„Kiedyś stanęłam w obronie słabszego i zapłaciłam za to dość wysoką cenę. Po wielu latach przekonałam się, że było warto”

kobieta, która pomogła swojemu uczniowi fot. Adobe Stock, elnariz
„– Mali, podli ludzie – powiedział. – Podlizywali się ówczesnym władzom i nie wiedzieli, że to >>ostatnie podrygi zdychającej ostrygi<<. Ciekawe, jak się teraz czują? Nie wstydzą się swoich postępków? Pewnie też się podlizują, tylko obecnym władzom”.
/ 11.06.2022 18:15
kobieta, która pomogła swojemu uczniowi fot. Adobe Stock, elnariz

Zdarzyło się to kilka lat temu. Wracałam do domu autobusem, bo samochód oddałam do warsztatu. Nawet dobrze się złożyło, bo w stanie takiego zdenerwowania nie powinnam prowadzić. Przez cały dzień miałam sporo klientów, ale nie to mnie wyprowadziło z równowagi. Myślałam o tej babie, o której od prawie dwudziestu lat próbowałam zapomnieć. Że też musiała przyjść po poradę akurat do naszej firmy! To z jej powodu czułam się tego dnia wykończona i roztrzęsiona.

Poznałam tę kobietę od razu

Jak tylko weszła do mojego gabinetu, poczułam dreszcz. Niemłoda kobieta, niezbyt zadbana i markotna, zapytała tylko o cenę pomocy prawnej. Od razu poznałam w niej dawną wychowawczynię z tamtego liceum. W pierwszej chwili zapragnęłam wyrzucić ją za drzwi, ale opanowałam się, bo pomyślałam, że może ona coś wie. Zmusiłam się do uprzejmej odpowiedzi, a potem chrząknęłam znacząco.

– Czy mogę zapytać, tak po dawnej znajomości, jak się pani miewa? – zagadnęłam ze sztywnym urzędowym uśmiechem.

Po jej oczach widziałam, że mnie nie poznaje.

– Nie… rozumiem – baba stała się bardziej czujna. – Czy my się znamy?

– Znałyśmy się – nadal uśmiechałam się z przymusem. – Dawno temu miałyśmy wspólnego ucznia, Krzysztofa, którego pani wyrzuciła dyscyplinarnie z liceum jako najgorszą zakałę. Może chociaż dla oczyszczenia własnego sumienia powie mi pani, co się dalej stało z tym chłopakiem?

– Tak… teraz panią poznaję – babsko podniosło się z fotela. –  Tamten… jak mu tam… pewnie siedzi w kryminale albo w jakiejś melinie pijackiej.

– Może pani się myli w swoich proroctwach – uśmiechnęłam się drwiąco i nie bez satysfakcji. – Mnie pani przepowiadała zamiatanie ulic, i co?

Nauczycielka popatrzyła na mnie z nienawiścią, po czym wyszła bez słowa.

Do końca dnia czułam się fatalnie. Odpychałam od siebie wspomnienia, które gwałtownie napływały i tłoczyły się w mojej zmęczonej głowie.

W domu opowiedziałam o całym zajściu mężowi.

– Po co ja się odezwałam? – żaliłam mu się po skończonej opowieści. – Trzeba było babę zignorować. Nawet jeśli coś wie, to i tak nic by mi nie powiedziała.

– Nie rób sobie wyrzutów – Paweł objął mnie i mocno przytulił. – Ten chłopak był ci bliski, więc nic dziwnego, że o niego pytasz. Kiedyś go spotkasz.

Już nic nie mogło zahamować natłoku moich wspomnień. Przeszłość ukazała mi się nagle tak wyraźnie, jakby mi ktoś w mózgu wyświetlił film. Wszystko, o czym przez te lata próbowałam nie myśleć, wróciło...

Miałam wtedy dwadzieścia sześć lat i szukałam pracy. Po ukończeniu studiów prawniczych robiłam aplikację sądową, ale nie zdałam kolejnych egzaminów i moja przyszłość w sądzie stanęła pod znakiem zapytania. Ktoś mógłby powiedzieć, że mogłam się pilniej uczyć. Niby tak, ale ja wiedziałam, że gdyby nie moja niepokorna natura, niewyparzony język i stawanie okoniem, zdałabym te egzaminy. Naraziłam się kilku wysoko postawionym szychom i przez dłuższy czas nie mogłam znaleźć zajęcia w wyuczonym zawodzie.

Wtedy mój sąsiad, dyrektor pobliskiego liceum, wiedząc o moich kłopotach, zaproponował mi pracę w szkole. Był rok 1985 i ówczesne władze wprowadziły do liceów kilka fakultatywnych przedmiotów, na które uczniowie mogli uczęszczać według wyboru. Były to „wstępne nauki” z dziedziny prawa, psychologii, filozofii i ekonomii.

– To tylko pól etatu, pani Elu, i bardzo mizerny zarobek, ale zawsze lepsze to niż nic – tłumaczył mi. – Jest pani taka bezpośrednia, młodzież panią polubi.

– Nie jestem zawodowym nauczycielem – wahałam się.

– No i nie musi pani być, bo to przedmiot dodatkowy – przekonywał mnie dyrektor. – Nie ma ściśle wyznaczonego zakresu tematów. Niech pani skłoni uczniów do zadawania pytań, to lekcja sama się potoczy.

Był inny od całej reszty

W szkole spodobało mi się od razu i młodzież też szybko mnie polubiła. Już na jednej z pierwszych lekcji zauważyłam Krzyśka z drugiej B. Pamiętam, że na posiedzeniu rady pedagogicznej wychowawczyni uprzedziła mnie, że to trudny uczeń.

– To rozwydrzony i zarozumiały smarkacz! Pyskaty i krnąbrny! Lubi ośmieszać nauczycieli przy całej klasie! – mówiła tonem surowego prokuratora.

Jakby na przekór tym ostrzeżeniom, polubiłam Krzyśka. Wysoki, szczupły chłopak o ciemnej czuprynie patrzył na mnie spode łba, ale chłonął każde słowo.

W rozmowach z młodzieżą coś mnie zaskoczyło. Spodziewałam się, że licealiści będą wypytywać o głośne procesy karne, przestępstwa, śledztwa, ciekawostki kryminalne znane z filmów, a tu nic z tych rzeczy! Uczniowie dopytywali się głównie o swoje prawa i obowiązki. Co mogą, co muszą, a czego nie. Widać było, że niektórzy chcą o coś zapytać, ale się krępują. Zaproponowałam więc anonimowe pytania na kartkach.

Zanim weszłam do klasy, uczniowie kładli na moim stole zwinięte kartki z pytaniem w środku. Ja te kartki zgarniałam do torebki, czytałam w domu i na następnej lekcji omawialiśmy właśnie te tematy. Pytania były bardzo różnorodne. Do dziś dobrze pamiętam niektóre z nich:

„Mam siedemnaście lat, czy ojciec może mnie jeszcze bić?”.

„Czy mogę sam sobie kupić prezerwatywy?”

„Mama sprawdza, czy naprawdę dostałam miesiączkę”.

„Rodzice każą mi iść na medycynę, czy mogę się sprzeciwić?”

Dzięki tym kartkom na lekcjach dyskutowaliśmy o sprawach, które były dla nich ważne.

Krzysiek nie pisał kartek. On swoje pytania zadawał głośno.

– Czy muszę zachwycać się Mickiewiczem dlatego, że pani polonistka go uwielbia? Czy nie mam prawa do własnych odczuć? Pani polonistka wyśmiała mnie, że „źle czuję”!

Teraz wiem, że w tamtych czasach taki ktoś jak Robert miał z góry przerąbane. Jego dziadek był oficerem zamordowanym w Katyniu. Ojciec, aktywny działacz opozycji, kilka razy siedział w więzieniu, oczywiście zawsze za „kradzież” albo „napaść na milicjanta”. Matka wyjechała na wycieczkę z Orbisem i nie wróciła. Uciekła do USA.

Chłopak był bardzo inteligentny, niezwykle oczytany jak na swój wiek, a do tego uzdolniony artystycznie (uczył się jednocześnie w szkole muzycznej). Często po ostatniej lekcji czekał na mnie, żeby porozmawiać. Opowiadał mi wtedy o wszystkim – o swojej rodzinie, o dziewczynie, muzyce, kłopotach z nauczycielami. Dyskutowaliśmy o filozofii i religiach, o prawdzie i kłamstwie, historii i czasach obecnych.

Przeważnie spacerowaliśmy po pobliskim parku. Krzysiek nie chciał mnie narażać na nieprzyjemności ze strony innych nauczycieli, którym nasze rozmowy mogły się nie podobać. Jednak i tak wychowawczyni klasy zwracała mi uwagę.

– Za bardzo się pani wysila – powtarzała. – Pani starania i tak pójdą na marne. Tacy jak on wyrastają na bandytów, a w najlepszym razie kończą w rynsztoku jako narkomani i pijacy.

Nie zgadzałam się na tę niesprawiedliwość

Kłopoty Krzyśka zaczęły się w następnym roku szkolnym. Pan dyrektor został przeniesiony do innej szkoły. Naraził się tu i ówdzie, bo zdarzało mu się kwestionować polecenia odgórne, czyli władz partyjnych. Krzysiek stracił w ten sposób swojego najmocniejszego obrońcę.

Zaczęły się dwóje z rozmaitych powodów, to znaczy, tak naprawdę, bez żadnych powodów. Szkoła, wykorzystując fakt, że chłopak nie był jeszcze pełnoletni, wystąpiła do sądu rodzinnego o przydzielenie mu kuratora. „Bo matki nie ma, ojciec wywrotowiec, a on sam obraca się wśród podejrzanego elementu”. Nie pomogły bardzo dobre opinie nauczycieli ze szkoły muzycznej i pełna dobroci i miłości ciocia, siostra matki, u której od lat chłopak mieszkał.

Później sytuacja Krzyśka w liceum tylko się pogarszała. Nauczyciele sprawdzali przy całej klasie, czy nie czuć od niego alkoholu, wytrząsali na podłogę zawartość jego torby i sprawdzali każdy pyłek, czy to aby nie narkotyk, a wychowawczyni oglądała jego dłonie i głośno pytała, kiedy się ostatni raz mył.

Czułam, że dłużej tego nie wytrzymam. Podziwiałam Krzysia za jego stoicki spokój, aż dziwny u tak młodego chłopaka. Ale on miał przecież swoje książki i muzykę, swoje marzenia i nadzieje, i tego nikt nie mógł mu odebrać. Na początku ostatniej klasy Krzyś skończył osiemnaście lat. Uznałam, że to radosne wydarzenie i złożyłam mu serdeczne życzenia. Wtedy nie wiedziałam, że pełnoletność może skutkować czymś niedobrym.

W tamtym czasie przepisy prawne mówiły, że obowiązek uczęszczania do szkoły trwa do czasu osiągnięcia osiemnastego roku życia. Wcześniej nie można było usunąć ucznia ze szkoły, choćby były z nim kłopoty. Musiałby popełnić przestępstwo, wtedy trafiłby do poprawczaka. Dowiedziałam się o tym na kolejnym posiedzeniu rady pedagogicznej. Wychowawczyni klasy wystąpiła z wnioskiem o dyscyplinarne usunięcie ze szkoły tego „łobuza, pyskatego chama, wykolejeńca, który demoralizuje resztę młodzieży, pijaka i narkomana, przyszłego bandytę, kryminalistę…”. Część nauczycieli, z nową panią dyrektorką na czele, radośnie przyklasnęła.

– Teraz możemy się pozbyć tej zakały! – mówił pan od fizyki.

– Niech spada do rynsztoka! – dodała pani od historii.

„I to są nauczyciele, pedagodzy, którzy ponoć uczą i wychowują?” – pomyślałam ze zgrozą. Nie mogłam się nie odezwać.

– Skąd u państwa tyle nienawiści? – zapytałam. – Nikogo nie można z góry spisywać na straty, a co dopiero takiego młodego chłopaka. Cale życie przed nim! To dobry chłopak, po prostu przechodzi typowy dla jego wieku okres buntu, ale przecież nie robi niczego złego…

– A pani kim jest, żeby pouczać nas, wykwalifikowanych nauczycieli? – wysyczała pani dyrektor. – Pani jest tu na przyczepkę, bo prowadzi przedmiot fakultatywny! Proszę się cieszyć z tego kawałka etatu, bo może pani stracić i to!

– Wylecisz, koleżanko, z taką opinią, że nigdzie pracy nie dostaniesz – dodała wychowawczyni. – Będziesz, kochana, ulice zamiatać. My już od dawna mamy cię na oku. Kuratorium się zainteresuje, dlaczego nauczycielka ma dziwne konszachty z uczniem po godzinach lekcyjnych.

– A chłopak nieletni! – dodała z szyderczą miną pani od historii. – Chodzicie sobie na spacerki czy jeszcze gdzieś indziej? To demoralizacja nieletniego!

– Państwa wypowiedzi są oburzające, a insynuacje obrzydliwe – podniosłam się i rozejrzałam po obecnych. – Nie zasługują nawet na odpowiedź! Sama złożę rezygnację z tej niby-szkoły. Nauczyciel powinien uczyć i wychowywać, rozwijać w młodzieży to, co najlepsze. A wy tylko tresujecie uczniów jak małpki w cyrku, żeby nie mieli własnego zdania! A jak któryś je ma, to robicie z niego bandytę!

Krzyki oburzenia zagłuszyły moje słowa. Tylko kilka osób siedziało cicho ze wzrokiem spuszczonym i nosem w zeszycie. Wyszłam bez słowa.

Nie miałam już okazji, by kogoś zapytać, co się stało z Krzysiem. Przypadkowo dowiedziałam się tylko, że został wtedy dyscyplinarnie wyrzucony ze szkoły. Nie było wiadomo, co porabia. Modliłam się w duszy, żeby się chłopak nie załamał i faktycznie nie zszedł na złą drogę.

Czas mijał. Nie mogłam znaleźć pracy, doskwierała mi bieda. Nie wiedziałam, że nadchodzą lepsze czasy. Aż nastał rok 1989 i w Polsce zmienił się ustrój. Zmieniło się także moje życie. Wyszłam za mąż za Pawła, też prawnika, i razem założyliśmy firmę doradztwa prawno-finansowego. Zanim urodziła się nasza Marysia, mieliśmy już ładne mieszkanie i dobry samochód. O moich dawnych przeżyciach szkolnych próbowałam zapomnieć. Tylko Pawłowi opowiedziałam o wszystkim.

Mali, podli ludzie – powiedział. – Podlizywali się ówczesnym władzom i nie wiedzieli, że to „ostatnie podrygi zdychającej ostrygi”, jak mawia mój brat. Ciekawe, jak się teraz czują? Nie wstydzą się swoich postępków? Pewnie też się podlizują, tylko obecnym władzom. Ohyda!

Długo usiłowałam dowiedzieć się czegoś o Krzysiu. Jednak adres podany mi w sekretariacie szkoły przez nową pracownicę okazał się nieaktualny. Zresztą zmieniły się przepisy prawne, zaczęto chronić dane osobowe prywatnych osób… Codzienne życie gnało do przodu piorunem. Córka nam rosła, my pracowaliśmy dużo i zarabialiśmy nieźle. Po kilku latach zbudowaliśmy dom. Nasza firma świetnie prosperowała i razem z Pawłem, Marysią i naszymi rodzicami cieszyliśmy się życiem, miłością i każdym wspólnym dniem.

Wielkie wzruszenie ścisnęło mi krtań

Upłynęło sporo czasu od mojego niefortunnego spotkania z eksnauczycielką z liceum. Minęła zima i któregoś wolnego dnia z Pawłem i Marysią wybraliśmy się na zakupy. Buszowaliśmy po wielkim sklepie z wyrobami skórzanymi: Paweł za ładną aktówką, a my obie za wiosennymi bucikami i torebkami. 

Przy stoisku zobaczyłam dwóch mężczyzn. Jeden z nich oglądał wielką elegancką skórzaną walizę. Przeolbrzymią! Pewnie gdyby nie ta waliza, nie zwróciłabym na niego uwagi. Ale spojrzałam i poczułam ukłucie w sercu. Aż mi się zrobiło gorąco. Zobaczyłam wysokiego, bardzo przystojnego młodego mężczyznę o ciemnych, gęstych włosach, który wydał mi się taki serdeczny jak bliski przyjaciel. Panowie żartowali.

– Wyglądasz, jakby cię żona wyrzucała z chałupy! – śmiał się jeden. – Miałbyś, chłopie, szczęście, bo sporo byś zapakował!

– Ale ta waliza jest właśnie dla żony – odpowiedział ten przystojniejszy. – Przecież w coś musi zapakować swoje kosmetyki!

Stanęłam obok Pawła, żeby spojrzeć na aktówki, i wtedy ten wysoki, przystojny mężczyzna mnie zauważył i zamilkł, urywając w pół słowa. Jego kolega o coś pytał, ale on patrzył na mnie. Zrobił krok w moją stronę i wyciągnął do mnie dłonie. I wtedy go poznałam. To był Krzysiek!

Nie krył wzruszenia. Ja też. Czułam, że do oczu napływają mi łzy. Stałam jak wryta.

– To pani – wyszeptał z trudem. – Tak bardzo się cieszę, że jeszcze panią spotkałem – urwał. – Pani mnie nie poznaje? – zapytał ciszej, niespokojnie.

– Poznaję, poznaję – szepnęłam. – Krzysztof z tamtego liceum? Boże, tyle lat! Jak mnie poznałeś?

Nie mógłbym pani nie poznać – mój dawny uczeń całował teraz obie moje dłonie. – Szukałem pani nawet, ale …

– Zmieniłam nazwisko i adres – śmiałam się przez łzy i pociągnęłam męża za rękaw. – Paweł, Maryniu, zobaczcie, kochani, to Krzysztof, mój dawny uczeń, no wiecie… TEN Krzysztof…

Paweł uścisnął rękę Krzysia.

– Witaj! – uśmiechnął się do niego. – Dużo o tobie słyszałem.

– Nie wiedziałem, czy pani zechce mnie jeszcze znać. Tyle kłopotów miała pani przeze mnie.

– To nie była twoja wina – śmiałam się. – Takie były czasy.

Trudno znaleźć właściwe słowa, by opisać, co wtedy czułam. Radość, wzruszenie, dumę, że on mnie pamięta, choć minęło tyle lat! Patrzyłam na dorosłego, przystojnego, elegancko ubranego mężczyznę i widziałam tamtego zbuntowanego chłopaka, obserwującego świat spode łba.

Tego samego dnia wieczorem siedzieliśmy w salonie naszego domu wszyscy razem. Krzyś opowiadał, że niedługo po tym, jak wyrzucono go z liceum, udało mu się wyjechać do mamy do USA. Tam skończył szkołę średnią, a potem studia pedagogiczne i muzyczne. Już kilka lat później był wykładowcą w klasie fortepianu w wyższych szkołach muzycznych we Francji, a potem w Belgii. I właśnie za parę dni wyjeżdżał z Polski na wiele lat. Dostał propozycję pracy na akademii muzycznej w Australii.

Wszystko osiągnąłem dzięki pani – powiedział. – Zawsze pamiętałem, że pani we mnie wierzyła, i starałem się tym oczekiwaniom sprostać. Dziękuję!

Uśmiechnęłam się tylko, bo cóż mogłam powiedzieć...

Czytaj także:
„Córka miała dać mi schronienie na starość, a zrobiła ze mnie służbę. Uciekłam. Wolę dom starców niż to piekło”
„Wolę kobiety i podróże, niż nudne zaobrączkowane życie z płaczącymi dziećmi. Jak Marii to nie pasuje, znajdę sobie inną”
„Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia, jak w filmie. Zobaczyłam go na ulicy i wiedziałam, że będzie moim mężem”

Redakcja poleca

REKLAMA