Od lat obiecuję sobie, że następna Wigilia już nie będzie u mnie. I co roku kończy się tak samo.
– No, Basia, u was jest tyle miejsca, tylko postaw stoły, a my wszystko przyniesiemy – zapewniają mnie zawsze siostra, bratowa i szwagierka. A potem przynoszą sałatkę i makowiec z cukierni.
Wigilia zawsze była z rozmachem
Jestem najstarsza z trójki rodzeństwa. Jacek jest dwa lata młodszy, Agata – pięć. Wychowaliśmy się w dużym domu w małej miejscowości. Jak byłam w podstawówce, święta zawsze spędzaliśmy u babci, kilka ulic dalej. Na Wigilii bywało ponad dwadzieścia osób.
Po śmierci dziadka babcia zorganizowała jeszcze jedne święta. Ale z czasem stało się jasne, że kiedy babcia została sama, przestała sobie radzić. Już w wakacje zamieszkała z nami. Moja mama – najstarsza z czwórki rodzeństwa – uznała, że teraz obowiązek podejmowania w święta całej rodziny spadł na nią. Mama była doskonałą gospodynią domową. Nie pracowała zawodowo, rodzinę utrzymywał tata. Dla niej zorganizowanie przyjęcia czy Wigilii było przyjemnością.
Zaprosiłam rodzinę do siebie
Piętnaście lat temu wyszłam za mąż. Z Robertem zbudowaliśmy dom w lesie. Budowa trochę trwała, trzy długie lata mieszkaliśmy z teściową. Wymogłam na Robercie, żebyśmy przeprowadzili się do nowego domu, choć jeszcze nie był gotowy, tuż przed urodzeniem Stasia. Bardzo chciałam być już u siebie.
Tak bardzo chciałam się pochwalić przed rodziną, że jestem poważną kobietą i panią domu, że uparłam się, że najbliższa Wigilia będzie u mnie. Zdążyliśmy urządzić kuchnię, wymalować ściany w salonie i kupić krzesła i stoły. Oczywiście na dwa dni przed świętami zrozumiałam, że z niczym nie zdążę. I musiałam o pomoc poprosić mamę. Święta się udały, ale przez kolejne lata się już nie wyrywałam do zapraszania rodziny do siebie.
Dziesięć lat temu mama miała wylew. Wyszła z niego, ale wiadomo było, że nie może już organizować świąt. Jacek już wtedy miał żonę i córkę, Agata studiowała w Krakowie. No i święta znowu wypadły u mnie. Tym razem przygotowałam się lepiej. W Wigilię wszystko już było gotowe. Na kolację przyszła cała moja rodzina oraz mama i siostra Roberta ze swoim mężem i dziećmi.
– Basia, ale to wszystko pięknie przygotowałaś. Jestem z ciebie dumna! – powiedziała mama.
Chciałam, żeby każdy coś dorzucił
Dopóki Jacek ciągle mieszkał z rodzicami żony, a Agata studiowała, było jasne, że święta są u mnie. Ale kilka lat temu mój brat i jego rodzina zamieszkali we własnym wielkim mieszkaniu w mieście niedaleko nas. A Agata po studiach wróciła do domu i z narzeczonym Kamilem odremontowała dom po babci i dziadku.
Pierwszy raz zbuntowałam się trzy lata temu. Wtedy zarządziłam, że Wigilia będzie składkowa. Rozpisałam menu i wyznaczyłam, co ma zrobić siostra, a co szwagierka. Wydawało mi się, że wszystko świetnie zaplanowałam.
– Basia? No nie dam rady upiec tych makowców, mamy mnóstwo zamówień przed świętami. Mogę kupić, ale wiesz, że nikt nie lubi tych sklepowych – pierwsza zadzwoniła Agata.
Nie zapytałam już o śledzie, bo pewnie nawet nie pamiętała, że ma je na liście. Dzień później odezwała się Asia, szwagierka.
– Skręciłam rękę, no nie ulepię tych pierogów. Ale przyniosę barszcz!
Barszcz owszem, przyniosła – w kartonie, ze sklepu.
I tak musiałam wszystko robić sama
Dwa lata temu zaproponowałam Jackowi, żeby tym razem Wigilia była u nich. Zgodził się! Ale po trzech dniach zmienił zdanie.
– Basia, no widzisz, nie damy rady. Asia ma mnóstwo pracy, ja też. No może za rok. Ale tym razem pierogi będą na pewno, no na sto procent!
Oczywiście się zgodziłam. A pierogi, owszem były. Ze sklepu. Rok później próbowałam namówić na organizację Wigilii Agatę. Też się wykręciła.
Nie udały się też ani razu święta składkowe. Bo i tak prawie wszystko musiałam co roku robić sama. Ciągle obiecywałam sobie, że za rok po prostu powiem rodzinie, że ja, Robert i dzieci wyjeżdżamy na święta. I niech inni sobie radzą. Tylko nigdy nie umiałam tej „groźby” spełnić.
To był niefortunny upadek
Nie wiem o czym myślałam w tamtą środę. Pewnie już o prezentach dla wszystkich. Na pewno byłam mocno rozkojarzona. Nie mam pojęcia, skąd na mojej drodze wzięła się ta betonowa donica. Ale potknęłam się o nią i z całym impetem wyrżnęłam w chodnik. Torebka poleciała w jedną stronę, siatka z zakupami w drugą… Dopiero kiedy próbowałam wstać, zorientowałam się, że coś jest bardzo nie tak z moim prawym nadgarstkiem. Oparłam się ręką o chodnik i z bólu aż wrzasnęłam.
– Wszystko w porządku? Pomóc pani? – pochylił się nade mną jakiś chłopak.
– Chyba tak, bo sama nie wstanę – przyznałam.
Młodzieniec pomógł mi się pozbierać. I powiedziałam mu, że dalej już dam radę. Niedaleko stał mój samochód, ale kiedy się do niego doczłapałam, zrozumiałam, że nie mogę prowadzić. Wezwałam taksówkę i kazałam się zawieźć na pogotowie.
Dyżurny lekarz tylko spojrzał na mój spuchnięty nadgarstek i zawyrokował:
– Złamanie. Ale jeszcze zrobimy prześwietlenie.
Wpadłam w panikę
Ja nie mogę mieć teraz złamanej prawej ręki! Przecież zaraz święta! Ja sobie nie poradzę z jedną ręką. Ale postanowiłam poczekać na wynik prześwietlenia. Może nie będzie tak źle!
– Pani Barbaro, no nie mam dobrych wiadomości. Złamanie z przemieszczeniem. Gips na minimum sześć tygodni. Koniecznie, bo inaczej może pani stracić sprawność w tej ręce.
Poryczałam się ze wściekłości. Czekając na założenie gipsu, zadzwoniłam do Roberta. Poprosiłam, żeby mnie odebrał.
Zanim przyjechał, już miałam unieruchomioną rękę.
– Zdejmą mi to w styczniu. Co ja mam robić? – rozpłakałam się.
– Baśka, no nie przesadzaj, złamana ręka to nie koniec świata – Robert próbował mnie pocieszać.
– Nie koniec? A święta? Przecież to za chwilę. Kto wszystko przygotuje? Ty?
Zapadła cisza. Robert odezwał się znowu, kiedy dojechaliśmy pod dom.
– Basia, wiem, że jesteś zła, że boli cię ręka. Ale przecież tyle razy powtarzałaś mi, że tak bardzo byś chciała, żeby wreszcie święta organizował ktoś inny. No to jest właśnie ten moment. Albo zrobi to Jacek, albo Agata, albo naprawdę wyjedziemy. I niech sobie radzą.
Niech jego siostra też się postara
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że Robert ma rację. To jest wreszcie ten rok, kiedy ja nic nie mogę zrobić i w związku z tym nic nie muszę! I nikt nie może mieć do mnie pretensji. Po prostu.
– Wiesz, ty masz rację! Mam świetny pomysł, święta spędzimy sami z dziećmi. No ogarniecie coś do jedzenia ze Staszkiem i Mają. W dzisiejszych czasach wszystko można zamówić. Dacie radę – oznajmiłam.
Robertowi trochę zrzedła mina.
– Nie no, może jednak twój brat albo siostra się tym zajmą… – zaczął sugerować.
Ale ja już naprawdę byłam nakręcona.
– Jasne, ale czemu oni? Może pora na święta u twojej rodziny. Mamy? Siostry? Byłaby jakaś odmiana. Ja w sumie nie znam wigilijnych tradycji twojej rodziny, od lat wszystko odbywa się u nas. Zadzwonisz do nich? Zaraz? Żeby mieli czas się przygotować? Albo może ja zadzwonię? Im szybciej, tym lepiej.
Miałam niezły ubaw, patrząc, jak męczy się mój mąż. Od dawna doskonale wiedziałam, że moja teściowa ma do gotowanie dwie lewe ręce. Kiedy Robert dorastał, obiady gotował jego tata. A kiedy zmarł,
teściowa po prostu zaczęła zamawiać dla siebie jedzenie. Potem, kiedy zamieszkałam z nimi, to ja zajęłam się kuchnią.
Siostra Roberta była poważną bizneswoman. Nie miała czasu na gotowanie, a tym bardziej organizowanie świąt czy przyjęć. No ale przecież można wszystko zamówić! Korona jej z głowy nie spadnie!
– No to jak? Ty dzwonisz czy ja? – dociekałam.
– Basia, poczekaj, daj pomyśleć. No trzeba się naradzić…
Nie zrobię absolutnie nic
Pewnie, jak zwykle mogłabym się wszystkim zająć. Może nie osobiście lepić pierogi, gotować barszcz czy wygniatać drożdżowe, ale wszystko pozamawiać i jakoś zorganizować. Zdecydowałam jednak, że nie tym razem. Że to jest właśnie ten moment, kiedy będę siedzieć na kanapie z książką i kazać się obsługiwać. A Wigilia? No trudno, ja chętnie zostanę w domu i zjem śledzia i makowiec z supermarketu. I może to będą dla mnie wreszcie prawdziwe święta? Kiedy po prostu po raz pierwszy od lat odpocznę?
A może moja rodzina wymyśli coś innego. Ale to już nie mój problem. Ja na najbliższe sześć tygodni mam L4 i zamierzam wykorzystać je do ostatniego dnia.
Barbara, 45 lat
Czytaj także: „Zastanawiałam się, czemu w pracy tak śmierdzi. Myślałam, że kolega ma problem z higieną, lecz prawda była gorsza” „Moja rodzina nie mogła się pogodzić z tym, że wyszłam za mąż za robotnika. Teraz śmieję się im w twarz”
„Chwila zabawy zrujnowała mi życie. Przegrałem sporą sumę, mam olbrzymie długi, a do drzwi pukają dziwni ludzie”