„Cichy układ z sąsiadami sprawił, że poczułam się potrzebna. Mogłabym zarabiać krocie na swoim talencie”

kobieta dokumenty komputer fot. Adobe Stock, Graphicroyalty
„Pewnie zastanawiacie się, co z tego mam. Oprócz satysfakcji oczywiście. Wbrew pozorom, bardzo, bardzo wiele. Chyba nawet więcej niż sama daję. Ludzie pomagają mi, jak mogą. Znalazłam w sobie pewną umiejętność, dzięki której rozwiązywałam problemy sąsiadów”.
/ 24.07.2023 16:30
kobieta dokumenty komputer fot. Adobe Stock, Graphicroyalty

Podobno każdy ma jakiś talent. Jeden pięknie śpiewa, drugi smacznie gotuje. A ja umiem pisać urzędowe pisma. Nie wierzycie, że to dar?

A co ja z tego mam? Na pewno satysfakcję, że mogę pomóc potrzebującym, mimo że nigdy nie widziałam się w roli społeczniaka.

Pomagałam jak mogłam

Nie biorę pieniędzy, bo to starsi ludzie i sami ledwo wiążą koniec z końcem. Ale zawsze znajdą sposób, żeby mi się odwdzięczyć za pomoc.

– Gdzie mam to postawić? – pani Irenka weszła do mojego mieszkania ze sporych rozmiarów garnkiem.

– A co to jest? – podniosłam głowę znad papierów.

– Gołąbki – odparła.

Widząc moje pytające spojrzenie, dodała:

– Od Helenki, tej spod czwórki. Pachną wspaniale! I smakują tak samo, zaręczam.

– Ale dlaczego, za co?

– A za to, że jej pani z tej głupiej umowy na cudowną pościel pomogła się wyplątać – wyjaśniła.

Ale to niepotrzebne… – odparłam zakłopotana.

– Potrzebne, potrzebne! – przerwała mi. – My tu wszyscy wiemy, że bez pani byśmy zginęli. A Helenka powiedziała, że każdy człowiek powinien robić dla drugiego to, co umie. Ona więc będzie gotować, a pani słuchać, czytać i pisać…

Nie miałam żadnego talentu

Nigdy nie udzielałam się społecznie. Nie, żebym nie chciała. Po prostu wydawało mi się, że nie mam umiejętności, które mogą się komuś przydać. Gotować nie potrafię, bo nawet wodę przypalam, na opiekunkę się nie nadaję, bo brakuje mi cierpliwości, finansowo nie mogę nikogo wesprzeć, bo sama ledwie wiążę koniec z końcem. No i z czasem u mnie krucho.

Zazwyczaj pracuję od świtu do nocy, często mam wrażenie, że doba jest zdecydowanie za krótka. Przez wiele lat żyłam więc tak sobie spokojnie, obok ludzi, zupełnie nieświadoma tego, jakie drzemią we mnie możliwości. Aż, mniej więcej rok temu, to sobie uświadomiłam. Przez przypadek zresztą.

Tamtego dnia wyszłam wcześniej z pracy. W firmie padła sieć komputerowa i wiadomo było, że do wieczora jej nie naprawią. Wracałam więc sobie do domu i w myślach planowałam, jak wykorzystam te dodatkowe wolne godziny. „Wstawię pranie, podgonię z prasowaniem. No i może w szafie ciuchy jeszcze poukładam” – wyliczałam.

Już miałam wejść do bloku, gdy zauważyłam panią Irenkę, sąsiadkę z klatki obok. Siedziała na ławeczce i wpatrywała się bezradnie w jakieś papiery. Zawsze była uśmiechnięta i wesoła. A wtedy prawie płakała. Przypomniałam sobie, że dwa miesiące temu straciła syna.

W pierwszej chwili pomyślałam więc, że jeszcze przeżywa jego śmierć. Ale te papiery… Z miny sąsiadki wynikało, że to właśnie one są przyczyną jej zmartwienia i smutku.

– Co się stało? – usiadłam obok niej.

– A pani Małgosiu, szkoda gadać… Wie pani, że niedawno zmarł mój Marek, na zawał serca – rozpłakała się.

– Tak, bardzo pani współczuję – chwyciłam ją za rękę.

– To był kochany chłopak… – opowiadała łykając łzy. – Zawsze myślał o starej matce, pomagał mi. Kilka lat temu wykupił polisę ubezpieczeniową. Powiedział: mamo, jak mi się coś stanie, to przynajmniej będziesz miała pieniądze na życie. Nakrzyczałam na niego wtedy okropnie. Żeby bzdur nie opowiadał i nie kusił losu. Ale on swoje: że jakby umarł, to mam iść do ubezpieczalni z aktem zgonu. I wypłacą mi odszkodowanie…

– No i odmówili? – domyśliłam się.

Sama miałam w swoim życiu kilka starć z ubezpieczycielami. Musiałam się dobrze nagimnastykować, żeby dostać pieniądze.

– No właśnie – westchnęła. – Pismo mi takie przysłali… Listonosz przed chwilą przyniósł… Że syn ukrywał chorobę i w związku z tym odszkodowanie się nie należy. Nie rozumiem, o co chodzi. Przecież płacił regularnie składki…

Trzeba napisać odwołanie! – zdenerwowałam się.

– No wiem, ale… nie umiem – przyznała. – Tyle tu tych paragrafów… Byłam nawet u jednego adwokata. Ale on 200 zł za samą poradę chce.

– Po co adwokat? Ja pani napiszę! Za darmo! – zaproponowałam.

– Naprawdę? – ucieszyła się.

– Oczywiście, jestem w tym naprawdę niezła! – odparłam.

Znalazłam swoją mocną stronę

Wcale nie kłamałam. Kiedyś studiowałam prawo, więc umiem odnaleźć się w gąszczu przepisów. No i rozumiem ten przedziwny język, w którym napisane są wszystkie umowy. Poza tym przez wiele lat pracowałam w miesięczniku dla kobiet i doradzałam, jak pisać wszelkiego rodzaju odwołania i podania. Lubiłam to.

Zawsze miałam nadzieję, że dzięki temu ktoś tam gdzieś przyłoży nieuczciwej firmie lub leniwemu urzędasowi. Pomyślałam, że jak nawet czegoś nie będę wiedziała, to zajrzę do internetu. Gdy się umie szukać, to wszystko w sieci można znaleźć…

Nad pismem dla pani Irenki siedziałam dwie godziny. Najwięcej czasu zajęło mi oczywiście przeczytanie umowy i dopasowanie do niej pisma z ubezpieczalni. Te odnośniki, odsyłanie do kolejnych punktów i podpunktów…

Czasem ma się wrażenie, że oni specjalnie tak wszystko zaciemniają, żeby człowiek się zniechęcił po przeczytaniu pierwszego zdania. Ale nie ze mną te numery! Przebrnęłam przez wszystko i i wyszło mi, że nie ma żadnych podstaw do odmowy wypłaty ubezpieczenia.

Wysmarowałam naprawdę cudne odwołanie! Nawtykałam paragrafów, przytoczyłam argumenty. Krok po kroku udowodniłam ubezpieczycielowi, że pieniądze się należą. I zagroziłam, że jeśli nie wpłyną na konto w ciągu 14 dni, to kieruję sprawę do sądu. I wtedy wyjdą na jaw ich matactwa.

– Niech pani to zaniesie jutro osobiście do oddziału i weźmie potwierdzenie na kopii. Zobaczymy, co będzie dalej – powiedziałam, wręczając sąsiadce dwa egzemplarze.

Spojrzała na mnie z wdzięcznością.

– Wie pani co, nawet jak nic z tego nie wyjdzie, to i tak bardzo dziękuję – powiedziała cicho.

Mój pierwszy sukces

Nie widziałyśmy się ze trzy tygodnie. Najpierw wyjechałam na urlop, a potem siedziałam w firmie do późna. Wreszcie ją spotkałam. Czekała na mnie przed blokiem. Na mój widok uśmiechnęła się od ucha do ucha.

– Udało się! Wypłacili odszkodowanie! – rzuciła mi się na szyję.

– To wspaniale! – ucieszyłam się.

Prawdę mówiąc, nie wierzyłam w tak szybki sukces. A tu proszę, poddali się bez walki. Nie ukrywam, byłam z siebie naprawdę dumna.

Pani Irenka zaciągnęła mnie do swojego mieszkania.

– Tu jest honorarium dla pani – zaczęła wciskać mi kopertę do ręki.

– Mowy nie ma! Niech mnie pani nie obraża! – zdenerwowałam się.

Naprawdę nie chciałam pieniędzy. Cieszyłam się, że mogłam pomóc.

– No to jak ja się odwdzięczę? – spojrzała na mnie niepewnie.

Zastanowiłam się przez chwilę.

– A niech pani na moje mieszkanie zerka, czy nikt obcy się nie kręci. Już dwa włamania miałam – zaproponowałam.

– Ale to przecież drobiazg. W porównaniu z tym, co pani dla mnie zrobiła… – pokręciła głową

– Drobiazg? Wie pani, ile jest po takim włamaniu strat?

– No dobrze, obiecuję, że nikt obcy nawet do pani drzwi się nie zbliży – odparła i uśmiechnęła się szeroko.

– No to jesteśmy kwita.

Pani Irenka spojrzała na mnie ciepło.

– Wspaniała z pani kobieta… Starym ludziom nikt dzisiaj w takich sprawach nie pomaga… Nawet urzędnicy opędzają się od nas jak od natrętnych much. Owszem, młodzi z osiedla zakupy zrobią, do lekarza zaprowadzą. Ale żeby pismo napisać, to nie ma komu. A wie pani, jak to jest potrzebne?

– Naprawdę? – zdziwiłam się.

– No pewnie! W naszej okolicy z kilkanaście osób bym znalazła. Ludzie rezygnują z walki o swoje, bo nie wiedzą, jak się do tego zabrać. A na prawników ich nie stać – westchnęła.

– Niech pani ich przyprowadzi do mnie. Pomogę! Tylko nie wszystkich naraz, bo się pogubię – roześmiałam się.

Usługi dla całego osiedla

No i tak powstało osiedlowe biuro pisania skarg, odwołań i zażaleń. Pani Irenka mianowała się moją sekretarką. Umawia ludzi i pilnuje tego, żeby mi interesanci głowy przez 24 godziny na dobę nie zawracali. Bo, jak stwierdziła autorytatywnie, muszę mieć czas na odpoczynek. Przyjmujemy dwa razy w tygodniu, po dwie godziny.

Pewnie zastanawiacie się, co z tego mam. Oprócz satysfakcji oczywiście. Wbrew pozorom, bardzo, bardzo wiele. Chyba nawet więcej niż sama daję. Ludzie pomagają mi, jak mogą. Zajadam się pysznymi potrawami, bo moje wdzięczne interesantki dogadzają mi jak królowej.

Już nie tylko pani Helenka, ale także pani Henia i Basia. Pieniądze na zakupy daję i o obiad martwić się nie muszę. Pan Edek czuwa nad moimi kranami i rurami, a pan Wiesio dogląda kwiatów pod moim balkonem. Dzięki niemu mam najpiękniejszy ogródek na całym osiedlu! No i złodziei nie muszę się bać. Wiem, że pani Irenka prędzej zginie niż pozwoli wejść nieproszonym gościom.

Czytaj także:
„Byłam w kropce i nie wiedziałam, co zrobić. Sąsiad chwiał dać mi pomocną dłoń, lecz najpierw ja miałam >>dać<< mu coś innego”
„Po stracie żony, sąsiad stoczył się na dno. Odwiedzał bary, a dzieci zostawiał bez opieki. Wzięłam sprawy w swoje ręce”
„W tym kraju nie ma godnej starości. Albo dogorywasz w kolejce do lekarza, albo ścigają cię bezduszne urzędy z kolejną opłatą”

Redakcja poleca

REKLAMA