Kiedy otworzyłem drzwi naszego mieszkania, w nozdrza uderzył mnie zapach świeżo upieczonych pierników i mandarynek. Judyta krzątała się po kuchni, machając rękoma jak dyrygent przed orkiestrą, a nasza córka Karolina siedziała przy stole, ozdabiając ciasteczka lukrem. Powinienem czuć radość, a czułem... napięcie. Święta w naszym domu to zawsze coś więcej niż zwykłe przygotowania – to wojna na ambicje.
Żona lubi rozkazywać
– Łukasz, czy mógłbyś wreszcie zamontować te lampki na balkonie? – zapytała Judyta, nie odwracając się od garnka.
Jej ton, jak zawsze o tej porze roku, brzmiał jak rozkaz, a nie prośba.
– Judyta, mamy już lampki w oknach, na choince i nawet w łazience – zauważyłem, próbując zażartować. – Może oszczędzimy trochę prądu?
Odwróciła się gwałtownie, patrząc na mnie z wyrazem twarzy, który sugerował, że to właśnie ja jestem największym problemem w jej życiu.
– Łukasz, święta są raz w roku. Chcę, żeby wszystko było idealne!
Idealne. To jedno słowo mogłoby posłużyć za motto mojej żony. Problem w tym, że jej „idealne” nigdy nie szło w parze z naszym budżetem, ani – szczerze mówiąc – z moimi nerwami.
Usiadłem ciężko na kanapie, czując się jak maruder w bitwie, którą z góry skazano na porażkę.
– Karolina, nie za grubo z tym lukrem? – zagadnąłem córkę, by odwrócić uwagę od buzującej atmosfery.
– Nie, tato, robię to tak, jak mama mówiła – odpowiedziała z powagą, przy której trudno było się nie uśmiechnąć.
Ostatecznie wiedziałem, że Judyta nie odpuści, więc westchnąłem i podniosłem się z kanapy.
– Dobra, idę powiesić te lampki – rzuciłem, bardziej do siebie niż do niej.
Za plecami usłyszałem tylko:
– I pamiętaj, żeby to było symetryczne!
Nie chciałem marnować kasy
Stanąłem przed półkami w centrum handlowym, wpatrując się w ceny z niedowierzaniem. Lalki za dwieście pięćdziesiąt złotych, klocki za trzysta. Nawet puzzle kosztowały tyle, że zacząłem się zastanawiać, czy nie są pozłacane. Ludzie wokół mnie miotali się jak oszalali, walcząc o promocje, które wyglądały bardziej na pułapki niż okazje.
Wiedziałem, że Judyta oczekuje, że przyniosę coś spektakularnego. „Karolina musi być szczęśliwa, Łukasz” – jej słowa dźwięczały mi w głowie. Tylko że w mojej definicji szczęścia mieściły się zdrowy rozsądek i pełne konto, nie podbite ceny w plastikowych opakowaniach.
W końcu, po godzinie włóczenia się między regałami, poddałem się. Wróciłem do domu z pustymi rękami. Judyta była w kuchni, wieszała kolejne girlandy. Spojrzała na mnie, a ja od razu poczułem na karku ciężar jej wzroku.
– Co kupiłeś? – zapytała, widząc, że torba, którą trzymam, to zwykłe zakupy spożywcze.
– Nic. Wszystko było koszmarnie drogie. Pomyślałem, że może po świętach znajdziemy coś taniej... – zacząłem, próbując brzmieć jak najbardziej rzeczowo.
Pokłóciliśmy się
Jej mina zrzedła. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale tylko wzięła głęboki wdech.
– Ty chyba sobie żartujesz, Łukasz. Święta to nie czas na oszczędzanie! Czy ty w ogóle wiesz, jak Karolina na to czeka?!
– Judyta, przestań. Nie kupię czegoś, co kosztuje połowę mojej pensji, tylko dlatego, że wypada – odparłem, starając się zachować spokój.
Ale ona już zaczynała buzować.
– Jak możesz być tak... bezduszny? Po co mi mąż, który nie umie zrobić jednego porządnego gestu dla rodziny?! – syknęła, zanim wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami.
Stałem przez chwilę w ciszy, czując, jak złość i bezradność mieszają się we mnie jak w kotle. Właśnie tak zaczynały się nasze wojny – od jej marzeń o perfekcji i moich ograniczeniach.
Karolina wybiegła z pokoju, spojrzała na mnie smutno i szepnęła:
– Tato, a my nie możemy zrobić prezentów sami?
Poczułem ukłucie w sercu. Ale zanim zdążyłem jej odpowiedzieć, Judyta ruszyła na zakupy – sama i bez słowa.
Żona pojechała sama na zakupy
Drzwi trzasnęły tak głośno, że Karolina podskoczyła przy stole. Judyta wybiegła z domu, nie patrząc nawet w moją stronę. Znałem ten wyraz twarzy – determinacja połączona z wściekłością. Wiedziałem, że nic nie powstrzyma jej przed realizacją świątecznego planu.
Usiadłem przy stole obok Karoliny, która nadal ozdabiała pierniki. Starałem się zachować spokój, choć czułem, że właśnie straciłem kontrolę nad resztkami rozsądku w naszym domu.
– Tato, czy mama jest zła? – zapytała Karolina cicho, nie odrywając wzroku od ciasteczek.
– Nie, skarbie. Mama po prostu chce, żeby te święta były wyjątkowe – odparłem, próbując się uśmiechnąć.
Tymczasem wyobrażałem sobie Judytę w galerii handlowej, przepychającą się przez tłumy z listą zakupów w ręku. Znając ją, nie wróci z pustymi rękami – i na pewno nie tanio.
Wróciła z pełnymi torbami
Kilka godzin później usłyszałem klucz w zamku. Judyta weszła do mieszkania obładowana torbami, jakby wróciła z wyprawy wojennej. Na jej twarzy nie było śladu triumfu, tylko zmęczenie, które próbowała ukryć za chłodnym spojrzeniem.
– No i co? – spytałem, wskazując torby. – Za ile te „idealne święta”?
– Nie za tyle, co chciałeś zaoszczędzić, to na pewno – odparła, rzucając siatki na podłogę. – Przynajmniej ktoś tu dba o to, żeby Karolina miała prawdziwe święta.
Poczułem, jak złość we mnie narasta.
– Judyta, naprawdę myślisz, że to wszystko – te lampki, te prezenty – cokolwiek zmieniają? Co roku gonisz za jakąś wizją, a ja później muszę wszystko naprawiać, bo przekroczyłaś budżet.
– To przestań się martwić budżetem, Łukasz, tylko raz w życiu spróbuj być trochę... człowiekiem! – odpowiedziała z jadem.
Zapanowała cisza. Karolina znów wyszła ze swojego pokoju i stanęła w drzwiach, patrząc na nas z niepokojem. Judyta odwróciła wzrok, a ja poczułem się jak najgorszy ojciec na świecie.
Byłem zły
Stałem w kuchni, bez słowa patrząc na torby, które Judyta rzuciła na podłogę. Jej twarz, czerwona od złości, była wyrazem jednego wielkiego „zrobiłam to lepiej”. W głowie kotłowały mi się słowa, których nie miałem odwagi wypowiedzieć na głos.
– Więc to tak ma wyglądać? Po prostu wydajesz pieniądze, nie licząc się z niczym? – zapytałem w końcu, bardziej zmęczony niż zły.
– Ktoś musiał to zrobić, skoro ty wolisz oszczędzać na własnej rodzinie – odparła z wyższością, rozkładając na stole lśniące bombki i nowe lampki.
Poczułem, jak wewnętrzny spokój, który próbowałem utrzymać, zaczyna pękać.
– Judyta, to nie jest kwestia oszczędzania. To kwestia rozsądku. Nie potrzebujemy tego wszystkiego, żeby Karolina była szczęśliwa. Ale ty tego nie rozumiesz, bo wolisz uganiać się za „idealnymi” świętami jak z magazynu!
Jej spojrzenie stało się chłodne, jakby każde moje słowo tylko dolewało oliwy do ognia.
– Wiesz co, Łukasz? Lepiej, żebyś przestał się wymądrzać. Może jakbyś ty coś zrobił, zamiast tylko narzekać, nie musiałabym tego robić sama!
Córka jest mądrzejsza od nas
Karolina, która dotąd siedziała w swoim pokoju, znów pojawiła się w drzwiach. Trzymała w rękach kartkę świąteczną z wielką, nierówną gwiazdą na środku.
– Mamo, tato, przestańcie – powiedziała cicho. Jej głos był tak spokojny, że aż mnie przeszył. – Zrobiłam dla was coś specjalnego.
Judyta spojrzała na kartkę, a ja poczułem ucisk w piersi. Na środku widniał napis: „Najlepsze prezenty to czas spędzony razem”.
Zapanowała cisza. Judyta usiadła przy stole, jakby nagle opadły z niej wszystkie emocje.
– Och, kochanie... To cudowne – powiedziała, głaszcząc Karolinę po głowie.
Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Wiedziałem tylko, że Karolina miała więcej mądrości, niż my.
Nie było sensu się kłócić
Usiedliśmy przy stole, każdy w milczeniu. Judyta bawiła się róg kartki od Karoliny, jakby nie chciała podnieść wzroku. Ja natomiast wpatrywałem się w torby z zakupami, próbując przełknąć mieszankę złości i poczucia winy. Karolina patrzyła na nas oboje z tą dziecięcą powagą, która kazała mi się zastanowić, czy przypadkiem nie widzi więcej, niż powinna.
– Wiesz, Judyta – zacząłem cicho, przerywając ciszę. – Może faktycznie to ja jestem problemem. Może powinienem bardziej się postarać.
Spojrzała na mnie zaskoczona, jakby nie wierzyła, że to powiedziałem. Po chwili wzięła głęboki oddech i odparła:
– Nie, Łukasz. To ja przesadziłam. Tak bardzo chciałam, żeby wszystko było idealne, że zapomniałam... o was.
Karolina uśmiechnęła się nieśmiało, jakby czekała, czy rzeczywiście przestaniemy się kłócić.
– Mamo, tato, czy w te święta możemy po prostu... być razem? Bez krzyków? – zapytała z dziecięcą naiwnością, która w jednej chwili sprowadziła nas na ziemię.
Judyta położyła rękę na mojej dłoni, co było jej sposobem na powiedzenie „przepraszam”.
– Zróbmy coś razem, co? – zapytała, odwracając się do Karoliny. – Może upieczemy jeszcze jedną partię pierniczków? Tym razem wszyscy?
Nie wiem, czy to była magia tej chwili, czy po prostu zmęczenie tą naszą bezsensowną wojną, ale kiwnąłem głową.
– Tylko tym razem ja dekoruję – powiedziałem z uśmiechem.
Karolina zapiszczała z radości i rzuciła się nam na szyje. W tamtej chwili po raz pierwszy od dawna poczułem, że faktycznie tworzymy rodzinę. Święta, które jeszcze rano wydawały się pasmem porażek, nagle nabrały zupełnie innego wymiaru.
Nie wiedziałem, czy jutro znów się nie pokłócimy. Ale w tamtym momencie oboje zrozumieliśmy, że nie chodzi o dekoracje, prezenty, ani o idealny stół. Najważniejsze było to, co właśnie trzymaliśmy w ramionach.
Łukasz, 45 lat
Czytaj także: „Znalazłam rachunek za francuskie perfumy w kieszeni męża. Na próżno szukałam ich pod naszą choinką w Wigilię”
„Żona myśli, że rzucam się na każdą panienkę jak na wigilijne pierogi. Cóż, czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”
„Awantura o świąteczną choinkę prawie skończyła się rozwodem. Chciałem pachnącą jodłę, a ona plastikową szczotkę do wc”