„Wstydziłam się nałogu, aż w końcu trafiłam do szpitala. Dotarło do mnie, że mam dla kogo żyć i warto o siebie walczyć”

wściekła kobieta fot. Getty Images, Rafael Ben-Ari
„Wiktor ma rację, właśnie to powinnam zrobić, złożyć na nią skargę! Pójdę do ordynatora. Nie pozwolę, żeby jakaś lekarka traktowała mnie, jakbym była śmieciem! Mam prawo do godności, do szacunku, tak samo jak wszyscy inni pacjenci”.
/ 15.10.2023 09:15
wściekła kobieta fot. Getty Images, Rafael Ben-Ari

Przed nikim nie chciałam się przyznać, że mam problem z alkoholem. Już widziałam te wszystkie złośliwe spojrzenia i wredne komentarze. To jest moja sprawa.

Było ze mną naprawdę źle

Oddychałam z ogromnym trudem. Wydawało mi się, że za chwilę się uduszę. Trzęsłam się jak osika, bo chyba wszystkie wnętrzności wywróciły mi się do góry nogami. Po kolejnym ataku torsji wyczerpana opadłam na poduszkę.

– Duszę się! – jęknęłam rozpaczliwie. – Nie mogę złapać tchu…

Może trzeba wezwać pogotowie, mamo – moja młodsza córka, która wciąż jeszcze mieszkała ze mną, patrzyła na mnie przerażona. – Ty się wykończysz.

Nie miałam siły odpowiedzieć jej ani słowem… Przymknęłam oczy, żeby nie wiedzieć jej ściągniętej niepokojem twarzy. I znowu musiałam pochylić się nad czerwoną miedniczką stojącą na podłodze.

– Zaraz umrę – szepnęłam, gdy torsje przestały mną targać. – Nie mam siły…

– Ja nie mogę patrzeć, jak się męczysz – spod wpółprzymkniętych oczu dojrzałam, jak Marta sięga po komórkę.

– Dzwonię po pogotowie.

– Lepiej nie, córciu – wyszeptałam. – Bo co ja im powiem?

– Prawdę im powiesz – odparła. – Musisz im powiedzieć prawdę. W końcu musisz się przyznać.

– Tylko nie to! Dobrze wiesz, że nie mogę – szepnęłam błagalnie. – Ludzie się dowiedzą, stracę ich szacunek...

– Tylko na tym ci zależy! Żeby nikt o tobie złego słowa nie powiedział! A nie obchodzi cię, jak ja się czuję... Dzwonię – usłyszałam stanowczy głos córki. – Jak się wstydzisz prawdy, to powiedz, że masz atak woreczka albo że serce cię boli.

Zanim przyjechało pogotowie, poczułam się jeszcze gorzej, wręcz fatalnie.

– To przez ten woreczek, mam chory – skłamałam lekarzowi, gdy kolejny atak dopadł mnie podczas badania.

To mi raczej wygląda na poważne zatrucie pokarmowe – powiedział niepewnie lekarz. – Co pani ostatnio jadła?

– Nie wiem... – jęknęłam. – Może to przez majonez. Tak, mógł być nieświeży. Panie doktorze, czuję się strasznie!

– Widzę – odparł krótko lekarz, a potem spojrzał na Martę. – Zabieramy mamę do szpitala, może pani jechać z nami.

Odetchnęłam z ulgą. Bogu dzięki, że nie wypytywał mnie o nic więcej.

Nie chciałam się przyznać do problemu

Pół godziny później leżałam w sali obserwacyjnej. Zaczęto mi robić wszystkie możliwe badania, a ja czułam, że prawie umieram. I dobrze wiedziałam, że każda następna godzina będzie dla mnie coraz gorsza. Pamiętałam przecież, jak długo męczyłam się po poprzednim ciągu.

Tłumaczyłam lekarzom, że mam chorą tarczycę, dlatego mi duszno, a wymiotuję żółcią, bo mam uszkodzony woreczek, i do tego boli mnie serce. To wszystko niby było prawdą, ale nie przyczyną mojego stanu.

– Czy mama często ma takie ataki? – spytał lekarz córkę, kiedy weszła do sali.

Rzuciłam Marcie błagalne spojrzenie, ale po jej minie poznałam, że jest zdecydowana w końcu powiedzieć to głośno.

– Mama jest uzależniona od alkoholu i od leków – jej głos, chociaż cichy, rozsadzał mi czaszkę. – Jest właśnie po tygodniowym ciągu. Pije destrukcyjnie, do utraty przytomności – Marta mówiła wolno, wyraźnie. – A potem strasznie cierpi, ma torsje. Ale nigdy jeszcze nie czuła się aż tak źle, nie dusiła się.

Leżałam nieruchomo z zamkniętymi oczami. Bałam się spojrzeć lekarzowi w twarz. Tak strasznie się wstydziłam…

– To zupełnie zmienia postać rzeczy – powiedział po chwili. – Właściwie nie przyjmujemy osób po alkoholu, ale pani mama jest w tak złym stanie…

Odetchnęłam z ulgą. Może to dziwne, jednak naprawdę chciałam zostać w tym szpitalu. Po raz pierwszy odkąd piłam, naprawdę bałam się o siebie.

Byłam uzależniona już od kilku lat i wiedziałam, że po każdym ciągu, nawet najdłuższym, po tygodniu straszliwego cierpienia znowu dojdę do siebie. Za każdym razem obiecywałam sobie, że przestanę pić, że już nigdy nie tknę nawet kropli alkoholu, wezmę się za siebie, zacznę normalnie żyć. Ale po kilku tygodniach, czasem po miesiącu lub dwóch, moje życie i samotność znowu stawały się nie do wytrzymania. Nie mogłam na trzeźwo udźwignąć następnego dnia.

I znowu wieczorem kupowałam butelkę, a następnego dnia już dwie. Żeby nie zabrakło mi w środku nocy. Nic i nikt nie mógł mnie powstrzymać od picia. Przewieziono mnie teraz na oddział szpitalny, po czym ku mojemu niezadowoleniu ulokowano w trzyosobowej sali. Pielęgniarka przyniosła miskę na wypadek, gdyby znowu chwyciły mnie torsje, a po chwili do sali weszła starsza lekarka.

Usiadła przy moim łóżku i ściszonym głosem zaczęła mi zadawać pytania. Niektóre były bardzo osobiste, dotykały mojego nałogu, lecz musiałam na nie odpowiedzieć. A ja tak strasznie się wstydziłam, nie mogłam patrzeć tej lekarce w oczy. Dobrze chociaż, że dwie pozostałe pacjentki na sąsiednich łóżkach spały już, więc nie słyszały tego, co mówiłam.

Doprowadziłam się do ostateczności

Po wywiadzie lekarka zaczęła mnie badać. Opukała mi brzuch, uważnie przyjrzała się moim opuchniętym kostkom u nóg i spojrzała na mnie z dezaprobatą.

– Czemu pani o siebie nie dba?

Zaskoczyła mnie tym pytaniem.

– Nie wiem – szepnęłam. – Pewnie dlatego, że nie chce mi się już żyć.

Zmarszczyła czoło.

– Głupstwa pani opowiada – potrząsnęła głową. – Użala się pani nad sobą i jest to najgorsze, co może pani zrobić. A przecież jest pani chyba niegłupią kobietą. Z wywiadu wiem, że wykształconą, młodą jeszcze… Nie ma pani nic lepszego do roboty, tylko pić?

Milczałam, odwróciłam lekko głowę w bok, wolałam na nią nie patrzeć.

– Dlaczego ucieka pani w alkohol? – nie przestawała mnie wypytywać.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Rok temu zaliczyłam poważną terapię odwykową, po której jednak piłam nadal.

– Bo jestem chora – powiedziałam prawie z satysfakcją. – Jestem alkoholiczką.

– Ale najpierw jest pani człowiekiem, i kobietą, i ma wolną wolę – jej głos zabrzmiał miękko. – Nikt pani tej trucizny siłą do ust nie wlewa, prawda? A jak się jest chorym, to trzeba się leczyć.

Milczałam, bo co ja jej mogłam powiedzieć? Pewnie miała rację. Tylko że ta racja była dla mnie nie do przyjęcia, przynajmniej w tamtym momencie.

– Dostanie pani kroplówkę i zastrzyk, zaraz się poprawi samopoczucie – nieoczekiwanie uśmiechnęła się do mnie. – Rano lekarz prowadzący zleci dalsze badania i wprowadzi właściwe leczenie.

Rzeczywiście, mdłości ustąpiły dość szybko. Poczułam się lepiej, wciąż jednak trzęsłam się cała i byłam strasznie słaba. Gdy następnego ranka na salę weszła młoda, sympatyczna lekarka, odetchnęłam z ulgą. Ta miła dziewczyna na pewno nie będzie mi prawić morałów tak jak tamta wczorajsza starsza pani doktor.

Lekarka podeszła po kolei do łóżka dwóch pozostałych kobiet, rozmawiała z nimi bardzo uprzejmie i z uśmiechem. W końcu stanęła przy mnie i nagle wyraz jej twarzy całkowicie się zmienił. Obrzuciła mnie twardym spojrzeniem, po przyjaznym uśmiechu nie zostało ani śladu.

– Jak się pani czuje? – spytała oschłym tonem, patrząc w moją kartę.

– Trochę lepiej – odparłam niepewnie, nieco zaskoczona jej tonem. – Ale jestem słaba i nogi wciąż mam opuchnięte.

Odsunęła kołdrę, pochyliła się nad moimi stopami z wyraźną niechęcią.

– Te obrzmienia... – pokręciła głową. – Swoim piciem na pewno pani sobie pomogła, żeby tak wglądać – powiedziała na tyle głośno, że na pewno słyszały ją te dwie pozostałe pacjentki. – Ma pani nie tylko opuchnięte nogi, ale też twarz i dłonie. No i spuchniętą wątrobę – dopiero teraz spojrzała mi w oczy. – Jak długo jest pani uzależniona od alkoholu?

Skurczyłam się pod kołdrą, twarz mi poczerwieniała ze wstydu i chyba także z gniewu. Bo jak ona śmiała tak się do mnie odzywać! W dodatku krzyczeć na całą salę! Nie miała prawa! Była lekarką, a potraktowała mnie niczym wroga… Czułam się tak upokorzona, że najchętniej zapadłabym się pod ziemię albo zniknęła. Ciekawskie spojrzenia pozostałych pacjentek omiotły mnie od stóp do głów i sprawiły niemal fizyczny ból.

– Od kilku lat – mruknęłam niechętnie. – Ale ja jestem poważnie chora na…

– To wiem z wywiadu – przerwała mi. – Przyjęliśmy panią ze względu na wycieńczenie i objawy zatrucia alkoholowego – ani przez chwilę nie ściszyła głosu.

Chciałam zapaść się pod ziemię

Jeszcze nikt nigdy tak do mnie nie mówił. Nikt tak otwarcie nie potępiał. Na terapii, którą przeszłam, dużo rozmawialiśmy o naszym nałogu, ale terapeuci wykazywali ogromnie wiele zrozumienia. Ta kobieta z racji wykonywanego zawodu tym bardziej powinna wiedzieć, że alkoholizm jest chorobą i przez niego nie jestem w stanie panować nad własnym życiem! Powinna mi współczuć, a nie traktować jak człowieka niższej kategorii; jak zbrodniarkę, która z premedytacją wyrządza krzywdę sobie i innym… Przecież gdybym tylko potrafiła, już dawno przestałabym pić! Czułam, jak rośnie we mnie gniew na tę głupią paniusię.

– Rzeczywiście, jestem zatruta alkoholem – wolno cedziłam słowa, tym razem odważnie patrząc jej w oczy. – A to zatrucie jest spowodowane chorobą, taką samą jak inne, które pani leczy. Ma swój numer w katalogu medycznym i każdy lekarz powinien o tym wiedzieć, więc proszę sobie odpuścić ten ton – to ostatnie zdanie wypowiedziałam ze szczególną zjadliwością.

Nie odpowiedziała. Zleciła pielęgniarce podanie leków i wyszła bez słowa. Naciągnęłam na siebie kołdrę i odwróciłam się plecami do moich sąsiadek. W sali panowała cisza, a ja czułam, jak do oczu napływają mi łzy. Złość już zniknęła, pozostało upokorzenie, ból i wstyd.

Musiałam o tym wszystkim komuś powiedzieć, wyżalić się. Czułam się taka nędzna… Jak najnędzniejszy robak… Wyszłam na korytarz, chociaż wciąż ledwo stałam na nogach. Wybrałam numer mojego przyjaciela z AA i jednocześnie terapeuty, Wiktora. Płacząc, opowiedziałam mu o wszystkim, co mnie spotkało.

– Musisz jej powiedzieć, jak się z tym czujesz – doradził mi Wiktor. – Ona nie powinna tak z tobą rozmawiać, to niedopuszczalne – słyszałam w jego głosie oburzenie. – Albo idź do ordynatora i złóż skargę do rzecznika praw pacjenta.

– Naprawdę mogłabym to zrobić? – trochę się zdziwiłam, że jest taki urząd.

– No pewnie, ona nie miała prawa cię upokarzać tylko dlatego, że jesteś chora na alkoholizm, a nie na zapalenie płuc na przykład – odparł stanowczo.

Wiktor ma rację, właśnie to powinnam zrobić, złożyć na nią skargę! Pójdę do ordynatora. Nie pozwolę, żeby jakaś lekarka traktowała mnie, jakbym była śmieciem! Mam prawo do godności, do szacunku, tak samo jak wszyscy inni pacjenci…

Nie pozwolę się tak traktować

Jednak ordynatora tego dnia nie było na oddziale. Wyjechał, miał być dopiero nazajutrz. Postanowiłam, że wrócę do jego gabinetu jutro, a dzisiaj spokojnie ułożę sobie całą tę skargę w głowie. Usiadłam na jednej z ławek na korytarzu, jakoś nie śmiałam wrócić po tym wszystkim do swojej sali. Bałam się lekceważących spojrzeń moich sąsiadek, ich uśmieszków, pogardy. Po tym wszystkim, co usłyszały od tej pani doktor, nie mogły mnie chyba inaczej potraktować.

Oparłam głowę o poręcz, przymknęłam oczy. Napięcie powoli ze mnie opadało, emocje gdzieś uleciały. Czułam już tylko zmęczenie, słabość i ogromny smutek. Swoje uzależnienie od alkoholu zawsze starannie ukrywałam. Moją pracę mogłam wykonywać w domu, nie musiałam na siódmą rano lecieć codziennie do biura. Nikt więc – poza córką, no i mamą, która domyślała się czegoś – nie wiedział, że piję. Nikt oprócz terapeuty nie powiedział mi w oczy, że jestem alkoholiczką. A teraz ta lekarka, w sali, przy wszystkich. Co to za wredny babsztyl! Jak ona mogła!

Znowu poczułam pod powiekami łzy. Zagryzłam wargi, by powstrzymać płacz.

– Czy pani się gorzej poczuła? – usłyszałam nad sobą cichy kobiecy głos.

To moja sąsiadka z sali pochylała się nade mną z zatroskaną miną. Potrząsnęłam głową bez słowa. Nie miałam ochoty na pogaduszki. Zwłaszcza ze świadkiem mojego upokorzenia.

– Niechże pani nie płacze – usiadła obok mnie, choć wcale tego nie chciałam.

Nie miałam nigdy w zwyczaju rozklejać się przy obcych ludziach. Wręcz przeciwnie – udawałam twardą i niewzruszoną. Ale w tym momencie nie mogłam się opanować. Łzy popłynęły mi po policzkach.

– Przecież sama pani słyszała rano, przy wizycie, jak ta lekarka do mnie mówiła – chlipnęłam. – Tak przy wszystkich. Jutro złożę na nią skargę...

– Mogła się pani poczuć źle, ja to rozumiem – kobieta mówiła spokojnie, jak do małego dziecka. – Ale proszę nie mieć jej za złe takiego zachowania.

– A niby czemu?! – zawołałam oburzona. – Potraktowała mnie, jakbym była śmieciem, a pani jeszcze jej broni!

– Mój świętej pamięci mąż zawsze powtarzał, że nikt nas nie może upokorzyć, jeżeli sami tego tak nie czujemy – powiedziała po chwili milczenia. – I że jedynie my sami możemy siebie upokorzyć…

Dało mi to do myślenia

Popatrzyłam na nią uważnie. To, co mówiła, było dla mnie całkowitą nowością. Nigdy o tym w ten sposób nie myślałam.

– Ja tu już leżę dość długo – ciągnęła kobieta. – I widziałam niejedno. Ta lekarka jest dobrym specjalistą i bardzo uczynnym człowiekiem. Jest przy tym taka sympatyczna dla chorych, taka miła…

– I co, niby akurat przy mnie zapomniała o swojej uprzejmości? – przerwałam jej podniesionym głosem.

– Ona ma męża… – spojrzała na mnie przepraszająco. – Nie chciałabym pani urazić tym, co powiem, ale ten jej mąż jest alkoholikiem, takim pijakiem w najgorszym wydaniu. Nie ma dla niego żadnych świętości. Ileż on razy tutaj przychodził, awanturował się na cały oddział, krzyczał, żeby mu dała pieniądze – pokręciła głową. – Chciał pożyczać od pielęgniarek, nawet pacjentów zaczepiał, zanim go ochrona nie wyprowadziła… Ile się ta kobieta przez niego wstydu najadła! Teraz jest trochę spokoju, bo go wzięli na leczenie zamknięte podobno.

Popatrzyłam na nią zdumiona.

– Wiem, że to się nie mieści w głowie, ale to prawda, więc trzeba być dla pani doktor wyrozumiałą – dodała jeszcze.

To stąd ten wyraz niechęci na twarzy lekarki, stąd jej uprzedzenie do mnie… Uzależnienie od alkoholu kojarzyło się jej z mężem! Miała w domu alkoholika, musiała na co dzień znosić sceny, które urządzał. Więc gdy zobaczyła mnie… W zasadzie to sama zachowywałam się podobnie, gdy jakiś śmierdzący tanim winem menel zaczepiał mnie przed sklepem monopolowym, prosząc o parę groszy. Z pogardą odwracałam wtedy głowę. Czułam się kimś lepszym, bo... piłam droższy alkohol i nie żebrałam.

Jeszcze przez dłuższą chwilę myślałam o tym, co usłyszałam od swojej sąsiadki. Nagle zrobiło mi się potwornie głupio. Czułam, jak znowu zaczyna ogarniać mnie wstyd, ale tym razem z zupełnie innego powodu. Ta moja pijacka pycha... Nie potrafiłam przyznać się sama przed sobą, powiedzieć: „Źle robisz, opamiętaj się!”. Wciąż się usprawiedliwiałam, zasłaniałam swoją chorobą, uważałam za nietykalną. Każdy, kto krzywo na mnie spojrzał, tak jak ta lekarka, był zły. Tylko ja jedna święta...

O co miałam do niej pretensje? Że nie była miła, że się do mnie nie uśmiechała?  Nie musiała być wcale miła, swoje zawodowe obowiązki wypełniła przecież sumiennie. Zdiagnozowała mnie dokładnie, zleciła dalsze badania. To ja się czepiałam w swej pysze. Zupełnie niepotrzebnie. Zdecydowałam, że nie złożę skargi.

A nazajutrz, podczas porannej wizyty, obserwowałam lekarkę ukradkiem. Jej zachowanie względem mnie znów drastycznie różniło się od traktowania innych pacjentek. Ale nie dostrzegłam już w niej wczorajszej niechęci. Tylko jakby smutek.

– Widzę, że już pani lepiej – powiedziała. – Zrobimy dziś dalsze badania. Ale powinna pani zacząć o siebie dbać. Rozumie pani, co chcę przez to powiedzieć?

– Tak, rozumiem – skinęłam głową.

– Proszę potem przyjść do mojego gabinetu, porozmawiamy o pani chorobie – poprosiła. – Trzeba zacząć się w końcu leczyć, naprawdę szkoda życia.

– Dobrze, pani doktor, przyjdę – odparłam pokornie. – I… bardzo pani dziękuję.

Miała rację. Powinnam wznowić terapię, znów chodzić na spotkania AA. Schować głupią dumę do kieszeni i przynajmniej spróbować walczyć o swoje życie. A nie tylko obwiniać wszystkich o to, że nie obchodzą się ze mną jak z jajkiem.

Czytaj także:
„Moja przyjaciółka groziła mężowi, że odbierze mu syna. Teściowa, chcąc pomóc Pawłowi, obmyśliła brutalną intrygę”
„Teść romansował z moją siostrą, a ja przyłapałam ich w piernatach. Mam go w garści i ciągnę od niego pieniądze”
„Hajs się musi zgadzać, więc wyprzedawałem rodzinne zbiory. Nie wszyscy muszą być mózgowcami po studiach”

Redakcja poleca

REKLAMA