Podobno każda kobieta ma słabość od błyskotek. No to ja jestem wyjątkiem. Nigdy nie lubiłam biżuterii. Może dlatego, że mama przebiła mi uszy, kiedy miałam 5 lat? Doskonale pamiętam, jak się wtedy wycierpiałam. Nie dość, że przebijanie bolało, to potem te głupie kolczyki o wszystko mi zahaczały, a gdy chciałam poszaleć na podwórku to mama wiecznie mówiła: „Tylko uważaj, żeby nie zgubić kolczyków!”.
Potem na komunię dostałam małe, złote serduszka i musiałam w nich chodzić, choć ja wolałabym kotki czy coś bardziej dziecinnego… W każdym razie, gdy podrosłam na tyle, by mieć swoje zdanie, rzuciłam kolczyki w kąt.
Problem biżuterii powrócił, kiedy się zakochałam
Bo od początku wiedzieliśmy, że jesteśmy sobie pisani. Może to głupie, ale tak właśnie się czułam. On zresztą też. Nie spotykaliśmy się jeszcze długo, ale szybko razem zamieszkaliśmy, a ja już przeczuwałam, że Dawid chce mi się oświadczyć. Tylko jak to zrobić bez pierścionka? Oboje byliśmy tradycjonalistami i chcieliśmy mieć jakiś „symbol” naszego związku.
Tyle że wiedziałam, że pierścionek będzie mnie dosłownie kłuł w palce. Tak samo jakieś wisiorki, bransoletki, broszki… Doszłam w końcu do wniosku, że zaręczyny to problem Dawida, a nie mój, i zamiast łamać sobie nad tym głowę, zajęłam się urządzaniem naszego mieszkania. Wszystko było jak w bajce: ja gotowałam, mój chłopak zmywał, razem chodziliśmy na zakupy, nawet sprzątanie łazienki we dwójkę było niezłą zabawą. Miłość, szczególnie na początku, zakłada różowe okulary…
Pewnego wiosennego wieczora wróciłam dosyć późno z pracy i trochę się zdziwiłam, bo mieszkanie było ciemne, a zwykle o tej porze Dawid już dawno był w domu. Wybrałam jego numer – nic. Zjadłam kolację, pokręciłam się trochę i w końcu usłyszałam skrzypienie klucza w zamku.
– Tylko masz być cicho, dobra? – Dawid szeptał do kogoś. – Najpierw ja! Czekaj!
Ku mojemu zdumieniu, z przedpokoju do salonu wtoczyła się… niewielkich rozmiarów, urocza psina. Za nim biegł Dawid z dosyć kwaśną miną.
– To miał być taki dobry pomysł… – powiedział z rozczarowaniem.
Chwyciłam pieska w objęcia
Od pewnego czasu rozmawialiśmy o adoptowaniu psiaka, ale jakoś nie przeszliśmy do konkretów. A teraz Dawid przyniósł mi najśliczniejszego czworonoga na świecie! Od razu zdobył moje serce. Ale to jeszcze nie wszystko! Kiedy przytulałam psiaka, zauważyłam, że do jego obróżki jest coś przyczepione. To była karteczka z najpiękniejszymi słowami: „Czy zostaniesz moją panią i żoną mojego pana?”. Najpierw postawiłam pieska ostrożnie na podłodze, a dopiero potem chwyciłam w objęcia Dawida.
– Oczywiście, że tak! – krzyknęłam. – Boże, jaki cudowny pomysł!
A później przez cały wieczór siedzieliśmy we trójkę i… Nie, nie planowaliśmy wesela, tylko wymyślaliśmy imię dla małego! W końcu stanęło na Reksiu. Może mało oryginalne, ale mały był bardzo podobny do pieska z bajki. Przez całą sobotę biegaliśmy po sklepach, kupić obrożę, legowisko i wszystkie inne potrzebne rzeczy dla psa. Było cudownie! Miałam przy sobie ukochanego i żywy symbol naszej miłości, o wiele lepszy od jakiegoś tam pierścionka! Choć kiedy pochwaliłam się mamie, powiedziała, że to dziwaczny pomysł.
– Skoro nie chciałaś pierścionka, to rozumiem, ale od razu zwierzę? – westchnęła. – To wielka odpowiedzialność, powinniście decydować o niej we dwoje, a nie kupować psiaka pod wpływem impulsu…
– Mamy wszystko przemyślane – zapewniłam ją.
Byłam pewna, że mama widzi wszystko w czarnych barwach, bo nigdy nie chciała się zgodzić, żeby kupić mi jakiekolwiek zwierzątko, chociaż błagałam ją o to całe dzieciństwo…
I na początku było cudownie
Wychodziłam z Reksiem rano, przed pracą, po południu urządzaliśmy sobie we trójkę długi spacer, a wieczorem Dawid wychodził z nim na szybką rundkę wkoło bloku. Ale Reksio, jak to każdy młody piesek, nie zawsze zdążał zakomunikować, o co mu chodzi. Kałuża na panelach nie była więc rzadkością. Ja podchodziłam do tego ze zrozumieniem, w końcu byłam na to przygotowana. Jednak Dawida coraz bardziej to irytowało.
– No co ty wyprawiasz? – raz przyłapałam go, jak z irytacją krzyczał na Reksa. – Wybuliłem na panele kupę kasy, a przez twoje sikanie zaraz będą do wymiany!
– Daj spokój, kochanie, przecież on nic z tego nie rozumie – roześmiałam się. – Wytrę i po sprawie!
Ale od tego czasu zauważyłam, że Dawid wcale nie jest tak zadowolony z obecności Reksia, jak ja. W zasadzie nie bawił się z nim, a na spacer wychodził z coraz bardziej skwaszoną miną.
– Tak mi się nie chce – wzdychał, kiedy na dworze była brzydka pogoda, albo kiedy w telewizji leciał jego ulubiony serial. – Może ty byś się z nim przeszła?
Oczywiście, że wychodziłam z Reksem. Uwielbiam tego psiaka, jest taki pełen życia i wesoły, a że trochę niesforny? Cóż, był wtedy jeszcze młody. Zamierzałam zapisać go na szkolenie, kiedy trochę podrośnie. Niestety, wkrótce Reksio wszedł w fazę gryzienia wszystkiego, co mu wpadło w łapy. Nogi od krzesła już nigdy nie wrócą do dawnej formy, a kabli, które straciłam, nawet nie zliczę. Kupowałam mu zabawki, ale miałam więcej pracy w szpitalu i nie mogłam poświęcać Reksiowi dużo czasu.
Za to Dawid zaczął pracować w domu, więc mógł wychodzić z Reksiem i poświęcić choć parę minut na zabawę z nim. No właśnie. Mógł. Ale nie chciał.
Wydawało mi się, że nagle stracił dla niego serce
Wychodził tylko wtedy, kiedy musiał, kiedy zwróciłam mu uwagę, że pies piszczy. Nie lubił się z nim bawić, a kiedy wieczorem oglądaliśmy telewizję i Reksio gramolił się do nas na kanapę, nie pozwalał na to.
– Tam masz swoje posłanie – mówił stanowczym tonem, pokazując kąt pokoju.
Nie podobało mi się, jak traktuje Reksia. Czasem z tego powodu dochodziło między nami do sprzeczek. Dla mnie pies był członkiem rodziny, a dla Dawida – ciężarem.
– Co my właściwie z nim zrobimy, kiedy pojedziemy na wakacje? – zapytał raz, gdy oglądaliśmy reklamę biura podróży. – Zostawimy z twoimi rodzicami?
– Wiesz, że mama nie lubi zwierząt – westchnęłam. – Ale na szczęście jest tyle hoteli, do których można zabrać zwierzęta…
– No chyba żartujesz, że na wakacjach też będziemy sobie nim zaprzątać głowę – zirytował się Dawid. – Są chyba jakieś… przechowalnie dla zwierząt?
Wtedy po raz pierwszy ostro się pokłóciliśmy. I to o co? O coś, co miało być symbolem naszego związku! Ja krzyczałam, że jesteśmy za Reksia odpowiedzialni i musimy brać jego dobro pod uwagę, ale Dawid był zdania, że „byle pies” nie może ograniczać naszych planów.
– Gdybym wiedział, że to będzie taki kłopot, kupiłbym ci pierścionek na zaręczyny – usłyszałam, jak mruczy pod nosem.
Jakoś to przełknęłam
W końcu wiedziałam, że kiedyś ta pierwsza kłótnia musi nadejść. Nie da się inaczej przejść przez wspólne życie. Zawarliśmy kompromis i obiecałam Dawidowi, że jeśli będziemy chcieli wyjechać gdzieś na dłużej, to znajdę Reksiowi opiekę, a będziemy go zabierać na krótsze wypady.
Ale od tego dnia zaczęło się między nami psuć. Dawid traktował Reksia jak intruza. Niechętnie wychodził z nim na spacery, nie chciał się z nim bawić. Między nami niby nic się nie zmieniło, Dawid był wobec mnie czuły. Mimo to, zastanawiałam się, jak to będzie, gdy założymy rodzinę. Wtedy też Dawid będzie zwalał na mnie obowiązki, które nie będą mu pasowały? Albo kiedy będziemy mieli dzieci, czy tylko ja będę musiała wstawać w nocy?
Wiadomo, że dziecko to nie to samo co pies, ale to, jak człowiek traktuje zwierzę, dobrze pokazuje, jaki jest wobec ludzi. A kiedy przyłapałam Dawida, jak dawał Reksiowi lanie zwiniętą gazetą, bo pies pogryzł mu pantofle, nie zdzierżyłam.
– Co ty wyprawiasz?! – nawrzeszczałam na niego. – Całkiem ci odbiło? Dzieci też tak będziesz wychowywał?
Dawid jednak nie widział nic złego w swoim zachowaniu.
– To tylko pies – powiedział. – Dzieci nie oddam do schroniska, a jego tak.
Nie mogłam rzucić w niego pierścionkiem, bo go nie miałam, żeby zerwać zaręczyny. Wzięłam więc tylko psa pod pachę i wyprowadziłam się z naszego wymarzonego gniazdka. I dziękowałam gwiazdom za swoje nietypowe zaręczyny. Dzięki nim przekonałam się, za kogo chciałam wyjść.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”