„Spadek po rodzicach zamiast radości przyniósł mi masę zmartwień. Na szczęście z pomocą przyszli sąsiedzi i przyjaciele”

kobieta, która martwi się spadkiem fot. iStock by Getty Images, Santiaga
„Minęło kilka miesięcy, zanim zdecydowałam się zmierzyć z działkowym problemem. Już gdy zbliżałam się do płotu, zauważyłam, że posesja wygląda inaczej niż za życia taty. Gałęzie krzewów niechlujnie sterczały zza siatki ogrodzenia, a wypłowiała trawa była wysoka niemal na pół metra. Patrzyłam na to z przykrością. To widoczne zaniedbanie było dowodem na to, że wszystko się zmieniło”.
/ 23.05.2023 19:15
kobieta, która martwi się spadkiem fot. iStock by Getty Images, Santiaga

Czasem wydaje się, że codzienność nas przytłacza,  a problemy nie mają końca. A jednak zazwyczaj jakoś dajemy sobie radę. To właśnie starałam się sobie wmówić, gdy obejmowałam w posiadanie działkę rekreacyjną z drewnianym domkiem, które od ponad ćwierć wieku należały do moich rodziców. Były dla nich wszystkim. Dla mnie kłopotliwym spadkiem.

Po śmierci ojca nie spieszyłam się z wizytą na wieś. Tata w pełni panował nad całym gospodarstwem. Był zapalonym ogrodnikiem, zdolnym majsterkowiczem i uwielbiał życie sąsiedzkie. Grill, wieczorki przy piwie, ogniska, wyprawy na grzyby, ryby i borówki – to była jego pasja. Mama towarzyszyła ojcu grabiąc, pieląc, sprzątając, patrosząc ryby i marynując grzyby. Ja, odkąd podrosłam, z radością wypisałam się z tych wszystkich zajęćWolałam spotykać się w mieście z przyjaciółmi i zjeść mięso z grilla w restauracji podane na porcelanowej zastawie, niż w plenerze na styropianowym talerzyku.

Lata mijały. Po śmierci mamy ojciec jeszcze bardziej ukochał swój kawałek ziemi. Poza działką spędzał tylko kilka miesięcy, robiąc wiosenne rozsady, i czekając na koniec mrozów. Tata był w świetnej formie. Bardzo dobrze się trzymał. Umarł nagle.

Przykro było na to wszystko patrzeć

W spadku dostałam malutkie mieszkanie, które kiedyś przydzielił rodzicom zakład pracy. Od razu wynajęłam je córce sąsiadów. Natomiast zupełnie nie miałam pomysłu, co zrobić z działką. Jej nie można było wynająć, bo niby komu? Sprzedać też nie bardzo, bo niedawno tata wyłożył duże pieniądze na rozbudowę drewnianego domku, zrobił nową łazienkę, zainstalował kominek. Kosztów tych inwestycji nikt by mi nie pokrył.

Minęło kilka miesięcy, zanim zdecydowałam się zmierzyć z działkowym problemem. Już gdy zbliżałam się do płotu, zauważyłam, że posesja wygląda inaczej niż za życia taty. Gałęzie krzewów niechlujnie sterczały zza siatki ogrodzenia, a wypłowiała trawa była wysoka niemal na pół metra.

Patrzyłam na to z przykrością. To widoczne zaniedbanie było dowodem na to, że wszystko się zmieniło. Ślizgając się na leżących na ziemi śliwkach, dotarłam do drzwi. Emocje opanowały mnie bez reszty. Wzruszenie, wywołane wspomnieniami dawnych dni, doprowadziło mnie do płaczu. Z trudem wsunęłam klucz w zamek. Niełatwo było mi się opanować. Klucz nie chciał się przekręcić.

– Co jest? – mruknęłam pod nosem.

On zawsze się zacinał – odpowiedział mi nieznany głos tuż za plecami.

Odwróciłam się. Zza siatki spoglądał na mnie mężczyzna w średnim wieku, mieszkaniec pobliskiej wioski.

– Witam – uśmiechnął się. – W końcu pani przyjechała. Trochę tu roboty.

– Wiem – odrzekłam, mocując się z drzwiami; owinęłam klucz chustką, by lepiej go chwycić i użyłam całej siły.

Drzwi wreszcie stanęły otworem.

– No to do widzenia – usłyszałam za plecami.

Owionęło mnie stęchłe powietrze. Na twarzy poczułam muśnięcie pajęczyny. Na szczęście pamiętałam, gdzie są korki. Wciskałam je po kolei, modląc się, by wszystko było w porządku. Udało się. Zapaliłam światło. Postanowiłam spokojnie obejrzeć wszystkie kąty. W kuchni zauważyłam pozostałości po myszach, w pokoju zaciek przy framudze. W łazience powitał mnie chłód i stado pająków. Dotknęłam ściany kominowej: była cała wilgotna. To chyba zła wiadomość.

Wróciłam do kuchni i uchyliłam klapę do piwnicy. Zalana po brzegi! Wiedziałam, że jest głęboka, a hydraulika znajduje się na samym dole. Przypomniałam sobie, że pewien aktor zginął, wchodząc do takiej podtopionej piwnicy, gdy był włączony prąd. Delikatnie zamknęłam właz. Wyłączyłam korki, zamknęłam drzwi, wsiadłam do samochodu i odjechałam. Musiałam wszystko przemyśleć.

Wróciłam po przeprowadzeniu kilku rozmów z doświadczonymi właścicielami podmiejskich domów. Od razu zaczęłam wybierać wodę z piwnicy. Napełniałam wiadra i wylewałam wodę do ogrodu. Czekała mnie jednak niespodzianka. Woda tryskała z rury. Nie było sensu dalej harować. Potrzebny był specjalista. Sięgnęłam do torebki po notes z telefonami mojego ojca. Zadzwoniłam na numer umieszczony pod wpisem: „Działka – hydraulik”. Jak się okazało, spec mieszkał niedaleko, doskonale pamiętał rodziców, twierdził, że mnie także zna z widzenia i obiecał, że zaraz przyjedzie. Słowa dotrzymał.

Sąsiad podpowiedział mi, co robić

Wyciągnął z dołu kilka wiader wody, odsłonił rurkę i stwierdził, że to zawór. Pojechaliśmy więc do pobliskiego miasteczka, by kupić nowy. Potem został tylko montaż i pozbycie się resztek powodzi. Byłam zadowolona, że tak szybko pokonałam problem. Zanim fachowiec się oddalił, pokazałam mu mokrą ścianę w łazience.

– Leje się z komina. Ktoś musi wejść na dach – poinformował mnie.

Jasne było, że on nie pisze się na takie akrobacje. Westchnęłam ciężko. I znów odłożyłam sprawę na później.

Na kolejną wyprawę zabrałam kolegę i jego wujka, złotą rączkę. Drzwi tym razem nie stawiały oporu. Czułam, że wszystko dobrze idzie, i że zaraz mój ostatni kłopot zniknie.

– Leje się z komina – stwierdził wujek kolegi po krótkich oględzinach.

– To wiem, ale dlaczego deszcz wpada kominem? – spytałam.

Mężczyzna spojrzał na mnie z bezbrzeżnym zdziwieniem.

– Przecież to nie leci kominem, ale po kominie. To problem z dachem. Może trzeba go wymienić?

– Był zmieniany kilka lat temu – powiedziałam przerażona myślą o pieniądzach, jakie będzie trzeba zapłacić.

– To słabo. Czyli dach położył partacz i teraz nikt po nim nie będzie chciał poprawiać. Kto weźmie prace po partaczu? – zadał pytanie, patrząc na mnie czujnie. – Kolejny partacz – podsumował z błyskiem w oku.

– Chyba że zamówi się profesjonalną firmę i ona wymieni całe pokrycie, i da gwarancję. Tak to powinno się zrobić.

Byłam załamana. Nie miałam ani ochoty, ani pieniędzy na tak szeroko zakrojone prace budowlane. Nawet nie wiedziałam, czy ja chcę tę działkę. Pomysł wynajęcia specjalistów z górnej półki od razu odrzuciłam. Muszę zaakceptować fakt, że po partaczu poprawi partacz. Wujek kolegi na końcu powiedział, że na pewno potrzebna mi dobra, wysoka drabina. Postanowiłam ją więc kupić. Przed odjazdem zajrzałam do piwnicy, która znowu była pełna wody.

Wróciłam dwa tygodnie później. Od razu sprawdziłam stan wód: nadal wysoki. Zaczęłam ją wylewać, bo wiedziałam, że wilgoć to zagrożenie dla domu. Biegałam więc z wiadrami…

– A po co pani tak gania wte i wewte? – usłyszałam pytanie od strony drogi; to był ten sam rolnik, który powitał mnie pierwszego dnia. – Nic to nie pomoże na podziemne jezioro.

Podziemne jezioro? Ile jeszcze niespodzianek mnie tutaj czeka?

Nie ma sensu wylewać tej wody – wyjaśnił, widząc moją minę. – Tu jest niewidoczny spadek terenu, tylko geodeci go widzą. Woda napływa z okolicy. Tak jest i tak będzie zawsze – tłumaczył, paląc papierosa.

– Ale ja mam piwnicę…

– No pewno – wzruszył ramionami. – Pani rodzice za głęboko się wkopali. Jak lata były suche, to nie szkodziło, ale teraz globalne ocieplenie odwołano – zaśmiał się. – Wszyscy w okolicy, co są niżej, a mają piwnice, walczą z wodą. Piwnicy musi się pani pozbyć.

– A jakbym kupiła pompę?

– Pompa nie pomoże.

Zaufałam ludziom, którzy tu mieszkają

Musiałam coś z tym zrobić. Może podnieść podłogę, ale najpierw chyba trzeba rozwiązać problem hydrauliki. System dostarczania wody we wsi był wspólny dla wszystkich.

Jeden z sąsiadów polecił mi wykopanie własnej studni. Robotnicy kopali u niego w trzech miejscach i dwa razy mieli awarie: cała pobliska działka spłynęła błotem. I kosztowało go to, bagatela, osiem tysięcy złotych. Nie dość więc, że suma za robociznę straszna, to i zniszczenia ogromne. Z obu tych powodów odrzuciłam pomysł wykopania studni.

Ktoś mi doradził, bym spróbowała przyłączyć się do gminnego wodociągu. Przemiły urzędnik gminy nakreślił mi procedurę uzyskiwania zezwoleń i składania projektów. Koszt wynosił 6 tysięcy złotych. Zrezygnowałam.

Gdy grabiłam liście, znowu zagadał do mnie znajomy rolnik. Spytał, czy nadal mam kłopot z domem. Powiedziałam szczerze, że tak, i to nie jeden. Opowiedziałam mu o wszystkim.

– Trzeba to zabetonować ponad lustrem wody gruntowej, inaczej podczas każdego deszczu będzie pani miała basen pod nogami – poradził.

A hydraulika? – dopytywałam.

– Przełoży się ją.

Okazało się, że to niewielki koszt, i że syn tego człowieka z pewnością sobie poradzi z tą pracą. Zaufałam ludziom, którzy mieszkają na wsi i znają specyfikę tego terenu. Piwnica nie była mi potrzebna. Gdy przyjechałam następnym razem, zamiast jeziora miałam pod podłogą schludną betonową powierzchnię! Ulotnił się też zapach stęchlizny.

W sobotę zaprosiłam przyjaciół na jesienne ognisko. Piekliśmy kukurydzę, kiełbaski i świetnie się bawiliśmy!

– Trzeba coś zrobić z tym kominem – powiedział mąż koleżanki po powrocie z łazienki. – Masz drabinę?

Miałam. Błyskawicznie wspiął się na nią i wszedł na dach. Posiedział tam trochę, porozglądał się, i z zadowoloną miną zszedł na dół.

To prosta naprawa. Blacha dotyka tylko do komina zamiast się na nim opierać jak kołnierz. Dlatego deszczówka spływa do łazienki. Trzeba uciąć kawałek blachy, użyć odpowiedniego kleju, przymocować i po sprawie – powiedział.

– Nie trzeba wymieniać dachu?

– Co za pomysł! – wzruszył ramionami. – Jak chcesz, to sam to zrobię.

I tak wszystkie niezbędne naprawy zostały zrobione. Poczułam ulgę i radość. Byłam dumna, że udało mi się podjąć dobre decyzje, choć o domach, działkach i wsi nadal nic nie wiem.

Czytaj także:
„Wysłałam syna na działkę, żeby mieć chwilę spokoju. Nie sądziłam, że wraz z bandą smarkaczy puszczą nasz domek z dymem"
„Na działce chcę odpoczywać, a nie wysłuchiwać hałasów. Sąsiedzi mają w nosie prośby o ciszę. Chcą wojny, to będą ją mieli”
„Zaprosiliśmy znajomych w wakacje na działkę. Musieliśmy płacić za ich zachcianki i im usługiwać”

Redakcja poleca

REKLAMA