Jesteśmy z Igorem małżeństwem od 15 lat. Przez większość tego czasu wiedliśmy spokojne życie. On pracował w budownictwie, ja byłam pielęgniarką w szpitalu. Po pracy oboje zajmowaliśmy się domem, dziećmi. Czasem kłóciliśmy się, jak wszyscy, ale szybko dochodziliśmy do porozumienia. Znajomi mówili, że nie ma takiej siły, która byłaby w stanie zniszczyć nasz związek. A jednak…
Kłopoty zaczęły się dwa lata temu, gdy mąż stracił pracę. Nie spodziewał się tego. Wydawało mu się, że firma, w której był zatrudniony, świetnie prosperuje. A tu nagle okazało się, że stoi na granicy bankructwa. Właściciel zwolnił wszystkich pracowników. Na pożegnanie obiecał Igorowi, że jak w budownictwie znów będzie można zarobić, to się do niego odezwie.
– Też mi pocieszenie… A z czego do tego czasu będziemy żyć – opowiadał mi zdenerwowany.
– Nie martw się, na pewno coś najdziesz – pocieszałam go, bo mąż jest świetnym fachowcem i byłam pewna, że pracodawcy będą się o niego bić.
Zaczął wypytywać, gdzie byłam, i co robiłam
Rzeczywistość wyglądała jednak inaczej. Owszem, mąż pracował, ale tylko dorywczo i na czarno. Zatrudniano go na tydzień, dwa, a potem do widzenia. Najgorsze było to, że nigdy nie wiedział, czy dostanie wynagrodzenie. Pracodawcy obiecywali złote góry, a jak przychodziło do płacenia, to się wykręcali. Pazurami im trzeba było pieniądze wydzierać.
Po kilku miesiącach niepewności i nieustannej walki o swoje Igor stracił zapał do dorywczej pracy. Stwierdził, że jeśli nie dostanie etatu i pensji na czas, to nie ruszy nawet palcem. Rozumiałam go, ale byłam przerażona. Zdawałam sobie sprawę, że z mojej pensji nie zdołamy się utrzymać. Nic jednak nie mówiłam. Nie chciałam go dodatkowo stresować. I tak już chodził rozdrażniony i podminowany…
Umowy nikt nie chciał mu dać. Mimo to nie zamierzał zmieniać swojego postanowienia. Gadał, że nie będzie harował na oszustów, że nie jest frajerem. Kiwałam głową, ale w duchu zbierało mi się na płacz. Już wcześniej miewaliśmy kłopoty z opłacaniem rachunków, zwłaszcza jak mąż nie mógł doprosić się o wypłatę. Teraz groziła nam prawdziwa katastrofa.
– Nie ma wyjścia, muszę brać dodatkowe dyżury. Inaczej sobie nie poradzimy – powiedziałam w końcu.
Myślałam, że mnie przytuli, podziękuje za moje poświęcenie. Nic z tego!
– Po co mi to mówisz? Żeby mnie poniżyć? To ci się udało! Gratuluję! – ryknął i wybiegł z domu obrażony.
Myślałam, że się popłaczę. Przecież nie powiedziałam tego, żeby sprawić mu przykrość. Chciałam tylko pokazać mu, że znalazłam wyjście z trudnej sytuacji. Gdy wrócił do domu, próbowałam mu to wytłumaczyć, ale naburmuszył się jeszcze bardziej.
Następnego dnia wpisałam swoje nazwisko we wszystkie wolne miejsca w grafiku. Brałam też prywatne dyżury przy pacjentach. Gdy wracałam do domu, marzyłam tylko o tym, by się położyć i zasnąć. Niestety mąż mi na to nie pozwalał. Nieustannie wypytywał mnie o to, co robiłam, z którymi lekarzami pracowałam. Wcześniej w ogóle go to nie interesowało, a teraz nagle chciał wiedzieć wszystko.
– O co ci chodzi! Daj mi spokój! Nie widzisz, że ledwie trzymam się na nogach? – zdenerwowałam się któregoś razu, gdy znów zaczął się czepiać.
– Widzę, widzę. Zastanawiam się tylko, dlaczego jesteś taka zmęczona… – uśmiechał się złośliwie.
– Bo skakałam przy pacjentach przez ponad dwie doby – wrzasnęłam.
– Na pewno przy pacjentach? – nie odpuszczał. – A może przy doktorze… Na pewno niejeden chętnie by się z tobą zabawił – wycedził.
Zamurowało mnie. Igor nigdy nie mówił do mnie w ten sposób!
– No co, trafiłem? Mam rację? – dopytywał się, zachęcony moim milczeniem.
Krew mi napłynęła do twarzy.
– Czy ty słyszysz, co mówisz? Idź do jakiejś roboty, bo ci się od tego siedzenia w domu w głowie miesza! – wrzasnęłam i zamknęłam się w sypialni.
Zrobił prawdziwy cyrk w pokoju lekarskim
Miałam nadzieję, że to jednorazowy wybryk. Ale z dnia na dzień Igor zachowywał się coraz gorzej. Podejrzliwość zamieniła się w zazdrość. Ubzdurał sobie, że mam kochanka.
Próbowałam mu tłumaczyć, że to jego chora wyobraźnia, że nie w głowie mi amory. Nic do niego nie docierało. Robił mi wyrzuty, obrażał. Raz w nocy przyjechał nawet na oddział, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście jestem w pracy, przy pacjentach. Pech chciał, że akurat wtedy miałam wolną chwilę i poszłam do pokoju lekarskiego na kawę. Wpadł tam jak burza.
– No proszę, miałem rację! Który to, no który!? Ten? A może ten? – krzyczał, wskazując moich kolegów.
Prawie siłą wyprowadziłam go z budynku. Dobrze, że lekarze przyjęli jego wrzaski ze spokojem, bo nie wiem, czym by się to skończyło…
Po tym incydencie zrobiłam Igorowi karczemną awanturę. Wcześniej starałam się tego unikać. Gdy rzucał oskarżenia, ucinałam dyskusję lub udawałam, że nie słyszę. Ale wtedy nie wytrzymałam. Wkurzył mnie!
– Zaharowuję się na śmierć, żebyśmy mieli co do garnka włożyć, a ty mi tu sceny zazdrości urządzasz? Co ty sobie wyobrażasz? Masz mnie szanować, dziękować mi, a nie obrażać! Zrozumiałeś! A jak nie, to fora ze dwora! – wywrzeszczałam mu w twarz.
Popatrzył na mnie smętnym wzrokiem, skulił się w sobie i poczłapał do sypialni… Potem było mi trochę głupio, ale pomyślałam, że taki zimny prysznic dobrze mu zrobił.
Wydawało się, że awantura przyniosła efekty. Igor się uspokoił. Już nie ciskał się tak jak wcześniej, nie zarzucał mi zdrad. W ogóle mało się do mnie odzywał. Byłam przekonana, że dotarło do niego wreszcie, jak się poświęcam i zaczął to doceniać. Niestety… to była tylko cisza przed burzą.
Spakował walizkę i wyniósł się do matki
Jakieś trzy miesiące temu zaczepił mnie na dyżurze doktor Marcin, młody kardiolog. Pracowaliśmy razem już od dwóch lat i bardzo się lubiliśmy.
– Otwieram prywatny gabinet. Będę przyjmował dwa razy w tygodniu po trzy godziny. Potrzebuję pielęgniarki. Zainteresowana? – zapytał.
– To zależy, ile płacisz. Wiesz, że u mnie z forsą krucho – przyznałam.
– Wiem, wiem… Za te trzy godzinki dostaniesz tyle, ile u nas za dwie nocki. Może być? – uśmiechnął się.
– Jasne! – ucieszyłam się.
– Super! Tylko co na to twój małżonek? Mam nadzieję, że nie będzie urządzał takich scen jak w pokoju lekarskim – skrzywił się.
– Nie bój się. Igor nie jest przecież głupi. Zrozumie, że to świetna propozycja – zapewniłam go.
Nie zrozumiał. Gdy opowiedziałam mu o wszystkim, skrzywił się.
– Ciekawe dlaczego ten cały doktorek zaproponował tę pracę akurat tobie? I to za takie pieniądze… – zastanawiał się głośno.
– Bo jestem dobra – odparłam.
– Rzeczywiście jesteś. Mogę to potwierdzić – prychnął, a mnie w głowie zapaliło się czerwone światełko.
– Znowu zaczynasz? – jęknęłam. – Nic mnie nie łączy z Marcinem! To tylko praca – zaczęłam tłumaczyć.
– Tak? No to jej nie przyjmuj – przerwał mi. – Odmów i tyle.
– Chyba zwariowałeś! – zawołałam.
– Nie, nie zwariowałem. Nie życzę sobie, żebyś u niego pracowała i już!
– A ja mam to gdzieś! – warknęłam.
– Tak? Proszę, bardzo, droga wolna. Nie będę się narzucał – wycedził, a potem wrzucił do torby kilka rzeczy i po prostu wyszedł.
Wyprowadził się do swojej mamy. A ja po kilku dniach poszłam na pierwszy dyżur u Marcina. Pracowałam najlepiej jak umiałam, ale myślami byłam przy… Igorze. Złapałam się na tym, że bardzo za nim tęsknię.
– Jesteś jakaś nieobecna – zauważył Marcin, gdy ostatni pacjent wyszedł.
– Igor wyprowadził się z domu. Odkąd stracił pracę, kompletnie zwariował. Wymyślił sobie, że go zdradzam… – westchnęłam.
– A dziwisz mu się? Przecież to facet. Jak nie zarabia, to czuje się bezwartościowy. I boi się, że pójdziesz do kogoś zaradniejszego – odparł.
– Myślisz? Najgorsze jest to, że nie może nic znaleźć. Na czarno pracować nie chce, a umowy nikt nie daje.
– Kim jest z zawodu? – przerwał mi.
– Budowlańcem – odparłam.
– Czekaj, czekaj… Znam jednego właściciela sporej firmy budowlanej. Zadzwonię do niego… Pogadam…
– Naprawdę? – ucieszyłam się.
– Jasne! Zobaczysz, jak twój mąż dostanie pracę, to odzyska wiarę w siebie i wszystko wróci do normy.
Niech to pozostanie tajemnicą
Marcin sprowadził szefa firmy budowlanej już nazajutrz. Poszliśmy porozmawiać do szpitalnego bufetu.
– Marcin wprowadził mnie w temat. Tu jest moja wizytówka. Niech mąż do mnie zadzwoni – powiedział.
– To bardzo miłe z pana strony… Tylko jest jeden mały problem… – westchnęłam. – Igor nie może wiedzieć, że to ja załatwiłam mu tę pracę. No wie pan, męska ambicja…
Facet uśmiechnął się pod nosem.
– Rozumiem. Sam się z nim skontaktuję. Jeszcze dzisiaj. Coś wymyślę.
Dotrzymał słowa. Po trzech dniach mąż dostał pracę. Legalną, z umową. Mimo to ciągle milczał. Nie rozumiałam, co się dzieje. Po tygodniu pomyślałam nawet, że odszedł na zawsze. I wtedy się zjawił. Przyszedł do szpitala z wielkim bukietem kwiatów.
– Wiem, że ostatnio zachowywałam się jak idiota… Nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło… Chyba jakiś diabeł mnie opętał. Wybaczysz mi? – zapytał ze skruszoną miną.
Miałam ochotę rzucić mu się na szyję, ale się powstrzymałam.
– Zastanowię się… – mruknęłam.
– Błagam cię! – złożył ręce. – Wiesz co? Mam pracę! Świetną! Już nie będziesz musiała tak ciężko harować!
– Naprawdę? – uśmiechnęłam się.
– Właściciel firmy sam do mnie zadzwonił. Mówił, że słyszał o mnie od ludzi z branży i koniecznie chce mnie mieć w swojej załodze! – promieniał.
– No dobrze, możesz wrócić. Na próbę! I zrób po drodze zakupy, bo lodówka jest pusta – zgodziłam się.
– Wszystko załatwię! Jak przyjdziesz rano z dyżuru, będzie na ciebie czekało pyszne śniadanie! – zapewnił.
Gdy patrzyłam, jak odchodzi dziarskim krokiem, z podniesioną głową, postanowiłam, że nigdy nie powiem mu, jakim cudem dostał tę pracę. Niech to pozostanie tajemnicą.
Czytaj także:
„Ludzie gardzili mną, bo pochodzę ze wsi. Dokuczali mi w pracy, a potem rzucił mnie facet. Teraz przyszedł czas zemsty...”
„Wiele lat samotnie wychowywałam córkę. Teraz, gdy kogoś poznałam, ona jest zazdrosna. I pokazuje to w żenujący sposób”
„Mąż na zewnątrz był szanowanym obywatelem, a w domu bezwzględnym oprawcą. Jego prawdziwą twarz ujawniła światu… córka”