Dzisiaj kończę 40 lat, pora więc na małe podsumowanie. To oczywiście żaden sędziwy wiek, bo przecież czterdziestkę, która kiedyś była dla kobiety końcem młodości, teraz postrzega się jako początek złotego czasu dojrzałości. Jestem więc – jeśli wierzyć mediom, poradnikom oraz gwiazdom (jak np. Sharone Stone czy Madonna) – w najlepszym momencie życia!
Z jednej strony fajnie, że żyję w tych, a nie innych czasach, w tym, a nie innym kraju czy kulturze. Jestem wolnym człowiekiem, mogę głosować, sama o sobie stanowić, bez pytania o zgodę ojca, brata czy męża. Wolno mi prowadzić samochód (nie do pomyślenia w niektórych krajach arabskich), mogłam kształcić się i podjąć pracę zawodową.
Lubię swój zawód i lubię pracę z młodzieżą
Oczywiście to, że mamy do czegoś prawo, jeszcze nie znaczy, że będzie nam to podane na tacy. Choćby praca – niełatwo dziś utrzymać się w zawodzie, bo konkurencja ogromna. No i ta niepewność, ten codzienny stres spowodowany gonitwą, którą funduje nam współczesny świat…
Ale dość na ten temat! Miałam podsumować swoje dokonania. A jeśli podsumowanie, to od czego zacząć? Od rodziny czy tak zwanej kariery zawodowej?
Jestem matką 15–letniego Konrada, wychowuję go sama. Uczę wuefu w szkole podstawowej w małym miasteczku na południu Polski. Nie mam własnego mieszkania. Nie mam też samochodu – i chociaż od kilku lat jestem posiadaczką prawa jazdy – wcale mi go nie brakuje. Na co dzień przemieszczam się przecież w obrębie niewielkiej przestrzeni. Chodzę pieszo lub jeżdżę na rowerze.
– I to już wszystko? – spytałby ktoś z przekąsem. – Koniec podsumowania? Niewiele tego. I jakieś to wszystko mało ciekawe się wydaje…
Czyli co? Jestem nieudacznikiem?
Tego bym nie powiedziała. Lubię swój zawód, chociaż nie przynosi kokosów. Lubię pracę z młodzieżą i lubię sport. Oprócz zajęć w szkole, prowadzę zespół taneczny dla młodzieży i kursy tańca towarzyskiego dla seniorów w miejscowym domu kultury. Do moich sukcesów należy ubiegłoroczne pierwsze miejsce w wojewódzkim przeglądzie zespołów tanecznych działających przy domach kultury i to, że z roku na rok mam coraz więcej chętnych na zajęciach.
Co do życia prywatnego, to nie jestem szczęśliwą żoną, bo mąż odszedł ode mnie kilka lat po ślubie. Myślę, że nie sprostał wyzwaniu, jakim było nasze dziecko. Bo Konrad jest głuchoniemy.
Swoją drogą, czy to nie ironia losu, że to, co dla mnie zawsze było ogromną radością: muzyka i taniec – dla mojego jedynego dziecka jest właściwie niedostępne? Odkrycie, że synek nie jest w pełni sprawny oraz odejście męża były dla mnie traumatycznymi wydarzeniami.
A jednak chyba właśnie wtedy stałam się „kobietą sukcesu”. Zmobilizowałam wszystkie siły, aby sprostać zadaniom, jakie przede mną wyrosły. Szczęście syna jest dla mnie osobistym sukcesem.
Starałam się, aby niczego Konradowi nie brakowało, chociaż nigdy nie narzekałam na nadmiar gotówki. Uczył się w bardzo dobrej szkole dla dzieci głuchoniemych i niedosłyszących. Ogromnie tęskniłam, bo musiał wyjechać do innej miejscowości – tam była szkoła z internatem. Po roku podjęłam decyzję, że przeprowadzę się tam, aby być blisko syna.
Zrobiłam to, mimo że szkoła, w której zaproponowano mi pracę, była gorzej wyposażona i przepełniona, co skutkowało o wiele gorszym komfortem pracy. Nigdy tego nie żałowałam, bo przecież mogłam mieszkać razem z synem. Dziś Konrad porozumiewa się w języku migowym, ma mnóstwo przyjaciół i może realizować swoje marzenia.
Kocha malować i wybiera się na ASP
Ja też opanowałam język migowy, gdyż nie wyobrażałabym sobie braku komunikacji z własnym dzieckiem i większością jego przyjaciół. Ta umiejętność jest zresztą jak znajomość języka obcego – otwiera inną perspektywę postrzegania rzeczywistości. Czuję się przez to bogatsza. Więcej rozumiem i więcej widzę.
Wielokrotnie rozmawiamy („migamy”) o ważnych w życiu sprawach i wiem, że syn jest szczęśliwy. Nie ma w nim goryczy. Koncentruje się na swoich zainteresowaniach i nauce. To jest także mój wielki sukces, nie tylko jeśli chodzi o jego edukację.
– Będziesz musiała być Konradowi i matką, i ojcem – powiedziała moja mama, kiedy otrzymałam rozwód.
Ale mnie chyba się to udało. No dobrze – syn, praca, a ja? Ja sama? Czy jako kobieta jestem szczęśliwa? Oprócz ojca Konrada był w moim życiu jeszcze jeden mężczyzna – 5 lat temu. Totalny zawrót głowy. Miłość od pierwszego wejrzenia. Było jednak jedno „ale”. On miał już żonę. Wprawdzie twierdził, że ich małżeństwo nie jest szczęśliwe, ale nie chciał zostawiać rodziny, ja zaś nie potrafiłam żyć w trójkącie. Nie mieszka już w mojej miejscowości. Może to i lepiej.
Mój apetyt na życie rośnie wraz z upływem lat!
Często zastanawiam się, czy spotkam jeszcze kogoś, z kim będę mogła być szczęśliwa. Czy zaufam jakiemuś facetowi? Nie wiem, ale też niespecjalnie za tym tęsknię. Nie chcę myśleć o sobie jak o starzejącej się kobiecie. Uważam, że mam jeszcze czas na wiele rzeczy. Na miłość też.
„No i jak wypadam?” – myślę sobie, siedząc w fotelu. Trzymam w dłoniach filiżankę zimnej już herbaty. Nie, to nie jest żaden symbol stygnącego zapału do życia, po prostu zamyśliłam się i zapomniałam ją wypić… Dochodzi północ. Właśnie zaczynam pierwszą dobę mojego życia „po czterdziestce”.
I przypomina mi się niedawna rozmowa ze znajomą. Jesteśmy rówieśniczkami. To ona zaczęła temat podsumowania swoich dotychczasowych osiągnięć i popadła w płaczliwy ton – że brak kasy, że figura już nie ta, a mąż zapuszcza się coraz bardziej. Potem spytała mnie, a ja podzieliłam się refleksjami dotyczącymi mojego życia.
– Jednym słowem, jesteś kobietą sukcesu – powiedziała Helena nie bez złośliwości, a ja nie myśląc wiele, wypaliłam:
– Tak, Helenko.
Bo nie jest ważne, ile się zarabia i jakim autem (czy rowerem) jeździ, tylko czy odczuwa się satysfakcję z tego, co się robi w życiu, i ma poczucie spełnienia. Ja mam!
Czytaj także:
„Dla córki zawsze najważniejsza była zabawa. W Anglii miała nauczyć się dorosłości i zarobić. Wróciła spłukana i w ciąży”
„Taka ze mnie hetera, że mój biedny mężuś musiał wskoczyć kochance do łóżka. Gdybym więcej sprzątała, byłby mi wierny”
„Syn miał się opiekować babcią w zamian za jej dom, ale szybko mu się znudziło. Pozbył się mojej matki jak starego mebla”