„Dniami i nocami haruję przy dziecku, a mąż w niczym nie pomaga. Że niby jest zmęczony i musi odpocząć. A ja nie muszę?”

zmęczona matka niemowlęcia fot. Adobe Stock, Monkey Business
„Gdy pozmywałam, zobaczyłam, że znowu rozwalił się przed telewizorem. Poszłam do sypialni i wyciągnęłam z szafy torbę podróżną. >>Już ja ci pokażę szarą rzeczywistość! Dopiero teraz się dowiesz, co to jest<< – myślałam, wrzucając do niej ubrania. Na poduszce położyłam kartkę z informacją, że wyjeżdżam odpocząć i przemknęłam do przedpokoju”.
/ 18.09.2022 15:15
zmęczona matka niemowlęcia fot. Adobe Stock, Monkey Business

Chyba każda kobieta marzy o tym, by spotkać w swoim życiu księcia z bajki. Ja myślałam, że spotkałam. Kamil był kierownikiem działu w firmie, w której dostałam pierwszą po studiach pracę. Od razu wpadł mi w oko. Starszy ode mnie o dziesięć lat, przystojny, inteligentny, wygadany. Zakochałam się w nim jak wariatka. Nie ukrywam, że to ja pierwsza zastawiłam na niego sidła, a on szybko w nie wpadł.

Gdy po dwóch latach spotykania się braliśmy ślub, byłam najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Z tego szczęścia wkrótce przyszła na świat Milenka. I wtedy książę z bajki zaczął zmieniać się w ropuchę. A w naszym małżeństwie coś zaczęło się psuć.

W niczym mi nie pomagał i nie doceniał mnie

Od początku było wiadome, że zrezygnuję z pracy i poświecę się wychowywaniu córeczki. Ustaliliśmy z mężem, że po urlopie macierzyńskim pójdę także na wychowawczy. Trochę mi było żal, bo wróżono mi karierę, ale co tam. Nie chciałam zostawiać małej z obcą osobą. Zresztą miałam nadzieję, że Kamil mnie wesprze. Gdy byłam w ciąży, obiecywał mi pomóc w opiece nad maluchem. Żebym miała trochę czasu dla siebie, mogła odpocząć. Wierzyłam mu. Nie był przecież jakimś gówniarzem, tylko blisko czterdziestoletnim, statecznym mężczyzną.

Niestety, wkrótce się przekonałam, że to były tylko puste słowa. Kamila szybko znudziła rola ojca. Owszem, bardzo kochał Milenkę, ale… na odległość, bo więcej czasu spędzał poza domem niż w nim. Tłumaczył, że to przez pracę, lecz tak naprawdę uciekał przed nowymi obowiązkami. Nie chciał, żeby w jego życiu coś się zmieniło. Nadal realizował swoje pasje, spotykał się z kumplami, wychodził, kiedy miał na to ochotę. I co najgorsze, nie widział w tym nic złego. Przecież nie pił, nie bił mnie i przynosił do domu pieniądze. Powinnam to doceniać i być mu za to wdzięczna!

Musiałam radzić sobie sama. To ja wstawałam w nocy, gdy mała płakała, to ja woziłam ją do lekarza, przytulałam, gdy wyrzynały się jej ząbki. A do tego prałam, sprzątałam, gotowałam. Żeby chociaż Kamil doceniał moje starania czy powiedział czasem dobre słowo. Ale nie, on był wiecznie z czegoś niezadowolony. A to jego ulubionej koszuli nie uprasowałam, a to po kątach fruwa kurz. Gdy tłumaczyłam, że byłam zbyt zmęczona albo nie miałam czasu czegoś zrobić, patrzył na mnie jak na wariatkę.

– Nie miałaś czasu, zmęczona? Chyba żartujesz? Co ty masz do roboty? Trochę sprzątania i dziecko! Też mi coś! To ja haruję od świtu do nocy!

Doprowadzało mnie to do białej gorączki. Jak mógł tak mówić?!

Mijały kolejne miesiące, a ja byłam coraz bardziej rozżalona, przybita i samotna. Nie miałam się nawet komu wypłakać, poprosić o radę. Na mamę nie mogłam liczyć. Mieszkała na drugim końcu Polski. A poza tym, nie zrozumiałaby mnie. Żyła tylko dla rodziny. Uważała, że to rola kobiety.

Z dawnymi koleżankami z pracy też nie mogłam się spotkać, bo Kamil nie chciał zostać sam z małą nawet przez godzinę, a na podwórku przed blokiem siedziały dziewczyny w takiej samej sytuacji jak ja. Owszem, czasem sobie ponarzekałyśmy na swój los, ale potem grzecznie wracałyśmy do naszych obowiązków. Bo zaraz wróci mąż, trzeba podać obiad, dziecko nakarmić, zabrać się za prasowanie. I tak dalej… I tak codziennie…

Z wesołej i pełnej życia, ambitnej kobiety zmieniałam się powoli w sfrustrowaną i umordowaną kurę domową. Nie miałam pojęcia, jak ten proces zatrzymać, i pewnie nigdy bym się nie dowiedziała, gdyby nie spotkanie z Ewką, przyjaciółką z liceum.

Wyjechać? On nigdy się na to nie zgodzi...

Natknęłam się na nią na ulicy, gdy wyszłam z Milenką na spacer. Nie widziałyśmy się od dobrych dziesięciu lat. Po maturze wyjechała do rodziny do Niemiec i tam została. Nasz kontakt się urwał. Teraz najwyraźniej wpadła odwiedzić rodzinne strony.

– Kaśka, to naprawdę ty? Wyglądasz, jakby cię czołg przejechał. Co się stało? – krzyknęła na mój widok.

Naprawdę chcesz wiedzieć? I masz czas posłuchać? – spytałam.

– No pewnie, pogadajmy! – uśmiechnęła się i usiadła ze mną na ławce.

Przez następne dwie godziny córeczka bawiła się w piaskownicy, a ja opowiadałam przyjaciółce, jaki to czołg przejeżdżał po mnie codziennie od dwóch lat, czyli od narodzin dziecka. Gdy skończyłam, była poruszona.

– I ty się na to wszystko godzisz? – kręciła głową z niedowierzaniem.

– A co mam zrobić? Zbuntować się? – zaśmiałam się gorzko. – Mam rzucić wszystko i zająć się sobą? Wyjechać, zniknąć, zaszyć się w głuszy?

– Właśnie tak! – ku mojemu zdumieniu przytaknęła mi. – Wiesz co, mam pomysł! Dziś późnym wieczorem wracam do Niemiec. Jedź ze mną. Chociaż na tydzień, dwa. Zobaczysz, jak mieszkam, poznasz moją rodzinę. Odsapniesz, rozerwiesz się…

– O czym ty mówisz? Mój mąż nigdy mi na to nie pozwoli – odparłam.

– To go nie pytaj o zgodę. Zostaw kartkę, że wyjeżdżasz, i ulotnij się po angielsku – wzruszyła ramionami.

– No co ty?! Jest przecież Milenka! Kamil nawet nie wie, jak się nią zająć.

– No to się nauczy. Zabić jej przecież nie zabije. Jest dorosły. A skoro twierdzi, że masz w domu takie sielskie życie, to niech go zakosztuje. Nie chcesz dać mu nauczki? – spytała.

– Chcę, ale to nie jest takie proste…

– Nie rozumiem! Narzekasz, że jest ci źle, a nie robisz nic, by to zmienić. Przestań jęczeć i zacznij działać. Tu masz mój numer telefonu. Jak się zdecydujesz, zadzwoń. Niektórzy faceci potrzebują silnego wstrząsu, by uświadomić sobie, ile dla nich robimy – powiedziała, dając mi wizytówkę.

Choć propozycja przyjaciółki była bardzo kusząca, nie zamierzałam z niej skorzystać. Wydawało mi się, że mimo wszystko nie mogę tak po prostu zostawić męża, a zwłaszcza malutkiej córeczki. Nawet na tydzień czy dwa… Przecież odpowiedzialna matka i żona tak nie postępuje! Oczami wyobraźni widziałam rozpacz mojej mamy i wściekłość teściowej… I słyszałam zarzuty, że jestem egoistką.

Nawet nie zapytał, po prostu stwierdził fakt

Wróciłam do domu w podłym nastroju. Kamil już był. Siedział rozwalony przed telewizorem.

– No, wreszcie jesteś! Ja tutaj umieram z głodu! – warknął.

Zrobiło mi się przykro. Gotowe spaghetti stało na kuchence, wystarczyło je tylko podgrzać. A on nawet nie ruszył się z miejsca. Przyzwyczaił się do tego, że wszystko miał podane pod nos. Traktował mnie nie jak żonę, ale jak służącą. Już otworzyłam usta, żeby mu to wytknąć, ale zrezygnowałam. Uznałam, że to nie ma sensu. I tak niczego nie zrozumie. I jeszcze wyskoczy z pretensjami, że on tak ciężko pracuje, a ja nie robię nic. Bez słowa poszłam do kuchni, odgrzałam obiad i postawiłam na stole. Mąż zabrał się do jedzenia.

– A byłbym zapomniał! Dostałem wreszcie kilka dni urlopu. Wyjeżdżam z chłopakami na ryby, na Mazury – zakomunikował mi nagle między jednym kęsem a drugim.

– Jak to? Tak po prostu? – spojrzałam na niego zdziwiona.

– A tak to! Jestem zmęczony! Muszę wreszcie oderwać się od tej szarej rzeczywistości – podniósł głos.

Nawet nie zapytał, czy się zgadzam. Po prostu stwierdził fakt. Poczułam, jak ogarnia mnie dzika wściekłość.

Nie wybuchłam. Nie wiem, jakim cudem, ale się opanowałam. Spokojnie zaczekałam, aż Kamil skończy obiad i wyniosłam naczynia do kuchni. Gdy pozmywałam, zobaczyłam, że znowu rozwalił się przed telewizorem. Poszłam do sypialni i wyciągnęłam z szafy torbę podróżną. „Już ja ci pokażę szarą rzeczywistość! Dopiero teraz się dowiesz, co to jest” – myślałam, wrzucając do niej ubrania. Na poduszce położyłam kartkę z informacją, że wyjeżdżam odpocząć i przemknęłam do przedpokoju.

– Idę na chwilę do apteki! Milenkę znowu boli gardło – powiedziałam, ale Kamil nawet się nie odwrócił.

Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Schowałam się w pobliskim parku i zadzwoniłam do przyjaciółki. Zjawiła się po kwadransie.

– To fantastycznie, że jesteś! Nie wierzyłam, że się odważysz! – krzyknęła.

Gdy samochód ruszył, wyjęłam baterię z telefonu. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam się wolna!

Spędziłam u Ewy dwa tygodnie. Mimo że przyjaciółka i jej mąż cudownie się mną zajęli, to nie były łatwe dni. Tęskniłam za Milenką. Przecież do tej pory nigdy się nie rozstawałyśmy. Codziennie walczyłam ze sobą. Wracać, czy jeszcze nie? Zastanawiałam się, jak radzi sobie Kamil. Czy wykąpie małą, położy, czy da jej jeść? Nie wiedział przecież nawet, co ona lubi. Nieraz chciałam włożyć baterię do telefonu i chociaż zadzwonić, dowiedzieć się, czy wszystko gra. Ale Ewa mnie powstrzymywała.

Wytrzymaj jeszcze trochę. Faceci wolno się uczą. Potrzebują czasu, by dobrze wszystko zrozumieć. Uwierz mi, wiem, co mówię – radziła.

Choć nie jest idealnie, osiągnęłam wiele

A potem przyznała w sekrecie, że ze swoim Albertem też nie miała na początku łatwego życia. Ale wykręciła mu podobny numer, i się zmienił. Byłam zdziwiona, bo mąż Ewy wydawał mi się ideałem. Czyżby mój też mógł się takim stać? Ta myśl dodawała mi otuchy i powstrzymywała od dzwonienia… Pękłam po dwunastu dniach.

– Ewa, ja już nie mogę! – jęknęłam, wkładając baterię do telefonu.

Spojrzałam na wyświetlacz. Ze czterdzieści wiadomości! Wszystkie od Kamila! Zaczęłam je odsłuchiwać. Pierwsza: „Gdzie do cholery jesteś? Co ty sobie wyobrażasz?! Jak zaraz nie wrócisz, to pożałujesz!” Druga, piąta, dziesiąta w podobnym tonie… Same groźby i pretensje. „Przez ciebie urlop marnuję! Mam dość twoich fanaberii”. Ale potem nastąpiła zmiana. W głosie męża pojawił się niepokój, następnie żal. „Nic ci się nie stało? Nie tęsknisz za nami?”, a wreszcie… „Kochanie, chyba wiem, o co ci chodzi. Nie doceniałem cię! Masz rację! Poprawię się, przysięgam! Tylko przerwij już to milczenie i wracaj do domu, bo bez ciebie zwariuję” – usłyszałam na koniec.

Od mojego powrotu minęły już dwa tygodnie. Wreszcie udało mi się doprowadzić do porządku mieszkanie, bo wyglądało tak, jakby tajfun przez nie przeszedł. Okazało się, że mąż nie zadzwonił nawet do teściowej po pomoc. Wstydził się przyznać, że uciekłam. Lekcja była więc bolesna. Ze skruchą przyznał, że nie ma pojęcia, jak ja ogarniałam to wszystko…

Skłamałabym mówiąc, że jest idealnie. Może Niemcy potrafią się tak diametralnie zmieniać, ale Polacy nie. Nie oznacza to jednak, że żałuję swojego kroku. Wręcz przeciwnie. Wiele osiągnęłam. Porozmawialiśmy sobie szczerze… Kamil się stara. Wziął na siebie część obowiązków. Nadal dużo pracuje, ale większość wieczorów spędza w domu. I jeśli trzeba, zostaje sam z córeczką. Wreszcie mam czas spotkać się z koleżankami. Sukces? Moim zdaniem olbrzymi!

Czytaj także:
„W młodości zamiast szaleć na dyskotekach, staliśmy nocami w kolejkach do sklepu. To właśnie tam poznałam przyszłego męża”
„Zakochałam się w facecie spokrewnionym z zabójcą synowej. Nie jest niczemu winien, ale moja rodzina nas wyklęła”
„Wakacyjny flirt zamienił się w obsesję. Nie byłem w stanie kochać żony, bo ciągle myślałem o dziewczynie z wakacji”

Redakcja poleca

REKLAMA