„Doniosłam służbom, co dzieje się u sąsiadów. Serce mi pękało, gdy widziałam, jaka krzywda dzieje się temu dziecku”

ta mała potrzebowała pomocy fot. Adobe Stock, DariaTrofimova
„– Coś ty w ogóle dzisiaj zjadła? – spytałam, czując, że coś jest nie tak. Po krótkiej rozmowie okazało się, że Klaudyna była całkowicie na czczo – nie tylko nie jadła rano, ale też nic nie miała w ustach poprzedniego wieczoru”.
/ 19.12.2024 07:15
ta mała potrzebowała pomocy fot. Adobe Stock, DariaTrofimova

Przed klatką spotkałam małą, czternastoletnią sąsiadkę. Nie ruszała się z miejsca, wyglądała na niezdecydowaną. Kiedy się pojawiłam, wzdrygnęła się zaskoczona, zupełnie jakby była pogrążona w myślach. Przywitała się kulturalnie i zrobiła mi miejsce, bym mogła przejść.

– Nie idziesz do środka, Klaudynka? – rzuciłam pytanie.

– Jednak idę – odpowiedziała, wypuszczając powietrze ze zrezygnowaniem.

Wsiadłyśmy do windy, gdzie wybrała swoje piętro – trzecie, i moje – szóste.

– Co u mamy? – spytałam niepewnie.

– Bywa różnie – westchnęła, kręcąc głową. – Czasem czuje się lepiej, czasem gorzej. W tej chwili nie wstaje. Tak już od prawie miesiąca. A co słychać u Ziuty? Gdyby trzeba było z nią wyjść... To znaczy, jakby pani potrzebowała pomocy...

Ledwo wiązała koniec z końcem

Właściwie pomoc nie była mi potrzebna. Spędzałam czas w domu, a na spacery z jamniczkiem wolałam chodzić sama. Mimo to powiedziałam, że chętnie skorzystam z jej pomocy co poniedziałek. Gdy to usłyszała, Klaudyna rozpromieniła się, i tak oto miałyśmy już ustalone spotkania.

Obserwowałam to dziecko odkąd przyszło na świat. Matka małej mieszkała tuż obok, przeprowadziła się, będąc w ciąży. Nie miała partnera, ale regularnie pojawiał się pewien dużo starszy mężczyzna. Przywoził różne rzeczy do mieszkania, czasami robił zakupy, widywałam go również jak spacerował z córką po jej narodzinach. Na początku sądziłam, że to może tata sąsiadki, ale sprostowała moje przypuszczenia.

– To ojciec Klaudynki, nie mój. Nie tworzymy związku – powiedziała i wydawało się, że chce coś więcej dodać, ale ja szybko się oddaliłam, czując się niezręcznie z powodu tak prywatnego zwierzenia od osoby, którą prawie nie znałam.

Poznawałam tę historię krok po kroku. Mężczyzna ów był w związku małżeńskim i miał już prawie dorosłe dzieci. Pracował na wysokim stanowisku w firmie państwowej i nie chciał ryzykować afery, rozstania z żoną ani układania sobie życia z dużo młodszą partnerką. Przesyłał pieniądze na utrzymanie córki, ale jego wizyty stawały się z czasem coraz rzadsze. To dlatego właśnie ja zajmowałam się dziewczynką, gdy pani Monika musiała gdzieś nagle wyjść albo wtedy, kiedy poszła do szpitala na zaplanowaną operację. Mimo że sąsiadka ledwo wiązała koniec z końcem, wychowując dziecko bez wsparcia, uparcie chciała mi płacić za pomoc, choć wcale tego nie oczekiwałam.

– Przecież mam alimenty – tłumaczyła, podczas gdy ja głowiłam się nad tym, gdzie właściwie trafiają te pieniądze.

Na pewno nie wydawała ich na lepsze wyposażenie mieszkania, kosmetyki z wyższej półki czy bardziej różnorodne posiłki niż tylko podstawowe składniki jak ryż, marchew i kawałek kurczaka na zupę.

Widać było ich wzajemne przywiązanie

Nie zdawałam sobie sprawy z choroby sąsiadki, aż jej córeczka podrosła. W niektóre dni popadała w całkowite przygnębienie – nie wstawała z łóżka i leżała w zaciemnionym pomieszczeniu. W takich momentach to mała musiała dbać zarówno o siebie, jak i mamę.

Bywało też odwrotnie – gdy Monika wpadała w stan podwyższonego nastroju, wydawała wszystkie oszczędności, brała kredyty na zakupy bez namysłu i realizację swoich „wspaniałych” planów. W takich chwilach zostawiała Klaudynę samą i gdzieś znikała, jak to określała mała. Wtedy przejmowałam opiekę nad dziewczynką, niekiedy nawet na kilka tygodni.

Ta mała miała w sobie coś niezwykłego – zadziwiającą jak na swój wiek zaradność, która aż budziła niepokój. W wieku zaledwie dziesięciu lat postanowiła rozpocząć własną „karierę zawodową”. Szukała zajęć takich jak pomoc w porządkach, opieka nad psami czy robienie zakupów okolicznym mieszkańcom.

Pewnego dnia zauważyłam na klatce schodowej karteczkę – było to ogłoszenie napisane jej dziecięcym pismem. Szybko je zerwałam i zaproponowałam, że to ja dam jej pracę. Tak, zatrudniłam dziesięcioletnie dziecko. Potrzebowała pieniędzy na jedzenie, ponieważ jej mama nie chciała zdradzić kodu PIN do swojej karty. Kiedy pytałam małą o mamę, mówiła tylko, że „leży” – tak określała okresy, gdy jej matka pogrążała się w depresji.

Dostrzegałam problemy wychowawcze u mojej sąsiadki, jednak nie potrafiłam zdobyć się na zgłoszenie tego do pomocy społecznej. Pomimo wszystkiego, Klaudyna miała silną emocjonalną więź ze swoją mamą, a w lepszych momentach Moniki widać było ich wzajemne przywiązanie – spędzały wspólnie czas, prowadziły długie rozmowy i łączyła je naprawdę bliska relacja. Mała doskonale rozumiała stan zdrowia mamy i nauczyła się z tym żyć. Radziła sobie świetnie w szkole, zajmowała się domem, dbała zarówno o siebie, jak i o matkę, a do tego jeszcze dorabiała sobie, wyprowadzając na spacery moją Ziutę.

Postaram się częściej tu zaglądać

Pewnego razu spotkałam tego człowieka – ojca Klaudyny. Mocno się zestarzał i nie prezentował się najlepiej, widać było, że jego sytuacja finansowa się pogorszyła. Zdawałam sobie sprawę, że Monika nie może liczyć na więcej pomocy z jego strony. W końcu już teraz opłacał wynajem mieszkania, pokrywał rachunki i zapewniał utrzymanie dla dwóch osób, podczas gdy ona nie miała pracy. Trudno było go obwiniać o to, że jego córce brakowało na buty sportowe czy szkolne wycieczki. Niemniej spróbowałam nakłonić go do większego zaangażowania w sprawy latorośli.

– Potrzeby dziecka rosną – powiedziałam do niego. – Czy pan wie, że ona już zamieszcza ogłoszenia o sprzątaniu, żeby móc kupić najpotrzebniejsze rzeczy do szkoły?

On tylko westchnął i wyciągnął pieniądze z portfela.

– Słyszałem od Klaudyny o pani – odezwał się. – Wiem, że troszczy się pani o nią bardziej niż własna mama. Problem w tym, że nie mogę zabrać jej do swojego domu... Sprawy rodzinne... nieistotne. W każdym razie, bardzo proszę przyjąć te pieniądze i przekazywać córce, gdy będzie miała taką potrzebę. Jak dam jej osobiście, to wyda wszystko na jedzenie czy kosmetyki, bo matka o to nie dba. Postaram się częściej tu zaglądać i robić im zakupy. Tylko błagam, żeby nikomu o tym nie mówić. Klaudyna okropnie się lęka, że mogliby ją zabrać od mamy.

„Na pewno się obawiasz, że któregoś dnia ona z nimi zapuka do twojego domu” – przeszło mi przez myśl bez cienia empatii. Byłam pewna, że jego bliscy nic nie wiedzą o Klaudynie, podczas gdy on od lat kombinuje z pieniędzmi, próbując zamaskować odprowadzane alimenty.

– Proszę zaczekać – zawołał, gdy się obracałam. – Zostawię pani numer... eee... służbowy. Proszę kontaktować się tylko w nagłych przypadkach, jeśli coś by się wydarzyło.

Odmówił podania numeru komórkowego, obawiając się, że mogę zadzwonić, gdy będzie z rodziną – żoną i starszymi dziećmi. Telefon do jego pracy leżał niewykorzystany, bo nawet nie byłam pewna, gdzie miałabym dzwonić.

Zaczęłam na nią naciskać

Pewnego dnia sąsiadka z dołu zapukała z wiadomością, że Klaudyna zasłabła podczas jazdy windą.

Naprawdę nic mi nie jest... – gdy odzyskała przytomność, próbowała nas przekonywać o swojej gotowości do pójścia na lekcje.

– Powiedz mi, co dzisiaj jadłaś? – spytałam z rosnącym niepokojem.

Po krótkiej rozmowie wyszło na jaw, że dziewczyna była głodna. Nie tknęła jedzenia od poprzedniego dnia – żadnego posiłku, nawet śniadania czy kolacji. No tak, nic dziwnego, że straciła przytomność!

– Miałam wyjść z Ziutą dopiero dzisiaj i wtedy planowałam kupić coś do jedzenia. Też dla... mamy – powiedziała cicho, przełykając ślinę.

Matka wciąż nie wstawała z łóżka, ale miałam to gdzieś. Podrzuciłam małą do sąsiadki mieszkającej na dole i bez pukania weszłam do pokoju mamy Klaudyny. Zastałam ją obudzoną – leżała na boku, wbijając pusty wzrok w ścianę. W pomieszczeniu unosił się nieprzyjemny zapach niemytego ciała i brudnej pościeli. Zaczęłam na nią naciskać, domagając się wydania karty bankomatowej i numeru PIN, aż w końcu kobieta popatrzyła na mnie ze zrezygnowanym wyrazem twarzy.

– Konto jest puste, chociaż córka dostała kartę wraz z kodem – odezwała się wyczerpana. – Od kwartału nie wpływają żadne pieniądze od jej taty.

Poczułam, jak miękną mi kolana

– Dlaczego pani tego nie zgłosiła?! – krzyknęłam zdenerwowana. – To jest jego prawny obowiązek! Dziewczynka właśnie zasłabła, bo nie miała co jeść! Jak pani chce rozwiązać tę sytuację?!

Patrząc na schorowaną kobietę, wiedziałam, że nie podejmie żadnych kroków. Sama potrzebowała wsparcia innych. Postanowiłam więc postawić ojcu dziecka ultimatum – albo weźmie odpowiedzialność za córkę, albo sprawą zajmie się opieka społeczna. Spróbowałam się z nim skontaktować i połączyłam się z jakimś biurem.

– Z przykrością informuję, że pan Adam nie żyje od trzech miesięcy – poinformowano mnie, a ja poczułam, jak miękną mi kolana.

Nie mogłam dłużej czekać – nadszedł czas, by powiadomić właściwe instytucje. Współczułam Klaudynie, jednak ktoś musiał się nią profesjonalnie zaopiekować, nawet jeśli miały to być państwowe placówki. Zanim to jednak zrobiłam, przyszła mi do głowy pewna myśl. Przecież jako córce należał jej się spadek. Z tego, co wiedziałam, Adam kiedyś nieźle sobie radził finansowo i na pewno zostały po nim jakieś środki, które pomogłyby małej stanąć na nogi.

Wspomniałam o tym przedstawicielce opieki społecznej gdy przyjechała zabrać dziewczynkę. Zapewniła mnie, że ich prawnik odszuka krewnych i zadba o należną jej część majątku.

Mała zostaje pod naszą opieką

Minął mniej więcej tydzień, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam atrakcyjną kobietę, która wyglądała na około trzydzieści lat. Od razu zauważyłam, że jest uderzająco podobna do Klaudyny. Okazało się, że to jej siostra przyrodnia. Nie była sama – przyszła z mężem, oboje nosili obrączki. No i oczywiście była z nimi mała Klaudynka, która od razu podbiegła do mnie i mocno się przytuliła. Po serdecznym powitaniu i uściskach zaprowadziłam wszystkich do mieszkania. Wtedy pani Oliwia rozpoczęła rozmowę.

– Dowiedziałam się o istnieniu mojej młodszej siostry całkiem niedawno – wyznała. – Tata ukrywał to przed wszystkimi. Dopiero prawnik pomógł nam odkryć prawdę. Kiedy odszukaliśmy ją w placówce opiekuńczej, poznałyśmy historię jej mamy i pani. Teraz zostaniemy jej zastępczą rodziną, choć tak naprawdę będziemy prawdziwą rodziną. Zaopiekujemy się nią w naszym domu, umożliwimy kontakt z mamą, a jeśli poczuje się lepiej, być może kiedyś znów będą razem. Na ten moment jednak mała zostaje pod naszą opieką.

Ta odważna mała

Pożegnałam się z Klaudyną i jej mamą, które spakowały rzeczy dziewczynki. Dzięki pomocy pewnej fundacji jej matka otrzymała potrzebną opiekę i leczenie – z tego, co wiem, jej stan zdrowia często jest naprawdę dobry. Choć w ich dawnym mieszkaniu na trzecim piętrze mieszkają już nowi lokatorzy, Klaudyna regularnie się ze mną kontaktuje.

Opowiada o swoim życiu, o siostrze i mamie. Radzi sobie świetnie w szkole, a nawet była na wakacjach nad Bałtykiem. Dodatkowo siostra zapisała ją na lekcje języka angielskiego i naukę jeździectwa. Do rodziny dołączył też nowy członek – jamniczka z trudną przeszłością, którą postanowili przygarnąć.

– Wkrótce panią odwiedzę i zabiorę Ziutę na przechadzkę z naszą Felą. Na pewno się polubią! – obiecała. – Mama też się zjawi. Bierze leki, jest szansa, że wróci do pracy.

Liczę, że wszystko tak się właśnie potoczy. Z całego serca wierzę, że ta odważna mała powinna dostać od życia same najlepsze rzeczy!

Antonina, lat 64

Czytaj także:„Przez zięcia nie zostanę prawdziwą babcią. Nie mam zamiaru niańczyć jakiejś małej przybłędy z bidula”„Mój pasierb nie miał szczęścia do rodziców. Ojciec balował, matka kochała pracę. Tylko ode mnie mógł zaznać miłości”„Laski leciały na mnie jak ćmy do światła. Przestałem skakać z kwiatka na kwiatek, gdy poznałem pewną mężatkę”

Redakcja poleca

REKLAMA