„Siostrzenica nigdy się mną nie zajmowała. Nie przeszkadzało jej, że nawet święta spędzam samotnie, ale do spadku to była pierwsza”

Siostrzenica była moją jedyną rodziną i się mną nie interesowała fot. Adobe Stock, pressmaster
„– Po mojej śmierci dostaniesz to, co ci się należy – zapewniłam. Czyli nic! Mieszkała w sąsiedniej dzielnicy, ale nigdy mnie nie odwiedzała ani nie dzwoniła. Gdy trafiłam do szpitala, nie zapytała jak się czuję. Interesowało ją tylko czy spisałam testament. Szkoda, że nie zobaczę jej miny, kiedy się dowie, że cały majątek zapisałam Malwince”.
/ 10.08.2022 10:30
Siostrzenica była moją jedyną rodziną i się mną nie interesowała fot. Adobe Stock, pressmaster

Malwinkę poznałam trzy lata temu. To właśnie wtedy postanowiłam poszukać współlokatorki. Prawdę mówiąc, nie dlatego, że brakowało mi na utrzymanie mieszkania, ani że potrzebowałam pomocy. Mój zmarły mąż był pracowity i obrotny, i zostawił mi w banku sporo pieniędzy. Zdrowie też mi jeszcze dopisywało, mimo że przekroczyłam siedemdziesiątkę.

Czułam się przeraźliwie samotna

Nie mam dzieci, a jedyne żyjące bliskie osoby, siostrzenica Kasia i jej syn Marek właściwie mnie nie odwiedzali. Początkowo żebrałam o ich zainteresowanie, ale w końcu coś we mnie pękło. Przestałam dzwonić, prosić, by mnie odwiedzili. Zamiast tego dałam ogłoszenie do gazety, że za niewielką opłatą przyjmę pod swój dach spokojną studentkę bez nałogów. Zgłosiło się kilkanaście dziewcząt. Niestety, żadna z nich nie wzbudziła mojego zaufania. Były hałaśliwe, wulgarne, niewychowane. Wystarczyła godzinna rozmowa i już miałam dosyć ich towarzystwa. I kiedy już prawie straciłam nadzieję, pojawiła się Malwinka. Od razu mi się spodobała.

Skromna, grzeczna i zakochana w książkach. Z wypiekami na twarzy oglądała moją bibliotekę. Okazało się, że pochodzi z niewielkiej miejscowości na południu Polski, a jej rodzice sprzedali prawie całą ziemię, by wysłać ją na studia medyczne do Warszawy.

– Nie chciałam tego, mówiłam, że sobie jakoś poradzę, znajdę pracę, ale się uparli, żeby mi pomóc. Mam nadzieję, że zdołam im się kiedyś za to odwdzięczyć – powiedziała.

Te słowa sprawiły, że ostatecznie się do niej przekonałam. Podobało mi się, że szanuje matkę i ojca, docenia to, co dla niej zrobili. Wprowadziła się po kilku dniach. Okazała się przemiłą osobą. Mimo że miała mnóstwo nauki, zawsze znajdowała czas, by ze mną porozmawiać. Siadałyśmy w salonie przy filiżance herbaty, zajadałyśmy ciasto i gawędziłyśmy sobie miło na różne tematy. Z czasem Malwinka zaczęła mi się zwierzać ze swoich kłopotów, prosiła o radę. Cieszyło mnie to. Młodzi ludzie zwykle nie liczą się ze zdaniem starszych. A ona słuchała mnie z uwagą.

O rany, ależ zazdroszczę pani wnukom. Też chciałabym mieć taką mądrą babcię! – powiedziała, gdy któregoś dnia pomogłam uporać się jej z jakimś problemem.

– Nie mam wnuków. Więc nie masz komu zazdrościć – westchnęłam.

– A dzieci?

– Też nie. W ogóle nikogo… Tylko siostrzenicę i jej syna. Ale oni nie utrzymują ze mną kontaktu. Nawet na święta mnie nie zapraszają, choć mieszkają w sąsiedniej dzielnicy – przyznałam ze smutkiem.

– Przepraszam… Myślałam, że pani bliscy są za granicą i dlatego pani nie odwiedzają. Gdybym znała prawdę, to bym w ogóle nie poruszała tego tematu. To takie przykre… – zmieszała się.

– Nie przejmuj się. Pogodziłam się już ze swoim losem. A poza tym mam teraz ciebie. Nie czuję się już taka samotna – uśmiechnęłam się.

– Naprawdę tak pani myśli? Czy w takim razie mogę mówić do pani babciu? Swojej nie pamiętam, a zawsze marzyłam o tym, by mieć babcię… – spojrzała na mnie nieśmiało.

– Oczywiście. Będzie mi bardzo miło – odparłam wzruszona.

Po tej rozmowie się do siebie zbliżyłyśmy

Malwinka pomagała mi w zakupach, sprzątaniu, a nawet zabierała mnie do swoich rodziców na święta. Przyjmowali mnie bardzo serdecznie, jakbyśmy naprawdę byli rodziną. To właśnie wtedy postanowiłam, że nie będę brała od niej pieniędzy za pokój.

– Nie zgadzam się! Babcia ma swoje potrzeby, wydatki – zaprotestowała.

– Dziecko, o to się nie martw. Z głodu nie umrę. Mąż zabezpieczył mnie na starość – odparłam.

– Ale…

– Bez dyskusji. Jesteś przecież moją wnuczką. Jak kiedyś zostaniesz słynną lekarką, to mi się odwdzięczysz – ucięłam; cieszyłam się, że chociaż w ten sposób mogę pomóc dziewczynie.

Pół roku temu niespodziewanie zachorowałam na grypę. Byłam taka słaba, że nie mogłam sobie nawet zrobić herbaty. Malwinka opiekowała się mną z wielkim oddaniem, a mimo to czułam się coraz gorzej. W końcu trafiłam do szpitala. Lekarze nie ukrywali, że mój stan jest bardzo ciężki.

Kochanie, zadzwoń do mojej siostrzenicy, powiedz, gdzie jestem. Chciałabym jeszcze zobaczyć ją przed śmiercią – poprosiłam Malwinkę, gdy wpadła w odwiedziny.

– Co też babcia opowiada! Jaką śmiercią! Będzie babcia żyła sto lat albo nawet dłużej – oburzyła się.

– Może i tak. Ale na wszelki wpadek zadzwoń, dobrze? – upierałam się.

Prawdę mówiąc, wtedy nie wierzyłam, że opuszczę szpital. Byłam pewna, że moje życie na tym świecie dobiega końca. No i chciałam się pożegnać z rodziną. Malwinka spełniła moją prośbę, Kasia pojawiła się następnego dnia. Sama, bo jak stwierdziła, nie chciała ciągać syna po szpitalach.

Nie wyglądała na zaniepokojoną

Raczej na podekscytowaną. Od razy wyczułam, że nie wpadła tylko po to, by dowiedzieć się o moje zdrowie. I rzeczywiście, kiedy usłyszała, że nie czuję się najlepiej, od razu przeszła do rzeczy.

– Przepraszam, że pytam, ale czy pozałatwiała ciocia wszystkie swoje sprawy? – zapytała.

– O jakie sprawy ci chodzi? – zdziwiłam się szczerze.

– Przede wszystkim o majątek. Mieszkanie, pieniądze na koncie, biżuterię i co tam ciocia jeszcze ma.

– A dlaczego pytasz?

– No cóż, nikt nie jest wieczny… Co prawda, jestem cioci najbliższą rodziną i według prawa wszystko dziedziczę, ale bez testamentu formalności potrwają wieki. Trzeba będzie oddać sprawę do sądu, udowadniać, że nie ma ciocia bliższych spadkobierców, czyli dzieci, wnuków. Same kłopoty. Może by więc ciocia skrobnęła coś teraz odręcznie. Nawet przyniosłam wzór. Papier i długopis też – zaczęła grzebać w torebce.

Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam wydusić z siebie nawet słowa. Dopiero po chwili odzyskałam głos.

– Nie martw się, Kasiu. Wszystko jest załatwione. Byłam u notariusza – rzuciłam.

– Naprawdę?

– Oczywiście. Po mojej śmierci dostaniesz to, co ci się należy. Możesz spać spokojnie – zapewniłam.

– Tak? To w takim razie w porządku – odetchnęła z ulgą.

Posiedziała jeszcze pięć minut, a potem sobie poszła. W szpitalu spędziłam jeszcze dwa tygodnie. Stosowałam się sumiennie do wszelkich zaleceń lekarzy, byle tylko jak najszybciej wrócić do zdrowia. Wizyta siostrzenicy uświadomiła mi bowiem, że nie mogę jeszcze pożegnać się z tym światem, że mam do załatwienia bardzo ważną sprawę. Skłamałam, mówiąc, że spisałam testament u notariusza. Nawet o tym nie pomyślałam. Tak, jak większość starszych ludzi, nie chciałam wywoływać wilka z lasu. Teraz jednak, nie bacząc na przesądy, musiałam to naprawić.

Gdy mnie wypisali, poszłam do kancelarii

– Chcę spisać testament. Taki, którego nie można podważyć ani obalić – powiedziałam.

– W porządku, przygotuję odpowiedni dokument. Kto będzie spadkobiercą? – zapytał notariusz.

– Moja przyszywana wnuczka, Malwina – przyznałam.

Spojrzał na mnie zdziwiony.

– Nie ma pani bliższej rodziny?

Mam. Ale tylko ona okazała mi serce. Chcę się jej za to odwdzięczyć.

– A wie o tym?

– Nie. I chcę, żeby tak zostało.

Gdy kilka dni później składałam podpis na dokumencie, czułam olbrzymią radość. Cieszyłam się, że dzięki mojemu mieszkaniu, pieniądzom, naprawdę wartościowa młoda kobieta będzie miała ułatwiony start w życiu. Od tamtej pory minęło kilka miesięcy. Mój stan zdrowia ostatnio się pogorszył. Nie wiem, czy to powikłania po grypie, czy coś innego. W każdym razie prawie nie wychodzę z domu, rzadko wstaję z łóżka. Malwinka znowu opiekuję się mną z oddaniem. Gotuje, sprząta, pilnuje, żebym brała leki. I jak dawniej ze mną rozmawia. Nie mam pojęcia, ile życia mi jeszcze zostało. Pewnie niewiele…

Nie zamierzam jednak błagać Boga, by jeszcze mnie do siebie nie wzywał. Jestem stara, zmęczona i z godnością pożegnam się z tym światem.

Babciu, o czym ty mówisz? Nie możesz odejść. Nie poradzę sobie bez ciebie – rozpłakała się.

– Nie martw się, dziecko, zawsze będę nad tobą czuwać – obiecałam.

A w duchu pomyślałam, że chciałabym zobaczyć jej minę, gdy po mojej śmierci dowie się, że odziedziczyła cały mój niemały majątek. I twarz troskliwej Kasi, gdy usłyszy, że zapisałam jej w spadku figę z makiem…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA