„Śmierć Tadeusza powinna wywołać skandal, a wszyscy byli podejrzanie spokojni. Mieli nietypowy, seksualny układ”

Śmierć kochanka starszej kobiety fot. Adobe Stock
To był mój pierwszy dzień pracy w obyczajówce i od razu trafiłam na śmierć. Zawał w łóżku kochanki, dobrej znajomej rodziny i zarazem sąsiadki mieszkającej dwa domy dalej.
/ 01.02.2021 10:31
Śmierć kochanka starszej kobiety fot. Adobe Stock

On – ani piękny, ani młody – leżał nagi w satynowej, pomiętej pościeli. Ona ze sporą nadwagą i mocno natapirowanymi włosami, trzymającymi fason mimo miłosnych igraszek.
– A gdzie mąż? – zapytałam, nie mogąc oderwać wzroku od spływającego z twarzy pani Ireny czarnego jak smoła makijażu.
– W delegacji – jęknęła, żeby znowu zanieść się szlochem.
– Trochę głupio – skwitował cierpko mój partner.

W odpowiedzi kochanka mocno wydmuchała nos, przy okazji ścierając z twarzy nieco czarnej brei.
– Tadek naprawdę nie żyje? – upewniła się. – Bo panowie z pogotowia mówili…
– Naprawdę – przerwałam jej. – Dlatego wezwani przez panią sanitariusze prosili, żebyśmy przyjechali.
– A taki dobry był z niego człowiek. Kochany, czuły, troskliwy… Taki… Taki… Wyjątkowy…

Marzyłam o tym, by rozwiązać taką sprawę

Wzruszyło mnie jej wyznanie, lecz z drugiej strony pomyślałam, że to jednak trochę dziwne. Za chwilę cała okolica, włącznie z mężem i dorosłymi dziećmi, dowie się o jej romansie, a ona w ogóle się tym nie przejmuje.

Cóż, może kochała tego mężczyznę bardziej od swojej reputacji? Spisaliśmy zeznania pani Ireny i poczekaliśmy, aż ciało pana Tadeusza zostanie zabrane do naszego prosektorium. Odchodząc, spytałam, czy kogoś do niej nie wezwać, ale odmówiła, nie mogąc się najwyraźniej doczekać, kiedy będzie mogła w samotności oddać się rozpaczy.

Sprawa wydawała się prosta, trzeba było tylko jeszcze raz przesłuchać panią Irenę, ewentualnych świadków i małżonków kochanków, wypełnić komplet dokumentów, po czym odłożyć je na półkę.

Po kilku dniach wypełnionych użeraniem się z konkurującymi ze sobą stręczycielami, wścibskimi staruszkami, które z lubością donosiły na sąsiadów, mniej lub bardziej poważnymi kradzieżami, zapomniałam o trupie i szczerze ubolewającej nad nim kochance. Ale wyniki sekcji zwłok wywróciły do góry nogami naszą teorię o śmierci pana Tadeusza i zmusiły do bardziej wnikliwego przyjrzenia się sprawie.

Okazało się bowiem, że nasz pełen wigoru pan Tadeusz nie zszedł śmiercią naturalną, nie powalił go zawał ani wylew krwi do mózgu, nie przedawkował też środków pobudzających.

Ktoś zabijał go powolutku, od dawna szprycując psychotropami i lekami na miażdżycę, aż pewnego dnia przesadził albo specjalnie podwoił dawkę.
– Mogę oddać to kryminalnym w centrali, a wy zajmiecie się swoją robotą – zaproponował szef.

Ale ja nie po to wstępowałam do policji, żeby zgnić w obyczajówce i stracić nerwy na szarpanie się z pospolitymi złodziejaszkami czy alkoholikami rwącymi się do bitki. Ta sprawa mogła być moją wielką szansą na awans.

Od najmłodszych lat widziałam siebie w roli detektywa tropiącego seryjnych morderców i teraz wreszcie mogłam się w niego wcielić.
– Szefie, ta sprawa jest dziecinnie prosta. Myślę, że bez problemu sobie z nią poradzimy, prawda? – starałam się brzmieć profesjonalnie.

Kątem oka spojrzałam na mojego partnera. Nie odważył się głośno zaprotestować, ale czułam, że jest na mnie wściekły. Zamiast pozwolić mu spokojnie dotrwać do wcześniejszej emerytury, wrobiłam go w nadgodziny, papierkową robotę, o przesłuchiwaniu rzeszy ludzi nie wspominając.
– Dobra, daję wam tę sprawę, ale macie doprowadzić ją do końca. Złapać jak najszybciej mordercę. Nie chcę mieć syfu w statystykach – powiedział szef, uznając rozmowę za skończoną.

Myślałam, że mój starszy kolega udusi mnie gołymi rękami, gdy wyszliśmy z gabinetu komisarza.
– Ta robota to nie film, a ty nie jesteś gwiazdą szklanego ekranu! – warczał przez całą drogę do naszego pokoju. – Jak ci się nie uda, zostaniesz krawężnikiem w jakiejś gównianej dzielnicy! Już ja się o to postaram! I nie myśl sobie, że będziesz przez całe dnie rozpracowywać trupa. Tu… – wskazał tłustym palcem na leżące na moim biurku teczki – masz sprawy, z których musisz się rozliczyć w ciągu tygodnia. I guzik mnie obchodzi, czy znajdziesz czas na swoje dochodzenie. Nie licz na mnie. Mnie już żadne statystki wykrywalności nie dotyczą.

Zostałam ze sprawą sama. Nie miałam bladego pojęcia, jak się zabrać za morderstwo, ani kiedy znaleźć czas na ponowne przesłuchanie świadków, którzy stali się podejrzanymi. Nikt nie przygotował mnie do tej roli, nie znałam żadnego doświadczonego policjanta z dochodzeniówki, a na mojego partnera nie mogłam liczyć. W głębi duszy życzył mi, abym jak najszybciej złożyła broń i pozbyła się tej sprawy, nawet za cenę wpisania tego wstydliwego faktu w nasze akta. A ponieważ był starszy ode mnie wiekiem, stażem i stopniem, nie mogłam zignorować jego poleceń.

Całe dnie poświęcałam więc na sprawy niemające najmniejszego związku z interesującym mnie śledztwem, co nie oznaczało, że o nim nie myślę. Z braku doświadczenia, i nie mogąc liczyć na pomoc zawodowców, postanowiłam zdać się na kobiecą intuicję.

Na szczęście mam wolne wieczory, które jako singielka mogłam spożytkować na wertowanie akt sprawy, przesłuchiwanie podejrzanych, a przede wszystkim na śledzenie ich. W tym celu wykosztowałam się na perukę, lornetkę i ciuchy tak różne od moich prywatnych i służbowych, że nikomu nie przyszłoby do głowy, by pomylić tę wysportowaną blondynę w pożyczonym od taty nissanie z cichą, nielubiącą się wychylać brunetką.

Szef zabiłby mnie, gdyby się dowiedział, że bez niczyjej zgody szpieguję niewinnych ludzi, dlatego stworzyłam nową tożsamość. Wiedziałam już, że pani Irena lubiła pana Tadeusza i wciąż nie mogła dojść do siebie po jego stracie. Jego żona była nieco mniej zrozpaczona, choć trudno mi było to obiektywnie ocenić, ponieważ od chwili śmierci męża zażywała leki uspokajające. Jednak mimo środków, zdrada męża zaskakująco mało ją obeszła. Już ich dorosłe dzieci wydawały się być bardziej zbulwersowane zachowaniem ojca.

Mąż pani Ireny, owszem, wściekł się na wieść o romansie i wypominał go żonie przy każdej naszej rozmowie, ale nie zamierzał się z tego powodu rozstawać.
– No wie pani! – żachnął się, słysząc moje pytanie. – Widać, że nie ma pani w tych sprawach doświadczenia. My jesteśmy innym pokoleniem niż wy, młodzi. My do małżeństwa podchodzimy poważnie. Jesteśmy ze sobą na dobre i złe, w zdrowiu, i w chorobie, bo łączy nas coś więcej niż uczucie – majątek, interesy i 30 wspólnie przeżytych lat. Tego tak po prostu nie da się przekreślić.
– Ale zdrada… – drążyłam.
– Myśli pani, że z powodu takich rzeczy zapomina się o przysiędze?

Coś mi mówiło, że on również miał swoje za uszami i być może dlatego był taki wyrozumiały wobec żony…

Nie miałam nic, co mogłoby ich obciążyć

Po kolejnych przesłuchaniach nabrałam pewności, że kolejne spotkania z nimi niczego nie wniosą do śledztwa. Sąsiedzi kochanków również niewiele mieli do powiedzenia na temat dwóch rodzin. Ot, jak wszyscy w tej części miasta, lubili się spotykać na wspólnym grillu czy zapraszać na brydża, ale nic ponadto. Nikt nigdy nie widział ich kłócących się albo choćby spierających o cokolwiek.

Obie panie w młodości były sobie bliskie, miały dzieci w tym samym wieku. Z biegiem lat nieco się od siebie oddaliły, ale nigdy nie zerwały kontaktów i wciąż kilka razy w roku zapraszały się wzajemnie na ploteczki i kawusię. Po dwóch tygodniach mojego nocnego śledztwa musiałam przyznać, że nie mam żadnych dowodów przeciwko komukolwiek z nich. Mało tego, wszyscy sprawiali wrażenie, jakby romans w ogóle nie wpłynął na ich sąsiedzkie relacje.

Dbali o siebie wzajemnie, odwiedzali i chyba pocieszali po stracie partnera do łóżka, związku i brydża. Jedyne, co mi pozostawało, to spędzać całe noce w samochodzie taty, bacznie się im przyglądając. Ale w tym temacie także nie odnosiłam spektakularnych sukcesów.

Nic, po prostu nic się nie działo w żadnym z dwóch obserwowanych domów. Po kolejnym jałowym tygodniu gotowa byłam się już poddać, ale wtedy właśnie zdarzyło się coś ciekawego. Zobaczyłam, jak pewnego wieczoru pod dom wdowy po panu Tadeuszu podjeżdża syn. Jeden z trójki ich dzieci.

Wysiadł pośpiesznie, z takim impetem trzaskając drzwiami, że o mało nie wyleciała z nich szyba. Widać było, że jest wściekły. Krzyczał coś do matki, ale nim zdążyłam uchylić szybę i wsłuchać się w słowa, zniknął w środku. Wybiegł po kwadransie wcale nie spokojniejszy, wskoczył do auta i odjechał z piskiem opon.

Nie minęło dziesięć minut, jak zobaczyłam dziwny ruch w krzakach koło drzwi wejściowych do domu wdowy. Pełna złych przeczuć, najciszej jak mogłam, wyśliznęłam się z auta i zakradłam do ogrodzenia. Krzak ewidentnie się poruszał i zmierzał nierównym truchtem w kierunku tylnej furtki, którą zauważyłam podczas jednej z wieczornych wizyt u wdowy.
– To taka robocza furtka, mąż korzysta z niej, kiedy wybiera się na ryby i nie chce budzić psów sąsiadów – tłumaczyła wtedy wdowa. „Albo do kochanki” – dodałam w myślach.

Najwyraźniej jednak nie tylko on z niej korzystał. Gdy zbliżyłam się do drugiej furtki, krzak stał sobie spokojnie, jakby rósł tam od zawsze. Podeszłam i dotknęłam liści. „Sztuczne!” – omal nie krzyknęłam zaskoczona. Cały krzak był sztuczny! Nie miałam jednak czasu na dalszą analizę, bo za krzakiem zobaczyłam uchyloną furtkę.

Prześlizgnęłam się delikatnie i ruszyłam wydeptaną ścieżką. Nie prowadziła daleko, nie zmierzała też nad pobliskie jezioro, a dwa domy dalej… Do sąsiadów i byłej kochanki pana Tadeusza. „Wdowa poszła zabić panią Irenę! Tylko po co?” – pomyślałam, przeskakując przez ich płot, bo drugiej furtki nigdzie nie mogłam znaleźć.

Skradając się najciszej, jak umiałam, podeszłam pod okno gościnnego pokoju, w którym paliło się światło. Modląc się w duchu, żeby właściciele nie wypuścili jednego z dwóch swoich dobermanów, stanęłam na palcach, chcąc przyjrzeć się temu, co dzieje się w środku. Muszę przyznać, że ta noc obfitowała w atrakcje.

Chwyciwszy się parapetu zobaczyłam, jak wdowa szlocha wtulona w ramiona pani Ireny, a dookoła nich krąży wyraźnie zasmucony mąż kochanki. Co i raz pochylał się nad paniami, starając się je chyba pocieszyć. W końcu poszedł gdzieś i przyniósł półlitrówkę, wyjął z kredensu trzy kieliszki, nalał i poczęstował panie. Obie wypiły posłusznie, krztusząc się przy tym niemiłosiernie. Chyba zrobiło się im gorąco, bo, szczęśliwie dla mnie, mąż podszedł do okna, żeby je uchylić. Dzięki temu mogłam przysłuchiwać się ich rozmowie.

Czegoś takiego w życiu bym się nie spodziewała

Po dłuższej chwili wiedziałam już, że najstarszy syn pani Ireny obwinia ją o zamordowanie ojca, a przez to zamrożenie pieniędzy firmy, ponieważ to pan Tadeusz podpisywał wszystkie umowy.

Syn, dopóki nie rozwiązalibyśmy sprawy, miał związane ręce. Nie mógł nawet zapłacić pracownikom, nie wspominając o wierzycielach.
– A przecież ja nie mogłabym… – szlochała wdowa. – Mieliśmy taki idealny układ. My, wy… Tak dobrze się zgraliśmy. Nikt nie wchodził sobie w paradę. Kto mógłby chcieć zabić mojego Tadka?
– No właśnie kto? – wtórowała jej równie załamana pani Irena.
– Nie wiem – rozłożył bezradnie ręce jej mąż. – I jak zapełnimy tę pustkę?
– Człowiek umarł, a tobie tylko jedno w głowie – przywołała go do porządku żona.
– Nie będzie czwartego do brydża, rozumiesz? Kończymy z tym swingowaniem! Przecież nie możemy bez Tadka…
– Ja mogę pełnić honory nas obu – oświadczył jej maż.
– Przestań! To obrzydliwe! – żachnęła się wdowa.

Zdębiałam. Nidy w życiu nie wpadłabym na to, że te dwie średnio pociągające fizycznie pary spotykają się na seks i wymieniają partnerami! Z wrażenia omal nie straciłam równowagi i nie spadłam w przycięte róże pani Ireny. Oszczędzę dalszych szczegółów tej nocy, ale po dłuższej wymianie zdań zrozumiałam, że mordercą jest pozornie kochający i wyrozumiały mąż pani Ireny. Im bardziej starał się być wyluzowany i nowoczesny, tym mocniej trąciło od niego fałszem.

Kiedy następnego dnia, po bardzo długim i męczącym przesłuchaniu przycisnęłam go do muru, wyznał wreszcie, że miał dosyć konkurenta.
Zabrał mi wszystko, co miałem; Irenę i swoją żonę. Ta nawet w łóżku gadała tyko o nim, choć jeszcze przed moim pomysłem ze swingowaniem twierdziła, że to nudny safanduła. Ale wystarczyło, że nie musiała już z nim sypiać, by odzyskał dawny urok. Znów zaczęła go doceniać. Panią nie wzięliby diabli?! Człowiek się stara jak może, żeby im dogodzić, a takie nic, jakiś biznesmen od siedmiu boleści zgarnia wszystko! Co miałem zrobić? Szukać pocieszenia u prostytutek? O nie, proszę pani! Ja jestem porządny człowiek! – twierdził nawet na sali sądowej.

Zaplusowałam w pracy. Szef patrzył na mnie z uznaniem, ale minęło jeszcze wiele miesięcy, nim przeniesiono mnie do wymarzonej dochodzeniówki. I zdecydowała o tym o wiele mroczniejsza historia.

Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Żona mojego brata podtruwała go bromkiem, żeby nie namawiał jej na seks. O mały włos chłopa nie zabiła!”
„Tajemniczy mściciel odebrał życie gwałcicielowi i mordercy dziewczynek. Okazało się, że sprawca miał bardzo solidny motyw”
„Byłam zakochana w Szymonie. Kiedy na jaw wyszły jego romanse, namówiłam kolegę by doprowadził do jego śmierci”

Redakcja poleca

REKLAMA