„Spałem z żoną szefa. Myślałem, że to miła kobieta, ale ona brzydko mnie potraktowała. Cóż, odwdzięczyłem się jej tym samym”

mężczyzna, który uwiódł żonę szefa fot. Adobe Stock, Mariia Korneeva
„Gdzieś zadzwoniła, a po kilkunastu minutach przy golfie zatrzymała się taksówka. Karolina zabrała swój bagaż, przesiadła się do niej i odjechała. Bez jednego słowa. W sumie bez niej zrobiło mi się nawet przyjemniej, bo atmosfera ostatnich minut stała się już nieznośna”.
/ 31.01.2023 09:00
mężczyzna, który uwiódł żonę szefa fot. Adobe Stock, Mariia Korneeva

– Michał, Michał!  Wołają cię do biura! – rozdarł się brygadzista spod drzwi, a kilku najbliżej stojących kolegów posłało mi spojrzenia pełne współczucia.

Ale nie potrafili ukryć ulgi, że (tym razem) nie chodzi o nich. Cholera, w naszej hali jeszcze nie było zwolnień, i mówili, że możemy pracować spokojnie. „Obiecanki cacanki! Swoją drogą to mam pecha, że zaczną właśnie ode mnie” - westchnąłem. Wszedłem do kadr, gotów stawić czoło najgorszemu, ale odesłali mnie wprost do szefa. Na dywanik, więc to chyba nie zwolnienie… Tylko co – awans?! Wystarczająco długo robię w tej firmie, żeby nie liczyć na cuda.

Stary siedział za dębowym biurkiem wielkości stołu do ping-ponga i zajęty był przeglądaniem kolorowych folderów. „Wielka rafa koralowa czeka na ciebie” – kusiło jakieś biuro podróży. Powiedziałem grzecznie „Dzień dobry”, ale nawet na mnie nie spojrzał. Nie zaproponował też, żebym usiadł, więc stałem jak uczniak, miętosząc w dłoniach czapkę. W końcu uniósł głowę i zaczął mi się przyglądać, jakbym był koniem wystawionym na aukcję.

– Księgowa mi cię poleciła jako dobrego glazurnika – zaczął. – Ale wydajesz się trochę za młody i mam obawy, czy sprostasz.

Nic nie mówiłem

Udał, że się zastanawia, i nie krępując się moją obecnością, zaczął skrobać się po głowie. Postanowiłem nic nie mówić; ostatecznie nie ja szukałem roboty, tylko on fachowca. Za prawdziwego musiałby trochę wybulić, a wtedy – żegnajcie, rafy koralowe, palmy i egzotyczne koktajle... Mnie mógł mieć za grosze, więc nie musiałem się zachwalać. Szef to duży chłopiec i wie, co się opłaca, a co nie.

Zrobiłem minę firmowego niezguły, co niezbyt kojarzy, czego się od niego oczekuje. W końcu przerwał niezręczne milczenie.

– Dam ci szansę – burknął. – Wykażesz się, to może podniesiemy ci stawkę. Ale jak coś skrewisz, obciążę cię za zniszczony materiał. Od jutra będziesz kafelkował łazienkę w moim domu. I zrobisz drobne naprawy: piekarnik w piecyku gazowym, cieknący zlew – żona ci pokaże...

Wrócił do kontemplacji kolorowych zdjęć z palmami. Audiencja była skończona.

„Dobrze – pomyślałem – mogę kłaść kafelki w tej twojej łazience. To i tak lepsze niż targanie mokrych palet na zimnej hali”.

Sekretarka dała mi karteczkę z adresem szefa i dopiskiem: „Praca od godziny 10.00”. Na moje pytanie, czemu mam zaczynać tak późno, wzruszyła ramionami i odparła, że żona dyrektora nie będzie chyba dla mojej wygody wstawać przed świtem, nie? Obiecałem się dostosować, ale swoje pomyślałem na temat jakiegoś na pewno otyłego babska, które się wyleguje do południa, podczas gdy inni muszą tyrać... 

Gdyby kumple wiedzieli za co mi płacą...

Myliłem się jednak – żona szefa nie była ani gruba, ani stara. Była atrakcyjna i ponętnie zbudowana. Do tego wszystkiego okazała się całkiem sympatyczną osobą. Chyba się trochę nudziła w tym wielkim domu, bo ciągle do mnie zaglądała, proponując a to kawkę, a to ciasto. Nie śmiałem odmówić, ale robota sama się nie zrobi.

– Nie przejmuj się! – roześmiała się swobodnie gospodyni. – On nie ma pojęcia o niczym i możemy mu nawkręcać, co tylko nam przyjdzie do głowy!

Niesamowita babka. Po godzinie zaproponowała, żebyśmy przeszli na „ty”.

– Nie jesteś aż tak bardzo młody – uznała. – To głupie, żebyś mi mówił „pani”.

Robota zapowiadała się całkiem przyjemnie

Z dnia na dzień robiliśmy sobie z Karoliną coraz dłuższe spotkania przy kawie i ciasteczkach, więc potem musiałem brać się solidnie do pracy, żeby było widać postępy. W miarę upływu czasu nasza zażyłość rosła, a rozmowy stawały się coraz swobodniejsze. Karolina nie była szczęśliwa. Jej małżeństwo z dużo starszym mężczyzną, jak twierdziła, było nieprzemyślane, a teraz słono musi za to płacić.

– Żyję jak pustelnica w tym wielkim domu – zwierzała mi się. – Cały dzień sama, a jak już pan dyrektor się zjawi, to idzie się zajmować żołnierzykami. Wiedziałeś o tym, że twój groźny szef bawi się w wojnę jak mały chłopiec? – spytała.

Nie wiedziałem, więc zaprowadziła mnie do specjalnego pokoju, w którym stała olbrzymia makieta przedstawiająca pole bitwy. Maleńkie figurki żołnierzy stały w równych rzędach, starannie poustawiane ręką ich właściciela.

– Uwielbia rządzić – podsumowała męża Karolina. – Chce nad wszystkim sprawować kontrolę, stary pryk! Ale ja się nie dam. Pieprzę jego i te jego pieniądze! Tak czy inaczej, przy rozwodzie będzie musiał podzielić wszystko na pół…

Naturalną konsekwencją mojego przebywania z Karoliną było to, że się do siebie zbliżyliśmy. Nie tylko w przenośni. Któregoś dnia wylądowaliśmy razem w małżeńskim łożu szefa, podchmieleni dziesięcioletnim koniakiem z jego barku. Było wspaniale. Seks z dziewczynami w moim wieku nie może się równać z tym, co ma do zaoferowania dojrzała kobieta. Oszalałem na jej punkcie. Obojgu nam wtedy odbiło i zaczęliśmy zachowywać się jak koty w marcu.

Nie było dnia, żebyśmy się nie kochali

Im dziwniejsze miejsce do tego wybieraliśmy, tym nasza namiętność była gorętsza. Cierpiała na tym, oczywiście, robota. W paru miejscach należało zerwać kafelki i położyć lepiej przycięte, ale szkoda mi było marnować czasu na takie pierdoły.

– Nawet tego nie zauważy – uspokajała mnie Karolina. – Przecież on się nie schyli tak nisko, bo mu brzuch na to nie pozwoli.

Gdyby koledzy z pracy wiedzieli, za co dostaję wypłatę, posinieliby z zazdrości! A jaki kolor przybrałaby twarz szefa? Wolałem sobie tego nie wyobrażać… Mimo opóźnień, robota i tak posuwała się do przodu i nieuchronnie zbliżała się do końca. Właściwie przez ostatni tydzień markowałem pracę, bo łazienka była skończona, ale dłużej nie mogłem udawać. Darowany nam czas nieubłaganie się kończył.

– Znajdę ci inną robotę – pocieszała mnie Karolina. – O nic się nie martw, ten dom ma pięć łazienek, a w jednej znudził mi się już czarny kolor. Twojemu szefowi też, tylko on jeszcze o tym nie wie.

Ostatni wspólny weekend zamierzaliśmy spędzić w łóżku, bo pan dyrektor miał służbowy wyjazd do Francji, więc chata była wolna przez trzy dni. Niestety, zadzwonił z Irlandii kolega, któremu kiedyś obiecałem opiekować się jego domkiem na Mazurach. Dostał wiadomość, że ktoś próbował się tam włamać, i prosił, żebym pojechał sprawdzić. Nie mogłem mu odmówić.

– Sama się tu zanudzę! – jęknęła obrażona Karolina. – I to nasz ostatni weekend. Zadzwoń i powiedz, że ci się auto zepsuło.

– Tego się nie robi przyjaciołom – oponowałem, kombinując jednocześnie, jak by się tu wymigać od zobowiązania.

I tak wpadłem jednak na pomysł, który mógł zadowolić wszystkie strony.

Pojedziesz ze mną na Mazury? – spytałem, licząc na to, że kupi ten pomysł.

– O rany! – wykrzyknęła. – Byłoby wspaniale! Tylko ty i ja gdzieś w leśnej głuszy, daleko od tego zakłamanego świata… Boże, jakie to romantyczne! Jak w filmie, proszę, zabierz mnie tam.

Nagle przestało być przyjemnie

Poczekaliśmy tylko na wyjazd jej męża i w piątek, jeszcze przed południem, podjechałem po Karolinę moim niezawodnym, choć mającym już swoje lata golfem. Liczyłem na to, że za cztery, może pięć godzin, będziemy na miejscu. Tymczasem w połowie trasy, w jakiejś zapyziałej pipidówce, pękł lewy przegub. Trzeszczał od dłuższego czasu i dawno już powinienem był go wymienić, ale miałem nadzieję, że nie jest jeszcze tak źle. Cóż, nadzieja matką głupich... Mój niezawodny dotąd wehikuł rozkraczył się na środku skrzyżowania i musieliśmy go zepchnąć na pobocze.

Kląłem jak szewc, a Karolinie się to nawet podobało, choć ręce miała brudne jak kominiarz. Śmiała się, że liczyła na podróż z przygodami, no i proszę, zaczynają się! Próbowałem jej uświadomić, że sytuacja może nie być wcale zabawna, a przygody niekonieczne bywają romantyczne, ale zbyła mnie machnięciem ręki.

– Chodź – powiedziała. – Przecież to nie może nam zepsuć świetnej zabawy! Poszukajmy jakiejś restauracji.

Miałem wątpliwości, czy w tak małej mieścinie znajdziemy coś więcej niż pizzerię, ale i tak się przeliczyłem. Był sklep spożywczy oferujący dość świeże bułki i stacja benzynowa z automatem do kawy. Tyle że automat nie działał.

Karolina wyraźnie oklapła

Skubała w zamyśleniu  bułkę i nie reagowała na moje raczej kiepskie żarty. Na dodatek słońce, które rano tak ładnie świeciło, skryło się za burymi chmurami i zaczął siąpić drobny deszcz. Udało nam się za to znaleźć warsztat samochodowy, gdzie bardzo miły pan zobowiązał się wymienić przegub w godzinę. Problem tkwił w tym, że felerną część należało najpierw zamówić, a z tym trzeba było zaczekać do... poniedziałku.

– Co? – usta Karoliny wygięły się w podkówkę. – Przecież nie możemy tkwić dwa dni w tej wstrętnej dziurze!

Gość był naprawdę w porządku, bo wzruszony naszą nieciekawą sytuacją zaproponował, że rozejrzy się nazajutrz po złomowisku w pobliskim miasteczku i jeżeli znajdzie odpowiedni przegub, to go kupi i od razu zamontuje. Będzie nas to kosztowało trochę więcej niż normalnie, bo on w soboty nie pracuje, przyjdzie tylko dla nas. Pal sześć pieniądze – to była uczciwa propozycja i czułem wobec niego wdzięczność. Pozostało tylko przeczekać jakoś tę noc.

– Masz jakiś pomysł na nocleg? – spytała Karolina, pociągając nosem.

Oczywiście, że miałem, ale na razie wolałem jej nie mówić, gdzie prawdopodobnie będziemy zmuszeni się przespać. Siąpiąca mżawka osiadała na jej sweterku i zaczynała przenikać puszystą tkaninę. Karolina otuliła się ramionami, ale to niewiele pomogło. Zaczynała dygotać z zimna. Zapakowałem ją więc do samochodu i włączyłem ogrzewanie.

– Szczęście, że to nie silnik nam się zepsuł – trochę na siłę próbowałem znaleźć dobre strony naszej przygody. – Wtedy już na amen byśmy zamarzli, no nie?

Trochę wcześniej roześmiałaby się z tego tekstu, ale w tym momencie spojrzała na mnie takim wzrokiem, że odechciało mi się żartów. Przez następną godzinę siedzieliśmy w zaparowanym samochodzie, nie odzywając się do siebie. Karolina odwróciła głowę w stronę bocznego okna, udając, że cały czas z zapamiętaniem obserwuje pusty skwerek z rachitycznymi krzakami.

– Nie zamierzasz nic więcej zrobić? – spytała w końcu lodowatym tonem.

– Niby co? – wzruszyłem ramionami, bo przecież sytuacja była jasna.

– Chcesz, żebym tkwiła w tym rzęchu przez całą noc? - spojrzała na mnie zimno.

Nic nie zostało z ciepłej i przyjaznej osoby, jaką do tej pory mi się wydawała.

– A czego oczekujesz? – spytałem zniecierpliwiony pretensją w jej głosie. – Nie ma tu hotelu ani dyrektorskiej limuzyny, która by nas zabrała w miejsce godne ciebie. Witaj w prawdziwym życiu!

Nie odezwała się do mnie  więcej

Wyszła z samochodu, trzasnęła drzwiami i zajęła się swoją komórką. Wybrała numer i przez chwilę z kimś rozmawiała. Potem wsiadła na tylne siedzenie i wyjęła z torby suchą bluzkę. Obserwowałem we wstecznym lusterku, jak się przebiera. Nie przejmowała się za bardzo moją obecnością, ale w końcu widziałem ją już nagą. Poza tym nie miała wyboru. Korzystając z małego lusterka, poprawiła makijaż, spakowała się z powrotem i sztywno oparła o zagłówek. Sprawiała wrażenie, jakby na coś czekała.

I rzeczywiście, po kilkunastu minutach przy golfie zatrzymała się taksówka. Karolina zabrała swój bagaż, przesiadła się do niej i odjechała. Bez jednego słowa. W sumie bez niej zrobiło mi się nawet przyjemniej, bo atmosfera ostatnich minut stała się już nieznośna.

Przekimałem noc opatulony we wszystkie ciuchy, jakie udało mi się znaleźć w plecaku, a rano przeniosłem się do pobliskiego sklepu, w którym było trochę cieplej. Sympatyczny mechanik jeszcze tego samego dnia uruchomił mój samochód i mogłem ruszyć dalej. Bez problemów dotarłem na Mazury i wróciłem z powrotem, a w poniedziałek rano przyszedłem do pracy, ale już do hali. Byłem zadowolony, że robota w domu szefa dobiegła końca, bo nie wiedziałbym, jak się zachować przy jego żonie po naszym chłodnym rozstaniu.

Zanim zdążyłem się przebrać w robocze ciuchy, przybiegł majster i powiedział, że mam się stawić w gabinecie dyrektora. „Obiecana podwyżka?” – pomyślałem. Szef szefów siedział na swoim tronie za masywnym biurkiem. Tym razem zaszczycił mnie spojrzeniem, jak tylko wszedłem. 

Kiedyś ten surowy wzrok by mnie speszył, ale po romansie z jego żoną zyskałem na pewności siebie. Wyobraziłem sobie nagle, jak w swoim sekretnym gabinecie bawi się żołnierzykami, ubrany w piżamkę w misie. Ten obraz tak mnie rozbawił, że nie zdołałem ukryć uśmiechu.

– I co ci tak wesoło? – głos szefa zabrzmiał groźnie. – Żona pokazała mi wszystkie niedoróby, które starałeś się przede mną ukryć. Myślałeś, że to praca bez żadnego nadzoru?! Powinienem cię obciążyć finansowo za zniszczony materiał, ale machnąłem na to ręką. Zakład przeprowadza, jak wiesz, redukcję etatów i w pierwszej kolejności bierzemy się właśnie za takich jak ty, którzy chcieliby brać pieniądze za darmo... Za trzy dni kończy ci się umowa. Nie pokazuj się więcej w zakładzie.

A już mi się wydawało, że Pana Boga za nogi złapałem!

Cóż, przynajmniej przeleciałem mu żonę. Już trzymałem rękę na klamce, kiedy wpadło mi coś do głowy.

– Panie dyrektorze – powiedziałem. – Wie pan co? Dowiadywałem się u znajomego lekarza i takie znamię, jak ma Karolina na lewym pośladku, można łatwo usunąć.

Za tym drogim biurkiem udającym antyk był jak kapitan na mostku okrętu, który właśnie zaczął tonąć. Jeszcze nie ogarniał, ale już czuł, że wszystko wokół się chwieje.

– Powaga – pokazałem mu kciuk. – Bułka z masłem, nawet śladu nie będzie.

Wyszedłem, zamykając za sobą drzwi bardzo delikatnie, żeby go nie wystraszyć. Zawału by jeszcze dostał, chłopina.

Czytaj także:
„Ubzdurałem sobie, że nie jestem dobrym materiałem na męża. Przez tę głupotę prawie straciłem miłość życia”
„Mieliśmy wstrętne pijawki, nie dzieci. Doprowadziły do śmierci ojca i wykurzyły mnie z domu, by przejąć mieszkanie”
„Nie znoszę mojego pasierba. Szczeniak jest rozpuszczony jak dziadowski bicz. Chciałem go ukrócić i wyleciałem z domu”

Redakcja poleca

REKLAMA