Siostra i ja pochodzimy z oszczędnej rodziny. Rodzice nigdy nie byli skąpcami, ale starali się nauczyć nas, że wydatki planuje się rozważnie. Wpajali nam, że trzeba trzeźwo oceniać, na co nas stać; że nie wolno żyć na kredyt ani beztrosko się zadłużać, bo mogą być kłopoty ze spłatą. Ja z tych lekcji wciągnąłem wnioski. Wydawało się, że moja młodsza siostra też, ale... to trwało tylko do czasu, gdy poznała szwagra.
Zaczęło się, oczywiście, od wielkiej miłości. Uczucie eksplodowało. Nie dziwiłem się Lilce, bo Mikołaj to przystojny i interesujący facet. Zabawny, inteligentny, sympatyczny, otwarty. Ale przy okazji też trochę rozpieszczony. Jak to jedynak. Był oczkiem w głowie rodziców. Wychowywali go jak królewicza. Miał zawsze to, co najlepsze, niczego mu nie odmawiali.
Z jego opowieści wynikało, że gdy my z siostrą musieliśmy pracować na kieszonkowe przy letnim zbiorze truskawek, on jeździł na wycieczki zagraniczne. Miał zawsze najlepsze ciuchy i rodzice bardzo szybko kupili mu samochód. Żadne tam luksusowe auto, dość stary wóz, ale i tak mało kto z moich znajomych w wieku dziewiętnastu lat dostał od swoich rodziców taki prezent.
Szwagier opowiadał o tych podarunkach od rodziców z wielką swobodą. I w ogóle go nie krępowało, że nadal wspierają go nie tylko prezentami, lecz także comiesięcznym kieszonkowym. Kiedy poznał moją siostrę, miał już dwadzieścia trzy lata, a mama z tatą ciągle mu pomagali, bo w żadnej pracy nie potrafił na dłużej zagrzać miejsca.
Skąd niby wezmą na to pieniądze?
– Chodź, Szymku, na browara! – zachęcał mnie prawie w każdy weekend.
Zwykle odmawiałem, bo on musiał pić piwo w mieście, w barze. Domowe popijanie uważał za obciach. No, a ja pieniędzy na cotygodniowe wizyty w pubie nie miałem.
– No co ty, brat? Nie pękaj. O kasę się nie martw. Ojciec mnie dofinansował – naciskał.
– Nie, nie Mikołaj. Ja dzisiaj zostaję z żoną w domu. Ty też powinieneś raczej posiedzieć z Lilką – odpowiadałem.
– Lila idzie ze mną. Kupiłem jej wystrzałowe nowe kozaki, to na bank będzie chciała się po rynku przespacerować, żeby je wszyscy zobaczyli! – śmiał się do słuchawki.
Kochał moją siostrę i dbał o nią. Nie był też podrywaczem czy hulaką. Ciągle okazywał Lilce przywiązanie, na przykład kupując jej drogie ciuchy. Podejrzewałem, że te prezenty finansuje w dużej mierze z pieniędzy od rodziców. Dziwiło mnie, że siostra przyjmowała je z zadowoleniem i zdawała się nie widzieć problemu. Nasi rodzice próbowali z nią rozmawiać, ale nic to nie dało. Broniła się, że są oboje jeszcze młodzi i chcą poszaleć, że potem się ustatkują i zaczną liczyć pieniądze.
– Kiedy potem? Kiedy potem? – pytała złośliwie mama.
– Jak to kiedy? Po ślubie! – odpowiadała siostra niezmiennie.
No i rzeczywiście, wkrótce się pobrali i troszkę spoważnieli. Rzadziej wychodzili na miasto, Lila nie tak często chwaliła się mojej żonie nowymi ciuchami, a Mikołaj w końcu miał stałą pracę. Co prawda, załatwił mu ją ojciec, ale wyglądało na to, że szwagier zostanie w niej na dłużej. Okazało się też, że mają poważne plany budowlane. Rodzice Mikołaja dali im w prezencie ślubnym działkę za miastem. Jak usłyszałem, że ta dwójka będzie się budować, to o mało nie spadłem z fotela.
– Mówicie poważnie!? – upewniałem się, czy dobrze słyszę.
– Jasne. Świetnie, co? Będę miała swój dom! – moja siostra klaskała w dłonie ze szczęścia jak jakaś nastolatka, a Mikołaj siedział obok i pękał z dumy.
– No świetnie, świetnie... Tylko czy wy macie pieniądze na budowę?
– Mamy. Odłożyliśmy z weselnych trochę. Pomoc obiecali też rodzice Mikołaja i jego ciocia… – szczebiotała.
– Ciocia..? – otworzyłem szeroko oczy.
– No, tak. Siostra jego babci. Ta, co całe życie mieszkała w Stanach, a teraz wróciła na starość. Wiesz która… Ale tak w ogóle to Mikołaj mówi, że ta budowa nie będzie dużo kosztować, bo działkę już mamy. Prawda, Mikołaj? – szturchnęła męża, a on tylko majestatycznie kiwnął głową, jakby spał na kasie.
– Lila, dom to zawsze duże pieniądze! – uniosłem się, bo skoczyło mi ciśnienie, ale żona w porę kopnęła mnie pod stołem w kostkę i się uspokoiłem. Do końca wieczoru słuchaliśmy więc o ich planach mieszkaniowych.
Planach, które wydawały mi się zupełnie absurdalne. Wiedziałem, że budowa i posiadanie domu to przyjemności dla ludzi dość zamożnych, a nie dla „bidy” z oszczędnego domu oraz jej męża – wesołka z kieszonkowym od rodziców większym niż pensja. No i wkrótce się okazało, że miałem rację.
Puszył się, jakby sam na to zarobił
Mikołaj źle oszacował wydatki i do uzyskania stanu surowego zabrakło im pięćdziesięciu tysięcy złotych. Skończyły się pieniądze z wesela, a rodzice Mikołaja w końcu doszli do granicy swoich możliwości. Nie mieli już z czego dofinansowywać syna. Wtedy właśnie zaczęła się ta cała heca. Czyli poważne podchody do cioci.
Mikołaj może i jest rozpieszczony, może też leniwy, ale nie w ciemię bity. Wiedział, że ciocia to jego jedyna szansa na pchnięcie budowy do przodu, bo pieniędzy miała w bród. Przed kilkoma laty zmarł jej w Stanach mąż i po długiej emigracji wróciła do domu, do kraju. Tutaj kupiła sobie małe mieszkanie w sąsiedztwie rodziców Mikołaja i planowała dożyć do końca swoich dni. Nie miała dzieci, więc i ona wspierała go co jakiś czas pewnymi sumkami. Tym razem chodziło jednak o znacznie większy zastrzyk gotówki.
Cały miesiąc Mikołaj regularnie dzwonił do ciotki, że jest w hipermarkecie i chętnie zrobi jej zakupy. Lilka piekła jej ciasta, przychodziła też pomagać cioci przy sprzątaniu. A Mikołaj gorliwie naprawiał wszystkie usterki. Gdy szwagier mi opowiedział, że zapłacił nawet raz, i to słono, za wizytę fachowca, zdziwiłem się bezgranicznie:
– Co ty, chłopie? Nie masz kasy na skończenie własnego domu, a szastasz pieniędzmi na naprawy w mieszkaniu ciotki?
– To nie jest zwykły wydatek. To inwestycja – mimo problemów Mikołaj był ciągle z siebie zadowolony. I cyniczny.
– Myślisz, że ci się zwróci?
– Na pewno, zobaczysz!
I miał rację. Ciocia dała na skończenie ścian i na dach dokładnie tyle, ile zabrakło.
Budowla rosła, Mikołaj chodził dumny jak paw, jakby sam na nią zarobił, a Lilka szczebiotała tylko o tym, jak pięknie urządzi ich nowy domek. Nie pytałem za co, bo wiedziałem, że żona zaraz kopnie mnie pod stołem w kostkę. Zresztą, nie pytałem też dlatego, że po trosze już się domyślałem. Właściwie to byłem pewny, że w pomoc znów zaangażują się rodzice Mikołaja i że po raz kolejny potrzebne będzie wsparcie cioci. I miałem rację.
Teściowie Lilki uzbierali trochę pieniędzy i włożyli wszystko w wykończenie domu, a ciocia po kolejnych tygodniach uprzejmości, jakie niestrudzenie świadczył jej Mikołaj, znów przeznaczyła sporą sumę na ten sam cel. Tym razem jednak ani moja siostra, ani jej mąż nie puścili pary z ust, jaka to była kwota. Wszyscy się jednak domyślaliśmy, że pokaźna, bo niebawem wszyscy razem spotkaliśmy się na parapetówce w ich nowym domu.
Właśnie na tej imprezie pierwszy raz zobaczyłem tę jego ciocię – była bardzo sympatyczną, trochę schorowaną starszą panią. Lilka oprowadzała mamy i ciocię po pokojach, a Mikołaj częstował drogim alkoholem. Tyko dlatego jakoś znosiłem tę jego pewną siebie, wielkopańską minę. Pękał z dumy, jakby postawił dom nie dość, że za swoje pieniądze, to jeszcze własnymi rękoma.
Potem usiedliśmy do stołu i zaczęliśmy jeść. Nie zdążyliśmy jednak skończyć pierwszych porcji, a ciocia wstała, wzięła do ręki lampkę wina i zrobiła poważną minę. A po chwili wygłosiła toast, po którym wszyscy dosłownie osłupieli.
Tego się nie spodziewali...
– Kochani – z lekkim, nieco śmiesznym amerykańskim akcentem zwróciła się do Mikołaja i Lilki, którzy aż tryskali radością. – Bardzo się cieszę, że udało wam się skończyć tę budowę i że nareszcie macie swoje gniazdko. Mam nadzieje, że będziecie tu szczęśliwi i już niedługo ten dom zapełni się dziećmi – towarzystwo się uśmiechnęło, a Lilkę oblał rumieniec. – Cieszy mnie też to, że mogłam wam trochę pomóc…
– Nie trochę, tylko bardzo! – zaprotestowała gorliwie moja siostra.
– Może i tak, ale komu mam pomagać, jeśli nie wam? Przecież wy jesteście moją jedyną rodziną. Dlatego myślę sobie, że skoro już wybudowaliśmy ten dom wspólnymi siłami, to i dla mnie znajdzie się w nim kawałek miejsca na starość, jak już Bóg odbierze mi siły… Za to wypiję. Zdrowie!
Ciocia podniosła kieliszek i wzięła spory łyk, ale nikt nie poszedł w jej ślady. Wszyscy siedzieli jak zamurowani. Nikt nie spodziewał się takiego toastu, a szczególnie Mikołaj i Lilka. Ja też byłem trochę zaskoczony, ale bardziej rozbawiony. Na początku, jak spojrzałem na te dwójkę, to myślałem, że parsknę śmiechem – mieli takie miny, jakby ktoś właśnie powiedział im, że zbudowali ten dom na bagnach. Ale szybko się opanowałem, nie chcąc wywołać skandalu. Oni zresztą, też. Wypili to, co mieli w kieliszkach, i szybko zmienili temat na bezpieczniejszy.
Skończyła się impreza, mijały kolejne tygodnie, miesiące, i wszyscy zapomnieli o toaście cioci. Jego wspomnienie wróciło jednak, kiedy pogorszył się stan jej zdrowia. Ciocia trafiła do szpitala i wtedy okazało się, że od dawna wiedziała o swoich problemach z krążeniem. Tym samym dla wszystkich stało się jasne, że kiedy dawała pieniądze na budowę, zdawała sobie sprawę, że opieki będzie potrzebowała już niedługo. Mikołaj i Lilka byli wściekli. Co więcej, uważali, że ciocia ich oszukała.
– Ale nam numer wywinęła, co? – Mikołaj szukał potwierdzenia swoich słów w moich oczach.
Jednak ja wcale nie widziałem ich sytuacji w taki sposób. Dla mnie oni ciągle byli dłużnikami ciotki. Niezależnie od motywów, które nią kierowały, kiedy pożyczała im pieniądze, to oboje byli jej po prostu winni tę opiekę. Opiekę albo... zwrot gotówki.
– Oddaj jej pieniądze, to sprawa będzie jasna. Nic nie będziesz jej dłużny.
– Łatwo powiedzieć: oddaj! Z czego?
– A to, przepraszam, już twoja sprawa. Ja w każdym razie długów nie mam – nie zamierzałem się z nim dłużej cackać.
– Ja też nie mam długów. Ciotka nam te pieniądze dała! – bronił się.
– Co nie zmienia faktu, że jesteś jej coś winien. Tak życiowo. No przykro mi, ale taka jest prawda. Być może dla was niewygodna.
Skończyło się wielką awanturą
Po tej rozmowie Mikołaj długo się do mnie nie odzywał. O tym, co działo się dalej w ich relacji z ciotką, dowiadywałem się od moich rodziców, którym o wszystkim opowiadała Lilka. Otóż ciocia wyszła po dwóch tygodniach ze szpitala, ale w takim stanie, że nie mogła już dłużej mieszkać sama. Mikołaj i Lilka nie poczuwali się jednak do opieki nad nią, więc na trochę ciocia trafiła do rodziców szwagra. Ale to już byli starsi ludzie i po miesiącu opieki nad ciotką skapitulowali.
Przekonywali Mikołaja, żeby wziął ciocię do siebie, lecz on szedł w zaparte i twierdził, że ciotka perfidnie zastawiła na nich pułapkę, więc nie mają wobec niej żadnych zobowiązań. Wtedy ciocia wróciła do siebie i wynajęła sobie fachową opiekę na całą dobę.
Lilka i Mikołaj już myśleli, że im się upiekło, czyli ciotka zrozumiała ich racje i da im spokój, jednak bardzo się mylili. Okazało się, że lata spędzone w Ameryce nauczyły ją twardego podejścia do życia. Zażądała od nich zwrotu pieniędzy. Mikołaj nie miał zamiaru tego zrobić. Zresztą, nawet gdyby zmiękł i postanowił zwrócić jej te kilkadziesiąt tysięcy złotych, to zwyczajnie ich nie miał.
Starsza pani nie zamierzała jednak odpuścić i w końcu zgłosiła sprawę na policję. Kiedy Mikołaj dostał wezwanie na komendę w celu złożenia wyjaśnień, rozpętała się awantura, jakiej w tej rodzinie chyba nigdy wcześniej nie było. Powtórka nastąpiła zaraz po tym, kiedy odezwał się do niego urząd skarbowy, do którego ciotka też doniosła o pożyczce. Jej nie zależało – przecież było ją stać na zapłacenie nawet sporej kary. W przeciwieństwie do Mikołaja i Lilki...
Wygląda na to, że sprawa rzeczywiście skończy się spłatą długu i karą skarbową. Moi rodzice z ciężkim sercem opowiadali mi, że była u nich niedawno Lilka i płakała, że będą musieli sprzedać dom, aby w ten sposób spłacić ciotkę i skarbówkę. Mikołaj już planuje wrócić z nią do domu rodzinnego. Szkoda mi siostry, lecz z drugiej strony – cóż, ona płaci teraz za swoją głupotę...
Gdyby tylko na samym początku sprzedali tę działkę, dołożyli pieniądze z wesela i wzięli niewielki kredyt, mieliby dziś małe, przytulne mieszkanko. I w ogóle nie byłoby sprawy. Mogli też okazać trochę serca, wdzięczności i wziąć do siebie ciocię. Trudno to przyznać, jednak mają to, na co zasłużyli.
Czytaj także:
„Żyłem tylko pracą, prawie nie widywałem żony i dzieci. Ela straszyła, że pewnego dnia odejdzie, ale jej nie wierzyłem”
„Kocham swoją córkę, lecz wolę spędzić starość w domu opieki. Ciągła musztra i pretensje, wpędzą mnie do grobu”
„Nigdy nie miałem dobrego kontaktu z synem. Tylko matka z nim rozmawiała, faceci nie umieją się zajmować takimi rzeczami”