Byłam zdumiona, że Irena kupuje mężowi zegarek na gwiazdkę. To był drogi prezent. Za tyle, co ona wydała na jeden prezent, ja potrafiłam urządzić całe święta! Jeszcze większy wstrząs przeżyłam w sklepie z markowym obuwiem, gdy siostra przytachała do kasy pudełko z bardzo drogimi sportowymi butami dla syna. Potem kazała mi iść coś zjeść, ponieważ zamierzała kupić niespodziankę dla mnie.
– Irena, ale nic drogiego! – zastrzegłam. – Dosłownie coś do pięćdziesięciu złotych. Może być książka albo szalik. Nic więcej! – prosiłam.
– Kochana, nie przejmuj się, ja mam pieniądze – roześmiała się. – Całe trzy tysiące! Nie ma co sobie żałować, Boże Narodzenie jest raz w roku!
Zdziwiłam się. Oboje ze szwagrem byli emerytami i z tego, co wiedziałam, ledwie im starczało na pokrycie comiesięcznych opłat. Latem siostra prosiła o drobną pożyczkę, ponieważ zepsuła im się kosiarka, jesienią na prywatny zabieg medyczny dla Bogdana. A teraz Irena nagle szastała tysiącami?
– Wzięłam pożyczkę – wyjaśniła, najwyraźniej dumna z siebie. – No wiesz, kredyt gotówkowy. Niskie oprocentowanie, oddamy niewiele więcej niż dostaliśmy w wygodnych ratach rozłożonych na dwanaście miesięcy. No, idź już, chyba mam na oku coś dla ciebie!
– Ale tylko książkę albo szalik! – krzyknęłam jeszcze za nią i poszłam kupić sobie najtańszą kawę.
Starałam się nie jadać w barach i restauracjach, bo to drogo wychodzi. Wystarczyło poczekać dwie godzinki i mogłam smacznie i tanio zjeść coś w domu.
Normalnie jak dzieci w sklepie z zabawkami
Następnego dnia pojechaliśmy całą czwórką do supermarketu. Bogdan i Marek pchali wózek sklepowy, Irena wrzucała do niego, co tylko przyszło jej do głowy, a ja usiłowałam jakoś ograniczyć to szaleństwo.
– Hej, po co nam tyle kostek masła? – mitygowałam ją. – Co zamierzasz upiec? Powiedz, to ci przeliczę, ile dokładnie potrzeba. I czemu wzięłaś pakowane rodzynki najdroższej firmy? Zobacz, te luzem są dwa razy tańsze. Nie musimy chyba też brać akurat tych śledzi. Te z beczki wychodzą dużo taniej, a śmietanę i cebulkę dodamy same…
– Rany, ciotka, ale ty marudzisz. Święta są, co nie? Trzeba czasem pożyć! – zarechotał Mareczek, wrzucając do wózka trzy opakowania wędzonego łososia. Miałam ochotę zapytać, kto będzie jadł łososia, skoro mamy śledzie i karpia, ale się powstrzymałam.
Irenie też nie podobało się, że narzekam. Zachowywała się jak dziecko w sklepie z zabawkami. Brała wszystko, co jej się spodobało, chociaż gołym okiem było widać, że tego nie przejemy, a większość produktów się przeterminuje, zanim je otworzymy. Na koniec panowie poszli ładować nasze zakupy do samochodu, a Irena uparła się, żebyśmy pooglądały stoiska poustawiane za kasami w ramach jarmarku świątecznego. Były na nich ręcznie malowane bombki, wyroby cukiernicze i inne rzeczy, które normalnie kosztowały o połowę mniej.
– Patrz, jaki piękny obrus – zachwyciła się zupełnie normalnym, białym obrusem w absurdalnej cenie.
– Przecież masz trzy białe obrusy – przypomniałam jej.
– Wandziu, ale takiego z gwiazdkami to jeszcze nie mam – uparła się i oczywiście go kupiła.
Raty są zawsze niewygodne
W końcu uznałam, że edukacja finansowa starszej siostry to nie mój obowiązek. Ja zostałam wdową, kiedy moje dzieci były jeszcze małe i musiałam jakoś sobie poradzić. Nauczyłam się oszczędności i rozsądnego zarządzania pieniędzmi. Moje dzieci wzięły ze mnie przykład i dzięki temu każde z nich było już na swoim. Irena i Bogdan mieli zupełnie inne życie. A wiadomo: ich życie, ich sprawa.
Święta rzeczywiście były w tym domu na bogato. Wszystkiego było dużo. Nie, bardziej trafne byłoby określenie: dużo za dużo. Ja od lat jadałam skromnie. Kiedy pozwoliłam sobie na paczkę wędzonego łososia, to wszyscy delektowaliśmy się nim na ładnie przybranych kanapkach, podczas wspólnej kolacji, mając świadomość, że taki luksus nie zdarza się codziennie.
Byłam w szoku, kiedy zobaczyłam jak Mareczek pochłania całe opakowanie na stojąco, nawet na tego łososia nie patrząc. To samo było z colą. Dla moich dzieci to był rarytas, kupowałam ją im w nagrodę albo na specjalne okazje. Nawet nie sądziłam, że ludzie codziennie mogą ją pić litrami! Już na etapie przygotowań wiedziałam, że co najmniej połowa z tego jedzenia się zmarnuje. Sałatki z majonezem starczyłoby chyba dla oddziału wojska, a nas było czworo.
Karpia Bogdan nasmażył jak dla tuzina ludzi, a ciast Irena upiekła siedem. Dosłownie siedem! I kto niby miał to potem jeść? Przykro mi było na to patrzeć i jeszcze przykrzej myśleć, że szwagrostwo będą musieli spłacać te zbytki przez cały kolejny rok.
Niekomfortowo czułam się, kiedy przyszło do rozdawania prezentów. Ja miałam dla każdego coś drobnego, w końcu gwiazdka to nie urodziny ani żaden jubileusz. Chodzi o pamięć, a nie o cenę podarunku, prawda? Książki ode mnie dla chłopaków i ozdobne łyżeczki dla Ireny wyglądały żałośnie przy wypasionym zegarku, markowych butach i srebrnej bransoletce dla mnie.
– Kochana, w ogóle się tym nie przejmuj! – powiedziała siostra, przymierzając skórzaną torebkę otrzymaną od męża. – Mówiłam ci, że mam pieniądze na święta!
– Ale, Irenka, to nie są tak naprawdę twoje pieniądze, wiesz o tym, prawda? – nie chciałam, żeby to zabrzmiało protekcjonalnie, ale martwiła mnie niefrasobliwość siostry. – Będziesz musiała je oddać i jeszcze dołożyć odsetki.
– No ale mam na to cały rok, mówiłam ci. Bank rozłożył nam całość na wygodne raty – powtórzyła, cytując reklamę, którą widziałam w telewizji.
Usiłowałam jej wytłumaczyć, że nie ma czegoś takiego jak „wygodne raty”. Raty zawsze są niewygodne, bo trzeba z pensji czy emerytury oddać kilka stówek. I to co miesiąc. W tym momencie Irena się zdenerwowała, że traktuję ją jak idiotkę, ponieważ ona przecież świetnie zdaje sobie z tego sprawę. Dałam więc siostrze spokój. W końcu to jej sprawa.
To nie jest prosta ani miła nauka
Nie zostałam u nich do sylwestra, po prostu nie miałam po co. Mareczek odwiózł mnie do domu z czterema wielkimi siatami wałówki, które Irena wcisnęła mi w ostatniej chwili, gdy już wychodziłam. Nie chciałam ich, bo wiedziałam, że w życiu tego nie przejem i większość się zepsuje, ale Irena się uparła.
Trzy z otrzymanych od Ireny toreb zaniosłam do „Siostry Marty”, czyli kuchni dla bezdomnych.
Irena odezwała się na początku lutego. Marek zaliczył stłuczkę i poszedł mu reflektor. Teraz nie miał z czego opłacić naprawy, ani siostra, ani szwagier nie mieli pieniędzy.
– Wiesz, dalibyśmy mu, ale spłacamy ten kredyt gotówkowy – westchnęła siostra.
– No tak – przytaknęłam. – A on nie ma jakichś pieniędzy? Oszczędności na takie sytuacje czy coś?
– Ech, on zawsze wydaje wszystko, co zarobi. To co? Pożyczysz nam te pięćset złotych? – zapytała.
Pożyczyłam. Wiedziałam, że oddadzą. Wiedziałam też, że najprawdopodobniej Mareczek nigdy nie wyprowadzi się od rodziców. Nie wiem, co by musiało się stać, żeby nagle nauczył się oszczędzać.
Żal mi siostry i szwagra, których bank łupi teraz wcale nie tak wygodnymi ratami. Ale naprawdę niewiele mogę zrobić. Oszczędzania trzeba się nauczyć i wcale nie jest to łatwa ani przyjemna lekcja. Nie każdy ma na nią ochotę. I co poradzić?
Czytaj także:
„W święta urabiałam się po łokcie i nikt mnie nie doceniał. Teściowa pastwiła się nade mną nawet przy wigilijnym stole”
„W święta nie jeżdżę po ciotkach i nie udaję, że mam ochotę na spotkania rodzinne. Siedzę w piżamie i oglądam filmy”
„W święta zawsze wszystko jest na mojej głowie. Marzy mi się Wigilia w swoim domu, w ciszy i samotności”