„Skończyłam 2 kierunki studiów, zrobiłam podyplomówkę. Na co mi to było, skoro zarabiam najniższą krajową?”

Strapiona nauczycielka fot. iStock by GettyImages, Andrey Zhuravlev
„Mam ukończone dwie magisterki i studia podyplomowe, codziennie spędzam w szkole mnóstwo czasu, później w domu przygotowuję się na kolejne zajęcia, odpisuję rodzicom na ich wiadomości przez dziennik elektroniczny, a w weekendy poprawiam sprawdziany. I co z tego mam? Najniższą krajową…”.
/ 23.03.2024 13:15
Strapiona nauczycielka fot. iStock by GettyImages, Andrey Zhuravlev

Wychowano mnie w szacunku do wiedzy. I do osób ją przekazujących. Moi rodzice nie mieli wyższego wykształcenia, ale marzyli o lepszym życiu dla swoich dzieci, dlatego też dokładali wszelkich starań, by zapewnić nam jak najlepszy start w dorosłość. A upatrywali go właśnie w solidnym wykształceniu.

Nie byłam kujonem

Wcześnie nauczyłam się czytać. Gdy starsze rodzeństwo chodziło już do szkoły, asystowałam im w odrabianiu lekcji i nauce. Nic więc dziwnego, że umiałam czytać wcześniej, niż moi rówieśnicy. Umiejętność tę wykorzystywałam nader chętnie, pochłaniając najpierw wszystkie znalezione w domu bajeczki dla dzieci, później sięgając po lektury starszych sióstr i braci, a następnie przynosząc opasłe tomiska z pobliskiej biblioteki.

Bycie molem książkowym miało swoje dobre strony. Dzięki lekturze książek o zróżnicowanej tematyce miałam bardzo szeroką wiedzę na różne tematy. Na naukę nie poświęcałam zbyt wiele czasu, bo nie musiałam. Miałam dobrą pamięć, a w czytanych książkach znajdowałam liczne ciekawostki. Często zaskakiwałam nauczycieli swoimi wiadomościami, które znacznie wykraczały ponad to, co proponowały podręczniki.

Szczególnie interesowały mnie nauki przyrodnicze. Mogłam godzinami studiować atlasy botaniczne, czytać o fascynującym życiu zwierząt, czy też o rozmnażaniu się bakterii. Tata myślał nawet, że może pójdę na medycynę, albo chociaż weterynarię, ja jednak nie chciałam być lekarzem. Kariera naukowca czy badacza też jakoś mnie nie pociągała, niemniej z biologii i chemii miałam zwykle najwyższe oceny. I to naprawdę nie przykładając się do nauki.

Postanowiłam zostać belfrem

Wybór kierunku studiów nie był dla mnie zbyt trudny. Chciałam uczyć się o tym, co mnie interesowało, by móc się tym zajmować w przyszłości. Wiedziałam, że jeśli praca będzie wynikała z mojej pasji, to będę do niej chodziła z przyjemnością. Takiego życia chciałam dla siebie, toteż postanowiłam wybrać odpowiadającą mi uczelnię, kierując się tym, jakie możliwości pracy zarobkowej da mi w przyszłości.

Zaczynając studia, zakładałam, że magisterka da mi uprawnienia do nauczania w szkole. Było to moim marzeniem – chciałam dzielić się z dziećmi i młodzieżą moją wiedzą, jednocześnie wciąż zgłębiając interesujący mnie temat. Byłam osobą pełną pasji i chciałam zarażać młodych ludzi miłością do interesującej mnie dziedziny wiedzy. Nie zdawałam sobie jednak sprawy z tego, ile trudności spotkam na swojej drodze.

Jeszcze zanim skończyłam studia, zorientowałam się, że kolejne zmiany w szkolnictwie zakładają zmniejszenie godzin przedmiotu, którego mogłabym nauczać. Oznaczało to, że żeby pracować na pełen etat, musiałabym uczyć w co najmniej dwóch szkołach. W najbliższej okolicy nie było bowiem tak dużych szkół, by liczba oddziałów w nich była wystarczająco wysoka, aby uzbierać 18 godzin dla przedmiotowca z moim wykształceniem.

Trzeba się dokształcać

Nie zastanawiałam się zbyt długo i postanowiłam rozpocząć drugi kierunek studiów. Mama z jednej strony cieszyła się moim „pędem do wiedzy”, z drugiej jednak martwiła się, że za dużo biorę na siebie.

– Córuś, ale po co ci to? – pytała.

– Mamuś, jeśli chcę mieć etat w jednej szkole, to muszę mieć uprawnienia do nauczania więcej niż jednego przedmiotu.

– Ale jak to?

– Zwyczajnie. Etat to zwykle 18 godzin, więc policz sobie, ile klas musiałabym uczyć, żeby w tygodniu uzbierać tyle godzin.

– To nie wiedziałaś o tym wcześniej?

– No jak zaczynałam studia, to w siatkach godzin przewidziane było więcej godzin, a teraz wchodzi zmiana i liczba godzin ulegnie redukcji.

– To wszyscy nauczyciele tak muszą kilku przedmiotów teraz uczyć? – dziwiła się.

– Nie, mamuś. Taki polonista na przykład etat spokojnie dostanie.

– No tak, ale ty polonistką być nie chcesz.

– Wiesz dobrze, że co innego mnie interesuje.

– Ale te drugie studia to ci zapewnią etat? – dopytywała.

– Same zapewne też nie. Ale już z dwóch przedmiotów mam większe szanse uzbierać wystarczającą liczbę godzin.

Mama westchnęła ciężko, ale zaakceptowała moją decyzję. Dla mnie kolejny kierunek nie był aż takim znów obciążeniem, więc nie miałam czym się martwić. Tak mi się przynajmniej wówczas wydawało.

Po ukończeniu pierwszej magisterki udało mi się dostać godziny w podstawówce niedaleko uczelni. Co prawda pracowałam tylko na zastępstwo i miałam za mało godzin, by zacząć starania o kolejny stopień awansu zawodowego nauczyciela, ale zdobywałam cenne doświadczenie i bez problemu mogłam pogodzić studia z pracą. Tyle że pieniądze, jakie za tę pracę otrzymywałam, były śmiesznie małe.

Pocieszałam się jednak, że to tylko tymczasowo. Prędzej czy później dostanę etat, zacznę staż i będę zarabiać normalne pieniądze. Póki co dorabiałam sobie korepetycjami, miałam też stypendium, więc od pierwszego do pierwszego, z trudem, bo z trudem, ale mi wystarczało.

Uśmiech losu

Dwa lata później szczęście się do mnie uśmiechnęło. W podstawówce w mojej rodzinnej miejscowości jedna z nauczycielek przechodziła na emeryturę. Złożyłam papiery, odbyłam rozmowę z dyrekcją – i udało się, dostałam tę robotę. Nie miałam jeszcze pełnych uprawnień do drugiego przedmiotu, jednak dyrektor wystąpił o zgodę na nauczanie przeze mnie bez pełnych kwalifikacji. W ten sposób mógł mnie zatrudnić na etat, ale wciąż jeszcze nie mogłam zacząć stażu na kolejny stopień awansu.

Gdy wreszcie uzupełniłam kwalifikacje i stałam się pełnoprawnym nauczycielem dwóch przedmiotów, dyrektor wezwał mnie na rozmowę.

– Pani Alino, nie mam dla pani dobrych wiadomości – zaczął.

– Mam się bać? – próbowałam zażartować.

– Nie… Ale słyszała pani z pewnością o nadchodzącej wielkimi krokami reformie szkolnictwa?

– Tak, oczywiście.

– A widziała pani projekt nowej siatki godzin?

– Nie. Czyżby zamierzali jeszcze ograniczyć liczbę godzin moich przedmiotów?

– Niestety. W zamian za to ma wejść nowy przedmiot, ale pani kwalifikacje nie będą wystarczające do jego nauczania.

– Nie wierzę… Mam ukończyć trzecią magisterkę?

– Dobra wiadomość jest taka, że wystarczy podyplomówka.

– Ale czy mnie będzie na nią stać? Jak pan dyrektor wie, kokosów nie zarabiam…

– Proszę złożyć wniosek o dofinansowanie doskonalenia zawodowego. Ponieważ nie mamy nauczyciela z odpowiednimi kwalifikacjami, a z pani pracy jestem bardzo zadowolony, powinno się udać uzyskać przynajmniej częściowy zwrot kosztów pani studiów.

Cóż było robić. Posłuchałam mojego przełożonego, po raz kolejny złożyłam papiery w mojej byłej uczelni, a po opłaceniu czesnego rozpoczęłam starania o zwrot kosztów mojego doskonalenia. Udało się, dzięki czemu stosunkowo niewielkim kosztem zdobyłam kolejne uprawnienia. W międzyczasie rozpoczęłam też wreszcie awans zawodowy nauczyciela, co miało mi zagwarantować wyższą pensję zasadniczą.

Jak długo jeszcze?

Dziś jestem nareszcie nauczycielem mianowanym. Przepracowałam w tym zawodzie dziesięć lat. Uczę trzech przedmiotów, do każdego z nich oczywiście muszę się inaczej przygotowywać. Wciąż staram się, by moje zajęcia były ciekawe, by dzieciaki coś z nich wyniosły, by nie musiały w domu wkuwać nudnej wiedzy z podręcznika. Przygotowuję atrakcyjne pomoce naukowe, wymyślam turnieje wiedzy, organizuję wycieczki edukacyjne. Robię, co mogę, by zarazić moją pasją swoich uczniów.

Mój narzeczony często powtarza mi, że zwariowałam. I czasem mam wrażenie, że może mieć rację. Mam ukończone dwie magisterki i studia podyplomowe, codziennie spędzam w szkole mnóstwo czasu (ach, te okienka w planie, podczas których nawet nie sprawdzę klasówek, bo w szkole zwyczajnie brakuje miejsca do pracy…), później w domu przygotowuję się na kolejne zajęcia, odpisuję rodzicom na ich wiadomości przez dziennik elektroniczny, a w weekendy poprawiam sprawdziany. I co z tego mam? Najniższą krajową…

Na szczęście Mirek zarabia znacznie lepiej niż ja. I rozumie, że robię to, co lubię, zajmuję się tym, co jest moją pasją. Jednak na jak długo wystarczy mi jeszcze sił, by pracować na wysokim poziomie za tak niskie wynagrodzenie? Może kiedy ludzie mówili, że jak mi się nie podoba w nauczycielstwie to mam iść do sklepu na kasę to, zamiast się zżymać, należało ich posłuchać?

Czytaj także:
„Syn wywiózł mnie do lasu, żebym pogodziła się z synową. Najbardziej wkurza mnie w niej, że jest taka podobna do mnie”
„Dostałem spadek, który miał przysporzyć mi sporo problemów. Nie dałem się wpuścić w maliny”
„Mąż pracował za granicą. Kiedy wrócił do domu, nie poznałam go. To nie jest ten sam mężczyzna, którego poślubiłam”

Redakcja poleca

REKLAMA