Pierwszego dnia do nowej pracy przyszłam w białej bluzce, ołówkowej spódnicy i czarnych czółenkach. Kiedy weszłam, jakieś dwanaście osób z mojego nowego zespołu podniosło na mnie zdumione spojrzenia.
No tak, w tej firmie obowiązywał nieco inny dress code niż w moim poprzednim miejscu pracy. Tutaj wszyscy byli ubrani kolorowo i na luzie.
– Cześć, jak pierwszy dzień? – zagadał do mnie przy ekspresie z kawą facet z dżinsach i koszulce z Kaczorem Donaldem. W uchu miał kolczyk, na nadgarstku rzemykową bransoletkę.
Byłam wdzięczna za tę odrobinę zainteresowania, bo pozostali raczej mnie ignorowali.
Chyba uważali mnie za sztywniarę
Facet miał na imię Miłosz i jeździł do pracy motocyklem. Pokazał mi go przez okno; wielka sportowa maszyna zrobiła na mnie wrażenie. Nauczył mnie obsługiwać dość skomplikowany ekspres, pokazał, jak zrobić piankę do cappuccino, a na koniec rozmowy dał mi czekoladowego cukierka. Ten gest rozłożył mnie na łopatki.
Następnego dnia przyłapałam się na tym, że ciągle zerkam na drzwi. Miłosz pracował w innym dziale, ale czasem do nas wpadał. W końcu się doczekałam: zajrzał przez drzwi, złapał moje spojrzenie i pokazał kuchenkę. Walcząc z rumieńcem, wstałam i poszłam zrobić kawę.
– Jeśli się nie boisz jeździć na motocyklu, to mam dzisiaj drugi kask, bo rano odebrałem od kumpla. Podwieźć cię gdzieś?
Jeszcze zanim wsiadłam na ten motocykl, wiedziałam, że już po mnie… Nie pojechaliśmy do mojego domu. Miłosz zapytał, czy nie mam ochoty na prawdziwe hamburgery. Rzucił, że jego kumpel otworzył hamburgerownię w stylu amerykańskim, a on właśnie zaczął się uzależniać od wołowiny i pikli.
Faktycznie, nigdy nie jadłam lepszego hamburgera niż u Sebastiana, który okazał się świetnym, wygadanym gościem. Przysiadł się do naszego stolika i opowiadał, jak jeździł po Stanach i próbował znaleźć przepis na idealnego hamburgera.
– Od dawna się znacie? – zapytałam go, kiedy Miłosz poszedł do łazienki.
– Od roku – odpowiedział. – Poznaliśmy się na zlocie motocyklowym. Czasem jeździmy w trasę z ekipą. To świetny gość!
Och, tyle zdążyłam zauważyć sama. Z każdą chwilą byłam coraz bardziej zauroczona kolegą z pracy. I widziałam, że on odwzajemnia moje zainteresowanie. Kilka razy złapałam jego spojrzenie; patrzył na mnie z fascynacją i… apetytem.
Podobało mi się to!
Biuro, koleżanki i koledzy oraz wszelkie plotki na ich temat były świetnym pretekstem do rozmów. Miłosz pracował tam niewiele dłużej niż ja i też narzekał na „kółko wzajemnej adoracji”.
– Ja się jakoś do nich dostosowałem, ale trudno powiedzieć, żebym się tam z kimś zaprzyjaźnił – wyznał. – W sumie to jestem samotnikiem, mam swój motocykl, lubię wyjechać na weekend bez telefonu i nawet nie planować dokąd. I nigdy nikogo nie zapraszam do domu. Zresztą „dom” to szumnie powiedziane. Mieszkam w jaskini, serio! – roześmiał się i opisał mi, jakim jest bałaganiarzem.
Ja jednak nie miałam problemu z tym, że zawsze spotykaliśmy się u mnie. Przeciwnie, czułam się szczęśliwa, mogąc gotować dla niego kolację, wybierając w sklepie pachnące świeczki do sypialni czy nawet biorąc pożyczkę na nowy ekspres, bo Miłosz był uzależniony od dobrej kawy.
– Widzisz? Teraz możesz już u mnie nocować. Rano dostaniesz kawę jak z kawiarni – obiecałam.
Ale jakoś ciągle coś mu przeszkadzało zostać u mnie na noc. Moje pachnące świeczki, kusząca bielizna, satynowa pościel ani pyszna kawa nie zdołały wygrać z jego potrzebą wolności.
– Muszę mieć swoją przestrzeń – tłumaczył mi. – Nie zrozum mnie źle, skarbie. Jest mi z tobą cudownie, uwielbiam cię, ale nie jestem typem faceta udomowionego. Potrzebuję samotności, muszę mieć gdzie się zamknąć, zagrzebać w swoich śmieciach albo wyjechać bez planu podróży. Jesteś w stanie to zaakceptować?
Głupie pytanie. Zaakceptowałabym wszystko, byle tylko go zatrzymać. Zadowalałam się więc tym, co mi dawał. Szalonymi rajdami na motocyklu po mieście, spontanicznymi wypadami, gdzie oczy poniosą, i niespodziewanymi esemesami o treści: „Skarbie, stęskniłem się, jadę do Ciebie, będę za 10 minut!”.
Byłam szczęśliwa, że go mam
W pracy staraliśmy się być dyskretni, ale i tak kto miał wiedzieć, że jesteśmy razem, ten wiedział. Chociaż, prawdę mówiąc, oboje byliśmy nieco na marginesie kolorowego towarzystwa z firmy. Ani Miłosz, ani ja z nikim się nie zakolegowaliśmy i byliśmy raczej dwójką outsiderów, którzy nie chwalą się swoim życiem.
Może dlatego nikt mnie nie powiadomił, kiedy Miłosz uległ wypadkowi na motocyklu. Akurat byłam na zwolnieniu, nie chciałam go zapraszać, bo miałam opryszczkę i okropnie wyglądałam.
O tym, że trafił do szpitala, dowiedziałam się dopiero po dwóch dniach od wypadku. I to tylko dlatego, że dziewczyna z recepcji uznała, że będę wiedzieć, w którym szpitalu leży Miłosz. Bo szef kazał wysłać kwiaty.
– Co?! Jaki szpital? Jaki wypadek?! – krzyczałam do telefonu, a recepcjonistka obiecała przekazać mi, czego się dowie.
Jadąc do szpitala, nie wiedziałam, czego się spodziewać. Czy był przytomny? Połamany? Może w stanie krytycznym? Na miejscu ustaliłam, że leży w sali pooperacyjnej, czyli nie obeszło się bez ingerencji chirurgicznej. Na szczęście Miłosz był przytomny.
Pielęgniarka powstrzymała mnie jednak przed wejściem na salę.
– W tej chwili u pacjentów są już odwiedzający, a jednocześnie w sali pooperacyjnej nie mogą przebywać więcej niż trzy osoby. Takie tu mamy zasady. Proszę usiąść, jak tylko ktoś wyjdzie, będzie pani mogła wejść.
Nie chciałam jednak siadać. Stanęłam przy samych drzwiach, próbując przygotować się psychicznie na to spotkanie. Ta sytuacja uświadomiła mi, że kocham Miłosza i zamierzam walczyć o to, żebyśmy spędzili resztę życia razem.
To jego żona i syn!
Zamierzałam prosić go, żeby przemyślał kwestię zamieszkania ze mną. Marzyłam też, że się pobierzemy i będziemy mieli dziecko. Fakt, że znaliśmy się niezbyt długo i niewiele o nim wiedziałam, uznałam za nieistotny. Mieliśmy całe życie, by się poznać.
Nagle drzwi się uchyliły i pokazał się w nich nastoletni chłopak. Stał bokiem, rozmawiając z kimś wewnątrz.
– To dla mamy kawa, a dla ciebie, tato? – zapytał.
– Weź mi biszkopty – dobiegł mnie głos z łóżka i zrobiło mi się słabo.
Chłopak przepchnął się obok mnie, a ja dalej stałam nieruchomo. Dopiero kiedy pielęgniarka otworzyła szerzej drzwi i niemal wepchnęła mnie do sali, zrobiłam dwa kroki.
Na łóżku pod oknem leżał obcy mężczyzna, przy nim siedziała staruszka. Pacjenta z łóżka pod ścianą zasłaniała sylwetka młodszej kobiety o ciemnych, długich włosach. Właśnie się pochylała nad kimś, kogo jednocześnie gładziła po ręce. Nie miałam siły spojrzeć na tego kogoś…
Drzwi za mną zamknęły się z lekkim trzaśnięciem i kobieta obejrzała się, odsłaniając pacjenta.
– Dzień dobry – wydusiłam z siebie, patrząc w oczy Miłosza, na którego piersi wciąż wiły się włosy ładnej brunetki.
– Yyyy… dzień dobry… pani Marto… – wybełkotał Miłosz. – Proszę wejść…
Zrobiłam kilka mechanicznych kroków i zdobyłam się na wymuszony uśmiech. Ciemnowłosa kobieta przyglądała mi się z zainteresowaniem.
– Pani z firmy Miłosza? Jestem Karina, jego żona – przedstawiła się.
A więc tak to sobie wytłumaczył…
Ześlizgnęłam się wzrokiem z jej twarzy i napotkałam błagalne, rozpaczliwe spojrzenie Miłosza. Wiedziałam, o co prosi. Żebym grała swoją rolę. Rolę nikogo ważnego… Nie mogłam tam zostać. Wymamrotałam, że przepraszam i przyjdę później oraz że cały zespół z pracy go pozdrawia, a potem uciekłam.
Zadzwonił do mnie godzinę później, zapewne kiedy żona i syn już wyszli. Nie odebrałam. Przyszedł esemes: „Nigdy nie pytałaś, czy jestem żonaty. Myślałem, że się domyślasz i Ci to pasuje”.
Najpierw prychnęłam z pogardą, a potem się rozpłakałam. Uświadomiłam sobie, że nie poznałam żadnych jego wieloletnich znajomych, nigdy u niego nie byłam. Ja tak naprawdę kompletnie go nie znałam! Jak mogłam być tak naiwna…?
Kiedy wrócił do pracy dwa miesiące później, mnie już tam nie było. Znalazłam nową posadę, próbuję ułożyć sobie życie na nowo, dawać szansę innym mężczyznom.
Reaguję tylko alergicznie na dwa słowa: „potrzeba przestrzeni”. Jeśli facet zaczyna od tego znajomość, to ja szukam swojej przestrzeni jak najdalej od niego!
Czytaj także:
„Narzeczony oświadczył mi się... psem! Ale zaraz po uroczych zaręczynach, odechciało mu się zajmować zwierzakiem”
„Byłam dla niepełnosprawnej siostry jak matka, nie pozwalałam jej skrzywdzić. Nawet kosztem mojego złamanego serca”
„Kiedyś stanęłam w obronie słabszego i zapłaciłam za to dość wysoką cenę. Po wielu latach przekonałam się, że było warto”