„Skończyłam 43 lata i zaszłam w ciążę. Bardzo się cieszyłam, ale moja pobożna teściowa prawie wysłała mnie do piekła”

Kobieta w ciąży po 40 fot. iStock by Getty Images, Iana Pronicheva
„Byłam przekonana, że odwzajemni uśmiech i doceni moje odpowiedzialne podejście. Ku mojemu zaskoczeniu, jej twarz przybrała czerwony kolor. – Ale po co ci to? – zapytała podniesionym tonem. Wszyscy wokół nas od razu ucichli i nadstawili uszu”.
/ 13.01.2025 07:15
Kobieta w ciąży po 40 fot. iStock by Getty Images, Iana Pronicheva

Gdy ponad dwa lata temu usłyszałam nowinę o tym, że zostanę mamą, poczułam totalny szok. Kompletnie nie spodziewałam się, że coś takiego może się wydarzyć, mimo że od lat próbowaliśmy powiększyć naszą rodzinę. Nie miałam żadnych wątpliwości, że dla mojego dzieciątka zrobię absolutnie wszystko, co tylko będzie możliwe, nawet jeśli ktokolwiek będzie uważał inaczej. I całe szczęście, że tak postąpiłam.

Bałam się o swoje dziecko

Lekarz przekazał mi tę nowinę, a ja po prostu wybuchnęłam płaczem z radości. Trzeba jednak przyznać, że z Pawłem poczuliśmy też odrobinę strachu, w końcu w naszym wieku – ja 43 lata, mąż 45 – ludzie zazwyczaj powoli myślą już o zostaniu dziadkami. Kiedy jednak pierwsze emocje opadły, ogarnęło nas szalone szczęście. Byliśmy wniebowzięci, że nasze pragnienie rodzicielstwa, choć tak bardzo spóźnione, nareszcie miało się ziścić.

Parę dni potem podzieliliśmy się wspaniałą nowiną z rodziną. Wszyscy byli zachwyceni. Składali nam gratulacje i życzyli bezproblemowego porodu. Jednak to moja teściowa okazała największy entuzjazm. Z miejsca ogłosiła, że z tej okazji wyprawia uroczyste przyjęcie na naszą cześć i nie przyjmuje odmowy. Niezbyt miałam ochotę na podróż ponad 200 km na prowincję, do rodzinnej miejscowości mojego męża, ale przyjęłam zaproszenie. Zależało mi, żeby jej nie urazić.

Nikogo nie zdziwiło więc to, że pragnęła wyrazić swoje szczęście. W jej przypadku oznaczało to spotkanie w rodzinnym gronie i poczęstunek przygotowany z rozmachem.

Przez lata marzyła o wnukach

Moja teściowa, zgodnie z moimi przewidywaniami, ugościła nas niczym parę królewską. Zaserwowała przepyszne dania i zaprosiła ogromną liczbę gości. Odniosłam wrażenie, że przy stole zasiedli absolutnie wszyscy bliscy i dalsi krewni mojego męża. Oczywiście rozmowy koncentrowały się wokół dziecka, którego przyjścia na świat oczekiwałam.

– Kochanie, teraz musisz się sobą dobrze zająć. Nie gniewaj się, ale pierwsze dziecko w twoim wieku to pewne zagrożenie – stwierdziła w pewnej chwili mama mojego męża.

– Nic się nie dzieje, nie mam powodów do obaw. Zdaję sobie sprawę z mojego wieku. Dlatego właśnie planuję niedługo wykonać testy prenatalne – odpowiedziałam, uśmiechając się.

Byłam przekonana, że odwzajemni uśmiech i doceni moje odpowiedzialne podejście. Ku mojemu zaskoczeniu, jej twarz przybrała czerwony kolor.

Ale po co ci takie badania? Po co ci to? – zapytała podniesionym tonem.

Wszyscy wokół nas od razu ucichli i nadstawili uszu.

– Jak to po co? Ja tylko chcę się upewnić, że dziecko jest zdrowe… – próbowałam jej wytłumaczyć.

– Taa, jasne! – weszła mi w słowo. – Doskonale wiem, dlaczego kobiety to robią! Żeby mieć pretekst, by pozbyć się dziecka! Nie masz ochoty zostać matką?! – łypnęła na mnie ze złością.

– No pewnie, że mam… – wydukałam, zaskoczona tą napaścią.

– No to nawet nie myśl o tych diabelskich badaniach! Kobiety z naszej rodziny nigdy tego nie robiły, a rodziły zdrowe dzieciaki. Musisz uwierzyć, że u ciebie będzie tak samo!

– A jeśli nie? – drążyłam temat.

– Cóż, nic na to nie poradzimy. Trzeba zaakceptować to, co przyniesie los. Każde maleństwo, nawet z problemami zdrowotnymi, to prawdziwy cud. Musimy zaufać Opatrzności i wznosić modły o pomyślność, czyż nie? – poszukała potwierdzenia u gości.

Ochoczo pokiwali głowami, po czym zaczęli zasypywać mnie historiami, od których ciarki przeszły mi po plecach.

„Serio chcesz podejmować takie ryzyko? Lepiej nie kusić losu! To sprzeczne z wolą Bożą!" – przekrzykiwali się nawzajem.

Gdy minęła godzina, mój strach osiągnął taki poziom, że postanowiłam przestać tego słuchać.

W porządku, zrezygnuję. Wasze argumenty są słuszne, los i tak zrobi swoje – oznajmiłam, chcąc uciąć dyskusję.

Goście umilkli, a na twarzy mojej teściowej zagościł szeroki uśmiech.

– Tego oczekiwałam. Cieszę się, że wreszcie przejrzałaś na oczy – objęła mnie, mimo iż wcale nie pragnęłam jej bliskości.

Przed wyjazdem, gdy zapadał już zmierzch, mama napchała do bagażnika samochodu całe mnóstwo prowiantu.

– To wszystko prosto z pola i ogrodu, bez nawet krzty nawozów sztucznych. Teraz powinnaś dbać o wartościową dietę i nie przemęczać się. Wtedy maluch urodzi się silny i pełen wigoru. Skup się na tym, a reszta nie ma znaczenia. Masz to zapamiętać! – rzuciła stanowczo, celując we mnie palcem.

Dałam jej słowo, że zapamiętam

Kiedy wróciliśmy do domu, długo nie mogłam zasnąć. Mój mąż smacznie spał, pochrapując, podczas gdy ja toczyłam wewnętrzną walkę. Zanim pojechaliśmy do mamy Pawła, nie miałam wątpliwości, że muszę zrobić badania. Potrzebowałam pewności, że z dzieckiem wszystko w porządku, a jeżeli jest chore, chciałam dowiedzieć się, co zrobić, aby zapewnić mu normalne życie. Jednak po wizycie u rodziny zaczęłam mieć rozterki.

Ciężko jest podjąć decyzję, czy lepiej żyć w niewiedzy i zdać się na los, czy poznać prawdę. Byłam tak zdezorientowana, że od razu zadzwoniłam do Dagmary, mojej najbliższej kumpeli. Kiedy tylko powiedziałam jej, o co chodzi, od razu zaczęła mnie ochrzaniać.

– Halo, zapomniałaś już, co postanowiłaś, jak się dowiedziałaś, że jesteś w ciąży?! – wydarła się na mnie.

– Że będę odpowiedzialną i rozsądną mamą – wydukałam.

– No i właśnie o to chodzi! To kwestia odpowiedzialności! Jesteś w grupie ryzyka, więc powinnaś skorzystać z tego, co może ci dać dzisiejsza medycyna. Kto wie, może w ten sposób ocalisz życie swojego dziecka? – przekonywała mnie dalej.

Później spytałam ją, czy, mówiąc te słowa, czuła w sobie jakiś niepokój dotyczący dziecka, które nosiłam. Odpowiedziała, że nie. Wyznała jedynie, że chciała mnie namówić do wykonania testów. Przyznaję – podziałało. I dobrze się stało.

Zrobiłam to w tajemnicy

Badania wykonałam po tygodniu w prywatnej przychodni. Nawet swojemu ukochanemu nic nie wspomniałam. Paweł był przekonany, że po spotkaniu rodzinnym zdecydowałam się ostatecznie odpuścić temat badań. I wolałam to na razie tak zostawić. Obawiałam się następnych pytających spojrzeń i komentarzy w rodzaju: „No ale co jeśli matka i kuzynostwo jednak mają słuszność?”. Poinformowano mnie, że gdy tylko będą już wyniki, mogę spodziewać się telefonu.

Dopiero po dwóch tygodniach zadzwonili z przychodni. Akurat zmierzałam na umówioną wizytę w doskonałym nastroju, ciesząc się, że poranne nudności nareszcie minęły. Spodziewałam się, że to będzie krótkie spotkanie. Wyobrażałam sobie, jak doktor z promiennym uśmiechem oznajmia mi, że z dzieckiem wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jednak zaraz po przekroczeniu progu gabinetu wyczułam, że coś jest nie tak. Na twarzy lekarza nie gościł żaden uśmiech. Zamiast tego wbijał wzrok w dokumenty rozłożone na biurku, przyglądając im się z poważną miną. W końcu uniósł głowę i spojrzał na mnie.

Mam dla pani pewne informacje. Jedne są pozytywne, a drugie negatywne. Od których woli pani, żebym zaczął? – spytał lekarz.

– Proszę samemu zdecydować – ledwo co byłam w stanie powiedzieć.

– W porządku, w takim razie najpierw przekażę tę przykrą wiadomość. Obawiam się, że pani synek, ponieważ to chłopiec, może mieć pewną wadę serca… – oznajmił.

Poczułam, że robi mi się ciemno przed oczami. Czyżby ostrzeżenia, które otrzymywałam od teściowej oraz kuzynów mojego męża, miały okazać się prawdziwe?

– Proszę powiedzieć, że to jakiś żart! To nie może być prawda!

– Nie dam pani stuprocentowej gwarancji, ale są spore szanse, że maluch przeżyje i będzie zdrowy… To jest dobra informacja – usłyszałam jego słowa.

W jednej chwili poczułam, jak rośnie we mnie nadzieja.

– Naprawdę? Ale w jaki sposób? Jakim cudem?

– Ponieważ już przed porodem lekarze będą monitorować sytuację i wiedzieć, co robić. Będą mogli się do tego zawczasu przyszykować – powiedział z uśmiechem.

Bałam się przyznać mężowi

Kiedy opuściłam gabinet, nie miałam pojęcia, czy zadałam jeszcze jakieś pytania. W głowie mi wirowało. Jakimś cudem dotarłam do parku w pobliżu przychodni. Opadłam na pierwszą z brzegu ławkę, usiłując poukładać sobie to wszystko. Mój synek jest chory? Ale istnieje szansa, że wyzdrowieje? Dzięki badaniom, na które się zdecydowałam? A więc dobrze zrobiłam? W moim wnętrzu szalała prawdziwa burza emocji, która kompletnie mnie sparaliżowała. Machinalnie sięgnęłam po telefon i wybrałam numer do męża.

– Koniecznie musisz mnie stąd odebrać – z trudem wydusiłam z siebie, podając mu adres przychodni.

– Na litość boską, co ty tam robisz? Coś nie tak z dzieckiem? Kasia, gadaj! – w jego głosie słychać było panikę.

– Nie, spokojnie… To znaczy nie do końca, bo wykryli u niego wadę serca. Ale doktor twierdzi, że powinno być dobrze… Zresztą wszystko ci opowiem, jak tu dotrzesz… W tej chwili brak mi sił na powrót samej – zakończyłam rozmowę.

Paweł wpadł w korki, przez co dotarł z opóźnieniem, po godzinie. Miałam dzięki temu chwilę, żeby dojść do siebie. Gdy w końcu zjawił się i usiadł obok mnie na ławce, czułam się przygotowana do naszej rozmowy. Streściłam mu wizytę w przychodni i to, czego dowiedziałam się od doktora. Początkowo miał do mnie pretensje, że udałam się tam potajemnie, ale po chwili przyznał z lekkim zażenowaniem, że gdybym go wtajemniczyła w swoje zamiary, sprzeciwiałby się podobnie jak mama i całe to kuzynostwo.

– Ich przestrogi wpłynęły na moją wyobraźnię. Już chwytam za komórkę, żeby skontaktować się z matką! Niech sobie uświadomi, jak bardzo się myliła! – sięgnął po smartfon.

– Nawet o tym nie myśl! Gdy cała sprawa znajdzie szczęśliwy finał, wtedy ją o wszystkim poinformujemy. Póki co niczego nie możemy być pewni. Nie chcę później wysłuchiwać, że to konsekwencje testów – poczułam, że zaraz się rozpłaczę.

Mój ukochany objął mnie.

– Nikomu nie zdradzę twojej tajemnicy. Daję ci słowo. I nie zadręczaj się losem naszego małego wojownika. On da radę. W końcu jest moim synem – powiedział z dumą w głosie, prostując się.

Trudno to wytłumaczyć, ale poczułam, jak ogarnia mnie fala wewnętrznego spokoju. Zaczęłam naprawdę wierzyć, że jakoś to będzie i wszystko się ułoży.

Byłam pod ciągłą obserwacją

Trafiłam do publicznej przychodni, bo nasze finanse nie pozwalały na leczenie w prywatnej placówce. Na szczęście lekarze zdążyli już zdiagnozować problem. Przeprowadzono dodatkowe testy, które umożliwiły precyzyjne ustalenie, na jaką dolegliwość cierpi mój maluszek. To pozwoliło na zastosowanie właściwych leków, aby utrzymać go przy życiu aż do porodu.

Gdy nasz mały chłopczyk pojawił się na świecie przez cięcie cesarskie, tuż obok na sali czuwała już ekipa specjalistów, gotowa zająć się jego chorym sercem. Zabieg trwał trzy godziny, ale wszystko poszło po naszej myśli.

– Brawo za rozwagę i dojrzałość. Gdybyście nie zdecydowali się na kompleksowe badania, waszego malucha pewnie by tu z nami nie było. Poród siłami natury byłby dla niego zbyt ryzykowny – powiedział jeden z lekarzy prowadzących.

Gdy tylko opuściłam mury szpitala, od razu postanowiłam, że odwiedzę Dagmarę. Chciałam wyrazić jej wdzięczność za to, że otworzyła mi oczy i rozwiała wszelkie wątpliwości. Nasz synek, którego nazwaliśmy Jasio, spędził w szpitalu całe 4 tygodnie. Jednak już trzy dni po tym, jak przeszedł operację, mieliśmy pewność, że nie tylko przeżyje, ale przede wszystkim będzie cieszył się pełnią zdrowia.

W pewnym momencie zgodziłam się, żeby Paweł wykonał telefon do swojej mamy. Włączył tryb głośnomówiący, dzięki czemu mogłam słyszeć każde słowo ich rozmowy.

– Witaj mamo! Moje gratulacje! Właśnie zostałaś babcią cudownego wnuczka! Zaraz dostaniesz fotkę, tylko się przygotuj! – wykrzyknął entuzjastycznie.

– Serio? Ależ to cudowna wiadomość! Kiedy maluch przyszedł na świat? Przed momentem? – tryskała pozytywną energią.

Urodził się 3 dni temu – wyjaśnił Paweł.

– Słucham? To czemu dzwonisz z tą informacją dopiero teraz?

– Jasio przeszedł operację serca. Czekaliśmy na rezultat z niecierpliwością. Ale spokojnie, sytuacja jest już opanowana. I zawdzięczamy to jedynie temu, że Kasia zignorowała twoje sugestie.

– Zabieg? Jaki zabieg? I w jakiej kwestii twoja żona postąpiła wbrew moim radom? Nic z tego nie rozumiem…

– Chodzi o testy prenatalne. Pamiętasz, byłaś im niechętna. Zresztą podobnie jak wszyscy nasi bliscy.

– Faktycznie, zgadza się, byłam im przeciwna. I wciąż podtrzymuję swoje zdanie. Według mnie to zupełnie zbędna procedura, nikomu nic dobrego nie daje.

– Serio? No to musisz wiedzieć, że to właśnie dzięki tym badaniom przygotujesz się na chrzest, a nie ostatnie pożegnanie wnuczka – podniósł głos, zaczynając tracić cierpliwość.

Teściowa musiała przyznać się do błędu

Następnie zrelacjonował przebieg całego procesu terapii Jasia. Mama, z reguły niezwykle rozmowna, nie odezwała się ani słowem. Głos zabrała dopiero po tym, jak mój mąż zakończył swoją opowieść.

– Posłuchaj mnie, Pawełku. Ta twoja Kasia to świetna dziewczyna – powiedziała mama i zamilkła na moment.

– Serio? Czemu tak sądzisz? – chłopak był zaciekawiony opinią matki.

– Bo ona ma charakter. I nie daje sobie wmawiać różnych rzeczy przez starą, zramolałą teściową, która myśli, że jest najmądrzejsza na świecie – z trudem dokończyła zdanie, a w jej głosie pobrzmiewały łzy.

Kiedy do moich uszu dotarły te słowa, reakcja była natychmiastowa – z moich ust wydobył się śmiech, a chwilę później po policzkach spłynęły łzy... radości. Pierwszy raz, odkąd żyję, byłam świadkiem, jak mama Pawła uznaje swoją pomyłkę. Mam wrażenie, że dla niego to również było zaskoczenie.

Od tego pamiętnego momentu zdążył upłynąć ponad rok. Jaś to żywiołowe i pełne wigoru dziecko, cieszące się doskonałym zdrowiem.

Jedyną pamiątką po zabiegu chirurgicznym jest niewielka blizna w okolicach mostka. Ze względu na przebywanie na urlopie macierzyńskim mam możliwość częstego podróżowania z synkiem do domu mojej teściowej, gdzie spędzamy po parę dni. Uwielbia, gdy do niej przyjeżdżamy. Mimo że zbliża się do siedemdziesiątki, zgodnie ze swoim zwyczajem, za każdym razem wita nas sutym posiłkiem, a później z przyjemnością spędza czas z wnuczkiem. Niekiedy odnoszę wrażenie, że okazuje mu więcej wyrozumiałości niż ja sama.

Ostatnio zagadnęłam babcię, co daje jej tyle werwy i wigoru przy zajmowaniu się wnuczkiem. Popatrzyła na mnie zaskoczona.

– Jak to co? Cała tajemnica tkwi w radości! Przez tyle czasu marzyłam o wnusiu… Aż wreszcie się doczekałam. A to wszystko twoja zasługa…

Katarzyna, 45 lat

Czytaj także:
„Zaszłam w ciążę z totalnym lekkoduchem. To, jak się zachował, gdy zobaczył 2 kreski, przerosło moje wyobrażenia”
„Gdy oświadczyłam, że nie chcę mieć dziecka, mąż uznał, że mnie nie potrzebuje. Zmienianie pampersów to nie moja bajka”
„Dowiedziałam się o ciąży mając 44 lata i od 3 miesięcy będąc wdową. Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać”

Redakcja poleca

REKLAMA