„Mąż pracował za granicą. Kiedy wrócił do domu, nie poznałam go. To nie jest ten sam mężczyzna, którego poślubiłam”

Para z problemami fot. iStock by GettyImages, Studio4
„Długo rozmyślałam o moim związku z Arturem. Gdy przypominałam sobie, jak wyglądało życie z nim, gdy był daleko, i porównywałam je z teraźniejszością, zdałam sobie sprawę, że nie jestem już tą słabą kobietą, która potrzebuje męskiego wsparcia”.
/ 19.03.2024 20:30
Para z problemami fot. iStock by GettyImages, Studio4

Miałam 22 lata, kiedy spotkałam Artura. Był wysoki, bardzo przystojny i emanował pewnością siebie, siłą oraz zaradnością. Zafascynował mnie. W jego niskim, chrapliwym głosie, wielkich dłoniach porośniętych ciemnymi włosami i silnych, potężnych ramionach. Wyglądał jak drwal, choć był inżynierem.

Po dwóch miesiącach randek zgodziłam się zostać jego żoną. Miesiąc później byliśmy już po ślubie. Dlaczego tak się pospieszyliśmy? Artur otrzymał niespodziewaną ofertę pracy w firmie budującej fabryki gdzieś w Afryce... Albo Azji... Nie pamiętam już. Od tamtej pory zaszło wiele zmian... Nasze małżeństwo wyglądało w ten sposób: Artur przechodził z jednej budowy na drugą, raz w Indiach, raz w Turcji, czy też w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Wracał do domu na tydzień, dwa, a potem znikał na kolejne miesiące.

Czekałam na męża

Co ja robiłam? Otóż ukończyłam studia magisterskie, później również doktorat, i rozpoczęłam poszukiwanie pracy. Nie było to konieczne, ponieważ mój mąż zarabiał doskonale, ale czułam się trochę znudzona w domu.

Przepracowałam kilka miesięcy w galerii sztuki, projektowałam biżuterię, próbowałam sił jako agent literacki, a nawet prowadziłam bloga kulinarnego. Nic jednak nie wciągnęło mnie na tyle, żeby zatrzymać się na dłużej, ponieważ cały czas czekałam na męża. Urządzałam mieszkanie, gotowałam pyszne potrawy i zamrażałam je, aby nie tracić czasu w kuchni, gdy tylko przyjedzie, ale być z nim. Tęskniłam.

Pragnęłam jego uwagi, spojrzeń, dotyku i rozmów. Oczywiście, kiedy przyjeżdżał, czasem skarżyłam się, że bez niego czuję się samotna, bezradna i się nudzę. Dlatego zdecydował się na dziecko. Tak, dobrze przeczytaliście. To była tylko jego decyzja. Stosowałam antykoncepcję, obawiając się samotnego wychowywania dziecka, ale on zamienił moje tabletki na jakieś witaminy. I zaszłam w ciążę.

Najpierw myślałam, że jestem chora. Poranne mdłości, osłabienie... Wspomniałam mojej przyjaciółce, że obawiam się choroby, może nawet raka. Ona spojrzała na mnie i powiedziała:

– Kochana, jesteś w ciąży. Maluszek będzie rósł w tobie przez dziewięć miesięcy, a potem go urodzisz. I dopiero wtedy zacznie się prawdziwa zabawa.

Nie mogłam uwierzyć, przecież regularnie stosowałam antykoncepcję! Przyjrzałam się dokładnie tabletkom i... Och, jak bardzo byłam wściekła! Jak mógł mnie oszukać! Na rozmowie przez Skype wrzeszczałam na męża, a on tylko się śmiał.

– Mówiłaś, że czujesz się samotna, znudzona i pragniesz, aby nasze małżeństwo miało sens. No to teraz masz.

Cóż za drań. Jednakże nie potrafiłam zbyt długo być wściekła. Moja córka absorbowała ogromną ilość mojej uwagi. Podczas ciąży moje przyjaciółki okazały się moim wsparciem. Artur zdołał być obecny na porodzie, lecz kilka dni później musiał wracać do pracy, która nie znosiła zwłoki. Był niezastąpiony.

Te historie napisało samo życie:

Joasia była skryta

Przyjście na świat córki całkowicie zmieniło moje życie. Nie rozumiała, że czasami mama ma gorszy dzień i nie chce wstawać z łóżka, albo że trzeba być cicho, gdy przyjaciółki wpadają na pogaduchy. Zawsze chciała jeść, pić, być przytulona, bawić się albo śpiewać. Wymagała ode mnie ciągłej uwagi. Musiałam przeistoczyć się z opieczętowanej osoby w opiekunkę. Przeczytałam mnóstwo książek i artykułów, konsultowałam się z lekarzami i mamami podczas spacerów.

Zaprzyjaźniłam się z tą nową wersją siebie i całym sercem pokochałam naszą małą Joasię. Oczekiwałyśmy z niecierpliwością na powrót "niedzielnego" taty. Wtedy wyruszaliśmy na wycieczki, graliśmy w gry, chodziliśmy na spacery. Gdy córka zasypiała, Artur był tylko mój. Te chwile rekompensowały mi długie miesiące tęsknoty.

Gdy Asia miała siedem lat i rozpoczęła naukę w szkole, psycholożka w przedszkolu zauważyła, że brakuje jej ojca. Brakuje męskiego wzorca w domu. Być może dlatego czasem była zbyt skryta.

– Jeśli zdołałaby Pani spowodować, aby ojciec częściej przebywał w domu, byłoby to korzystne dla waszej córeczki – usłyszałam.

Miała rację. Od naszego ślubu minęło już dziesięć lat, a ja męża miałam przy sobie może przez rok, jeśli zliczyć wszystkie jego odwiedziny.

Byliśmy zamożni, ugruntowani. Czas, aby wrócił do nas na stałe. Pragnęłam mieć normalnego męża, z którym mogłabym uczestniczyć w spotkaniach towarzyskich, chodzić do teatru. Miałam dość codziennego budzenia się w pustym łóżku. Miałam dość nieustannej tęsknoty. Artur jednakże był świadomy tych faktów i wydawały mu się one nieistotne.

– Jeszcze jedno zlecenie, a zapewnimy sobie komfortowe życie – mawiał.

Albo: – Muszę tam jechać, bo nie mają kogoś innego.

Innym razem: – Nie zdajesz sobie sprawy, jakie to jest wyzwanie!

Tym razem jednak chodziło o naszą ukochaną córeczkę, nasz największy skarb.

– Mała potrzebuje taty – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy podczas naszej codziennej rozmowy przez Skype. – Albo wracasz do nas, albo znajdę zastępczego ojca dla Asi.

Artur tylko zerknął na mnie z wściekłością w oczach i wiedziałam, że dotknęłam go głęboko. I dobrze. Miesiąc później ukończył budowę fabryki na odległym końcu świata i wrócił do domu. Został dyrektorem projektów w swojej firmie i obiecał, że będzie wyjeżdżał rzadziej, niż raz na miesiąc, i tylko na krótko, na dzień albo dwa.

Byłam szczęśliwa. W końcu, jak każda przeciętna kobieta, miałam męża, który wracał z pracy o normalnej godzinie i poświęcał czas rodzinie. Pomagał w zakupach, pomagał córce z lekcjami, uczestniczył w wywiadówkach. Niestety, to nie trwało długo. Po czterech miesiącach miałam ochotę go udusić.

– Co zrobiłeś z moim kochanym Arturem? – pytałam obcego faceta, który nagle zamieszkał u nas w domu.

– Nie wiem, o co chodzi – odpowiadał. – Zawsze byłem taki.

Czy naprawdę zawsze był takim nadmiernie wymagającym tyranem? Czy pedantycznym despotą, który próbował narzucić nam swoje reguły?

– Nie jesteśmy na budowie, a ty nie masz nad nami władzy – krzyczałam, kiedy znowu próbował nas pouczać, mnie i moją córkę.

Co to jest ten tryb wakacyjny?

Okazało się, że uwielbia planować. Wieczorami sporządzał listy rzeczy do zrobienia na następny dzień, a bez względu na wszystko, musiały być zrealizowane dokładnie o wyznaczonej godzinie. Miał także swoje zasady. Na przykład prysznic nie mógł trwać dłużej niż 5 minut. Jeśli wydłużyłam go o jedną minutę lub chciałam wziąć kąpiel, musiałam wysłuchać tyrady na temat niedoboru wody na świecie, ludzi umierających z pragnienia i potrzeby dbania o środowisko naturalne.

Czasami, gdy zaproponowałam coś spontanicznego, jak spacer czy wyjście do kina wieczorem, marudził, że nie było to zaplanowane. Bez planu nie ma możliwości na cokolwiek. Kiedy Asia chciała się bawić, a on wyznaczył jej naukę angielskich słówek, to wygłaszał na nią takie reprymendy, że dziewczynka przylatywała do mnie z płaczem. W ogóle zaczęła być nerwowa... Jak ja.

Nie rozumiałam tego. Poślubiłam uroczego, radosnego mężczyznę, a teraz w domu kręcił się pedantyczny nudziarz o zachowaniach sierżanta szkolącego kadetów. I co najgorsze, zupełnie nie docierały do niego moje argumenty.

– A czego tak naprawdę oczekiwałaś? – zapytała moja przyjaciółka. – Przecież w ogóle nie znasz swojego męża. Przez te 10 lat, kiedy spotykaliście się co dwa, trzy tygodnie, obaj mieliście włączony tryb wakacyjny w swoich głowach.

– Co to znaczy? – nie rozumiałam.

– Wiesz, kiedy ludzie wyjeżdżają na wakacje, zazwyczaj odpuszczają sobie normalne, codzienne zachowania. Zrzucają z siebie stres, przestają przejmować się drobiazgami. Po prostu zachowują się inaczej niż zwykle. Wakacje się skończyły. Poza tym, na twoje życzenie, więc nie narzekaj.

Poszłam na długi spacer do parku, mimo że w tym czasie powinnam robić zakupy i gotować obiad. Dużo zastanawiałam się nad moim małżeństwem z Arturem. I kiedy przypominałam sobie, jak wyglądało moje życie z nim, gdy był na drugim końcu świata, i jak wygląda teraz, dotarło do mnie, że już nie jestem słabą kobietą potrzebującą męskiego wsparcia. Potrafię radzić sobie we wszystkim, mam swoje pasje, jestem świetną matką i doskonałą kucharką. Mój blog kulinarny cieszy się dużą popularnością, chociaż ostatnio bardzo go zaniedbałam, bo Artur uważa, że to głupota i strata czasu…

Otworzyłam oczy

Nagle uświadomiłam sobie, że tęsknię za moim dawnym życiem. Za wolnością wyboru, za odpowiedzialnością, za satysfakcją płynącą z osiąganych sukcesów. Były one może małe, ale należały wyłącznie do mnie.

Tęskniłam za mężem, to prawda, ale czułam się szczęśliwa, gdy przyjeżdżał w swoim wakacyjnym trybie. Niestety, jego codzienny tryb był nie do zniesienia. Doszłam do wniosku, że nawet jeśli Artur powróci do swojej pracy, której podróże są nieuniknione, a ja ponownie stanę się "słomianą wdową", to pewnego dnia znów wróci do domu na stałe... A tego nie jestem w stanie znieść.

Kilka ostatnich miesięcy otworzyło mi oczy na fakt, że nie kocham codziennego Artura, ale tego wakacyjnego. Zdałam sobie również sprawę, że życie w pojedynkę już mnie nie przeraża. Zdecydowałam. Postanowiliśmy się rozstać. Jestem wdzięczna losowi, że poprowadził moje życie w taki sposób, który pozwolił mi osiągnąć niezależność. Gdyby Artur od samego początku był w domu, prawdopodobnie byłabym teraz bezmyślną istotą, trzymaną w klatce jego woli...

Czytaj także:
„Żona nie może się pozbierać po śmierci naszej córki. Żyje tak, jakby Ola miała zaraz wrócić”
„Ciężko pracuję, aby spełniać jej kaprysy, a ona tak mi się odpłaca? Nawet kiedy nas odwiedza, przyjeżdża tylko do tatusia"
„Blondyneczka sprawiła, że niemal przegapiłem prawdziwe uczucie. Uwodziła mnie dekoltem i długimi nogami"

Redakcja poleca

REKLAMA