi. – Pomogę. Mam trochę oszczędności. Zresztą – uśmiechnął się i spojrzał na Latte – trudno odmówić tym pięknym, bursztynowym oczkom.

Kot znalazł mi miłość

Latte wyzdrowiał. Zmiana leczenia okazała się strzałem w dziesiątkę. Teraz co prawda musimy uważać na to, co je, ale poza tym bawi się, tuli i bryka jak dawniej. I bardzo pokochał Rafała. Zresztą… nie tylko on.

Z Jackiem wzięliśmy rozwód. Mój były mąż nie mógł przeboleć, że rozstajemy się przez „jakiegoś kota”. Kiedy zobaczył mnie w towarzystwie Rafała w sądzie, prawie go pobił. Uznał, że mieliśmy romans i dlatego zaczęłam tak wydziwiać i wyciągać pieniądze z konta.

Teraz ja i Latte mieszkamy z Rafałem. On ma duży dom, więc kot ma co zwiedzać. Zrobiliśmy mu dużą wolierę w ogródku, ma też własny pokój. Rafał ani razu nie stwierdził, że mam bzika, a udogodnienia dla Latte zaproponował sam. W dodatku śpią razem, gdy tylko zostawię ich na chwilę samych w domu. Pewnie mój nowy partner nadrabia te czasy, gdy niemal nie wychodził z pracy.

Ja tam wiem jedno ‒ zdecydowanie trudno byłoby nie pokochać takiego faceta.

Czytaj także:
„Oszukało mnie zwierzę! Wydałam fortunę na weterynarza, a ten złośliwy sierściuch zwyczajnie udawał”
„Uratowałam życie małego pieska i los mi to wynagrodził. Wpadłam prosto w silne ramiona czarującego weterynarza”
„Nowy kochaś przyjaciółki przywłaszczył sobie naszego psa. Chciał ubić na nim interes, ale się przeliczył”

Redakcja poleca

REKLAMA