„Rozpiłam się po tym, jak mój mąż zginął w wypadku. Wpadłam w nałóg i otrzeźwiałam dopiero, gdy zabrali mi dziecko”

kobieta, której zabrano dziecko fot. Adobe Stock, Tatiana Morozova
„To była niedziela, wczesne popołudnie. Właśnie wróciłam ze spaceru z Bartusiem, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi. Wcześniej na skwerku wypiłyśmy z koleżanką po dwa piwa i setkę. Nawet tego nie poczułam. Otworzyłam. Na progu stały dwie panie z pomocy społecznej i policjant. Weszli jak do siebie”.
/ 18.09.2022 18:30
kobieta, której zabrano dziecko fot. Adobe Stock, Tatiana Morozova

Nie wiem, dlaczego zaczęłam zaglądać do kieliszka. Chyba z żałości i zgryzoty. Wychowałam się w małym miasteczku na południu Polski. Życie towarzyskie zawsze skupiało się tu wokół miejscowego baru przy rynku. Ludzie spotykali się i pili. Jedni z radości, drudzy z powodu smutków. Ja należałam do tej drugiej grupy.

Miałam zaledwie 24 lata, gdy zostałam wdową. Mąż zabił się na motorze. We wrześniu braliśmy ślub, a w lipcu następnego roku stałam i płakałam nad jego trumną. Nie potrafiłam pogodzić się z jego śmiercią. Mieliśmy przecież tyle planów… Wyjazd do Niemiec, dobra praca i spokojne życie. Nawet języka zaczęłam się już uczyć. A tu nagle bach! Koniec marzeń!

Szklaneczka niedrogiego wina czy kieliszek wódki pozwalały ukoić cierpienie, zapomnieć na chwilę o bólu. Pocieszałam się tak prawie codziennie i nawet nie zauważyłam, kiedy te kieliszki i szklaneczki zamieniły się w butelki. A ich zdobycie stało się dla mnie najważniejszym celem. Nie obchodziło mnie, co będzie jutro. Żyłam z dnia na dzień, od libacji do libacji. Gdyby nie cierpliwość i dobre serce mojej mamy, chyba wylądowałabym na ulicy.

Ludzie mnie widzieli i zaczęli gadać...

Pięć lat temu poznałam Krzyśka. Przyjechał do nas na wesele kumpla i wypatrzył mnie w tłumie. Kiedyś powiedział mi, że zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia. Nie mam pojęcia dlaczego, bo wtedy nie wyglądałam najlepiej. Wóda zrobiła swoje… Ale jemu widać to nie przeszkadzało. Przeprowadził się do naszego miasteczka, czarował. No i uległam. Wkrótce okazało się, że jestem w ciąży.

Bałam się o moje nienarodzone dziecko. Chciałam rzucić picie… Nie mogłam. Piłam mniej, ale piłam! Nie miał mnie kto przypilnować. Mama nie potrafiła przemówić mi do rozumu, Krzyśka właściwie nie było. Zatrudnił się w dużej firmie budowlanej i jeździł po całej Polsce. Czasem nie pokazywał się nawet kilka tygodni. Martwił się o mnie, ale czuł się bezradny. Nie ufał mi. Nigdy nie dawał mi pieniędzy do ręki. Zostawiał mamie albo w zaprzyjaźnionym sklepie określoną sumę. Dzięki temu miałam co jeść… Na niewiele się to zdało. Zawsze znalazła się jakaś dobra dusza, która poratowała w potrzebie.

Bartuś urodził się w terminie. Był śliczny i zdrowy. Dziś wiem, że mógł drogo zapłacić za moją beztroskę w czasie ciąży, ale widać Bóg nad nim czuwał. Kiedy zabierałam go do domu, obiecałam sobie, że nie wezmę kieliszka do ust. Nie dotrzymałam słowa… Nie żebym się upijała do nieprzytomności czy przesiadywała całymi dniami w barze. Najwyżej szklaneczka winka, jakieś szybkie piwko ze znajomymi. Ale ludzie widzieli i gadali. W takich dziurach jak nasza wszyscy wszystko o sobie wiedzą.

– Jak nie przestaniesz, zabiorą ci synka – ostrzegała mnie sąsiadka.

Nie słuchałam. Przecież wszystko było w porządku. Dziecko nie głodowało, było zadbane, pogodne. A że czasem coś wypiłam? Przecież nikt nie jest święty. Byłam przekonana, że na gadaniu się skończy. Ale nie…

To była niedziela, wczesne popołudnie. Właśnie wróciłam ze spaceru z Bartusiem, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi. Wcześniej na skwerku wypiłyśmy z koleżanką po dwa piwa i setkę. Nawet tego nie poczułam. Otworzyłam. Na progu stały dwie panie z pomocy społecznej i policjant. Weszli jak do siebie.

– Zabieramy dziecko. W tym stanie nie może się pani nim opiekować – oświadczyła jedna z kobiet.

– W jakim stanie? – oburzyłam się.

– Jest pani pijana! – usłyszałam.

I stało się... sama byłam sobie winna

Wpadłam w szał. Nawet dokładnie nie wiem, co się potem działo. Jak przez mgłę pamiętam, że złapałam Bartusia na ręce i podbiegłam do okna. Chyba krzyczałam, że go nie oddam, że prędzej wyskoczę z okna i zabiję nas oboje. Ale jakoś mi go odebrali. Strasznie płakał! Miał wtedy tylko dwa lata. Ten jego płacz, taki rozpaczliwy, przejmujący, będzie mi chyba brzmiał w uszach do końca życia.

W nocy nie mogłam zasnąć. Na zmianę złorzeczyłam i płakałam. Zastanawiałam się, gdzie teraz jest mój synek, co z nim zrobią… „Może trafi do jakichś obcych ludzi albo wywiozą go na koniec świata… I nigdy już go nie zobaczę!” – kołatało mi się w głowie. Nie wiedziałam, co robić. Chciałam już wyjść z domu i kupić na stacji benzynowej jakąś butelkę. Przecież właśnie w ten sposób leczyłam smutki. Ale w przedpokoju nagle się zatrzymałam. Spojrzałam w lustro.

Sama jesteś sobie winna! To przez tę przeklętą gorzałę zabrali ci dziecko – krzyknęłam do swojego odbicia.

Zaparzyłam dzbanek mocnej herbaty. Przesiedziałam przy niej do rana. 

Następnego dnia pobiegłam do ośrodka pomocy społecznej. Dowiedziałam się, że chcą mi odebrać prawo opieki nad synkiem. I że Bartuś jest w domu dziecka, w sąsiedniej miejscowości. Natychmiast tam pojechałam. Przybiegł do mnie z wyciągniętymi rączkami… Przytuliłam go.

– Synku, wytrzymaj. Niedługo będziesz już w domku – szepnęłam.

Jeszcze się łudziłam, że jakoś się z tego wywinę, że sąd mi go odda bez stawiania warunków. Niestety, nie oddał. Na sprawie ograniczono mi prawa rodzicielskie. Nie pomógł płacz, błagania, obietnice, że się zmienię.

– Musi pani zerwać z nałogiem, udowodnić, że jest pani odpowiedzialną matką. Inaczej nigdy nie odzyska pani dziecka – grzmiał sędzia.

Wychodząc z sali rozpraw, wiedziałam, że tym razem musi mi się udać.

Przestałam pić. Z dnia na dzień! Znajomi zapraszali mnie, namawiali, chcieli stawiać. A ja mówiłam: „Nie!”. Sama byłam zaskoczona, że jestem taka twarda. Ale nie mogłam i nie chciałam się złamać. Tak bardzo brakowało mi Bartusia… Płakałam za nim po nocach, po kilka razy dziennie przekładałam jego ubranka w szafie. Nie mogłam jeść, więc chudłam w oczach. Znajomi myśleli, że jestem chora. A ja po prostu tęskniłam…

Udało się. Jestem z siebie dumna

Mieć Bartusia znowu przy sobie – to był mój jedyny cel. Wypełniałam więc wszystkie zalecenia sądu: jeździłam na badania do poradni psychologicznej, zgłosiłam się do klubu AA. Bez słowa sprzeciwu wpuszczałam do domu kuratora i pozwalałam myszkować mu po kątach. Ba, dawałam się nawet obwąchiwać, byle tylko udowodnić, że nie piję. I codziennie odwiedzałam synka w domu dziecka. Chciałam, żeby wiedział, jak bardzo jego mamusia go kocha…

Moje starania przyniosły efekty. Bartuś wrócił do domu. Dzięki kuratorowi, który wystawił mi bardzo dobrą opinię, pomógł napisać do sądu wniosek o przywrócenie praw rodzicielskich. No i dzięki ludziom. Znowu gadali! Ale tym razem dobrze… Kiedyś mnie to wkurzało. Teraz byłam im wdzięczna.

Nigdy nie zapomnę dnia, w którym pojechałam po swoje dziecko. Był wczesny ranek, maluchy dopiero wstawały… Wpadłam do sali i chwyciłam synka w ramiona. Chciałam go zabrać tak jak stał, w piżamce. Gdy kilka minut później opuszczaliśmy dom dziecka, wiedziałam, że teraz już zawsze będziemy razem.

Od tamtej pory minęły dwa lata. Jestem trzeźwa! Cieszę się macierzyństwem, patrzę jak rośnie mój synek. To naprawdę wspaniałe uczucie… Gdy pomyślę, że przez alkohol mogłam go stracić na zawsze, to aż mi ciarki po plecach przechodzą…

Radzimy sobie, jak umiemy najlepiej. Krzysiek jak dawniej jeździ po Polsce, ale już nie zostawia pieniędzy innym. Zaufał mi. Ja też pracuję, przy pielęgnacji zieleni miejskiej. Czasami widuję moich dawnych znajomych. Siedzą w barowym ogródku i popijają.

– Walniesz z nami setkę? – pytają.

– Przecież wiecie, że już nie piję! – odpowiadam im, i za każdym razem mówię to z wielką dumą.

Czytaj także:
„Przygarnąłem młodą, ładną i chętną smarkulę do swojego namiotu. Może jestem frajerem, ale nie tknąłem jej nawet palcem”
„Powiedziałem żonie i dzieciom, że mój ojciec nie żyje. To nieprawda, ale chyba lepiej dla wszystkich, żeby tak myśleli”
„Gdy po 25 latach mąż odszedł do innej, mój świat się zawalił. Czułam się brzydka, stara i zaniedbana. Do czasu”

Redakcja poleca

REKLAMA