Był wczesny niedzielny poranek, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Sąsiad z góry? Po miesiącach długich spojrzeń wreszcie zdecydował się konkretnie zadziałać?
Zerknęłam w lustro. Bez makijażu wyglądałam dość bezpłciowo, ale za to dużo młodziej, jakbym nie miała jeszcze 28 lat. Szybko uczesałam swoje lekko potargane włosy, poprawiłam koszulkę, żeby uwydatnić biust, i przybierając minę z cyklu „piękna i zamyślona”, otworzyłam drzwi.
Nie kryłam rozczarowania
A tu – mój brat Jasiek w swojej śmiesznej czapce… Światło na klatce wydobywało z niego wszystko, co najgorsze. Cienie pod oczami, wygnieciony sweter o nieokreślonym wzorze, wytarte spodnie, przybrudzone tenisówki. Nosił się na luzie, ale w tym luzie był jakiś smutek.
– Spodziewałaś się kogoś innego? – domyślił się praktycznie od razu.
– Skądże. Byłam pewna, że odwiedzi mnie z samego rana mój młodszy brat.
– Już możesz przestać wciągać brzuch – próbował mnie klepnąć, ale odskoczyłam.
– Z szacunkiem, proszę. Bo ci przypomnę, ile razy zmieniałam ci pieluchę.
Jest młodszy o pięć lat i pieluch to ja mu nie zmieniałam. Jednak on tym nie wie.
Wszedł do środka bez zaproszenia.
– Masz coś do jedzenia? – skierował się do kuchni. – Nie pytam o sałatkę.
– To nie mam – burknęłam.
Jasiek był dość bezpośredni, a jadł głównie mięso. Im bardziej tłuste, tym lepiej. „Sałatę to jedzą króliki” – powtarzał, gdy widział coś surowego i zielonego.
– Sałatę to jedzą króliki – usłyszałam.
Podreptałam za nim do kuchni.
– Nie jdz tyle – mruknęłam. – Brzuch ci urośnie. Większy od mojego.
– Żeby było jasne, siostra, jesteś bardzo szczupła – wiedział, jak mnie podejść.
Musiałam się uśmiechnąć.
– Jak trochę poszukasz, to może znajdziesz coś mięsnego w garnku.
– To rozumiem!
Zjadł potrawkę z indyka prosto z gara, na stojąco. Dobrze, że chociaż użył widelca.
– Łaskawie pozmywaj po sobie, neandertalczyku, a ja zrobię kawę.
– Muszę?! – jęknął.
– Jak nie chcesz zmywać, to trzeba było iść do restauracji! – prychnęłam. – Tam zmywanie jest wliczone w koszt dania.
Ciężko westchnął, ale wziął gąbkę do ręki. Tak to jest, jak się za długo mieszkało z rodzicami. Kiedy zmywał, ja wyszłam na balkon zapalić. Posprzątałam go ostatnio. Wyniosłam stare doniczki, kupiłam nowe, posadziłam niebieską lobelię i różową maciejkę. Rozrosły się i słodko pachniały. Ławeczkę osłoniłam kolorowym kocem w meksykańskie wzory. Czekała na wizytę tego jednego jedynego – sąsiada z góry.
Spojrzałam przed siebie. Miasto powoli budziło się do życia. Ludzie wychodzili z psami, wsiadali do samochodów zaparkowanych przed blokami i odwozili dzieci do przedszkoli i szkół. Jakaś parka dopiero wstała i wyszła na balkon jak ja. Cholera, czy muszą się całować publicznie?!
Jaka ona jest?
Westchnęłam ciężko, zgasiłam papierosa i wróciłam do mieszkania. Jasiek właśnie skończył zmywać. Postawiłam na stole dwie kawy i usiadłam na krześle.
– To jaka ona jest? – spytałam po chwili.
– Eee, nie rozumiem, po prostu przyszedłem cię odwiedzić – udawał głupiego.
Akurat! Mój brat odwiedzał mnie raz na ruski rok. Zawsze, gdy był nieszczęśliwie zakochany. Jak mu się wszystko układało w życiu, to nie miałam brata. To znaczy, ja wiedziałam o jego istnieniu, za to on
o mnie całkowicie zapominał.
Usłyszałam, że gdzieś nad nami przelatuje samolot. Kiedyś spotykałam się z facetem, który miał na komórce aplikację śledzącą samoloty na niebie. „Ten leci do Nowego Jorku”, mówił pokazując maleńką, szarą kropeczkę 10 kilometrów nad nami. Wyobrażaliśmy sobie, że to my nim lecimy na wakacje. Niestety, nigdy nigdzie razem nie polecieliśmy… Wkrótce okazało się, że zrobił dziecko koleżance z pracy.
– Ma dziecko – powiedział Jasiek.
– No przecież wiem… – odparłam, zanim się zorientowałam, że Jasiek nie mówi o moim byłym. – To znaczy, ona ma, tak?
– Czy ty wciąż musisz myśleć o jakimś facecie? – zniecierpliwił się.
A o czym mam myśleć? Skończyłam trzydzieści lat i wciąż jestem sama. Rozpacz w kratkę! Nic już jednak nie powiedziałam, bo moglibyśmy tak sobie dogryzać bez końca.
– Ona ma dziecko… I męża. Ale jest z nim nieszczęśliwa – dodał szybko.
– Skąd o tym wiesz?
– Słucha Linkin Park. Nikt szczęśliwy ich nie słucha – wyjaśnił.
– Rzeczywiście, jest psychologicznie udowodnione, że jak ktoś słucha Linkin Park, to jest nieszczęśliwy w małżeństwie. Czyżby naukowcy z Korei Północnej właśnie przedstawili wyniki wieloletnich badań?
– Musisz szydzić? – zirytował się.
– Dobrze, opowiedz mi wszystko od początku… – złagodziłam ton, bo mój brat wyglądał jak kupka nieszczęścia.
Zakochał się, jak zwykle za szybko
Poznał ją w nowej pracy. Szczupła, lekko zgarbiona, w okularach. O pięknych niebieskich oczach i fantastycznym uśmiechu. Podobały mu się różowe oprawki jej okularów i styl na chłopczycę. Gdy widział ją na korytarzu albo w zakładowej stołówce, zawsze miała skupiony, napięty wyraz twarzy.
Podobała mu się, ale to były za wysokie progi na jego nogi. On na stażu w dziale marketingu, ona pani inspektor… Starsza od niego o ładnych kilka lat. Pewnie skończyłoby się na gapieniu, gdyby to ona go nie zagadnęła. Spytała o tatuaż na jego przedramieniu. W pracy musiał nosić koszulę, ale wzór był częściowo widoczny. Spytała go, co to takiego, i tak się zaczęło… Potem rozmawiali już na różne tematy. Zakochał się, jak zwykle zdecydowanie za szybko.
– Nie wiem, co teraz. Nie mogę przestać o niej myśleć. O jej oczach, o jej ustach…
– Małżeństwo rzecz święta – przerwałam mu. – Nie ładuj się w tę historię. Nawet jeśli mają teraz kryzys, to mogą z niego wyjść. Jak pojawi się ktoś trzeci, wszystko się skomplikuje. Nic innego ci nie powiem.
– Nawet nie spytałaś, jak ona ma na imię.
– I nie spytam. Musisz o niej zapomnieć.
– Przytul – zrobił minę zbitego psa.
Wciąż był moim młodszym braciszkiem.
Siedzieliśmy tak wtuleni w siebie jeszcze długo. On nieszczęśliwie zakochany, ja też. Bo ileż można wypatrywać sąsiada, któremu najwyraźniej się nie podobam, choć wydawało mi się inaczej? Może też ma kogoś, a ja jakimś cudem tego nie zauważyłam?
Rodzice moi i Jaśka pobrali się, mając dwadzieścia lat. Kiedy byli w naszym wieku, mieli już dwójkę dzieci. Do dziś świetnie się dogadywali. Dlaczego w dzisiejszych czasach poznanie drugiej połówki jest takie trudne? Czy to z nami jest coś nie tak, skoro oboje nie możemy trafić na właściwą osobę?
Cóż, tak czy inaczej… nadal miałam nadzieję. W końcu w moim życiu zaświeci słońce. Tak samo jak w życiu mojego młodszego brata. Zły czas minie.
On był żonaty?!
Wracałam do domu z ciężkimi siatkami. Chciałam przyoszczędzić, nie kupiłam mocnej foliowej torebki za 45 groszy, a teraz te cienkie, darmowe, rozciągały się niczym ciasto na makaron. Tuż przed klatką wysypały mi się na chodnik jabłka, banany, zielone papryczki, kasza jęczmienna i puszki z groszkiem i kukurydzą. 45 groszy! Następnym razem kupię tych toreb dziesięć!
– Pomogę pani – przycupnęła przy mnie młoda drobna szatynka.
Szybko pozbierałyśmy zakupy, które powrzucała do swojej torby… za 45 groszy. Bezproblemowo wytrzymywała ciężar.
– Dziękuję pani bardzo.
– Też mam czasem takie przygody – powiedziała z uśmiechem i w tej samej chwili za jej plecami zobaczyłam sąsiada z góry.
Hubert, bo tak miał na imię, trzymał w dłoniach bagietkę i czerwone wino. Siedzące na ławeczkach starsze panie śledziły każdy jego krok. Gdy nas zobaczył, zastygł.
– Ty tutaj? – powiedział do młodej kobiety, która pomogła mi pozbierać zakupy.
– Tak. Co jest dziwnego w tym, że żona odwiedza swojego męża? – odparła.
Pomyślałam, że powinnam się usunąć, jednak nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Żonaty?! Między nami nic nie było, czułam się jednak oszukana… Wczoraj wieczorem Hubert w końcu do mnie zagadał, gdy spotkaliśmy się na klatce. Była gorąca noc, zamieniliśmy kilka zdań o pogodzie. Nieważne, o czym rozmawialiśmy, skoro na koniec zaprosił mnie na kolację. Dziś. Ta bagietka i to wino miały być dla mnie!
Kobieta zauważyła moją niemoc.
– Albo na tym osiedlu panuje wirus jakiejś choroby, albo wy się znacie.
– Chyba nie – odwróciłam się na pięcie.
Działałam trochę na autopilocie. Moje ciało weszło na klatkę, do mieszkania, do pokoju. Walnęło się na łóżko i zasnęło.
Spałam kilkanaście godzin. Tak już to u mnie działa – jak stanie się coś złego, zasypiam jak niedźwiedź na zimę.
Ona mnie przeprasza?
Rano ledwo przytomna wyszłam z mieszkania. Na moją wycieraczkę znów ktoś rzucił śmieci. Biednemu zawsze wiatr w oczy. W zeszłym tygodniu były to paczki po chipsach, jeszcze wcześniej jakieś gazety, teraz jakaś kartka. Nie wiem, może zielony kolor wycieraczki kojarzył się z trawnikiem miejskim? Ale przecież na trawnik też nie można rzucać śmieci! Jakby mało jeszcze wczorajszego upokorzenia, spotkałam na klatce żonę Huberta. Schodziła z góry po schodach, choć mamy windę.
– Ćwiczę łydki – wyjaśniła uśmiechnięta.
Zaskoczyła mnie. Na jej miejscu chyba bym się rzuciła z pazurami na niedoszłą kochankę męża. A tu uśmiech. Podejrzane…
Chciało mi się krzyczeć. Spędziła z nim noc! Oczywiście miała prawo, w końcu to jej mąż… Tylko dlaczego ona tu nie mieszka? Dlaczego on podrywa sąsiadki? Dlaczego wszystko musi być takie skomplikowane?
– Przepraszam za wczoraj – ciągnęła kobieta. – Hubert próbował z panią wieczorem porozmawiać… Nie otwierała pani.
– Pani przeprasza mnie? – zdębiałam.
– Nie przeczytała pani kartki? Zostawił w drzwiach. Jestem jego siostrą… – zrobiła niewinną minkę. – Wczoraj żartowałam.
Miałam ochotę ją zabić!
Oboje dojrzeliśmy
Kończyły się wakacje, w sklepach od dawna promowano rzeczy do szkoły. Wrzesień tuż-tuż. Nie lubiłam jesieni, z jej deszczami i gnijącymi w trawie liśćmi, ale w tym roku nawet ona nie była mi straszna. W moim życiu niedawno rozgościł się Hubert.
U Jaśka, niestety, nic nie ruszyło do przodu. Dzwonił prawie codziennie, żaląc się, jaki jest nieszczęśliwy. Gdy pewnego dnia nie odzywał się przez dwa dni, ja zadzwoniłam. Odebrał po dziesięciu sygnałach.
– Co? – burknął w słuchawkę.
– Po pierwsze: „Dzień dobry, kochana Beciu”, po drugie: „Cieszę się, że dzwonisz”.
– Wersal następnym razem. Mów.
– Nie zadzwoniłeś wczoraj, więc pomyślałam, że może coś się zmieniło…
– A co się miało zmienić? Nie każdy ma takie szczęście jak ty – mruknął.
Westchnęłam ciężko.
– Słuchaj, tak sobie pomyślałam, że czasem sprawy mają się inaczej, niż nam się wydaje – powiedziałam. – Skąd wiesz, że ona ma męża? Nosi obrączkę?
– Nie… Ale skoro ma dziecko…
– Chłopcze, spytaj ją wprost! Przecież gadacie z sobą już trochę.
– Tak po prostu? – zdziwił się.
– Tak – odparłam, bo po historii z siostrą Huberta wszystko już było możliwe.
Z Jaśkiem zobaczyłam się dopiero na rocznicy ślubu rodziców. Trzydzieści pięć lat razem, a oni wciąż wpatrzeni w siebie. Jaś pojawił się w niebieskim garniturze, białej koszuli i muszce w grochy. Takie zmiany nie dzieją się bez powodu. U jego boku stała szczupła chłopczyca w okularach.
– Milena – przedstawiła się.
Dużo już o niej wiedziałam, ale dopiero teraz ją zobaczyłam. Nie była mężatką.
Rozstała się z tatą swojego dziecka dwa lata wcześniej. Od tej pory była samotna i nie spodziewała się, że się jeszcze zakocha, i to w młodszym facecie. Przekonał ją do siebie swoim poważnym traktowaniem życia. Cha, cha, mój brat poważny! Chociaż – kto wie, może wreszcie dojrzał?
Czytaj także:
„Bratowa jest zakupoholiczką, a o ciuchach mówi jak o kochanku. W ten sposób leczy rany, które zadał jej mój brat”
„Cichy układ z sąsiadami sprawił, że poczułam się potrzebna. Mogłabym zarabiać krocie na swoim talencie”
„Sąsiad to zawistny burak bez honoru. Sądziłem, że jego groźby są wyssane z palca, jednak on posunął się o krok za daleko”