– Bernard, porozmawiaj ze swoją mamą – suszyła mi głowę żona. – Przecież tak nie może być…
– Też tak uważam – przytaknąłem.
– Świetnie, że się ze mną zgadzasz – kiwnęła zadowolona głową. – To kiedy z nią porozmawiasz?
– Już to zrobiłem. Teraz chętnie pogadam z tym, z tym... – zająknąłem się, bo nie chciałem używać brzydkich słów.
– O kim mówisz?
– O naszym syneczku Jureczku, któremu żona weszła na głowę i szczuje go przeciw własnej babce.
– No, jak możesz?! Przecież wiesz, że oni nie mają z nią łatwo. Ona sama już nie potrafi nic przy sobie zrobić…
– Tak, ale właśnie po to podpisali z nią dożywocie.
– Od początku uważałam, że to głupi pomysł. Babcia powinna po prostu przepisać dom na Jurka, a on by się nią zajął.
– Właśnie widzę, jakby się zajął. Najchętniej oddałby ją do domu starości!
– Ależ uspokój się. Przecież wiesz, że lekarz zabronił ci się denerwować…
Jak miałem się nie irytować w tej sytuacji?
Wydawało mi się, że nauczyłem mojego syna szacunku dla starszych osób. On sam zawsze był oczkiem w głowie mojej mamy. Często u niej bywał, bo mieszkała w ładnym domku pod miastem, nieraz tam nocował. A babcia dogadzała mu, jak tylko mogła. Kiedy zmarł mój tata, Jurek (już wtedy dwudziestolatek) przez kilka miesięcy mieszkał u babci. Potem wyjechał do wielkiego miasta, bo tam dostał pracę. Poznał Karolinę, pokochali się i pobrali. Pech chciał, że zaraz potem mojego syna zwolnili. Wkrótce na bezrobociu wylądowała także Karolina.
Moja mama sama im zaproponowała, żeby z nią zamieszkali. Kochała Jurka, nieba by mu przychyliła... Pracy wprawdzie im nie mogła zapewnić, ale samo już darmowe lokum było dla młodych dużą ulgą. A i tak się jakoś szczęśliwie złożyło, że praca wkrótce się znalazła. Może niezbyt dobrze płatna, ale mieszkanie mieli przecież właściwie za darmo. Dlatego pewnie zaczęli na serio rozważać zamieszkanie z babcią na stałe. Ucieszyłem się, bo zdejmowało to ze mnie trochę obowiązek zajmowania się nią. Ale kiedy moja żona zaczęła przebąkiwać coś o przepisaniu przez moją mamę domu na Jurka, sprzeciwiłem się temu i zaproponowałem, że najlepsza będzie umowa dożywocia.
Wiedziałem, że syna i jego żonę cały czas ciągnie do wielkiego miasta. I nie chciałem, żeby któregoś dnia po prostu sprzedali dom i wyjechali, porzucając babcię. Jurek zgodził się podpisać umowę i przez kilka lat wszystko funkcjonowało dość dobrze. Aż do czasu, kiedy młodzi zdecydowali się na dziecko.
Już w trakcie ciąży pojawiły się pierwsze problemy. Karolina nie mogła wszystkiego robić sama, więc mój syn musiał pomagać żonie. Dlatego zdarzało się, że kiedy przychodziłem do mojej mamy po południu, to jeszcze nie jadła śniadania. Zrobiłem z tego powodu kilka awantur, ale niewiele pomogły. W końcu moja żona, która pracowała na pół etatu, zaoferowała się, że może czasem zająć się babcią, żeby ulżyć Jurkowi i synowej.
Nie byłem z tego rozwiązania zadowolony, bo uważałem, że skoro młodzi zdecydowali się na taki układ, powinni brać pod uwagę, że tylko ciężka choroba może zwolnić ich z tego obowiązku. Ale nawet moja mama prosiła, żebym się zgodził, bo tak jej będzie lżej. Zgodziłem się więc, bo rozumiałem, że mógłbym narobić swoim sprzeciwem więcej szkody niż pożytku.
Przez kolejne trzy lata jakoś to funkcjonowało
Ale wtedy Karolina zaszła drugi raz w ciążę. I zaczęła coraz głośniej dawać do zrozumienia, że z dwójką dzieci to już im będzie za ciasno w jednym domu z babcią. Biorąc pod uwagę, że było w nim pięć pokoi, takie stwierdzenie wydało mi się absurdalne. Dlatego po kolejnym spięciu między moją mamą a jej dożywotnimi lokatorami postanowiłem odbyć z nimi poważną rozmowę. Niestety żadne argumenty do nich nie trafiały – zarówno mój syn, jak i jego żona uważali się za pokrzywdzonych w tej sytuacji.
– Ale o co ma tata pretensje?! – oburzała się Karolina. – Myśli tata, że mamy tu łatwo? My nawet nic nie możemy w kuchni zmienić i musimy korzystać z kredensu sprzed trzydziestu lat, który się rozpada!
– Kredens kupił jeszcze dziadek… Zresztą taka była umowa. Na piętrze możecie robić sobie, co chcecie, parter należy do babci.
– No właśnie. Na piętrze są tylko dwa pokoje, a tu trzy. Moglibyśmy się zamienić – wtrącił nieśmiało Jurek.
– Dla babci te schody są za wysokie. Straciłaby możliwość wchodzenia i wychodzenia na dwór.
– A myśli tata, że mnie łatwo targać ten brzuch na piętro? – denerwowała się moja synowa.
– Brzuch zaraz stracisz i jeszcze przez co najmniej kilkadziesiąt lat będziesz bez trudu wchodzić na schody. A babcia już nie odmłodnieje.
– Tak się tacie tylko wydaje – krzyknęła synowa. – Babcia dałaby sobie radę ze wszystkim, tylko się jej nie chce, bo myśli, że służących znalazła!
– Kochanie, przestań – Jurek próbował mitygować żonę.
– Co przestań?! Zobaczysz, że ona dożyje setki. I co, masz zamiar ją niańczyć przez dwadzieścia lat? Ja już nie mam na to siły.
– Dobrze, skoro tak mówisz, to pakuj walizki – oświadczyłem zdecydowanie.
– Wyrzucać to by mnie mógł tatuś ze swojego domu – spojrzała na mnie hardo. – My tu mamy dożywocie!
– Ale go nie wypełniacie, dlatego jest podstawa do jego wypowiedzenia.
– Tato, chyba nie chcesz nas wyrzucić na bruk? – zapytał Jurek.
– Na bruk nie. Przeprowadzicie się do naszego mieszkania, a my z mamą zamieszkamy tu, z babcią. U nas nikt wam nie będzie przeszkadzał. Co wy na to?
– Jeszcze czego! – warknęła Karolina. – To my za te siedem lat męczarni mamy skończyć w dwóch pokoikach w bloku?
– Za te siedem lat męczarni, to mieszkaliście za darmo w pięknym domu, dwieście metrów od lasu, niemal nad brzegiem rzeki – z trudem nad sobą panowałem. – A teraz już nie chcę, żebyście się męczyli, dlatego proponuję wam za darmo mieszkanie, na które nigdy w życiu nie byłoby was stać. A jak się nie podoba, to… – poczułem ukłucie w piersi i z dużym wysiłkiem dokończyłem cicho – wynocha z domu.
– Tato, dobrze się czujesz? – na to pytanie Jurka już nie dałem rady odpowiedzieć, bo ukłucie w piersiach zmieniło się w przygniatający ból.
Wylądowałem w szpitalu z zawałem
Lekarze powiedzieli mi wprost, że czeka mnie wcześniejsza emerytura, bo o powrocie do pracy przez najbliższe kilka lat nie może być mowy. Sam zresztą przez długi czas miałem wymagać intensywnej opieki. Jednak nie martwiłem się o siebie, ale bardziej o swoją mamę.
Ze szpitala wyszedłem dopiero po miesiącu, bo najpierw musiałem przejść jeszcze operację wszczepienia by-passów. Kolejny miesiąc spędziłem w sanatorium. Zaraz po powrocie do domu chciałem odwiedzić mamę. Żona przez jakiś czas próbowała mnie przekonać, żebym na razie tego nie robił, bo powinienem wypoczywać, ale ja byłem uparty. W końcu przyznała, że moja mama zdążyła się już przenieść do domu spokojnej starości. Pewnie tylko dzięki szybkiemu zażyciu porcji lekarstw nie dostałem kolejnego zawału.
– Szybko to załatwiliście – powiedziałem, gdy udało mi się uspokoić oddech.
– Nie było na co czekać, Karolina lada dzień rodzi, będzie wymagała pomocy i nie miałby kto się zająć mamą – wyjaśniała mi żona, informując mnie o tym, jak gdyby nic właściwie się nie stało.
– A co z dożywociem?
– Zamieniliśmy na rentę… Oczywiście niedużą, bo Jurka i Karoliny nie stać na wiele…
Poczułem się kompletnie bezsilny. Gdybym był zdrowy, od razu zabrałbym mamę z domu opieki. Ale sam wymagałem opieki. Dlatego nie mogłem nic zrobić. Obiecałem sobie jednak, że jak tylko dojdę do siebie, zajmę się mamą i zabiorę ją do siebie. Niestety, ona tego nie doczekała.
Dom starości okazał się dla niej bowiem wyrokiem śmierci. Nie umiała się tam odnaleźć. Zmarła pół roku po moim zawale. Nie potrafię wybaczyć synowi. Uważam, że on, a tym bardziej jego żona, nie zasłużyli sobie w żaden sposób na ten piękny dom, w którym mieszkają.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”