„Skrzypce były wyjątkowe, ale temu typowi za bardzo zależało na sprzedaży. Szybko wydało się, że to zwykły złodziej”

Kradzież drogich skrzypiec fot. Adobe Stock
Nie podobał mi się od pierwszej chwili, gdy go zobaczyłem. Za nerwowy był, za bardzo mu się spieszyło. No i... w ogóle nie znał się na instrumentach. Czułem, że coś kręci i nie pomyliłem się.
/ 28.01.2021 10:53
Kradzież drogich skrzypiec fot. Adobe Stock

Oglądałem skrzypce ze zdumieniem i zafascynowaniem. Odkąd prowadzę antykwariat, czyli od przeszło dwudziestu lat, po raz pierwszy ktoś przyniósł podobną rzecz. Miewałem cenne obrazy, rzadkie zbiory, przeszły przez moje ręce naprawdę różne przedmioty, czasem o wielkiej wartości, ale takich skrzypiec jeszcze nie widziałem.
– Piękny instrument – stwierdziłem. – Twierdzi pan zatem, że wyszedł z pracowni samego Antonio Stradivariego?
– Oczywiście! – odparł mężczyzna około trzydziestki. – Są w mojej rodzinie od lat, zresztą tam w środku jest taka karteczka…

Była, już sprawdziłem. I wynikało z niej, że zostały wykonane w pracowni mistrza. Jednak prawie na pewno nie były wykonane jego ręką.
Wie pan, że uczniowie Stradivariego i naśladowcy posługiwali się jego nazwiskiem? – spytałem. – W osiemnastym wieku nie istniało pojęcie praw autorskich.
– Chce mi pan powiedzieć, że to jest jakaś tania podróbka? – oburzył się.
– Spokojnie, proszę pana. Nawet jeśli podróbka, to na pewno nie tania. Z pewnością nie są warte tyle, co oryginał, bo tutaj ceny idą w miliony, ale to wcale nie znaczy…
– A gdybym przyniósł papiery, że to prawdziwy instrument? – wypalił. Już miałem mu powiedzieć, co może sobie zrobić z takimi papierami, ale postanowiłem sprawdzić, czy cokolwiek wie o rynku starych instrumentów.
Jeśli przyniesie pan certyfikat Międzynarodowej Komisji Wyceny Skrzypiec, oczywiście zacznę wierzyć, że to egzemplarz wykonany przez mistrza. Jednak wówczas, mówię to od razu, na pewno go od pana nie kupię. Nie stać mnie po prostu.

Widziałem, że się zmieszał. Ewidentnie nie wiedział, że ta komisja po prostu nie istnieje. Ale brnął dalej.
– No dobra – mruknął. – Mam taki certyfikat, ale zależy mi na czasie. Wyjeżdżam za granicę, muszę mieć szybko pieniądze. Niech pan zaproponuje cenę.
– Przykro mi, ale nie znam się na lutnictwie na tyle, żeby wycenić te skrzypce. Mogę natomiast poprosić o ekspertyzę znajomego.
– Ale mnie się śpieszy, mówię przecież! – gorączkował się. – Ile to będzie trwało?
– Myślę, że jeśli mój znajomy znajdzie czas, przyjdzie jeszcze dziś. Co pan na to?
– Niech pan poda adres, sam mu je zawiozę!

Facetowi naprawdę się śpieszyło. Nawet podejrzanie mocno. Ale nieraz już kupowałem coś po okazyjnej cenie od osób, którym zależało bardziej na czasie niż uzyskaniu maksymalnej ceny. Ten też mógł być kimś tego rodzaju.
– Jak pan chce – wzruszyłem ramionami. – Ale pana będzie ta wycena kosztowała około dwóch tysięcy, a dla mnie zrobi ją za darmo, w ramach usług wzajemnych.

Co tu dużo gadać, Wiktor nie zdarłby od niego tyle, ale zależało mi na tym, żeby instrument został w moim antykwariacie. Obawiałem się, że mogę go więcej nie zobaczyć, jeśli raz wypuszczę z rąk.
– No dobra – facet nieco oklapł. – Ale koniecznie dzisiaj, inaczej idę z tym do kogoś innego! 
Wypłaciłem mu kaucję za instrument – trzy tysiące – i wypisałem kwit.

Czegoś tak cennego jeszcze nie miałem

Wiktor zjawił się godzinę później. Na wieść, że leży u mnie takie cudo, rzucił wszystko i przypędził. Ujął instrument delikatnie, zaczął go oglądać. Nie wiem, czy tak pieszczotliwie dotykał własnej żony.
– No i co? – spytałem po dobrych dziesięciu minutach.
– To nie jest stradivarius – oznajmił.
– Akurat to mnie nie dziwi – wzruszyłem ramionami.
– Ale ile to jest warte? No i kto to w ogóle wykonał?
– Moim zdaniem, i tak wstępnie, to robota mistrza Marco Vincentiego. Miał zwyczaj oznaczać egzemplarze, które uznawał za wyjątkowo udane właśnie sygnaturami Antonio Stradivariego, ale można dostrzec kilka różnic. Bardzo możliwe, że sam Stradivari zezwolił mu na to, jako jednemu z najlepszych swoich uczniów. A może i nie. W tamtych czasach nikt się takimi rzeczami nie przejmował. Niemniej, jest to naprawdę cenny przedmiot. Nie tak jak oryginalny wyrób Stradivariusa oczywiście, ale 120 tysięcy to nie byłaby wygórowana cena. Na aukcji, gdyby trafić zapalonych i forsiastych amatorów, mogłaby pójść znacznie w górę. Wiesz, do pełnej wyceny potrzebowałbym więcej czasu.

Poczułem lekki zawrót głowy. Czegoś tak cennego jeszcze w moim sklepie nie miałem. I nie byłem pewien, czy chcę to mieć.
– A ile chciał zaśpiewać ten gość, który to przyniósł? – spytał mój przyjaciel.
– Wspominał coś o trzydziestu tysiącach… – mruknąłem zamyślony.
– No to bierz! – powiedział Wiktor. – Toż to jak za darmo! Jeśli nie masz takiej gotówki, chętnie ci pożyczę.
– To nie takie proste – skrzywiłem się. – Wiesz, coś mi się tutaj nie podoba. Ten koleś za bardzo chce się ich pozbyć. Nawet nie dokonał wstępnej wyceny na własną rękę. Co więcej, chyba nawet w internecie nie sprawdził, ile to może być warte!
– Co zamierzasz?
Jeśli instrument jest czysty, oczywiście go kupię. Dam mu nawet więcej niż te trzydzieści kawałków, jeśli facet zorientuje się w międzyczasie i podniesie cenę. Ale wiesz, trochę boję się takich okazji. A czasu na dokładne prześledzenie historii tego cacka nie ma. Facet wnerwi się i opchnie to jakiemuś mniej skrupulatnemu handlarzowi. Wiktor pokiwał głową i rozłożył ręce.
– W takim razie, co chcesz zrobić? Masz jakiś sposób, żeby się przekonać, czy sprawa jest czysta?
– Mam – odparłem, a potem wykonałem telefon do klienta.

Był już mocno zniecierpliwiony oczekiwaniem, ale powiedział, że zjawi się najwcześniej za godzinę, bo musi jeszcze coś pozałatwiać. To mnie urządzało. Na wieść, że zapłacę nawet nieco więcej niż te trzydzieści tysięcy, których żądał, aż go zatkało. Rybka chwyciła haczyk.

Wykonałem jeszcze jeden telefon.
– Zapłaci pan osiemdziesiąt i skrzypce są pańskie! – powiedział facet na wstępie negocjacji. – Pewnie i tak pan nieźle zarobi.
Zapłacę czterdzieści i ani grosza więcej – odparłem stanowczo. – Uczciwie zadeklarowałem wyższą kwotę niż początkowa…
– To była cena wyjściowa! – warknął. – Siedemdziesiąt pięć i ani grosza mniej.

Westchnąłem ciężko. Gdybym licytował „na poważnie”, pewnie bym się złamał i wziął natychmiastowy kredyt w zaprzyjaźnionym oddziale banku. Jednak to wszystko była tylko gra. Musiałem go trochę przytrzymać, bo zjawił się nie po godzinie, lecz po pół, przez co mój plan mógł lec w gruzach.

– Tak się nie dogadamy – powiedziałem. – Niech pan się dobrze zastanowi. Ja też muszę na tym zarobić, a taki instrument może pójść jutro, ale może też dopiero za rok czy dwa. A zapłacić mam już dziś. Chyba że chce pan wstawić skrzypce w komis.
– Powiedziałem, że chcę forsę natychmiast! W gotówce! Jeśli pana to nie interesuje, pójdę gdzie indziej.
– Niech pan jeszcze zejdzie coś z ceny – potrząsnąłem głową. – Transakcja musi się opłacać obu stronom.
Zagryzł wargi i patrzył na mnie spod zmrużonych powiek. Coraz bardziej mi się nie podobał i coraz mocniej się niecierpliwiłem. I właśnie w chwili, kiedy otwierał usta, żeby coś powiedzieć, do antykwariatu wszedł wysoki mężczyzna słusznej postury.

Spojrzał na mnie, a ja ruchem brody wskazałem klienta.
– Proszę okazać dowód oso… – zaczął mężczyzna. Nie dokończył zdania. Właściciel skrzypiec rzucił się do drzwi, a kiedy zobaczył za nimi policjanta w mundurze, zmienił kierunek i runął na okno wystawowe.

Jednak takie rzeczy łatwo poddają się tylko na filmach sensacyjnych. To przecież porządne szkło wzmacniane folią, a ja miałem w dodatku potrójne szyby. Dlatego odbił się tylko od przejrzystej powierzchni, pozostawiając po sobie pajęczynę pęknięć i runął do tyłu. A policjant już przy nim był, sprawnie zatrzasnął kajdanki na nadgarstkach uciekiniera. Przekazał go zaraz mundurowym i spojrzał na mnie.
– Miał pan nosa, jak widać. Na złodzieju czapka gore…

Straciłem na tym, ale mogło być gorzej

Potem dowiedziałem się, że w nocy, wraz z innymi przedmiotami, zostały skradzione cenne skrzypce z domu pewnego biznesmena. Dlatego złodziej tak się śpieszył ze sprzedażą, zanim wiadomość o tym się rozejdzie. Dobrze, że nie dałem się skusić na pozornie świetny interes i dokonałem tego sprawdzenia przez policję. Bo prędzej czy później instrument i tak zostałby skonfiskowany, a ja poniósłbym ogromne straty, nie mówiąc o możliwym oskarżeniu o paserstwo, bo taki złodziejaszek mógłby zeznać z zemsty, że wiedziałem, iż towar jest kradziony.

I tak mnie to wszystko kosztowało trzy tysiące kaucji i naprawę okna. Nie odzyskam tych pieniędzy, bo złodziej zdążył je już na coś przepuścić. Może się komuś wydawać, że prowadzenie antykwariatu to bardzo spokojne, bezpieczne zajęcie. Jak jednak widać, i w tym fachu zdarzają się różne niespodzianki.

Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Żona mojego brata podtruwała go bromkiem, żeby nie namawiał jej na seks. O mały włos chłopa nie zabiła!”
„Tajemniczy mściciel odebrał życie gwałcicielowi i mordercy dziewczynek. Okazało się, że sprawca miał bardzo solidny motyw”
„Byłam zakochana w Szymonie. Kiedy na jaw wyszły jego romanse, namówiłam kolegę by doprowadził do jego śmierci”

Redakcja poleca

REKLAMA