Hania i jej córka Ola, objuczone torbami, stały w drzwiach mojego mieszkania, a miny miały niepewne. Prawdopodobnie dlatego, że z trudem je znalazły. Nie zdziwiłabym się, sama czasem bywam niepewna – czy wkładam klucz we właściwy zamek, czy aby nie pobłądziłam, przemierzając kilometry korytarzy pełne identycznych drzwi?
Żyję w monstrualnym betonowym cielsku, jednym z wielu w wielkomiejskiej menażerii: dwanaście pięter, osiem klatek schodowych, setki mieszkań. Staram się nie myśleć, że tego rodzaju życie, jakby w komórce, i to w dodatku najmniejszej z możliwych, to rodzaj aberracji, coś jakby nieludzkiego.
Najważniejsze w końcu, że mam dach nad głową, własne miejsce na ziemi. Zdołałam nawiać z rodzinnego miasteczka, urwać się ze smyczy, przeciąć pępowinę. Żyję tak jak lubię, jak chcę. Nikt mnie nie zna, więc nie obserwuje, nie obmawia, nie poucza. A że nie stać mnie na mieszkanie w secesyjnej kamienicy ani też w nowym, perłowoszarym bloczku z tarasem na dachu? Mniejsza o to, jest jak jest, bywa gorzej.
– Uff, to nie było łatwe, Agata, jechać tak długo tą rozklekotaną windą i nie posrać się ze strachu. Ty się nie boisz? A może wdrapujesz się codziennie na ósme piętro, co? Przyznaj się, dlatego jesteś taka chuda!
Odkąd pamiętam, miała język w gębie
– Nie gniewaj się, kochanie, ale wyglądasz jak widmo. Dobrze, że mama cię nie widzi, bo by jej z żalu serce pękło. Taka jest dumna z „córki warszawianki”, a ty zabiedzona jesteś, wyglądasz jak chora, nie służy ci miejskie życie. Wcale mnie to nie dziwi, nikomu nie służy. Gdyby nie ta wizyta u lekarza, nigdy byśmy się tu nie wybrały, przenigdy. Ola to nawet chciała, coraz to marudziła „jedźmy do Warszawy, nigdy nie byłam, chcę zobaczyć”, prawda, Ola? To by sobie pojechała, jak już całkiem dorośnie. Ale mnie to by wołami tu nie zaciągnęli. Odporna jestem na takie atrakcje.
Słowo „atrakcje” wypowiedziała z sarkazmem. Z jeszcze większym, wcześniej – „córka warszawianka”.
– Boże, co to za powietrze, czuję się, jakbym naraz paczkę papierosów wyjarała. I ten potworny zgiełk na ulicach, te korki, ten hałas, ten tłok. Masakra, po prostu masakra. To nie dla mnie. Człowiek człowiekowi wilkiem, strach zapytać, zagadać, bo każdy wpatrzony w smartfon, a się śpieszy, pędzi, goni, zasuwa. Tylko ciekawe, dokąd? Na zatracenie jakieś. Od tego zamętu już mnie głowa rozbolała. Wiesz co? Może i mieszkamy w zatęchłej dziurze, zabitej dechami, żałosnej, może ty tak to widzisz z wysokości swojej stolicy, ale jednak u nas jest miło, swojsko, spokojnie. Wszyscy się znają, uśmiechają do siebie, mówią sobie „dzień dobry”. I wszystko to samo mamy, co i tutaj jest: dobre sklepy, markety, galerię handlową. Na co to w takim wielkim mieście mieszkać, truć się, męczyć każdego dnia? No powiedz, Agata, jesteś tutaj szczęśliwa? Bo ja w to wątpię.
Że po studiach wybrałam życie w Warszawie, niektórych z rodziny boli. Na pewno moją siostrę. Trochę się już do tego przyzwyczaiłam. Nauczyłam się puszczać mimo uszu wszystkie złośliwe niedopowiedzenia i tyleż mgliste, co złowrogie aluzje wypowiadane podczas świątecznych spotkań. Teraz jednak pierwszy raz przyszło mi się zmierzyć z atakiem bezpośrednim. Podczas gdy Ola z ciekawością wodziła po zakamarkach mojej dziupli, Hanka wzięła się za wypakowywanie wielkiej torby. Już mnie teraz nie dziwiło, po co ją zabrała.
– Przecież tu nawet nie masz normalnej kuchni. Czy ty w ogóle coś gotujesz? Nie powiesz mi, że stać cię na jadanie w knajpach. Pewnie lecisz na kanapkach. Nigdy bym nie uwierzyła, że zamiast kuchni można mieć w domu coś takiego. Ile się pomieści w takiej lodóweczce? A ja ci tu przywiozłam, zobacz, trochę prawdziwej kiełbasy. Specjalnie na wieś po nią pojechałam, do starych Jacka. Mów co chcesz, ale na robieniu wędlin to oni się znają. W żadnym sklepie takiej nie znajdziesz, choćby najbardziej „ekologicznym”. Szczególnie „ekologicznym”, he, he.
„Trochę prawdziwej kiełbasy” oznaczało wielką paczkę w zatłuszczonym papierze. Szedł od niej intensywny zapach jałowca i czosnku. Smakowity, tyle że ja nie jem mięsa. Hanka dobrze o tym wie, w każdym razie powinna, bo mówiłam jej kilka razy. Niewykluczone jednak, że moje słowa odbiły się od niej jak groch od ściany. Jak to od Hani. Ona żyje w swoim świecie. Jedynie słusznym i właściwym.
– Możesz ją powiesić na sznurku, to ci wyschnie, w tej twojej lodówce i tak się nie zmieści, mam jeszcze twaróg i jajka, też ze wsi oczywiście. Prosto od kury.
– Bardzo ci dziękuję, naprawdę, ale ja wszystko mam, przygotowałam się na wasz przyjazd, zrobiłam duże zakupy. Gdzie teraz to włożyć?
– No nie wiem, twoja sprawa. Poupychaj jakoś. Albo wywalimy wszystko, co ze sklepu przyniosłaś. Pewnie jakiegoś supermarketu. Gówno warte.
Poczułam, że długo nie wytrzymam.
Jeszcze moment i wybuchnie awantura…
– Słuchaj, Hania, ja muszę lecieć do pracy. Na pewno jesteście zmęczone po nocy w pociągu. Odpocznijcie, a jak wrócę wieczorem, to sobie pogadamy.
– Jak to wieczorem? Do której pracujesz?
– Do piątej, ale ponieważ dzisiaj już jestem spóźniona, być może będę musiała zostać dłużej. Poza tym powrót zajmuje mi zwykle godzinę.
– Czy ty w ogóle masz czas na zwykłe życie? Swoje własne sprawy? To nie do pomyślenia, żebyś nie mogła wziąć chociaż dnia urlopu z okazji przyjazdu rodziny. I dla kogo ty tak na okrągło harujesz? Przecież nie dla siebie. Co ty z tego masz? To? – powiodła dookoła drwiącym wzrokiem – głupio się urządziłaś, Agata, naprawdę głupio. Mówi ci to starsza siostra, bo nikt inny pewnie ci nie powie. Że już ja nie wspomnę o różnych innych sprawach. Pogadamy wieczorem, jak Olka pójdzie spać.
Wiedziałam dobrze, o jakich sprawach mówi. Zapowiada się wieczorny magiel. Pranie mózgu. Chyba naprawdę zostanę po godzinach. Przygnębiona wlokłam się do autobusowego przystanku.
Trochę mi jednak było głupio zostawać w pracy dłużej niż musiałam. W końcu to moja siostra. Z racji różnicy wieku zawsze trochę rządziła, ale przecież przywykłam. Trzeba to wziąć na klatę. Jutro pojedzie do specjalisty, a potem, pewnie pojutrze, do domu, i nie zobaczymy się przez kolejne miesiące. A skoro ją tak Warszawa mierzi, może od razu po wizycie da drapaka? To żaden koszmar, tylko rodzinna wizyta. Byle się nie pokłócić, nie dać sprowokować.
Stanęłam w progu mieszkania i przez moment odniosłam wrażenie, że rzeczywiście w końcu pomyliłam komórki z betonu i otworzyłam obce drzwi. Wszystko wyglądało inaczej. Mój zdezorientowany wzrok zawisł wreszcie na reprodukcji Klimta. Kupiłam ją w zeszłym roku, tak, to chyba jednak moje lokum, zwłaszcza że pod Klimtem, w fotelu, siedziała Hania.
– Co się stało? Gdzie dywan?
– No, moja droga, czy ty go kiedykolwiek trzepiesz? Macie tu w ogóle coś takiego, jak trzepaki, czy też dawno wyszły z mody w mieście stołecznym Warszawa? Zaniosłam do chemicznej pralni. Dowiedziałam się od sąsiadki, że jest na dole. Daleko nie masz, mogłabyś się czasem pofatygować.
– Ale… Co ty opowiadasz, Hanka, kupiłam świetny odkurzacz, drogi, dywan jest czysty.
– Aha, strasznie. Chyba okulary ci potrzebne, skoro nie widziałaś tych pokładów brudu. „Drogi odkurzacz”. Zawsze dawałaś sobie kit wcisnąć. W całym mieście nie da się oddychać, a w tym mieszkaniu to już w ogóle, sam kurz. Poza tym, dzięki swojej aktywności, przynajmniej poznałam sąsiadkę. Której ty chyba nie znasz, Halina ma na imię. Boże, co za zwyczaje, żeby z sąsiadami nie rozmawiać. To jakieś barbarzyństwo. Ty w tej Warszawie cofnęłaś się o lata świetlne w towarzyskim życiu. Przyznaj się, gnijesz tu sama jak palec. A byłaś taką uroczą dziewczyną. Wszyscy cię lubili, dalej lubią, choć już zupełnie nie wiem za co, tak się zmieniłaś.
Zacisnęłam usta
Nie dać się sprowokować, powtórzyłam sobie zadaną przez siebie w autobusie lekcję. Rozglądałam się teraz po swoim mieszkaniu z taką samą ciekawością, jak kilka godzin temu Ola. Która to Ola, podporządkowana matce nastolatka, spała smacznie na tapczanie przesuniętym w drugi koniec pokoju. Podniosłam brwi pytająco.
– Zrobiłyśmy ci tu małe przemeblowanie. Przecież tapczan nie powinien stać pod kaloryferem.
– Mnie nie przeszkadza.
– Ale to nonsens! Na pewno nieraz po nocy boli cię głowa, a ty nawet nie wiesz, dlaczego. No właśnie – dlatego. Poza tym, ten tapczan bardzo dobrze tam wygląda. Wystarczyło przestawić fotele i ten mały stolik. Ty naprawdę na nim jesz? Szukałyśmy jakiegoś większego, ale nigdzie znalazłyśmy – zaśmiała się złośliwie.
– Słuchaj, Hania. Czy naprawdę przyjechałaś tu po to, by mi przemeblowywać mieszkanie? Skoro jesteś tak pełna sił, dlaczego nie zabrałaś Oli na Stare Miasto? Sąsiadkę mogłaś zapytać o autobus na Starówkę, skoro już musisz się tu panoszyć i zawierać znajomości. Nie o pralnię.
– Mam gdzieś waszą odbudowaną za komuny Starówkę, wszystko wartościowe Niemcy zniszczyli. Zresztą – opanowała się nagle – jutro zajedziemy, po lekarzu. Będzie kupa czasu do wieczora. A dzisiaj – po prostu nie mogłam patrzeć, jak ty tu żyjesz.
– To znaczy niby jak ja tu żyję? Co ci się nie podoba?
– Wszystko. Powinnaś korzystać z poradników, Feng shui i różnych takich, jeśli sama nie potrafisz się urządzić. No i nie oszukujmy się, marna z ciebie pani domu. Cały dzień sprzątałyśmy, i to we dwie. Szafki w tej pożal się Boże kuchni – czego tam nie było. A pod zlewem… Że nie wspomnę o oknach.
Uniosła oczy w górę. A przecież wydawało mi się, że dobrze pozamiatałam pod zlewem. Posprzątałam na ich przyjazd. Wyszorowałam łazienkę. Przygotowałam świeżą pościel, a nawet kupiłam nowe prześcieradło. Co ona mi tutaj wygaduje! Na mycie okien było za zimno, poza tym ja pracuję, nie mam czasu na głupoty.
– Siostro kochana, łaskawie odpieprz się ode mnie i od moich porządków. U siebie lepiej dobrze posprzątaj, swoje brudy usuń.
– Moje brudy? O czym ty mówisz? Ty flejo!
– Dobrze wiesz, o czym mówię. Głupia to ty nie jesteś.
Pożegnałyśmy się oficjalnym muśnięciem warg
Spojrzałam w stronę Oli, oddychała równo, chyba spała, na szczęście. Trochę się zagalopowałam. Nie powinnam. W ten sposób tylko zdradzam mamę. Że mi mówiła co nieco o Jacku, tym mężu trofeum, którym moja siostra tak się zawsze chwaliła, z którym małżeństwo uważała za osiągnięcie życia, i który prawdopodobnie nie był tylko jej trofeum, jej osiągnięciem.
Prowincjonalny Don Juan! Kurczę, trzeba się było zakneblować i siedzieć cicho. Hania stwierdziła nagle, że bardzo jest zmęczona, ma dosyć, chce spać. Jasne, skoro zamiast się przespać po podróży, cały dzień sprzątała, meble przesuwała, dywan targała, a na końcu dowiedziała się, że wiem o niej więcej, niż by chciała.
Przynajmniej to dobre, że nie będzie mi truła o moim „staropanieństwie”, moim „zmarnowanym życiu” bez faceta, bez dzieci, bez miłości i radości, w wielkim mieście bez seksu. Nie zjadłyśmy kolacji, nie wypiłyśmy kupionego na tę okazję czerwonego wina.
Może jutro – pomyślałam z nadzieją. Bo jednak było mi trochę przykro. Ten wieczór mógł się skończyć inaczej. Położyła się koło córki, ja na podłodze, na materacu. Niezbyt wygodnie, zwłaszcza że bez dywanu. Hanka jakby zobojętniała, nawet nie upierała się zbytnio, że to ona wyląduje na glebie. Miałam wrażenie, że nie śpi, ale nie odzywała się. Ja też nie. Zawisła między nami wrogość.
Miały przez miasto daleką drogę, stwierdziła Hania, nie mogła się spóźnić, trasę już wyguglowała, dziękuje za pomoc, nic jej więcej nie trzeba. Wzięły torby, prawie puste po opróżnieniu z niepotrzebnych mi wiktuałów. Dotknęło mnie, że najwidoczniej nie zamierzała wrócić, pożegnałyśmy się oficjalnym muśnięciem warg o chłodne policzki.
Ola niewiele z tego rozumiała. Patrzyła to na jedną, to na drugą z nas wypłoszonym spojrzeniem. Było mi jej szkoda, cieszyła się na przyjazd do stolicy, a przygoda skończyła się dla niej na sprzątaniu mieszkania ciotki. Następnego dnia zadzwoniła mama.
– Jest gorzej niż myślałyśmy – rzekła bez żadnego wstępu.
– Z czym gorzej?
– Jak to z czym? Co za pytanie. Hania przyjechała tam do was na wizytę w Centrum Onkologii. Nie mówiła ci?
Nagle zrobiło mi się bardzo zimno.
– Nie. Nie wiedziałam, że do onkologa… Nie mówiłyśmy w ogóle o tym.
– To o czym mówiłyście?
No właśnie – o czym? Cała ta wizyta przeleciała mi nagle przed oczami, jakbym oglądała głupi film. Biedna Hania. Przestawiała meble, żeby nie myśleć, gadała jak nakręcona, żeby nie czuć. A ja… A ja…
Jak mogłam tego nie zauważyć?
– Nie wiem. O niczym nadzwyczajnym. Trochę mnie wkurzyła, więc…
– Więc spróbujcie pogadać teraz. Zadzwoń do niej. Niech ci wszystko opowie. Ona sama.
– To trudne.
– Wiem. Ale zadzwoń. Nie robisz tego zbyt często. Nie, żebym ci wymawiała, ale w takich okolicznościach…
– Cześć, Haniu… – głos mi się załamał.
– Tylko nie tym tonem, Agata! – a po chwili: – Odebrałaś dywan?
– Jeszcze nie.
– To zrób to, powinien być gotowy. I zapukaj do tej pani Haliny, miła kobieta. Pozdrów ją ode mnie. Powinnyście się zaprzyjaźnić. Chyba wyedukowana jak ty, bo dużo książek widziałam.
– Hania, ja…
– Będę się musiała na tym Ursynowie położyć za jakiś czas, a że Ola za tobą tęskni, może przyjedziemy we dwie? Pomatkujesz jej trochę w zastępstwie? Przez kilka dni? Załatwisz sobie pieprzony urlop? Ona jest taka rozżalona o tę wizytę. Niepotrzebnie ją ciągnęłam, ale się gówniara uparła.
– Pewnie, Hania, tylko…
– Tylko tym razem NAPRAWDĘ posprzątaj. Przyłóż się, ogarnij trochę, weź się w garść.
– Dobrze.
– Obiecujesz?
– Obiecuję.
Rozłączyła się, a ja długo jeszcze patrzyłam w jej zdjęcie z kontaktów. Żwawa blondyna, ostry makijaż, na sztorc postawione, krótkie, rozjaśnione włosy. Zmieniła się od czasu, gdy zostało zrobione, postarzała, jakby skurczyła.
Jak mogłam tego nie zauważyć? A jednak, jak widać – mogłam. Bardzo za nią zatęskniłam i chyba pierwszy raz w życiu pożałowałam, że dzieli nas taka odległość. Ale przecież wszystko jest do nadrobienia. Prawda…?
Czytaj także:
„Zrezygnowałam z macierzyństwa, bo mąż nie chciał dziecka. Po 30 latach zrobił je jakiejś młódce, a ja poszłam w odstawkę”
„Przyłapałem mojego kumpla w łóżku z facetem. Ja tam nie mam z tym problemu, ale jego dziewczyna nie będzie zachwycona”
„Mężowi na bezrobociu kompletnie odbiło. Ubzdurał sobie, że mam kochanka, bo nie mógł znieść, że to ja na nas zarabiam”