„Spadek po babci miał postawić mnie na nogi, a powalił na kolana. Ledwo wiążę koniec z końcem, a mam dbać o jej ruderę?”

Kobieta, która dostała spadek fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk
„Czas i pieniądze to były najbardziej deficytowe towary w moim życiu. Jednego nie miałam wcale, a drugiego wciąż zbyt mało, chociaż pracowałam od świtu do nocy. Od lat sama utrzymywałam dzieci i dom. Przyzwyczaiłam się do odpowiedzialności i nie protestowałam, kiedy życie nakładało mi na barki obowiązki”.
/ 26.08.2022 19:15
Kobieta, która dostała spadek fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk

Kiedy odziedziczyłam gospodarstwo po babci, nie byłam zachwycona. Teoretycznie niespodziewany spadek powinien mnie ucieszyć, ale kiedy dowiedziałam się o tym od notariusza, tylko jęknęłam. Kolejny obowiązek w moim wypełnionym pracą życiu!

Naprawdę nie wiedziałam, jak i kiedy miałabym zająć się remontem zabudowań, czy choćby uporządkowaniem podwórka. Co prawda, dawno nie byłam w Woli, ale to, co pamiętałam, nie nastrajało optymistycznie…

Czas i pieniądze… Tego mi brakowało

Dom, a raczej zwykła wiejska chałupa, chylił się ku upadkowi, wymagał naprawy dachu, wizyty zduna lub całej ekipy zdolnych fachowców. Obejście zarastało trawą, w której radośnie grzebały kury. Gdzieniegdzie porozstawiane były stare garnki służące jako poidła lub miski na poślad. Z boku, przy parkanie straszyła stara żeliwna pompa z długim ramieniem. Wyglądała jak najprawdziwszy zabytek, ale spełniała swoje zadanie.

To mogłoby być urocze miejsce, jeśli włożyłabym w nie trochę czasu i pieniędzy. A czas i pieniądze to były najbardziej deficytowe towary w moim życiu. Jednego nie miałam wcale, a drugiego wciąż zbyt mało, chociaż pracowałam od świtu do nocy. Od lat sama utrzymywałam dzieci i dom. Przyzwyczaiłam się do odpowiedzialności i nie protestowałam, kiedy życie nakładało mi na barki obowiązki.

Brałam każde zlecenie, które wpadło mi w rękę, żeby dorobić do pensji. W efekcie pracowałam na okrągło, nie miałam czasu dla dzieci, z ludźmi spotykałam się tylko w sprawach służbowych, udało mi się też zapomnieć o własnych potrzebach. Cieszyłam się, że jestem niezależna finansowo, a reszta powoli przestawała mnie interesować. Właściwie lubiłam moją pracę i samotność. Ostatnie
czego pragnęłam to liczne towarzystwo wokół i nowe obowiązki. A tu – spadek!

„Trzeba chociaż rzucić na to wszystko okiem” – pomyślałam niechętnie. Była niedziela, akurat nie miałam żadnego pilnego zlecenia na jutro, chętnie zostałabym w domu i odpoczęła. Potrzebowałam wytchnienia i spokoju. Ale obowiązki wzywały… Zajrzałam do pokoju córki. Martyna siedziała ze słuchawkami w uszach i kiwała się przed laptopem.

– Hej, młoda! – zamachałam jej

rękoma przed nosem, a ona niechętnie oderwała wzrok od ekranu.

– Co? – spytała zwięźle.

Westchnęłam. Nie miałam dla niej czasu, kiedy była dzieckiem, a teraz zbierałam plony. Ma mnie w nosie.

– Jedziemy do Woli. Trzeba tam trochę ogarnąć, a w ogóle…

– Nie ma mowy – mruknęła Martyna. – Mam już inne plany.

Zmuszanie jej nie miałoby sensu

W końcu oczywiście postawiłabym na swoim, ale potem musiałabym znosić jej fochy przez cały dzień. Zajrzałam do pokoju Antka. Syn spał zakopany po uszy w pościeli, choć dochodziło południe. No jasne, studenckie życie bywa wyczerpujące. Jeżeli chciałam dotrzeć do Woli jeszcze za dnia, powinnam już ruszać, a Antek nie wyglądał na takiego, który mógłby szybko się zebrać.

Pojechałam sama. Półtorej godziny jazdy zleciało bardzo szybko. Muzyka płynęła z odtwarzacza, za oknami migały mi sielskie krajobrazy – żyć, nie umierać! Rozluźniona wjechałam na podwórze, płosząc gdaczące kury.

„Czym one się żywią?” – pomyślałam przelotnie, lustrując śmietnik naokoło. Dziurawe garnki rozstawione gdzie się da, stara wanna pod drzwiami stodoły, sterty rupieci przy płocie. Szłam ostrożnie, patrząc pod nogi. Tam gdzie trawa i chwasty dały za wygraną było błoto, na którym łatwo wywinąć orła.

– Pani do kogo? – mężczyzna w średnim wieku opierał się o sąsiedni płot, patrząc na mnie podejrzliwie. 

„Tosiek Marciniak, sąsiad” – przypomniałam sobie od razu, więc zrobiłam krok naprzód i powiedziałam:

– Panie Tośku, nie poznaje mnie pan? Ania, wnuczka Karoliny…

– Dziecko, dobrze, że przyjechałaś! – z okna wychyliła się Tośkowa. – My tu oko mamy na wszystko, kurki podkarmiamy, ale gospodyni bardzo się przyda. Trzeba tu trochę ogarnąć, mój ci pomoże z piecami…

– Coś z nimi nie tak?

– Cugu nie ma – wyjaśnił Marciniak, wchodząc na podwórko. – Przewody trzeba czyścić. Klucze zostaw, to zajrzę. Dziś robił nie będę, niedziela jest.

– Super! Odwdzięczę się!

– E tam, na wsi trzeba sobie pomagać, inaczej nie idzie żyć – machnął ręką Tosiek. – A ty co zamierzasz? Daczę zrobisz z gospodarstwa? Bo chyba nie będziesz sprzedawać, Karolina w grobie by się przewróciła.

Nie miałam pojęcia, co zrobię

Ale żeby uniknąć sporej daniny dla państwa, nie mogłam spieniężyć spadku przed upływem pięciu lat. Przemilczałam pytanie i otworzyłam drzwi. Spodziewałam się, że owionie mnie zapach dawno niewietrzonego domu, ale miło się rozczarowałam. Wyczuć można było tylko trochę wilgoci.

– Dach do naprawy – mruknął ze znawstwem Tosiek, a ja przestraszyłam się. Ile to będzie kosztować?!

Zajrzałam do wszystkich pomieszczeń niewielkiego domu babci. Wszędzie ład i porządek, tylko zetrzeć kurze i można się wprowadzać. Zawstydziłam się. Czego ja się spodziewałam? Dobrze, że babcia, świetna gospodyni, nie dowie się, że w nią zwątpiłam.

– Dzieci nie przywiozłaś ze sobą? – Tośkowa stanęła za mną jak duch.

Rozglądała się ciekawie dokoła.

– Nie chciały przyjechać, mają już swoje sprawy, dorosły – wyjaśniłam.

– Ano tak, dzieci wyfruwają z domu, zostajemy sami – powiedziała filozoficznie Tośkowa. – Kiedyś tu wakacje spędzały, latały po wsi z dzieciakami, aż im głowy odskakiwały, a teraz… A ty? Jak żyjesz? Ciągle tylko praca?

– Dobrze mi z tym. Przywykłam – uśmiechnęłam się smutno.

– Oj, Ania! Człowiek musi być między ludźmi, tak to jest urządzone. A ty samotnicą zostałaś. Babcia chciałaby dla ciebie lepszego losu. Zostawiła ci gospodarstwo nie bez przyczyny, zawsze miała jakiś chytry plan…

„Ciekawe jaki? – westchnęłam w duchu. – Przecież nie przeprowadzę się na wieś. Ani nie mam na to ochoty, ani możliwości. Dzieci, praca, dom…mnóstwo różnych obowiązków”.

Starłam kurze i zamiotłam podłogę, ale potem stwierdziłam, że nie ma sensu dalej sprzątać. Tu potrzeba kompleksowych działań, a dzień powoli się kończył. Postanowiłam wracać do domu. Oddałam jeden komplet kluczy sąsiadom i zrejterowałam z babcinego podwórka. Chyba trochę przestraszyłam się tego wszystkiego…

W kolejną sobotę stoczyłam prawdziwą walkę z Martyną i Antkiem. Nie chcieli jechać do Woli, ale uparłam się. Muszą się tam pokazać, żeby Tośkowa nie wymawiała mi samotności. Antek zgodził się tylko dlatego, że obiecałam oddać mu kierownicę. Martyna siedziała z tyłu naburmuszona i całą drogę milczała.

Tyle osób przyszło się ze mną przywitać!

W końcu wtoczyliśmy się na podwórko, omal nie kasując pompy.

– Ja nie mogę… – usłyszałam szept córki. – Ale ciacho…

Podążyłam za jej wzrokiem. Na dachu domu babci stał jakiś młodzieniec. Nie miał koszulki, więc doskonale było widać jego umięśnioną klatę.

– Dzień dobry! Siema, Antek! – krzyknął chłopak i zaczął schodzić.

Martyna nie odrywała od niego wzroku. Na jej policzki wypełzły słodkie dziewczęce rumieńce.

– Jaro! Nie poznałem cię w pierwszej chwili – Antek wreszcie rozpoznał w chłopaku dawnego kolegę.

– Dach sprawdzałem – wyjaśnił swą obecność Jaro. – Trzeba będzie trochę połatać, przebieraj się, pomożesz.

Ku mojemu zdziwieniu Antek przyjął konieczność pracy na wysokości jako coś normalnego. Ruszył za Jarkiem pewnym siebie krokiem prawdziwego mężczyzny. Za nimi podążyła zahipnotyzowana Martyna.

– Przewody poczyszczone, nie potrujecie się – oznajmił Tosiek, wchodząc przez furtkę. – A za dach zapłacisz, jak będziesz mogła. Jarek tanio weźmie, już dziadek o to zadba.

– A tu masz ciasto, kiełbasę i chleb… – dodała Tośkowa, wręczając mi jakieś torby. – U nas pieczywa nie ma na zawołanie. Kupuje się rano albo wcale.

– Ale ja… – zaczęłam protestować.

– Pół wsi się dziś tutaj schodzi, młodzi głównie – wyjaśnił Tosiek. – Jarek, nasz wnuk, ich obdzwonił. Chce robić ognisko nad rzeką. A jeść zawsze potrafili, już ja ich znam. Chyba zostaniecie do jutra, nie?

Tu nie docierał gwar wielkiego świata

Zostaliśmy. Młodzież bawiła się na ognisku, a ja przeglądałam stare zdjęcia i roczniki gazet, które znalazłam na strychu. Kawał historii. Wyspałam się jak nigdy. Atmosfera domu babci zawsze działała na mnie bez pudła, likwidując stres i napięcie. Tu było przytulnie, nie docierał gwar wielkiego świata. Solidne murowane ściany chroniły mieszkańców przed złem. Ale nie przed gośćmi…

Młodsza część wiejskiej społeczności bawiła się poprzedniego wieczoru, a nazajutrz postanowili odwiedzić mnie ich rodzice. O samotności nie mogło być mowy. Parzyłam im herbatę, kroiłam ciasto Tośkowej, i w sumie… byłam zadowolona. Tyle osób chciało się ze mną zobaczyć! Ja również, jak moje dzieci, spędzałam wakacje w Woli i miałam tu koleżanki.

Odświeżyłam stare znajomości, poznałam nowych ludzi, nie byłam tu obca. Jedni wchodzili, drudzy wychodzili. Gwar nie ustawał, ale nie byłam zmęczona obecnością tylu ludzi. Pomyślałam, że od dawna nie uczestniczyłam w takim zebraniu towarzyskim. Tak skutecznie wymawiałam się od wyjść i spotkań, że w końcu nawet najwytrwalsi znajomi zrezygnowali i zostawili mnie w spokoju. Teraz okazało się, że towarzystwo dobrze mi robi. Może właśnie o to chodziło babci? Może dlatego zapisała mi dom?

Czytaj także:
„Dzieci od lat żyły jak pies z kotem, bo poróżniły je pieniądze. Dopiero moja wymyślona choroba zakopała ich topór wojenny"
„W małżeństwie jestem jak chomik w klatce. Żona traktuje mnie jak dziecko i nadskakuje mi bardziej niż własna matka”
„Dla ukochanego byłam tylko plastrem po rozstaniu. Gdy na horyzoncie pojawiła się była, wyrzucił mnie jak stare skarpety”

Redakcja poleca

REKLAMA