Tobiasz postanowił zakończyć nasz związek. Po trzech latach bycia razem i tworzeniu setek pięknych planów na przyszłość, powiedział mi, że się zakochał w kimś innym. No i że odchodzi. Po prostu, ot tak. Bez jakiegokolwiek "Przepraszam, że zabrałem ci tyle czasu", bez wyjaśnienia, jak to się ma do naszego ostatniego razu czy do rozmowy o ślubie, którą mieliśmy zaledwie parę dni temu.
Czułam się... dziwnie. Byłam w szoku. Nie tego się spodziewałam. A więc co zrobiłam dalej? Moim pierwszym odruchem było zebranie wszystkich najbliższych przyjaciółek i wybranie się do klubu, by trochę się napić, odmóżdżyć, może na chwilę zapomnieć.
I faktycznie, to akurat mi wyszło, ale najpierw zaprosiłam do tańca przystojnego bruneta, który siedział przy barze. Tańczyliśmy, flirtowaliśmy i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Wyraźnie cieszył się z tego, że byłam taka bezpośrednia. A ja? Ja po prostu nie miałam już nic do stracenia... Zdecydowałam się zabawić i na chwilę zapomnieć o sercowej porażce, jaką dopiero co przeżyłam. Także tak, ten przypadkowo poznany facet miał być tylko moim pocieszycielem.
Już dokładnie nie pamiętam, jak do tego doszło, ale w pewnym momencie znaleźliśmy się w jego mieszkaniu i... jakoś to dalej poszło. Wylądowaliśmy w łóżku, było gorąco i to nawet nie jeden raz. I nawet mi się to podobało, chociaż byłam świadoma, że to tylko jednorazowy numerek i nic więcej. Dlatego gdy facet poszedł spać, ja szybko zebrałam swoje rzeczy i na palcach wyszłam z jego domu.
Następnego dnia obudziłam się z potwornym kacem, a moje samopoczucie było nawet gorsze niż w momencie, gdy Tobiasz zdecydował się ze mną zerwać, o ile to w ogóle możliwe.
Próbowałam jakoś wrócić do świata żywych, gdy zadzwonił telefon. Wtedy z przerażeniem sobie przypomniałam, że podałam numer telefonu temu gościowi. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Przez cały czas, kiedy byłam z Tobiaszem, różni faceci próbowali mnie poderwać, ale nigdy nie dawałam im swojego numeru. "Nie, nie, nie! Zapomnij o tym, mój drogi" – pomyślałam wtedy i wyciszyłam dźwięk. Gość jednak okazał się dość uparty, bo próbował dzwonić jeszcze kilka razy. Nie odbierałam. To by nie był dobry początek znajomości...
Kłopoty znalazły mnie same...
Po miesiącu od tamtych wydarzeń poznałam Grześka, naprawdę fajnego gościa, który jest prawnikiem i ma swoją kancelarię. To on pomógł mi zapomnieć o Tobiaszu, a dodatkowo o mojej małej obsesji na punkcie klubów. Ale to nie trwało wiecznie. Kiedy Grześ i ja przeszliśmy już z romantycznych randek, przeszliśmy do fazy zapoznawania się z naszymi znajomymi. Najpierw na tapet poszli moi koledzy i koleżanki.
Pamiętam jak dziś, kiedy na imprezie u Grześka, na której wszyscy mieli się zapoznać, do pokoju wszedł... chłopak, którego poznałam wtedy w klubie! Zrobiło mi się gorąco, a on też mnie od razu rozpoznał, bo kiedy podawał mi dłoń na powitanie, zauważyłam ironiczny uśmiech na jego twarzy. "O mój Boże, co ja narobiłam!" – pomyślałam. Na szczęście ten gość, który swoją drogą miał na imię Marek (wcześniej nie mogłam sobie go przypomnieć) szybko poszedł do innych znajomych, a ja zostałam sama.
Spędziłam następną godzinę w napięciu, w myślach prosząc, aby ten chłopak nie narobił mi wstydu. Miałam chęć stamtąd uciec, przenieść się do najdalszego zakątka świata, ale nie mogłam tego zrobić. Przecież to przyjęcie zostało zorganizowane specjalnie dla mnie!
Wykorzystując moment, kiedy Grzegorz był gdzieś indziej, bo nie lubi, kiedy palę, wychodziłam na balkon, żeby zapalić papierosa. Zaciągałam się głęboko dymem, zastanawiając się co teraz nastąpi. Bo przecież, jeśli ten Marek zacznie opowiadać, że mnie zna, a jeszcze lepiej, skąd mnie, to Grzesiek pomyśli sobie o mnie coś niezbyt pochlebnego. Do cholery! Dopiero co spotkałam mężczyznę swojego życia, a mogę go stracić, i to wszystko przez jedną nieprzemyślaną decyzję!
Nagle usłyszałam, jak drzwi do balkonu zaskrzypiały. Marek zmaterializował się przy mnie i nie zwracając na mnie uwagi, odpalił papierosa. Bez słowa staliśmy obok siebie przez chwilę, aż w końcu stało się to nie do zniesienia.
– Czego chcesz? – zapytałam, zirytowana. – No mów!
– Ja? Nic – spojrzał na mnie niewinnie. – Przyszedłem tylko zapalić.
– Słuchaj... – zaczęłam. – Jeśli chodzi o tamten wieczór... Mam nadzieję, że nikomu nie powiesz. To była dla mnie krępująca sytuacja... Po prostu zapomnijmy o tym, dobrze?
– Jak uważasz – tylko wzruszył ramionami i palił dalej.
Chociaż mogłam to już teraz zakończyć, czułam, że nie wszystko zostało jeszcze wyjaśnione. Nie chciałam, aby ten gość miał o mnie złe zdanie.
– Zazwyczaj nie zachowuję się tak... – zaczęłam, ale nie pozwolił mi dokończyć:
– Jasne – odpowiedział z lekkim sarkazmem i wrzucił niedopałek do popielniczki.
– Hę? – zapytałam obrażona.
– A nic, nic! – zaśmiał się. – Zazdroszczę tylko koledze takiej partnerki.
Czułam się jak jakiś śmieć. Mówi się tak dużo o emancypacji kobiet, o seksualnej rewolucji i wolności jako takiej, ale gdy przychodzi do konkretów – okazuje się, że kobieta nie może bez konsekwencji robić tego, co dla mężczyzny jest naturalne. Ten typ zdecydowanie ze mnie szydził! Uważał mnie za łatwą albo i gorzej, tylko dlatego, że poszłam z nim do łóżka. A może chodzi o urażone męskie ego?! Przecież nie odbierałam jego połączeń, zignorowałam go i potraktowałam jak zabawkę na jeden raz. To go boli!
Zostałam na drodze całkowicie sama
Przez kilka kolejnych tygodni starałam się nie spotykać z Markiem, co było dość trudne. Okazało się, że jest on dobrym kolegą Grzegorza. Jako jego nowa dziewczyna, nie mogłam przecież zawsze wymigiwać się ze spotkań tylko z powodu tego, że być może przyjdzie na nie Marek.
I serio, daję słowo, gdybym wiedziała, że również on planuje wyjazd na majówkę w góry, którą organizował Grzesiek, w życiu bym na nią nie pojechała. Miało nas tam być tylko pięć osób. Dwie pary i taka jedna laska, Elka. Jednak w dniu wyjazdu do naszej grupy niespodziewanie dołączył Marek, którego obecność absolutnie mi nie pasowała.
Przez kilka dni praktycznie nie rozmawialiśmy ze sobą, a kiedy już to robiliśmy, on strzelał sarkastycznymi uwagami, na które ja odpowiadałam najlepiej jak umiałam. Oczywiście starałam się nie przeginać, bo nigdy nie wiadomo, co by mu mogło przyjść do głowy. Punkt zwrotny nastąpił pod koniec naszego pobytu.
Byliśmy w górach. Szczerze mówiąc, nie cierpię łazić po górach. Zdecydowanie bardziej wolę plaże, jeziora czy zwiedzanie. Zawsze zastanawiałam się, co jest tak ekscytującego w wielogodzinnym wyczerpującym wspinaniu się na szczyt, żeby spędzić tam tylko chwilę i znów długo wracać na dół. Jednak skoro Grzesiek zdecydował, że idziemy w Tatry, to nie miałam wyboru. Ledwo dawałam sobie radę, a gdy reszta grupy posuwała się szybko naprzód, ja tylko wszystkich spowalniałam.
– No chodź szybciej! Strasznie się wleczesz – Grześ próbował mnie zmobilizować.
W pewnej chwili zdecydował, że nie chce dłużej towarzyszyć "grupie emerytów" i przyspieszył. Za nim poszła Elka. Ale to wcale nie poprawiło mojej sytuacji. Pozostali też ruszyli za Grześkiem. A ja z trudem łapałam oddech, obserwując z irytacją, jak wszyscy stopniowo oddalają się ode mnie. Chyba tylko cud mógłby mi pomóc w dogonieniu ich. W końcu powiedziałam Ryśkowi, który szedł przede mną, że potrzebuję chwili na odpoczynek i dołączę do nich na górze za15 minut.
Powiedział, że przekaże pozostałym, a ja położyłam się na trawniku pod drzewem i zamknęłam oczy, głęboko oddychając. Od dawna nie odczuwałam takiego zmęczenia!
Pod drzewem panował miły chłód, wokół mnie słychać było miłe dla ucha dźwięki owadów i szum drzew. Poczułam się tak dobrze, że prawie natychmiast zasnęłam. Kiedy się obudziłam, słońce było już nisko na niebie. "Do cholery, przecież dopiero co była czwarta..." – pomyślałam. Musiałam zasnąć na jakieś dwie godziny i nikt nawet nie zauważył, że mnie nie ma?!
Byłam na maksa zdenerwowana, a do tego trochę przestraszona, więc od razu zadzwoniłam do Grzegorza. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci... Cholera żesz no, nie odbiera! Później próbowałam jeszcze kilka razy, ale to też nic nie dało. Zaczynałam się denerwować, ale przede wszystkim zaczynałam się bać, jak teraz wrócę do miejsca, z którego wyszłam. Nie znam się na górach i przez cały dzień po prostu szłam za resztą grupy, nie zwracając uwagi na to, co jest dookoła. Przecież nie znajdę drogi...
Byłam na skraju paniki, kiedy nagle przyszło mi na myśl coś innego. Znalazłam numer... "Co mi tam, nie ma co się przejmować – życie ma większe znaczenie niż jakaś tam urażona duma" – pomyślałam i nacisnęłam przycisk "Zadzwoń". Marek odebrał niemal od razu. Kiedy usłyszał, że jestem sama na szlaku (tam, gdzie wszyscy mnie zostawili jakieś dwie godziny temu) i nie umiem wrócić, odpowiedział tylko:
– Zostań tam, gdzie jesteś. Już po ciebie idę.
I faktycznie przyszedł. I nawet pożyczył mi swoją kurtkę, bo było mi strasznie zimno. Niby majowe popołudnie było ciepłe, ale gdy spałam, zrobiło się naprawdę chłodno.
– Bardzo ci dziękuję, że po mnie wróciłeś, naprawdę. Nie mam pojęcia, co bym zrobiła bez ciebie... – powiedziałam szczerze. To było prawdopodobnie pierwsze miłe zdanie, jakie do niego skierowałam od tamtej niezapomnianej nocy.
Przez chwilę szliśmy w ciszy.
– Dlaczego nie odbierałaś moich telefonów? – zapytał nagle.
Ciężko westchnęłam i postarałam się jak najdelikatniej wyjaśnić, co naprawdę między nami zaszło i dlaczego tak postąpiłam. On odpowiedział, że to rozumie.
Ten wyjazd nie zakończył się dobrze. Gdy wróciliśmy do hostelu, zobaczyliśmy Grzegorza z Elką w sytuacji, która nie pozostawiała żadnych wątpliwości. No ni to by wyjaśniało, dlaczego nie odbierał telefonu. Jeszcze tego samego dnia spakowałam swoje rzeczy i wróciłam do domu.
Parę dni później zadzwonił mój telefon. Tym razem postanowiłam odebrać.
Czytaj także:
„Rodzice wbijali nam do głowy, że rodzeństwo, nawet przyrodnie, powinno się kochać. No to się pokochaliśmy. Dosłownie”
„Córka przyprowadziła o 30 lat starszego od niej wybranka. Myślałam, że gorzej być nie może, aż usłyszałam o ich planach”
„Po śmierci przyjaciółki nie czekałam, aż inna mnie ubiegnie i weszłam do łóżka jej mężowi. Był moim marzeniem”