Byłyśmy z Joasią jak dwie krople wody: miałyśmy takie same fiołkowe oczy, wyraźne zarysowane kości policzkowe, wysokie czoła i lekko odstające uszy. Kiedy w dzieciństwie mama ubierała nas w takie same sukienki, czasem nawet ona myliła się, która jest którą.
Żadna z nas nie lubiła wcześnie wstawać, jako dorosłe nie potrafiłyśmy funkcjonować bez solidnej dawki mocnej kawy. Kochałyśmy góry, długie wędrówki i zwierzęta (szczególnie te porzucone), nienawidziłyśmy kłamstwa, obłudy i obgadywania innych.
Ludzie, którzy nas znali, mówili, że nie ma na świecie dwóch bardziej podobnych osób. Jednak w dniu, w którym umarł mój szwagier, dotarło do mnie, że wszyscy bardzo się mylili…
Nie rozumiałam jej decyzji
Chociaż Krzysztof nie miał jeszcze czterdziestki, był wrakiem człowieka. Kilka lat wcześniej tego silnego, dbającego o siebie i tryskającego życiem mężczyznę niespodziewanie powalił udar, po którym – mimo starań lekarzy i całej rodziny – nigdy nie wrócił do dawnej sprawności. Uszkodzenia mózgu spowodowały bowiem, że mimo długiej rehabilitacji mógł poruszać się tylko na wózku, całkowicie stracił władzę w lewej ręce, a prawą potrafił przesuwać jedynie w górę i w dół.
Nie umiał sam się ubrać, umyć, skorzystać z toalety; nawet jeść samodzielnie nie miał siły. Każdego dnia Krzysztof wpadał w coraz większą frustrację i warczał na otoczenie. Nigdy nie wiedziałam, o co mu chodzi, bo mówił bardzo niewyraźnie.
W ostatnich miesiącach zapominał, gdzie się znajduje, nie rozpoznawał twarzy otaczających go ludzi, a na zwykły talerz patrzył tak, jakby to był przedmiot, którego nigdy wcześniej nie widział.
Życie mojej siostry szybko stało się dwudziestoczterogodzinną harówką: ugotować Krzysztofowi owsiankę, rozdrobnić ją i podać łyżeczką, żeby się nie udławił i nie rozzłościć go, żeby jej nie wypluł. Umyć mu zęby i ręce, dopilnować, żeby zdążył do toalety. Wymasować i pamiętać, aby się przekręcał i nie dostał odleżyn. Zawieźć na rehabilitację, a w domu pomagać w wykonywaniu zaleconych ćwiczeń. Ugotować obiad, rozdrobnić, dopilnować, żeby zjadł i się nie udławił…
I tak w kółko, a przecież były jeszcze dzieci, dom i praca. Na te wszystkie leki, odżywki, środki pielęgnacyjne oraz prywatnych rehabilitantów ktoś musiał zarobić. Joasia zamieniła się więc w domowego robota wyspecjalizowanego w karmieniu, kąpaniu, pielęgnowaniu i przynoszeniu pieniędzy.
Chociaż przyjmowała swój los z pokorą i nigdy się nie skarżyła, ja byłam przekonana, że robi to tylko dlatego, bo tak została wychowana. Przysięgając Krzysztofowi przed ołtarzem, uroczyście powiedziała przecież: „I nie opuszczę cię aż do śmierci”.
Dlatego, kiedy szwagrowi nagle się pogorszyło i w ciągu zaledwie tygodnia pożegnał się z tym światem, odetchnęłam z ulgą, ciesząc się, że siostra pozbyła się ogromnego ciężaru i wreszcie będzie mogła zająć się sobą i dziećmi. Z całego serca życzyłam jej również tego, aby udało jej się znaleźć nową miłość. Asia jak nikt zasługiwała na szczęście.
Tymczasem ona… wpadła w czarną rozpacz. Argumenty, że Krzyś już nie cierpi, zbywała milczeniem, a gdy powiedziałam, że jej także coś się od życia należy, omal mnie nie pobiła. Przez całą mszę wyła niczym ranne zwierzę, a gdy grabarze zabrali się do spuszczania trumny, musieliśmy ją od niej siłą odciągać. Naprawdę nie znałam swojej siostry…
Po prostu byłam szczera
Tamtego wieczoru po powrocie do domu wzięłam pachnącą kąpiel, potem zjadłam ulubiony budyń i wskoczyłam pod kołdrę, ignorując męża, który próbował mnie wciągnąć w rozmowę. W końcu dał spokój. Pomyślał pewnie, że potrzebuję czasu na oswojenie się ze śmiercią szwagra.
Ale ja myślałam nad czymś zupełnie innym: czy gdyby mój Łukasz zachorował, ja też potrafiłabym się nim opiekować z takim samym oddaniem, nie poddając się aż do końca? Czy również przeklinałabym los, gdyby ten mnie wreszcie od tego uwolnił? Przez całą noc moje myśli galopowały jak szalone. Chociaż nie zmrużyłam oka nawet na chwilę, rankiem z zadziwiająco jasnym umysłem odpowiedziałam sobie na te pytania: „Nie”.
Przy śniadaniu powiedziałam to Łukaszowi. Między kolejnym kęsem kanapki z kiełbasą i jajkami na miękko, sięgając do cukierniczki, żeby posłodzić stygnącą herbatę, wyznałam po prostu:
– Gdybyś ciężko zachorował, nie potrafiłabym poświęcić życia, żeby się tobą latami opiekować.
Wtedy wydawało mi się, że dorośli ludzie powinni sobie mówić takie rzeczy. Skoro żyło nam się razem całkiem przyjemnie, to nie było sensu tego psuć i się rozstawać. Wystarczyłoby się zawczasu umówić, że gdyby któremuś z nas coś się stało, to zamiast marnować życie temu drugiemu, zwolni je z przysięgi „aż do śmierci”.
Przecież można to wszystko zorganizować: są ośrodki opieki i inne instytucje. My moglibyśmy założyć specjalne konto oszczędnościowe i wkładać co miesiąc jakąś drobną sumkę na wydatki związane z ewentualnym leczeniem. W ten sposób w przyszłości ten zdrowy nie byłby obciążony.
Na Łukaszu mój wywód nie zrobił żadnego wrażenia, mąż ze stoickim spokojem smarował sobie masłem kolejną kromkę chleba, jak zwykle nabierając go o wiele za dużo. Pomyślałam, że jak tak dalej później, to jego faszerowany tłuszczami organizm zbuntuje się, zanim się obejrzę. Wyglądało to tak, jakby nie usłyszał, co do niego mówię. Cóż, cały Łukasz!
Przed wyjściem do pracy zapisałam sobie w kalendarzu z datami wizyt u dentysty i listami zakupów, żeby pamiętać o sprawdzeniu, jaki bank ma najbardziej korzystne konta oszczędnościowe, i jeszcze w tym tygodniu wrócić do rozmowy z Łukaszem.
Okazało się to jednak zbędne, bo już po dwóch dniach mąż zaczął ją sam. Przy śniadaniu, pomiędzy jajecznicą i bułką jak zwykle zbyt grubo posmarowaną masłem, Łukasz wyznał:
– Gdybym ciężko zachorował, chciałbym, żeby żona była mi oparciem. Małżeństwo to nie tylko przyjemności, ale i obowiązki. Teraz się okazuje, że z nas dwojga tylko ja traktuję poważnie słowa: „Nie opuszczę cię aż do śmierci”.
Następnie oświadczył mi, że nie potrafi żyć z kimś, kto go kocha tylko „na dobre”, po czym z kamienną twarzą dopił herbatę, wyszedł do przedpokoju, wziął dwie spakowane wcześniej walizki i… już nigdy więcej nie przekroczył progu naszego domu.
Jednak znalazła miłość
Rozwiedliśmy się.
Najpierw byłam wściekła na Łukasza za to, że podszedł do sprawy emocjonalnie zamiast praktycznie. Potem wyrzucałam sobie, że niepotrzebnie w ogóle zaczynałam ten temat. Aż wreszcie na spokojnie uznałam, że lepiej było się przyznać do swoich uczuć w tamtej chwili, niż tkwić w kłamstwie przez całe życie. Widocznie musiałam się pomylić i nie kochałam go tak bardzo.
Mieszkamy w niewielkim miasteczku, więc powód naszego rozstania szybko stał się powszechnie znany. Wkrótce bliscy znajomi zaczęli mnie unikać, dalsi udawać, że nie znają… Poważnie się zastanawiam nad wyprowadzką, tym bardziej że razem z mężem straciłam też siostrę. Rok po rozwodzie Łukasz zamieszkał bowiem z Joasią.
W jej wielkim sercu było dość miłości, by obdarzyć nią jeszcze jednego mężczyznę. Czy nie miałam racji, mówiąc, że choć bliźniaczki, jesteśmy zupełnie inne?
Czytaj także:
„Ukrywam się w jeansach nawet w upał. Wstydzę się, bo kiedyś ciągle słyszałam od ortopedów, że mam krzywe nogi”
„Mąż codziennie z zimną krwią >>wbijał<< mi nóż w plecy. Krytykował wszystko, co robię i napawał się moimi łzami”
„Ukochany wmówił mi, że jest z domu dziecka, żeby zamydlić mi oczy. Za tym kłamstwem, stała bolesna tajemnica”