„Nowy kochaś przyjaciółki przywłaszczył sobie naszego psa. Chciał ubić na nim interes, ale się przeliczył”

Facet przyjaciółki ukradł nam psa fot. Adobe Stock, Evelina
„– Syn im przywiózł z miasta, myśleli, że rasowy i że założą hodowlę. Już liczyli forsę za szczeniaki, kiedy im weterynarz powiedział, że to zwykły kundel. Strasznie ich to wkurzyło i go wypuścili. Błąkał się biedaczyna po okolicy, ale widzę, że znalazł jednak w końcu amatora. To ile pan im dał za niego? – zainteresowała się”.
/ 25.05.2023 15:15
Facet przyjaciółki ukradł nam psa fot. Adobe Stock, Evelina

Długo broniłem się przed tym, aby kupić psa, chociaż moja rodzina nalegała coraz bardziej. Najpierw uparły się dzieci, a kiedy dołączyła do nich żona, to już nie miałem wyjścia. Musiałem się zgodzić.

Dobrze, ale wybierzemy psa ze schroniska! – zapowiedziałem. – Uratujemy w ten sposób przynajmniej jedno psie życie, damy zwierzakowi ciepły dom.

Moi synowie byli zachwyceni! Od razu usiedli do komputera i w internecie zaczęli szukać psów do adopcji. W Karo zakochali się od razu, gdy tylko pojawił się na monitorze!

– Zobacz, tato, jakie on ma mądre oczy! – przekonywali mnie.

Faktycznie, chociaż ten piesek miał zaledwie cztery miesiące, to wyglądało na to, że już wiele rozumie.

Zdążył już dostać od życia po ogonie

– Ktoś go znalazł na ulicy, w takim zwyczajnym małym śmietniku, do jakiego wyrzucamy papierek po gumie, czy zgaszonego papierosa. Może jego poprzedni właściciel miał nadzieję, że ktoś go tam szybko znajdzie. Szkoda tylko, że włożył szczeniaki do foliowej torby i troje z jego rodzeństwa nie przeżyło – właścicielka schroniska opowiedziała nam taką poruszającą historię.

„Ten albo żaden!” – pomyślałem wtedy, patrząc ze współczuciem na pieska.

Był w biało-brązowe łaty i nietrudno było się domyślić, dlaczego nazywa się Karo, na czole miał bowiem ciemną łatkę w kształcie rombu, jak w karcianym kolorze. Zabraliśmy szczeniaka do domu. Z miejsca obwąchał wszystkie kąty, a potem posłusznie wysiusiał się na podkład specjalnie położony do tego celu w kącie przedpokoju.

– Nauczymy go wszystkiego! – moi synowie byli pełni zapału.

Wcześniej kupiłem im książkę o szkoleniu psów i obaj przeczytali ją bardzo dokładnie. Karo okazał się bardzo pojętnym psiakiem. Szybko nauczył się załatwiać swoje potrzeby na dworze, reagował także prawidłowo na wszelkie komendy. Jeszcze w schronisku powiedziano nam, że jest bardzo podobny do pewnej drogiej psiej rasy, która słynie z dużej inteligencji.

– Pewnie właściciel nie dopilnował rasowej suki, ta dopuściła do siebie przypadkowego psa i wyszły takie mieszańce. Udane, ale dla właścicieli suki kompletnie nieprzydatne, bo bez rodowodu. Domyślam się, że był wściekły, bo pewnie chcieli ją pokryć jakimś rasowym psem i mieć szczeniaki na sprzedaż, za duże pieniądze.

„Zwyrodnialcy!” – pomyślałem o nich. „Jakby nie mogli tych ślicznych szczeniaków rozdać, musieli od razu je tak zostawić na pewną śmierć?”. Nie wiem, czy Karo pamiętał, co stało się z jego rodzeństwem, ale wyrósł na wesołego psa. Oczywiście, moim synom, tak jak przewidywałem, szybko znudziły się monotonne codzienne obowiązki i wcale nie kwapili się do wychodzenia na spacery, ja za to robiłem to z ogromną ochotą. Karo był niekłopotliwy i jeździł z nami wszędzie, także na wakacje. Czasami jednak zdarzało się, że nie mogliśmy go zabrać, wtedy moja żona oddawała psa na przechowanie swojej przyjaciółce, która mieszkała pod miastem w domku z ogródkiem. Hanka miała swoje dwa psiaki i zostawialiśmy tam Karo bez żalu, bo nigdy się u niej nie nudził. Ostatnio także, kiedy całą rodziną postanowiliśmy odwiedzić rodziców żony, wiedzieliśmy, że Karo będzie musiał zostać. Nie dość bowiem, że teściowie gnieździli się w bardzo małym mieszkaniu, to jeszcze teściowa miała jakieś traumy z dzieciństwa i bała się psów.

Pojechaliśmy z żoną za miasto

– Hanka ma nowego faceta, wiedziałeś o tym? – zapytała mnie w drodze żona.

– Nie, niby skąd miałem wiedzieć? – wzruszyłem ramionami.

Przyjaciółka mojej żony była bardzo atrakcyjną kobietą, ale jakoś nie miała szczęścia do partnerów. Z pierwszym mężem się rozwiodła, z drugim chyba nadal łączył ją ślub, mimo że po facecie nie zostało już śladu, podobnie jak po wielu rzeczach, które zabrał z jej mieszkania. Co i rusz słyszałem, że oto spotkała miłość swojego życia, ale to zakochanie jakoś szybko przechodziło albo jej, albo im.

– Ciekawe, jak długo teraz to potrwa – powiedziałem.

– Nie bądź złośliwy! – upomniała mnie Ewa. – Podobno ten jest naprawdę fajny…

Owszem, facet był przystojny i nawet miły. Chyba próbował sobie mnie zjednać, bo widząc, że lubię swojego psa strasznie mnie o niego wypytywał. Odpowiadałem cierpliwie, nie prostując nawet, że Karo wcale nie jest rasowy. „A co to tego faceta obchodzi?! Może mnie stać na taką drogą rasę?”.

– Mam nadzieję, że to będzie dla Hanki wreszcie mężczyzna na dłużej – moja żona była nim zauroczona.

A mnie jakoś do siebie nie przekonał – burknąłem.

Ewa tylko się uśmiechnęła i dobrze wiedziałem, co sobie pomyślała. Pewnie, że jestem o tego faceta zwyczajnie zazdrosny. U teściów, jak to u teściów, podjadłem sobie dobrze, bo mama mojej żony gotuje wspaniale. Już drugiego dnia brakowało mi jednak spacerów z psem, czułem, że stałem się ociężały i zacząłem marzyć o powrocie do domu.

– Karo na pewno za nami tęskni – marudziłem.

I to mówi facet, który wcale nie chciał mieć psa! – śmiała się Ewa.

W końcu nadszedł dzień powrotu. Zapakowałem rodzinę do auta i dowiozłem bezpiecznie do domu. Od razu chciałem także jechać po psa, ale żona zaprotestowała.

– Jestem zmęczona, pojedziemy jutro… – marudziła.

– Mogę dzisiaj pojechać sam – nalegałem, jednak Ewa stwierdziła, że chętnie sobie przecież pogada z Hanką, więc pojedziemy na spokojnie następnego dnia.

Jakże ja sobie potem plułem w brodę, że jej posłuchałem! Kiedy bowiem dojechaliśmy na miejsce… Poczułem się już zaniepokojony, gdy Karo do nas nie przybiegł, mimo że musiał przecież usłyszeć i rozpoznać samochód. A gdy zobaczyłem w drzwiach Hankę ze smutną miną…

– Karo zniknął – powiedziała.

Zmroziło mnie

– Jak to: zniknął?

– Wczoraj rano jeszcze biegał po podwórku, a po południu już go nie było! Myślałam, że może uciekł przez niedomkniętą furtkę. Szukałam go, wołałam, ale nie przybiegł – wyjaśniła.

– Niemożliwe! – aż zacząłem się trząść. – Dlaczego wczoraj do nas nie zadzwoniłaś? – zapytałem wściekły.

– Myślałam, że jeszcze się znajdzie, nie chciałam was niepotrzebnie niepokoić… – wyjaśniła.

Kolejne trzy godziny spędziliśmy z żoną, ganiając po okolicy i nawołując Karo. Bezskutecznie. Byłem na Hankę tak wściekły, że nie dałem się zaprosić na kawę, tylko nadal chodziłem po wsi i rozwieszałem ogłoszenia napisane naprędce na kartkach z bloku, który kupiłem w pobliskim sklepie.

Trzeba będzie wrócić i rozwiesić ogłoszenia ze zdjęciem – powiedziałem żonie, kiedy pożegnała się z przyjaciółką.

– Hance jest naprawdę przykro… – zaczęła mi wyjaśniać. – Nie dosyć, że kilka dni wcześniej odszedł od niej Andrzej, to jeszcze potem zginął jej nasz pies..

– Przestań mi opowiadać o jej nieszczęściach! Nie pierwszy facet od niej uciekł, dobrze przynajmniej, że tym razem ten jej nie okradł!

Nie chciałem tego słuchać. Przyjaciółka mojej żony miała bowiem tendencję do przyciągania dziwnych typów, którzy mieszkali u niej za darmo, a potem jeszcze odchodząc, brali sobie, co im się do łapy przykleiło z jej domu.

Skupmy się na tym, jak odnaleźć Karo! – to jedno teraz mnie obchodziło.

– Zginął? – moi synowie także byli niepocieszeni. – Tato, oczywiście wydrukujemy ogłoszenia, ale damy także informację na portalu społecznościowym. Znajomi prześlą informację swoim znajomym i może ktoś go zobaczy. To działa jak poczta pantoflowa…

No cóż… Nie do końca znam się na tych portalach, na których cały czas siedzą moi synowie, ale skoro oni uznali, że tak powinni szukać psa, to dla mnie każda metoda była dobra. Pojechałem rozwiesić swoje tradycyjne ogłoszenia.

I zaczęło się czekanie…

Podrywał mnie z miejsca każdy dźwięk telefonu, myślałem, że oszaleję! Ale informacji o psie jak nie było, tak nie było. Aż pewnego dnia… Do jednego z moich synów zadzwonił całkiem obcy człowiek, twierdząc, że pies podobny do Karo wałęsa się po jego okolicy. Dwieście kilometrów od nas!

– To niemożliwe! To musi być fałszywy alarm – stwierdziła moja żona, ale ja bym sobie nigdy nie wybaczył, gdybym nie sprawdził tego tropu.

A nuż okazałby się prawdziwy? Pojechałem więc z moimi synami w okolicę wskazaną przez tamtego chłopaka. Wylądowaliśmy na wsi, wszędzie jakieś zagrody, pola i zagajniki. Jak okiem sięgnąć pusto… Ani śladu naszego psa. Chodziliśmy tam chyba ze trzy godziny nawołując i straciłem już nadzieję, gdy… Nagle z jakiegoś niewielkiego lasku wynurzył się nasz pies i zaczął do nas biec jak szalony. Na jego widok oniemiałem, łzy stanęły mi w oczach.

– Karo, Karo! Mój kochany! – zacząłem głaskać psa, który sam nie wiedział, do którego z nas ma się tulić.

Biegał ode mnie do synów i z powrotem, machając ogonem.

Nie do wiary, znalazłeś się, pieseczku! – byłem szczęśliwy. – Skąd się tutaj wziąłeś? Jakim cudem aż tutaj przewędrowałeś? – pytałem czworonoga, wiedząc przecież doskonale, że mi nie odpowie, więc pewnie nigdy się tego nie dowiem, niestety.

A jednak się dowiedziałem… Wracając przez wieś, od razu wstąpiłem do sklepu, żeby kupić Karo trochę karmy i łakoci, wiedziałem przecież, że musi być głodny. A w wiejskim sklepie, wiadomo, sprzedawczyni wie wszystko.

– O, widzę, że pan odkupił psa od tych ludzi! – usłyszałem.

– Ja odkupiłem?! – zrobiłem wielkie oczy.

– No, poznaję przecież, to u nich na podwórku siedział ten kundel! Syn im przywiózł z miasta, myśleli, że rasowy i że założą hodowlę. Już liczyli forsę za szczeniaki, kiedy im weterynarz powiedział, że to zwykły kundel. Ładny, bo ładny, ale nierasowy, bo łapy ma za długie i uszy nie takie. Ja tam się na tym nie znam, ale ponoć pies nic nie jest warty! Strasznie ich to wkurzyło i go wypuścili. Błąkał się biedaczyna po okolicy, ale widzę, że znalazł jednak w końcu amatora. To ile pan im dał za niego? – zainteresowała się.

– Już ja im za niego dam! Oj, dam! – musiałem mieć groźną minę, bo sklepowa zamilkła, ale potem, gdy zapytałem o adres do tych ludzi, podała mi go.

Otworzył mi facet w koszuli nie pierwszej świeżości i zalatujący procentami.

– Pies? Kradziony? A daj mi pan spokój! Syn przywiózł znajdę, to przygarnąłem. Nie wolno? – postawił się. – Jeść dawałem! Pan mówi, że to pana pies? To mi się zwrot za karmę należy! – usłyszałem.

– Ode mnie to pan możesz dostać co najwyżej w mordę! – wściekłem się. – Gdzie ten pana syn?

– Andrzej? A kto go tam wie… – wzruszył ramionami facet i zamknął mi drzwi przed nosem.

Andrzej… Coś mi to mówiło…

– Czy nie tak miał przypadkiem na imię ten ostatni facet Hanki? – zadzwoniłem od razu do żony.

– Ano tak. Andrzej – potwierdziła.

A więc jednak drań okradł Hankę, jednak tym razem nie z jej własności! Myślał, że na moim psie zrobi interes życia! Miałem naprawdę ochotę podać faceta na policję, taki byłem na niego wściekły, Ale na komisariacie powiedzieli mi, że trudno będzie gościowi coś udowodnić.

– Pan się cieszy, że pies wrócił. Mógł go przecież gdzieś przywiązać do drzewa – usłyszałem.

„Co racja, to racja” – pomyślałem i odpuściłem. Najważniejsze, że Karo znowu jest z nami, bezpieczny. 

Czytaj także:
„Przyjaciółka zaczęła się umawiać z moim byłym. Chciałam ją ostrzec, ale nie chciała mnie słuchać, więc niech cierpi!”
„Wiedziałam, że przyjaciółka wyleci z pracy i zrobiłam coś strasznego. Przeze mnie Beatka miesiącami żyła w nędzy”
„Przyjaciółka wprosiła się i zrobiła z mojego mieszkania hotel. Nie miała dla mnie czasu, bo uganiała się za facetami”

Redakcja poleca

REKLAMA