– Mamo, wychodzę – słyszę głos Szymka i kulę się w sobie. Zaciskam oczy, a paznokcie aż wbijają się w dłonie, do bólu. Staram się równo oddychać, chociaż serce natychmiast zaczyna walić jak młotem.
– Mamo, słyszysz? – Szymek zagląda do kuchni, gdzie siedzę zastygła przy stole.
– Mamo…
Biorę jeszcze jeden głęboki oddech i patrzę na syna. Staram się przywołać uśmiech na twarzy, usunąć z oczu rozpacz i strach. Ale po jego minie widzę, że to mi się nie udaje.
– Zadzwonię do ciebie – Szymek podchodzi do mnie, przytula się. Słyszę bicie jego serca i powoli się uspokajam.
– Mamo, proszę cię, nie martw się, nie denerwuj. Mam telefon, natychmiast zadzwonię, jak już będę u Pawła. Umówiłem się już dawno temu, Paweł ma tę nową grę…
– Wiem, synku – lekko go odsuwam od siebie, patrzę na niego i wzdycham.
– Wiem. Idź. Ja się będę martwić, to w końcu rola matki.
– Ale nie aż tak – Szymek przełknął ślinę. Jemu też jest trudno, doskonale zdaję sobie z tego sprawę. I chcę mu pomóc.
– Dobrze, idź już, idź. Zostajesz u Pawła na noc?
– Chyba tak… – zawahał się chwilę. – No, pogramy pewnie do drugiej, trzeciej. Zostanę. Pocałował mnie w czubek głowy i po chwili usłyszałam trzaśnięcie drzwi. Wstałam, przekręciłam zasuwkę, a potem podeszłam do okna. Zawsze tak robię i Szymek o tym wie. Odwraca się jeszcze i macha mi na pożegnanie. Za chwilę znika za rogiem. Mam nadzieję, że już o mnie nie myśli, że będzie się dobrze bawił. Ma do tego prawo. Ale ja mu tego wcale nie ułatwiam.
Znowu siadam przy stole i sięgam po herbatę. Jest zimna, niedobra. Z trudem podnoszę się, wstawiam wodę, nasypuję świeżej do imbryczka. Potem wyjmuję filiżankę, ustawiam na stole. Staram się czymś zająć umysł i ręce. Czymkolwiek, byleby nie myśleć. Ale myśli oczywiście przychodzą, natarczywe, okrutne.
Z tamtego dnia, sprzed sześciu lat, wszystko pamiętam
Wtedy też była późna wiosna, tyle że było chłodniej, o wiele chłodniej. Szymek miał 12 lat, wrócił z boiska przemoczony, wychłodzony. Złapał anginę, wysoką temperaturę. Michał, jego brat, był bardziej odporny. Właściwie nigdy nie chorował, a katar uważał za niemęski. Wtedy też natrząsał się z brata, że chuderlak i wymoczek. Pokłócili się.
– Dlaczego mu dokuczasz? – powiedziałam do starszego syna. – Przecież to nie jego wina, że jest bardziej podatny na przeziębienia.
– Bo zamiast grać w piłkę, to siedzi przy komputerze – wzruszył ramionami. Michał trenował, co popadnie. Szymek zawsze był typem domatora.
– No przecież właśnie był na boisku – broniłam młodszego syna.
– No, jak wreszcie raz wylazł, to zaraz się rozchorował. Dobra, ja lecę – powiedział, wciągając bluzę.
– A ciebie gdzie znowu niesie? – zaoponowałam. – Ciemno już, zimno…
– Pobiegać idę. Niedługo wrócę. Wybiegł, a ja poszłam zmierzyć Szymkowi temperaturę. Była wysoka i zaczęłam się martwić, czy nie trzeba będzie jednak wezwać lekarza. Ale Szymek już spał, nie chciałam go budzić. Poszłam wtedy do kuchni, usiadłam, zaparzyłam sobie herbaty. Byłam zmęczona. Sama wychowywałam chłopców, bo mój mąż nas porzucił kilka lat wcześniej. Nawet nie wiedziałam, gdzie był i co robił, nie utrzymywał z nami kontaktów. A ja go nie potrzebowałam. Tyle że czasem było ciężko, naprawdę ciężko.
Ta wieczorna herbata, gdy już wszystko zrobiłam po pracy w domu, to były moje jedyne chwile odpoczynku…
Z tamtego dnia, sprzed sześciu lat, wszystko pamiętam. To na przykład, że zmęczona po całym dniu zasnęłam wtedy przy stole.
– Ale on poszedł biegać – wyjąkałam – do lasku...
Obudziłam się przerażona, zdrętwiała. W domu było cicho, na stole leżał przewrócony kubek, zimna herbata kapała na podłogę. Zerwałam się, pobiegłam do Szymka. Spał spokojnie, mokry, ale chłodny. Temperatura spadła.
Uspokojona, spojrzałam na zegarek. I dopiero wtedy się naprawdę przestraszyłam. Drugie łóżko w pokoju chłopców było puste… Dochodziła druga w nocy. Michał wyszedł jakoś tak po 20.00. A wiedziałam, że nawet gdyby chciał pójść do jakiegoś kumpla, toby do mnie zadzwonił. Zawsze tak robił. Zapaliłam światło, spojrzałam na biurko. Komórki Michała nie było, zabrał ją ze sobą. A więc powinien zadzwonić.
Pobiegłam do dużego pokoju, trzęsącymi rękoma wybrałam numer. Włączyła się sekretarka. „Może ma rozładowaną, może dlatego nie dzwoni” – szukałam w głowie jakichkolwiek usprawiedliwień. Ale wiedziałam, że są głupie, że nie ma wyjaśnień. O tej porze Michał powinien być w domu. Nawet gdyby spotkał kumpli i się z nimi zagadał. Nawet gdyby po drodze wstąpił do kogoś. A poza tym… rozładowana komórka to żadna wymówka. Zna numer do mnie. Zadzwoniłby skądkolwiek, od kogokolwiek. Albo wysłał SMS-a.
Kompletnie nie wiedziałam, co mam robić. Kilkanaście razy brałam telefon do ręki i go odkładałam. Ale wreszcie wykręciłam numer na policję.
– Syn ma 18 lat – usłyszałam, gdy wyjaśniłam, po co dzwonię, i podałam wszystkie namiary i personalia.
– Często się zdarza, że chłopcy w tym wieku decydują się na jakieś większe eskapady czy niespodziewaną imprezę.
– Nie mój syn – wykrzyczałam, chociaż gardło miałam ściśnięte. – Nie Michał.
– Rodzice nie zawsze znają swoje dzieci – kobieta po drugiej stronie mówiła spokojnie, wręcz monotonnie. – Dobrze, wyślę do pani patrol. Ale sądzę, że rano syn zadzwoni i okaże się, że za dużo wypił, nocował u kolegi.
– Ale on poszedł biegać – wyjąkałam – do lasku. I wtedy zrobiło mi się naprawdę słabo. Ten nasz lasek to zagajnik właściwie niewielki, z jednej strony jest ruchliwa ulica, z drugiej osiedle. Ale to nie jest przyjemne miejsce. Gdy robi się ciepło, pełno tam różnych pijaczków, meneli, chuliganów.
W chłodne dni też tam siedzą, w starej szopie, w której kiedyś była wypożyczalnia sprzętu sportowego. Teraz to śmierdząca moczem melina. Nie chciałam, żeby tam biegał, ale faktycznie, u nas nie ma gdzie. Chodniki, jezdnie – wszystko zatłoczone. Michał zawsze umawiał się z kimś. Z kim poszedł tym razem? Dlaczego nie powiedział? Policja przyjechała za około pół godziny. Wzięli ode mnie zdjęcie, popytali o zwyczaje syna, o kolegów. Starali się mnie uspokoić.
– Syn jest dorosły – mówili. – Na pewno wszystko jest w porządku. Jeżeli jutro się nie odezwie, proszę się z nami skontaktować. Ale na pewno zadzwoni.
– Nie, jemu coś się stało, trzeba mu pomóc – patrzyłam na nich zrozpaczona. Przecież powinni go szukać, teraz, zaraz! Nie chcieli…
Lekarz mówił, że nie cierpiał...
Znaleziono go rano. Jakiś człowiek wychodził na spacer z psem, zawiadomił policję. Michał był pobity, ale zginął od ciosu nożem. Prosto w serce. Lekarz mówił, że nie cierpiał. Policja, że to rabunek, bo komórka zginęła… Niewiele pamiętam, co było potem. Szymka zabrała do siebie moja siostra. Mnie mama. Zapisali mi jakieś proszki. Wyłam całymi dniami. Albo patrzyłam w sufit. Czy spałam nie pamiętam, chyba nie. Potem wrócił Szymek. Był przerażony, zrozpaczony. Nie chciał pogodzić się z tym, że nie ma już brata.
Wyrzucał sobie, że pokłócił się z nim przed jego wyjściem, że to przez niego Michał wyszedł. Wiedziałam, że muszę się pozbierać, żeby nie stracić drugiego syna. Dwa wraki na ruinach rodziny – tak się czuliśmy. Powoli, powoli próbowaliśmy wrócić do normalności. Szymek długo się bał, że i ja zniknę, że mnie nie będzie. Denerwował się, gdy wychodziłam z domu na dłużej, gdy była kolejka w sklepie i nie wracałam. Chodził na terapię. Wreszcie doszedł do siebie.
Muszę pozwolić mu żyć
A ja… Starałam się robić wszystko, żeby zapewnić mu bezpieczeństwo, spokój, uratować tę namiastkę rodziny. Nauczyłam się chodzić do pracy, gotować, sprzątać. Nauczyłam się śmiać z filmów, które oglądaliśmy razem z Szymkiem. I odpowiadać na jego trudne pytania: Dlaczego? Jak Bóg mógł na to pozwolić? Jak to się stało? Nauczyłam się robić wiele rzeczy, automatycznie. Dla niego, dla Szymka.
Jednak nie można nauczyć się zapominać! Nie można nauczyć się nie cierpieć! Szymek ma teraz tyle lat, ile wtedy miał Michał. Pamięta, ale chyba już nie cierpi. Wie, że ja tak. Stara się rozumieć mnie, ale… jest młodym mężczyzną, który chce żyć. Spotkać się z kolegami, bawić, grać w piłkę. Wyjść z domu…
Właśnie o te wyjścia chodzi. Za każdym razem, gdy słyszę, że się umówił, że idzie do kolegi czy na boisko, drętwieję. Wszystko wraca. Znowu jest tamten dzień, a ja czuję w gardle włochatą kulę. Na początku nie pozwalałam mu wychodzić. Oszukiwałam samą siebie, że tak będzie lepiej. Szukałam tysiąca wymówek – a to było za późno, a to za ciemno, a to lekcji nie odrobił, a to musiał mi w czymś pomóc…
Wreszcie Szymek nie wytrzymał. Miał już 16 lat i chciał jak normalny nastolatek iść z kumplami do kina. Wieczorem.
– Mamo, nie możesz mnie zamknąć w domu – powiedział, gdy znowu chciałam go jakoś zmusić, żeby został. – Ja wiem, że się o mnie martwisz, że się boisz. Ja wszystko rozumiem. Przecież sam doskonale pamiętam. Miałem 12 lat, nie byłem dzieckiem. Ale to był wypadek. A ja nie mogę żyć tak, jak do tej pory. Naprawdę. Nie mogę cierpieć za to, że…
– Ale ja nie przeżyję, gdy coś ci się stanie – powiedziałam wtedy, czując, jak do oczu napływają mi łzy.
– Nic mi się nie stanie – Szymek kucnął koło mojego krzesła, chwycił moje dłonie. – Mamo, to straszne, co się stało, nigdy tego nie zapomnę, tak jak ty. Ale ja żyję i chcę żyć. Już teraz chcę. Nie mogę zamknąć się w domu. To był wypadek. A poza tym, ja idę do kina, z całą ekipą. I pod dom odprowadzi mnie Marek i Paweł, mają po drodze. I zadzwonię do ciebie, jak dotrę do kina i jak skończy się seans. Obiecuję.
To pierwsze wyjście było chyba najgorsze. Szymek dotrzymał słowa, zadzwonił, a po seansie od razu wrócił do domu. Ale potem zaczął wychodzić coraz częściej.
– Nic mi się nie stanie – mówił, uśmiechając się do mnie przed wyjściem. Dzwonił, to prawda, zawsze dzwonił. I nigdy się nie spóźniał, wiedział, co czuję. Ale jak miałam być spokojna? Wiem, że muszę. Bo inaczej zniszczę mu życie. To nie jest Michał, to Szymek. Przeżył śmierć swojego brata i nie może z tego powodu jeszcze bardziej cierpieć.
Teraz już to rozumiem i staram się, naprawdę się staram. Są dni, gdy on wychodzi, a ja zmuszam się do uśmiechu i udaję, że wszystko jest porządku. A on wierzy. Albo udaje, że wierzy. Ale są też takie jak dziś, gdy strach ze mnie paruje, a on wie, że wychodząc, sprawia mi ból. A przecież tak nie może być!
Woda już dawno się zagotowała, zdążyła wystygnąć. Wstałam i znowu włączyłam czajnik. Zalałam herbatę, zakryłam imbryczek. Musi się zaparzyć, cztery minuty. Taka jest najlepsza. Cztery długie minuty… Odstawiałam szklankę na stół, gdy zadzwonił telefon. Drgnęłam, odrobinę wylało się na blat, kilka kropli spadło na moją rękę. Syknęłam.
– Mamo, już jestem u Pawła, wszystko w porządku – głos Szymka jest rozbawiony, w tle słyszałam śmiechy kolegów.
– Jest mama Pawła, przygotowała mi pościel, mogę zostać. Dasz sobie radę… czy wrócić? Chciałam powiedzieć, żeby wrócił, teraz, zaraz i nigdzie już nie wychodził. Ale muszę się przełamać, muszę pozwolić mu żyć.
– Nie ma potrzeby, zostań u Pawła, wszystko jest OK – powiedziałam, połykając kulę, która blokowała mi gardło. – Nic mi nie jest, naprawdę. Baw się dobrze, synku. Rozłączył się. Znowu usiadłam przy stole, objęłam dłońmi ciepły kubek.
– Jest bezpieczny – powtarzałam sobie. – Szymek jest u kolegi, wróci dopiero rano, albo nawet w południe, jak się wyśpi. Jest bezpieczny. Wierzę w to, naprawdę. Dziś jest bezpieczny, a ja mogę po prostu wypić herbatę, obejrzeć telewizję i położyć się spać. I chciałabym uwierzyć, że zasnę. Że nie będę czekać do rana, a może dłużej, aż wróci. Że jutro nie zobaczy matki z podkrążonymi oczami. Że nie rzucę mu się na szyję, gdy wreszcie przyjdzie. Że wreszcie przestanie mieć wyrzuty sumienia za każdym razem, gdy wychodzi. Jestem mu to winna.
Śmierć Michała nie była naszą winą, ale napiętnowała nasze życie. Moje życie. I muszę zrobić wszystko, by Szymek mógł żyć bez tego piętna. Tak, najwyższy czas. Tylko czy dam radę?
Czytaj także:
„Nie liczyłam, że po śmierci męża kogokolwiek zaproszę jeszcze do swojego serca. Jestem zakochaną wdową”
„Żona ujęła mnie swoją pracowitością i ambicją. Nabrałem się: polowała na mój majątek, aby nie robić nic"
„Nie pragnęłam być mamą, rujnowało to moje plany i ambicje. Chciałam odebrać życie własnemu dziecku”