Kiedy miałam 17 lat, byłam zakochana tak, jak tylko potrafią to nastolatki za pierwszym razem. Wydawało mi się, że to ten jedyny, że nigdy więcej tak kochać nie będę i tak dalej. Wiadomo. On miał dwadzieścia dwa lata, chmurne spojrzenie, jak to początkujący poeci z wielkimi ambicjami.
Chodziliśmy ze sobą może pół roku. Było tak romantycznie… Aż pewnego dnia dostałam od niego bukiet kwiatów. Pocałował mnie wtedy czule i odszedł. A potem zobaczyłam go z inną. Nie rozumiałam, jak mógł zerwać bez jednego słowa. Tak się przecież nie robi. Ale kiedy poszłam poskarżyć się babci, spytała, jakie kwiaty były w bukiecie.
– Śliczne. Cyklamen, goździk i niezapominajki – westchnęłam.
– No tak – skonstatowała babcia. – Bukiet pożegnania.
I tak dowiedziałam się, że kwiaty mówią
Zafascynowało mnie to. Zgłębiłam temat i okazało się, że kwiaty „przemówiły” w wiktoriańskiej Anglii, w XIX wieku, w społeczeństwie, gdzie konwenanse dusiły emocje ludzi. Kiedy usta musiały milczeć, trzeba było znaleźć sposób na przekazanie wiadomości, że ktoś kocha, że zazdrości, tęskni, że… zrywa. Cyklamen w moim bukiecie pożegnania mówił: „Czas się rozstać”. Różowy goździk obiecywał: „Nigdy o tobie nie zapomnę”, a niezapominajki prosiły: „I ty nie zapomnij o mnie”.
Posłuchałam prośby. Przez całe życie pamiętałam o moim poecie, który zdradził moją miłość. I nigdy więcej się nie zakochałam. Pokochałam natomiast kwiaty. I tak zostałam florystką. Sześć lat temu otworzyłam własną kwiaciarnię i szczerze mogę powiedzieć, że byłam ze swojego życia zadowolona. Tylko rodzina tego nie rozumiała i ciągle próbowała umawiać mnie na randki.
– Jesteś w stanie uczuciowej hibernacji – twierdziła moja młodsza siostra. – Nie masz pojęcia, jak to jest mieć przy sobie człowieka, któremu na tobie zależy.
Miłka nie była w stanie zrozumieć, że naprawdę było mi dobrze. Miałam pracę, którą kochałam, grono sprawdzonych przyjaciół, hobby, rodzinę. Nie siedziałam samotnie, gapiąc się w ścianę i obgryzając paznokcie. Nie każda kobieta musi mieć męża i dzieci, na miłość boską. Ale faktem było, że większość ludzi szukała drugiego człowieka, a ja, kwiaciarka, doskonale o tym wiedziałam, przygotowując dla nich bukiety.
Na przykład parę miesięcy temu do domu naprzeciwko mojej kwiaciarni sprowadził się samotny mężczyzna. Koło czterdziestki, zadbany, miłośnik eleganckich garniturów, jak zauważyłam. Miał dobry samochód. Meble, które wnosili pracownicy firmy przewozowej z pewnością pasowałyby do moich – klasyczne, mieszczańskie, żadnej nowoczesnej tandety. Jakiś miesiąc czy dwa później zjawił się w mojej kwiaciarni. Robiłam właśnie bukiet ślubny na zamówienie. Mężczyzna rozejrzał się niepewnie.
– W czym mogę panu pomóc? – spytałam.
– Ja… Potrzebuję bukietu.
– To trafił pan we właściwe miejsce.
Roześmiał się.
– Przepraszam, ale jestem trochę skołowany. Potrzebuję kwiatów, które będą odpowiednie dla młodej kobiety. Bardzo młodej – potarł z zakłopotaniem policzek.
Niestety on już był zakochany…
– Co pan chce jej powiedzieć?
– Hm… że jestem… – spojrzał w okno i dokończył – zainteresowany. Ale nie chcę jej spłoszyć. Może różowe róże?
Był tak zaambarasowany faktem, że próbuje poderwać jakąś młodą dziewczynę, że wydał mi się słodki.
– Przysięga pan jej wieczną miłość? Nie za szybko?
Spojrzał na mnie spod oka i skrzywił się lekko.
– Może jednak niech mi pani coś wybierze. Pani jest tu ekspertem.
Zrobiłam mu bukiet z kolorowych frezji połączonych ze stokrotkami.
– Śliczny – powiedział. – Świeży jak ona. Co powiem jej za pomocą tego bukietu? Bo ona sobie na pewno wygugluje znaczenie kwiatów? Ona wszystko gugluje – rozczulił się.
– Lubię być obok ciebie, szanuję cię, ale chciałbym czegoś więcej. Poflirtuj ze mną.
– Doskonale – pokiwał głową. Dziękuję.
– Polecam się na przyszłość.
Tydzień czy dwa później znów przyszedł po bukiet, na kolejny etap znajomości. W jego oczach było wyraźne ożywienie, w ruchach energia. Jakby miał dwadzieścia, a nie czterdzieści lat. Widać było, że jest zakochany. Uśmiechnął się do mnie szeroko i tak promiennie, że aż coś we mnie drgnęło.
– Proszę o kolejny czarodziejski bukiet. Chcę jej powiedzieć, że jestem gotowy na kolejny etap.
– Rozumiem. Czerwone róże?
– To oznacza miłość?
– Zmysłową, namiętną…
– Ale miłość?
– Owszem.
Zastanowił się.
– A który kwiat zatrzymuje się na zmysłowości?
Nie wiem dlaczego, ale takie postawienie sprawy ucieszyło mnie. Facet znał różnicę między fascynacją a miłością. Zrobiłam mu bukiet z orchidei. Kiedy go brał, zwróciłam uwagę na jego dłonie – duże, zadbane, ale mające na sobie ślady pracy fizycznej. A może uprawianego sportu. I te dłonie przyśniły mi się w nocy.
A jednak w końcu spotkał tę wyjątkową kobietę!
Pamiętam, że stałam w progu pokoju i patrzyłam na mężczyznę, który przesuwał dłońmi po ciele nagiej kobiety. Choć spała, to najwyraźniej czuła dotyk, bo jej ciało dążyło za pieszczotą. Wyginało się, kusiło… I nagle kobieta obróciła się twarzą do mnie. To byłam ja!
Obudziłam się. Kiedy oprzytomniałam, zaczęłam się śmiać. Ale teraz wiem, że w tym śmiechu było mniej radości, a więcej lęku. Lęku, że historia może się powtórzyć, a moją karmą jest złamane serce.
Dziewczyna wprowadziła się do Roberta (po czwartym bukiecie przedstawił mi się). Fakt, była młoda, dwadzieścia trzy lata. On miał czterdzieści dwa. Po stylu, w jakim się ubierała, uznałam, że raczej do siebie nie pasują – on lubił klasykę, ona eksperymentowała z modą. Przez pół roku udało jej się namówić go, żeby zapuścił nieco włosy i przestał nosić krawaty na co dzień.
Miałam wrażenie, że jest mu z tym niewygodnie. Ciągle poprawiał coś przy szyi. Kiedy przyjeżdżali do domu, stawałam przy szybie i patrzyłam. Był wobec niej delikatny i opiekuńczy, szarmancki. Myślał o niej, cokolwiek robił – to akurat wiedziałam z bukietów, które dla niego przygotowywałam. Z kolei ja myślałam coraz częściej o nim. Gorzej. Zaczynałam rozumieć, co tracę, żyjąc samotnie. Jedyną pociechę stanowił fakt, że ciągle nie zamawiał pąsowych róż…
Pewnego dnia pojawił się w kwiaciarni tuż po otwarciu. Był nieogolony, bez krawata, a w oczach miał dziwny niepokój.
– Potrzebuję bukietu na przeprosiny – powiedział matowym głosem.
– Może zrobię panu kawy? Trochę nieszczególnie pan wygląda. I powie mi pan, co zrobił.
– Żebym to ja wiedział! – wykrzyknął i opadł na krzesło przy stoliku.
Zrobiłam mu kawę, a on opowiedział, co się dzieje. A nie działo się dobrze. Nie rozumiał, dlaczego ona staje się coraz bardziej nerwowa, agresywna, nastawiona na nie. Zadałam kilka pytań i już wiedziałam, w czym problem.
– Panie Robercie, to nie są czasy Pigmalionów. Młode kobiety nie chcą być uczone, rzeźbione i kreowane przez starszych mentorów. Wiedzą, że w tym świecie to one są doskonałością, a stare pryki, jak chcą z nimi być, muszą się do nich dostosować. Pan ją chce podnieść do swojego poziomu, dokształcić, naprawić niedostatki. Ale ona uważa, że to pan jest niedoskonały, nie ona.
– Mam zejść do jej poziomu?
– Wybór należy do pana. Ona nie uważa, że musi cokolwiek wybierać.
Patrzył na mnie przez długą chwilę.
Serce biło mi jak szalone
– Czasami dobrze porozmawiać z kimś na swoim poziomie – powiedział w końcu. – Ona nie wie, kto to Pigmalion. Wielu rzeczy nie wie.
– Ale wie mnóstwo innych przydatnych w tym świecie rzeczy, o których my nie mamy pojęcia.
– Inny świat.
– Niestety.
Tego samego dnia patrzyłam, jak dziewczyna wsiada z walizkami do wezwanej taksówki. Minęły dwa tygodnie. Tęskniłam za Robertem. Więc kiedy pojawił się w kwiaciarni na pół godziny przed zamknięciem, serce mocno mi zabiło. Wyglądał jak dawniej – elegancki, w krawacie.
– Poproszę bukiet, który powie kobiecie, że jestem nią zafascynowany, że ją kocham i pragnę.
– To chyba czas na pąsowe róże – odparłam, czując, że wszystko się we mnie zapada. Spotkał swoją kobietę.
Zrobiłam bukiet z ciemnoczerwonych róż. Zapłacił i… wręczył mi go! Nie musiał nic mówić. Kwiaty powiedziały wszystko.
Czytaj także:
„Przyjaciółka miała nadzianego męża i dom jak pałac, a i tak marudziła. Dopiero po latach odkryłam, ile ją to kosztowało”
„Mój facet to duże dziecko. Po powrocie z pracy zamiast odpoczywać ogarniam chałupę, a królewicz gra sobie na kompie”
„Córka nie chce mi przedstawić swojego chłopaka, bo poprzednich odstraszyłam krytyką. Co poradzę, skoro byli nieodpowiedni?”