Melania miała brzoskwiniową cerę, duże zielonkawe oczy i smukłe dłonie. W naszej rodzinie, obfitującej w stare panny i pochylone wdowy, wyróżniała się zgrabną figurą i wdziękiem młodości. Obserwowałam, jak dorastała ta moja siostrzenica i zastanawiałam się, co z tego motyla wyrośnie. Zawsze snuli się za nią chłopcy, a ona ich tylko krytykowała. Żadnemu nie poświęciła uwagi.
Wszyscy w rodzinie byli zapracowani, widywaliśmy się więc zazwyczaj na uroczystościach rodzinnych. Podczas kolejnych ślubów, chrzcin i pogrzebów zwykle towarzyszył Meli jakiś chłopak, ale za każdym razem był to ktoś inny. Cztery lata temu podczas okolicznościowego obiadu wzięłam ją na stronę i zapytałam:
– Meluś, co u ciebie, czy jest w twoim życiu ktoś ważny?
– Nie ma, ciociu, same odpadki wokół... – wzruszyła ramionami.
Matka Meli, Marzena, wyjaśniła mi potem po cichu, że już nie może patrzeć, jak jej córka „usycha w panieństwie”.
– Nie rozumiem tego – mówiła mi wtedy Marzena. – Mela jest śliczna, mądra, wykształcona. Ma dobre serce. I ciągle nie może trafić na właściwego chłopaka. Jest już po trzydziestce. A przecież zegar biologiczny kobiety bije nieubłaganie. Kiedy zdecyduje się na dziecko? Przed czterdziestką? – westchnęła moja siostra.
Choć Marzence było ciężko na sercu, nie wtrącała się do życia córki. Mnie nie wypadało tym bardziej...
Prawie jej nie poznałam
Jakież więc było moje zdumienie, gdy kilka miesięcy później zobaczyłam Melę spacerującą w parku z może 3-letnim chłopczykiem. Była w kurtce i dżinsach, wiatr rozwiewał jej potargane włosy. Wyglądała całkiem inaczej niż na rodzinnych przyjęciach.
– Co to za maluch? – pomyślałam. – Chyba nie jej własny?
Przywitałyśmy się serdecznie.
– To jest Józio – powiedziała od razu, widząc moje zaskoczenie. – Wybraliśmy się na spacer do parku po dłuższej chorobie. Idziemy karmić kaczki.
– Pomagasz koleżance – zapytałam?
– Nie, koledze – roześmiała się. – Wojtek nie mógł wybrać się z synem na powietrze, więc zaproponowałam, że ja to zrobię.
– Ale przecież ty nie cierpisz spacerów – zauważyłam. – Mówiłaś zawsze, że to najnudniejsza rzecz na świecie, że nie wyobrażasz sobie, jak można dreptać z wózkiem po parku. Po prostu cię nie poznaję!
– Ja siebie też – odparła z uśmiechem.
To było w maju. Wyjechałam potem do pracy do Holandii. Przez ponad rok opiekowałam się starszą panią. Z rodziną utrzymywałam kontakt przez internet. Któregoś dnia zadzwoniła do mnie siostra.
– Nie masz pojęcia, co się u nas dzieje – krzyknęła na powitanie Marzena.
– Co takiego? Ktoś zachorował? – przestraszyłam się.
– Nie, nie! Chodzi o Melę! – mówiła moja siostra. – Ona jest w ciąży!
– Co ty mówisz? – zatkało mnie. – To chyba dobrze... – oprzytomniałam po chwili.
– Martwię się o nią – wyznała Marzena. – Związała się z młodym lekarzem. Jego żona dwa lata temu zmarła na raka i osierociła synka. Mela mówi, że wszystko się ułoży, ale ja nie śpię po nocach...
Starałam się pocieszyć siostrę. Obiecałam, że zadzwonię do Meli.
Miała dosyć takiego życia
Zrobiłam to kilka dni później.
– Dziewczyno, co ty robisz najlepszego? Mama jest przerażona – zaczęłam prosto z mostu.
– Ciociu, ja wiem, że mama się martwi, jednak wierzę, że wszystko się ułoży – spokojnie odparła Mela. – W moim życiu wszystko się zmieniło i chciałabym, żebyś właściwie oceniła te zmiany. Od kilku lat żyłam w pustce. Miałam świetną pracę w agencji, zarabiałam dobrze, imprezowałam, ale też czułam, że wokół mnie dzieje się coraz mniej ważnych rzeczy. Koleżanki wychodziły za mąż, rodziły dzieci, już nie miały dla mnie czasu, świetni chłopcy gdzieś poznikali. Pojawiło się trochę gości „z odzysku”. Ci albo sporo pili, albo sięgali po narkotyki, albo lubili jedno i drugie. Wolałam samotność.
Wojtek przyszedł załatwić w ich agencji jakąś sprawę dla firmy medycznej, w której dorabia. Rozmawiali krótko, miał wróci za kilka dni. Jednak wtedy Mela była akurat chora. Zdziwiła się, gdy dwa tygodnie później pojawił się znowu. Potem jej powiedział, że wtedy musiał z kimś pogadać, a miał wrażenie, że ona go wysłucha. I tak to się zaczęło... Później poznała małego Józia.
– Ale ty zawsze byłaś ostrożna. A tu od razu ciąża – wtrąciłam.
– Nie tak od razu, ciociu – uśmiechnęła się Mela. – Jasne, że bałam się tej nowej dla wszystkich sytuacji. Zastanawiałam się, jak zareagują teściowie Wojtka, którzy nadal pomagają mu w opiece nad Józiem. Co powiedzą, gdy w rodzinie pojawi się macocha? Okropne słowo! I nowe dziecko? Czy nie będę dla nich intruzem w dawnym domu ich córki? – mówiła Mela. – Ale bardzo mile mnie zaskoczyli. Powiedzieli, że zięć jest teraz dla nich jak syn, że był dla ich Agnieszki najlepszym towarzyszem i w życiu, i w chorobie. I że pragną jego szczęścia.
– No proszę... – mruknęłam.
– Wiem, że to brzmi jak frazy z ckliwego romansu, ale tak właśnie było. Myślę, że oni bardzo kochali córkę i tę miłość przelali na tych, co po niej pozostali. Powiedzieli mi po prostu: „Mamy nadzieję, że będziecie szczęśliwi”. Wkrótce bierzemy z Wojtkiem ślub.
W kilka miesięcy później, po moim powrocie z Holandii spotkałyśmy się z Melanią w Parku Ujazdowskim. Moja siostrzenica pchała głęboki wózek po zaśnieżonej alejce. Leżała w nim opatulona mała dziewczynka o imieniu Celinka. Z boku wózka kroczył niezwykle dumny ze swojej siostrzyczki Józio.
– Witaj, ciociu! – uścisnęła mnie Mela. – I pomyśleć, że kiedyś spacery wydawały mi się takie nudne – przypominała mi z uśmiechem. – Teraz, razem z moimi dziećmi, bardzo je doceniam.
– Cieszę się, że zmieniłaś zdanie, córciu – szepnęłam.
Czytaj także:
„Sąsiad po śmierci żony codziennie miał inną kobietę. Udawał majętnego wdowca, więc leciały do niego jak ćmy do światła”
„Mam męża i kilku kochanków. O każdego z nich jestem zazdrosna. Jestem ich panią, więc muszą mi być wierni”
„Zaszłam w ciążę i Maciek wpadł w szał. Chciał zmusić mnie do aborcji i krzyczał, że nie pisał się na bycie tatusiem”