Nastała krępująca chwila milczenia. Goście znieruchomieli z talerzami pełnymi ciasta, aż w końcu ciotka Hela przerwała ciszę, odsuwając krzesło z charakterystycznym zgrzytem.
– No cóż, to chyba koniec przyjęcia. My się zbieramy.
Wszyscy mieli dość
Bez słowa ruszyła do drzwi, nie patrząc na pozostałych. Zerknęłam na resztę rodziny i podążyłam za nimi. Sięgnęłam po kurtkę z wieszaka, odszukałam kluczyki do auta w kieszeni i przecisnęłam się przed wszystkimi. Złapałam za klamkę.
– Kto chce ze mną jechać? – spytałam głośno.
Jako pierwsza przy samochodzie pojawiła się ciocia Hela. Nie zajęła jednak miejsca w środku, tylko oznajmiła:
– Wszyscy jedziemy do twojego domu. Mamy do obgadania ważną sprawę. To, co się stało, przekracza wszystko, czego się spodziewałam – powiedziała zdecydowanym tonem.
Wsiadłam za kierownicę, kiedy wszyscy już się rozsiedli i zabezpieczyli pasami. Patrzyłam, jak wujaszek Józio zabiera ze sobą ciocię Jagódkę do swojego forda, podczas gdy Marcin i Magda pakowali dzieciaki do opla, szykując się do odjazdu. Nagle Marcin opuścił okno.
– Odstawimy maluchy do babci, a potem do was dołączymy – powiedział bez entuzjazmu. – Przywieziemy coś do jedzenia – mrugnął do mnie znacząco, a ja poczułam wielką ulgę, bo właśnie zrozumiałam to, co on już wcześniej przewidział. Moja lodówka świeciła pustkami, tak jak zwykle.
Byliśmy wściekli
Zerknęłam w lusterko podczas uruchamiania samochodu. Wszędzie było ciemno, a przed domem nie dostrzegłam nawet cienia. Nikt z rodziny nie wyszedł, by nas zatrzymać albo chociaż pomachać na do widzenia. Kompletna pustka. W samochodzie nikt się nie odzywał.
– Ta moja siostra to skończona kretynka – powiedziałam, próbując zarówno rozluźnić atmosferę, jak i pozbyć się nagromadzonej goryczy. – Totalnie beznadziejny przypadek…
Poczułam silny uścisk cioci na ramieniu.
– Mikołaj też nie jest święty. Ale najbardziej martwię się o małą Justynę…
Pokiwałam głową, zgadzając się z tym, co powiedziała ciotka. Justynka to córka mojej siostry i najmłodszy członek rodziny. Właśnie obchodziła swoje dziesiąte urodziny. Niestety, przed chwilą oznajmiła wprost, że nie ma ochoty świętować z nami tego dnia… A przecież jeszcze dziesięć lat temu wszyscy trzymaliśmy kciuki za jej przyjście na świat. Anka z Mikołajem próbowali bardzo długo, zanim w końcu udało im się począć dziecko.
Wszyscy jej pomagaliśmy
– To jak dar od losu! – powtarzała szczęśliwa, spędzając dziewięć miesięcy w pozycji leżącej, byle tylko donosić tę wymarzoną ciążę.
Praktycznie się do niej wprowadziłam, aby pomagać w codziennych sprawach, podczas gdy Mikołaj ciągle był zajęty pracą. Regularnie wpadali różni członkowie rodziny, przynosząc smakołyki, ciekawe lektury i wspierając ją dobrym słowem. Kiedy wreszcie Justysia pojawiła się na świecie – taka słodziutka, krąglutka i w pełni zdrowa dziewczynka – nasza radość nie miała końca.
Dzień jej narodzin stał się dla nas wyjątkową datą, którą zawsze celebrowaliśmy. Regularnie spotykaliśmy się w rodzinnym gronie, obdarowywaliśmy małą upominkami i otaczaliśmy ją mnóstwem miłości.
Urodziny Justynki zawsze wyglądały tak samo, tylko z roku na rok przybywało świeczek na urodzinowym wypieku. Ale podczas świętowania jej dziesiątej wiosny wszystko poszło nie tak jak zwykle. Mała nie wyszła ze swojego pokoju, żeby zobaczyć się z gośćmi. Kiedy Anka postanowiła sprawdzić, dlaczego solenizantka się nie pokazuje, z góry dobiegł wszystkich zdecydowany głos małej gospodyni.
Była kapryśna
– Już nie mogę patrzeć na te same twarze! Ciągle przychodzi ta sama rodzina! To takie nudne! Czy ktokolwiek pomyślał, żeby spytać się mnie, jak chcę obchodzić swój własny dzień?
Tata pospieszył na górę, by pomóc żonie. Razem z nią starał się namówić córkę do zejścia na dół, chociaż na chwilkę – przecież czekał tam tort ze świeczkami. Anka kusiła małą różnymi obietnicami. Na parterze, w pokoju stołowym, czekali pozostali goście przy suto zastawionym stole. Nagle usłyszeliśmy wściekły głos Justyny, który wprawił wszystkich w zdumienie. Nasłuchiwaliśmy uważnie. Stanęłam bliżej schodów, próbując wyłapać każde słowo… To, co usłyszałam, kompletnie mnie zszokowało:
– Po co robicie mi taką niespodziankę? Lepiej byłoby zaprosić kogoś sławnego, wtedy przynajmniej koleżanki by mi zazdrościły! A tak? Co mam im powiedzieć? Że kolejny raz miałam nudne urodziny z rodziną, takie same jak co roku?!
Pogardziła nami
Z rosnącym niepokojem obserwowałam całą sytuację – płacz rozpieszczonej córki, jej krzyki pełne histerii i to, jak ciskała różne rzeczy na podłogę. Ale to nie ten wybuch złości był najgorszy. Najbardziej zabolało mnie to, co usłyszałam od siostry i jej męża. Zaczęli przepraszać małą Justynkę, tłumacząc się, że nie wiedzieli, jak bardzo rani ją obecność rodziny. Obiecali natychmiast coś z tym zrobić i zabrać ją do najlepszej knajpy w okolicy.
– Niech oni stąd wyjdą! – Wrzasnęło nasze ukochane dziecko. Klejnot w rodzinnej koronie. Ten mały promyczek radości.
Wrzawa ucichła, zapadła kompletna cisza. Żaden dźwięk naczyń nie przerwał tej niezręcznej atmosfery. Nikt nie odważył się nawet zanurzyć łyżeczki w apetycznym torcie.
Teraz zmierzaliśmy do mojego niewielkiego mieszkania, po tym jak rodzinę wyproszono z przyjęcia. Nie zaprzątałam sobie głowy kwestią noclegów ani poczęstunku. W myślach wciąż powracało pytanie – czy moja siostra zrobi cokolwiek, by naprawić ten bałagan? Może właśnie dziś widzieliśmy się w rodzinnym gronie po raz ostatni?
Było mi przykro
Z trudem powstrzymywałam płacz. Wiedziałam, że nie mogę się rozkleić przy rodzinie – wszyscy byliśmy w podobnie kiepskim stanie. Musiałam zachować zimną krew.
– Po co tracić energię na analizowanie tego, co powiedziało rozpieszczone dziecko i jak ulegają mu rodzice, którzy nie umieją stawiać granic – powiedziałam zdecydowanym tonem. – Rozumiem, że Anka kocha swoją córkę ponad wszystko, ale to nie usprawiedliwia jej zachowania wobec ludzi, którzy zawsze byli dla niej podporą.
– Chyba też trochę zawiniliśmy. Rozpieszczaliśmy ją bez opamiętania i zapomnieliśmy, że dzieci trzeba przede wszystkim wychowywać – Marcin wyraził swoją opinię z niespotykaną rozsądkiem.
– Za rok nie mam zamiaru się tu pokazać, skoro Anka z Mikołajem nie widzą, ile wysiłku wkładamy, a na dodatek pozwalają małej na takie zachowanie. Od razu widać, że kompletnie sobie z nią nie radzą. To przecież ich rola jako rodziców, żeby ją wychować, nie nasza – powiedziała zdecydowanie ciocia Hela.
Kilka tygodni minęło bez żadnych wieści od Anki. Spotkałyśmy się przypadkowo podczas zakupów, ale ona na mój widok czmychnęła do najbliższego sklepu. Nie było sensu robić scen ani próbować ją gonić. Zaakceptowałam fakt, że moja relacja z siostrą, jej mężem i ich córką się urwała. Czekam teraz, aż w końcu do nich dotrze, że więzy rodzinne są wyjątkowe i niezastąpione, szczególnie gdy przychodzą ciężkie momenty w życiu.
Agnieszka, 33 lata
Czytaj także:
„Doniosłam służbom, co dzieje się u sąsiadów. Serce mi pękało, gdy widziałam, jaka krzywda dzieje się temu dziecku”
„Synowa na Święta woli jeść owoce morza pod palmami niż karpia z teściową. Będę się modlić za tę grzesznicę”
„Ani ciąża ukochanej, ani wioskowa mentalność, nie mogły zmusić mnie do małżeństwa. Zrobiło to coś innego”