W głowie coś mi stukało, szybki, ostry dźwięk budził mnie z pooperacyjnego letargu. Jakby ktoś uderzał czymś metalowym w szklaną taflę. Powoli otworzyłem oczy.
– Tato, już po wszystkim – zobaczyłem nad sobą twarze Renaty i Szymka, moich dzieci.
– Hej, tatku, wybudziłeś się nareszcie – uśmiechnęła się córka.
– Pić… – szepnąłem.
– Jeszcze nie można, zwilżę ci wargi gazikiem – powiedział syn i poczułem na ustach upragnioną wilgoć.
I znowu usłyszałem to stukanie. Tup, stuk, tup, stuk… Z trudem odwróciłem głowę w stronę, skąd dochodziło. Zobaczyłem kobietę pochyloną nad szczupłym, starszym od niej, jak mi się wydawało mężczyzną, leżącym na sąsiednim łóżku. Zdjęła z poręczy ręcznik i szybkim krokiem poszła do łazienki. To jej obcasy tak stukały, głośno, rytmicznie, odbijając się echem w mojej głowie.
– Gdzie mama? – spytałem.
– Była z nami przez cały zabieg, ale musiała wracać do firmy, wiesz, że mają kontrolę – odparła Renata. – Ale lekarz jej powiedział, że wszystko w porządku, że się udało, więc mogła się uspokoić, tak jak i my – dodał Szymek z ulgą w głosie. – Kilka dni i wrócisz do domu, tato.
Poczułem, że znów ogarnia mnie senność. Ostatkiem świadomości pomyślałem jeszcze, że dla Hanki zawsze była ważniejsza praca, kontrole, bilanse – tylko nie ja! Nawet w takim momencie, gdy byłem na granicy śmierci, gdy przeszedłem poważny zabieg ratujący mi życie, ona nie mogła poczekać do momentu, kiedy się obudzę. A jakbym się nie wybudził? Nawet w tych ostatnich chwilach nie byłoby przy mnie mojej żony.
Facet miał wielkie szczęście...
I gdy wróciła mi już świadomość na dobre, pod sam wieczór, naszła mnie na nią złość. Dlaczego nie przyszła do szpitala, zobaczyć, co ze mną? A tamta kobieta, pewnie żona mężczyzny leżącego na sąsiednim łóżku, wciąż przy nim była. Akurat karmiła go zupą, cierpliwie wsuwała mu do ust łyżkę za łyżką. Widziałem, jak facet kręcił głową, coś tam pomrukując, bo miał problemy z mówieniem, odpychał jej rękę dłonią, a ona nie dawała za wygraną.
– No, Karol, wiesz przecież, że musisz jeść, więc otwórz usta – mówiła spokojnie jak do dziecka. – No, powiedz aaa… Proszę cię, to bulion, na prawdziwej kurze z bazaru…
Facet coś mruknął, jęknął, a ona dalej go przekonywała:
– Ugotowałam dla ciebie specjalnie, nabierzesz po nim siły, zobaczysz… No jeszcze jedną łyżkę, kluseczki lane ci zrobiłam, przecież lubisz.
Westchnąłem w duchu – cóż to za troskliwa żona musiała być z tej kobiety, facet naprawdę miał szczęście. I gdy po chwili w mojej głowie znowu odbiły się świdrującym echem jej stukające głośno po posadzce obcasy, nie poczułem już do niej niechęci. A niech tam sobie drepcze i stuka tymi szpilkami, kręcąc się przez cały dzień przy mężu, taka żona to skarb prawdziwy! Nie to co moja, dla której bardziej liczy się firma niż własny, prawie umierający mąż.
– Może panu coś podać? – spytała kobieta, gdy wróciła z łazienki. – Bo ja za chwilę muszę już iść.
– Dziękuję, dość się pani natrudzi przy mężu – uśmiechnąłem się do niej. – A ja dzisiaj to jeszcze ani pić, ani jeść nie mogę…
– No tak, tak – odparła od niechcenia, jakby myślami była gdzieś daleko. – To Karolku, ty sobie śpij już, ja muszę lecieć, a jutro przed południem przyjdę. Co ci przynieść?
Mężczyzna nic się nie odezwał, ale kątem oka zauważyłem, że pokręcił głową, przymknął oczy, wydawał się bardzo zmęczony. Chyba musiał być poważnie chory, jedno spojrzenie na niego wystarczyło, żeby się zorientować, że nie czuje się dobrze. Był blady, z oczami podpuchniętymi. Jego żona, zadbana, elegancka kobieta, wyglądała przy nim jakby przyszła z zupełnie innego świata.
W tym momencie otworzyły się drzwi i ku swojemu zdziwieniu zobaczyłem w nich Hankę. Wyraźnie zmachana, oddychała ciężko, jakby biegła. Szybko podeszła do mojego łóżka, nachyliła się, pocałowała mnie w policzek. W jej oczach zabłysły łzy.
Miałem żal, że nie było jej przy mnie
– Jak to dobrze, że już po wszystkim – głos się jej załamał. – Tak się o ciebie martwiłam, operacja trwała cztery godziny! Ale rozmawiałam z chirurgiem, wszystko jest dobrze – mówiła, wyjmując z torby plastikowe pojemniki. – Jutro już będziesz mógł zjeść śniadanie, to przyniosłam ci twarożek, trochę szynki, grahamki, włożę je do lodówki na korytarzu.
– Nie mogłaś przyjść wcześniej? – zapytałem. – Inne żony bardziej troszczą się o chorych mężów.
– Bodziu, przecież wiesz, że mamy kontrolę, musiałam wracać do firmy, jak tylko skończył się zabieg. Do tej pory tam ślęczałam, nie miej mi za złe – powiedziała. – Prosto z pracy idę, chciałam ci przynieść na jutro coś do zjedzenia, z obiadem przyjdzie Renatka…
– Dla ciebie tylko firma się liczy, ja tu mogłem ze sto razy nogi wyciągnąć! – parsknąłem ze złością. – Wiesz, że po zabiegu mogłem dostać wylewu, mogło mnie sparaliżować – zacząłem się użalać nad sobą.
– Dzwoniłam do szpitala jeszcze nawet godzinę temu, powiedzieli mi, że już dobrze, że odpoczywasz. Po co tu miałam siedzieć, skoro spałeś…
Jednak miałem do Hanki żal, że nie było jej przy mnie. Mogła przecież wziąć kilka dni urlopu, żeby się mną opiekować, tak jak to zrobiła pani Magda, żona mojego sąsiada. Nazajutrz była u niego już przed południem, uśmiechnięta, pachnąca, elegancka i oczywiście w szpilkach. Ale to mi nie przeszkadzało, naprawdę podziwiałem tę kobietę, jej cierpliwość, dbałość o męża, z podziwem patrzyłem, jak go karmiła, przecierała co chwilę zroszone potem czoło, jak pilnowała, żeby pielęgniarki dość często zmieniały mu pampersy czy mierzyły ciśnienie. To był anioł nie kobieta i powiedziałem jej to.
– Wie pan, my już prawie trzydzieści lat jesteśmy razem – uśmiechnęła się. – I ślubowaliśmy sobie na dobre i na złe, to w chorobie też.
– No to chyba wyszła pani za mąż jako dziecko, bo nie wygląda pani na aż tak dorosłą – stwierdziłem, zerkając na jej męża, który wydawał się dużo starszy od niej.
– Och, dziękuję za miły komplement – twarz pani Magdy rozjaśniła się. – Ale mam już swoje lata, jestem tylko pięć lat młodsza od Karola… Skarbie – zwróciła się do męża – a co byś zjadł jutro, na co masz ochotę, może na rybkę dla odmiany?
Mój sąsiad tylko pokręcił głową, widać było mu wszystko jedno, co żona przyniesie. Nie mógł jeść, z trudem udawało się pani Magdzie wmusić w niego kilka kęsów. Ciekawy byłem, co moja Hanka by zrobiła, gdybym tak grymasił. Pewnie machnęłaby ręką i powiedziała, że jak będę głodny, to zjem. I wróciłaby do tych swoich bilansów i audytów!
Przez kilka kolejnych dni pani Magda przychodziła do męża dwa razy dziennie, karmiła go, czytała mu gazety, pomagała przy toalecie, a późnym popołudniem z pomocą pielęgniarki układała go do snu, na lewym boku, bo tylko w takiej pozycji mógł przetrwać noc. Moja żona wpadała wieczorem na chwilę, przynosiła jedzenie, książki, ręczniki i piżamę na zmianę, coś tam opowiedziała, tłumiąc ziewanie. Ja sam, widząc, że ledwo się trzyma, proponowałem, żeby już poszła do domu i odpoczęła.
Zobaczyłem na jej twarzy dziwny grymas
Ale któregoś dnia nie wytrzymałem i wygarnąłem jej, że nic dla niej nie znaczę, że wcale o mnie nie dba, że mogłaby jednak wziąć wolne i co z niej w ogóle za żona. Żeby popatrzyła na panią Magdę, ona całymi dniami siedzi przy mężu, pielęgnuje go, bo przysięgała, że w zdrowiu i w chorobie… Ona jest prawdziwie dobrą żoną, nie to co Hanka.
– Czy tobie, Bogdan, na mózg się rzuciło? – Hanka popatrzyła na mnie zdumiona. – Jak ja mam wziąć wolne teraz, jak mamy na głowie audyt, przecież jestem szefem finansów, beze mnie niczego nie zrobią.
– Pani Magda jakoś mogła – rzuciłem obrażonym tonem.
– Bo ona pracuje w hipermarkecie, bez niej sklep się nie zawali – fuknęła półgłosem. – Poza tym jej mąż jest leżący, a ty już na chodzie, z terapeutką na spacery po korytarzu chodzisz, jeść co masz, czytać też, dzieci cię odwiedzają. Co ja bym miała przy tobie cały dzień robić? Przecież wpadam wieczorem, i to prosto z roboty, a ty mi jeszcze od złych żon wymyślasz – mówiła szybko, widziałem, że naprawdę się wkurzyła.
Dałem spokój, bo wiedziałem, że nic nie wskóram, zresztą, trochę racji to ona miała. Ale ja przecież byłem mężczyzną jej życia, ojcem jej dzieci, w końcu mężem ślubnym, też mi przysięgała na dobre i na złe, więc jakieś większe względy mi się należały.
Następnego dnia, przed południem jak zwykle przyszła do mnie pani Irenka, terapeutka, z którą odbywałem codzienne spacery po korytarzu, oczywiście wsparty na balkoniku.
Pani Magda siedziała przy mężu, na jej twarzy widziałem zmartwienie, była wyraźnie przybita. Jej męża czekał następny zabieg i właśnie miał dostać przed południem krew. Okazało się jednak, że są jakieś komplikacje z jej sprowadzeniem, miał dość rzadką grupę, i w naszym miejskim szpitalu jej nie mieli. Słyszałem, jak lekarz mówił przy porannym obchodzie, że przywiozą tę krew z centrum krwiodawstwa, z wojewódzkiego miasta, ale to potrwa i transfuzję zrobią dopiero pod wieczór.
– Dobrze by było, gdyby pani została przy mężu do czasu jej zakończenia – powiedział lekarz. – Przy pani lepiej ją zniesie.
Spojrzałem wtedy na panią Magdę, zobaczyłem dziwny grymas na jej twarzy, chyba nie spodobało się jej to, co usłyszała, bo zaprotestowała:
– Ale ja przecież cały dzień przy mężu siedzę, wieczorem padam z nóg.
– Proszę iść teraz wypocząć, panu Karolowi żadna krzywda się nie stanie, wróci pani po południu – uśmiechnął się lekarz.
Z trudem jeszcze, bo wciąż byłem bardzo słaby, ruszyłem na swój spacer w asyście pani Irenki. Terapeutka stwierdziła, że dzisiaj powinienem zrobić dwie rundy, z jednego końca korytarza na drugi i z powrotem. No cóż, lekko nie było, ale chcąc wrócić do zdrowia i pełnej fizycznej sprawności, musiałem jej słuchać.
Jednak nic a nic nie znam się na ludziach…
Jedną rundę miałem już za sobą, ale porządnie się zasapałem. I wtedy pani Irenka powiedziała, żebyśmy przysiedli na krótką chwilę na ławce. Z chęcią skorzystałem z jej propozycji, bo jednak trochę przeliczyłem się ze swoimi siłami. Oparłem się wygodnie, przymknąłem oczy, terapeutka coś tam zapisywała w swoim brulionie. I wtedy zza pobliskiego filaru usłyszałem kobiecy głos. Zobaczyłem skrawek czerwonej spódniczki, kawałek eleganckiego buta na wysokim obcasie. Tak, to była pani Magda i rozmawiała z kimś przez telefon.
– Nie będę dzisiaj mogła przyjść, kochanie – mówiła dość przyciszonym głosem, ja jednak słyszałem każde jej słowo. – No, wiem, że się nastawiłeś, ja też bym chciała powtórzyć wczorajszą noc, ale on będzie miał transfuzję wieczorem i lekarz prosił, żebym została… – chwila ciszy. – Nie mów tak, przecież wiesz, że ty jesteś dla mnie najważniejszy, ale pojutrze sobie odbijemy, pójdziemy na kolację, wiesz, do naszej knajpki, a potem będzie cudownie, obiecuję ci to…
Przez moment siedziałem jak sparaliżowany, wydawało mi się, że mam jakieś omamy słuchowe. Ta wspaniała żona, ten anioł, tłumaczyła się przed swoim kochasiem, że dzisiaj nie przyjdzie do niego, bo musi zostać przy mężu?! Nie, gdybym tego sam nie słyszał, nigdy bym w to nie uwierzył. Więc ta troska o męża to była tylko zwykła poza… Żeby zagłuszyć sumienie, bo przecież przysięgała mu na dobre i na złe. A potem lądowała w ramionach kochanka. Biedny pan Karol.
I w tym momencie przyszło mi do głowy, że biedna też moja żona. Nawrzucałem jej tyle, że nie troszczy się o mnie, nie poświęca mi czasu, a ja taki tu chory leżę i niewiele ją obchodzę. Jakimż ja idiotą byłem!
– Pani Irenko, maszerujemy, ale na drugi koniec korytarza – oznajmiłem, opierając się na balkoniku, i ruszyłem w przeciwną stronę.
Nie chciałem, aby ta fałszywa małpa mnie zobaczyła. I nagle coś mi przyszło do głowy.
– Kochana moja – popatrzyłem na terapeutkę prosząco. – Wyświadczy mi pani drobną przysługę?
– Zależy jaką – odparła dziewczyna.
– Proszę mi kupić w tej kwiaciarni na parterze szpitala jakieś piękne róże, może pani? – spytałem.
– Ale w salach nie wolno trzymać kwiatów, jutro salowe je panu wyrzucą – pokręciła głową.
– Wieczorem już ich nie będzie – zapewniłem ją gorliwie.
To były kwiaty dla Hani. Musiałem ją przeprosić za to, że tak jej głupio i niesłusznie nagadałem, nawymyślałem od złych żon. Całe dnie spędzała w firmie (dobrze wiedziałem, co to jest audyt), a jednak znajdowała siły, żeby wieczorem wpaść do mnie…
Gdy Hania weszła do sali, nie pozwoliłem jej dojść do słowa. Podałem kwiaty, dziękując, że mam taką wspaniałą żonę.
– Ale mi niespodziankę zrobiłeś – uśmiechnęła się zaskoczona, a potem spojrzała na mnie z przekorą.
– Ale ja dla ciebie też coś mam, wiesz? Audyt skończony, wypadł świetnie, więc od jutra wzięłam parę dni urlopu i posiedzę tu przy tobie, skoro tak ci na tym zależy.
Czytaj także:
„Przepisałam synowi gospodarkę, bo obiecał mi spokojną starość. A on? Oszukał mnie, pobawił dachu nad głową i zniknął”
„W młodości zamiast szaleć na dyskotekach, staliśmy nocami w kolejkach do sklepu. To właśnie tam poznałam przyszłego męża”
„Zakochałam się w facecie spokrewnionym z zabójcą synowej. Nie jest niczemu winien, ale moja rodzina nas wyklęła”