„Mąż codziennie z zimną krwią >>wbijał<< mi nóż w plecy. Krytykował wszystko, co robię i napawał się moimi łzami”

Mężczyzna, który znęca się nad żoną fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Nadal potrafił być czarujący, prawił mi komplementy, zasypywał prezentami bez okazji, ale też bez powodu krytykował mnie, ranił i obrażał. Zachowywał się tak, jakby celowo tłamsił moją radość, jakby poniżanie mnie sprawiało mu przyjemność”.
/ 27.01.2022 14:34
Mężczyzna, który znęca się nad żoną fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Wyszłam za mąż za cudownego człowieka – inteligentnego, czarującego, szarmanckiego. Do tego przystojnego i zaradnego. Nie wierzyłam własnemu szczęściu, kiedy to bożyszcze wszystkich studentek zwróciło na mnie uwagę. Może nie byłam najbrzydsza, ale brakowało mi śmiałości i pewności siebie.

Mocno różniłam się od otaczających go dziewczyn – barwnych, wyrazistych, błyskotliwych. Początkowo nawet nie zauważyłam, że Antek się mną interesuje. Przepuszczanie mnie w drzwiach czy podawanie płaszcza w szatni brałam za objaw dobrego wychowania.

Do głowy mi nie przyszło, że może się za tym kryć coś więcej. A jednak. Podczas połowinek poprosił mnie do tańca. W którymś momencie przytulił mnie ciut za mocno i zapytał jakby ze złością:

– Ada, dlaczego mnie ignorujesz?

Aż zgubiłam rytm ze zdziwienia.

– Ja? Ciebie? A to dobre!

Roześmiałam się, a potem niespodziewanie dla samej siebie wypaliłam

– Nie mogę się do ciebie przepchać przez ten tłum wielbicielek.

Zażenowana własną zuchwałością, zerknęłam na niego. Nie uśmiechał się.

– Nie zauważyłem, żebyś chociaż próbowała… – zrobił smętną minę. – Szkoda, że mnie nie lubisz.

– To nie tak! – wyrwało mi się. – Mylisz się.

Muzyka ucichła i zeszliśmy z parkietu. Myślałam, że to koniec naszej rozmowy, ale on podprowadził mnie do stojących w hallu foteli i wskazał wolne miejsce. Sam przysiadł na poręczy i kontynuował przerwany dialog.

– To jak, skoro „nie tak”? – pochylił się i spojrzał mi w oczy.

Spłoszona, umknęłam wzrokiem.

– Widzisz, ja… mało cię znam, więc… – zaczęłam ostrożnie, nerwowo splatając i rozplatając dłonie.

– A ja ciebie bardzo dobrze – przerwał mi. – Wiem, że jesteś piękna, wyjątkowa i bardzo, bardzo tajemnicza. I to pociąga mnie w tobie najbardziej – wyznał cicho, pochylając się jeszcze niżej; niemal mnie dotykał.

„Nie uda ci się, nie dasz rady” – to słowa wsparcia?

Nie pamiętam, co odpowiedziałam, nie pamiętam, jak to się stało, że wstaliśmy i poszliśmy tańczyć. Byłam dumna i szczęśliwa. Wybrał mnie, wybrał mnie! – wirowało mi w głowie w rytm kolejnych melodii.

Od tamtego dnia byliśmy parą. Początkowo obawiałam się, że to tylko jego chwilowy kaprys, ale Antek trwał przy mnie niezłomnie, mimo jawnych awansów czynionych mu przez inne dziewczyny.

Przed absolutorium pobraliśmy się i zamieszkaliśmy w kawalerce, którą odziedziczył po babci. Byłam tak szczęśliwa, że fruwałam zamiast chodzić. Może dlatego nie dostrzegłam pierwszych objawów jego prawdziwej osobowości. A raczej je zignorowałam.

Kiedyś rozradowana przybiegłam do domu i pochwaliłam się, że dostałam zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną na stanowisko sekretarki. Wtedy mój młody mąż popatrzył na mnie jakoś dziwnie.

– I z czego się cieszysz? Myślałem, że jesteś ambitniejsza – wycedził zimno, skutecznie gasząc moją radość. – Poza tym nie dasz sobie rady, twój angielski nie jest najlepszy.

Może rzeczywiście ma rację – zastanawiałam się, leżąc w nocy koło niego i nie mogąc zasnąć. – Tylko niepotrzebnie się nakręciłam…

Nazajutrz niewyspana poszłam na spotkanie z przedstawicielem firmy, do której aplikowałam. O dziwo był do mnie entuzjastycznie nastawiony. Rozmowa po angielsku przebiegła gładko, tak samo jak test sprawdzający. Zostałam przyjęta i natychmiast wysłałam do Antka SMS-a. Trochę się bałam kolejnego „kubła zimnej wody”, ale tym razem zaskoczył mnie pozytywnie. W domu czekała na mnie piękna róża.

– Idziemy na kolację. Musimy uczcić twój sukces – Antek patrzył na mnie wzrokiem dumnego męża. – Tylko ubierz się odpowiednio – zalecił. – I może… uczesz się jakoś? – otaksował krytycznym spojrzeniem moją fryzurę.

Zupełnie nie wiedziałam, co o tym sądzić

Byłam przecież uczesana, zaś szara sukienka, którą włożyłam na rozmowę kwalifikacyjną, pasowała także na wizytę w restauracji. Jednak posłusznie podtapirowałam włosy, a sukienkę zmieniłam na czerwoną spódnicę i czarny sweterek.

Podczas kolacji usiłowałam się dowiedzieć, dlaczego poprzedniego wieczoru Antek zareagował tak niemiło na wieść o rozmowie kwalifikacyjnej.

– Musiałaś mnie źle zrozumieć, kochanie – mój mąż zbagatelizował zajście, które mnie kosztowało nieprzespaną noc. – Chciałem ci tylko oszczędzić rozczarowania, gdyby coś poszło nie tak – dodał.

Niestety, z biegiem czasu takich przykrych momentów fundował mi coraz więcej. Nadal potrafił być czarujący, prawił mi komplementy, zasypywał prezentami bez okazji, ale też bez powodu krytykował mnie, ranił i obrażał.

Zachowywał się tak, jakby celowo tłamsił moją radość, jakby sprawiało mu przyjemność deprecjonowanie moich sukcesów czy wręcz poniżanie mnie. Co gorsza, nie istniał żaden wzór.

Antek atakował bez konkretnych przyczyn, często zupełnie nieadekwatnie do „przewiny”, i zawsze na chłodno. Słowa krytyki wypowiadał bez emocji, nie unosił się, nie krzyczał, nie przeklinał. Preferował drwinę i ironię. Sprowadzał mnie do parteru w sposób spokojny i przesadnie grzeczny, co bolało znacznie bardziej, bo nie dawało się tego usprawiedliwić gniewem czy żalem.

Takie wypowiadane „na zimno” opinie niepokoiły mnie, pozbawiały poczucia bezpieczeństwa, stabilności. Nie dość, że nie miałam w mężu oparcia, to na dokładkę podkopywał moją, i tak już wątłą, wiarę w siebie.

Zaczynałam wpadać w jakąś pętlę wewnętrznego rozedrgania, zastanawiając się nad każdą decyzją pod kątem „jak on to przyjmie”. I z wielu rzeczy rezygnowałam w obawie, że Antek będzie niezadowolony. Znowu stałam się nieśmiała, niepewna i zalękniona.

Zazdrościłam koleżankom, które mogły liczyć na pomoc mężów w razie niepowodzenia lub na doping w przypadku jakiegoś wyzwania. Ja nigdy nie usłyszałam: „Spróbuj, co ci szkodzi? Najwyżej się nie uda. Dla mnie i tak jesteś i będziesz najwspanialsza”. Jednak wciąż jeszcze myślałam, że chociaż Antek ma trudny charakter, to kocha mnie, co okazuje w taki nieco szorstki sposób.

Zwłaszcza że złe okresy przeplatały się z dobrymi, podczas których był miły i szarmancki. Niestety, tę ciągłą huśtawkę nastrojów przypłaciłam zdrowiem. Odezwały się jakieś trudne do zdiagnozowania dolegliwości żołądka, stawów. Mąż reagował na to różnie. Czasami wydawał się przejęty i pełen współczucia, czasami nazywał mnie hipochondryczką, histeryczką i grzecznie radził: „weź się w garść”.

A więc między dwojgiem ludzi może być inaczej

Któregoś dnia przed pracą byłam świadkiem mocno emocjonalnej rozmowy koleżanki z jej mężem. Właśnie spowodowała wypadek, w wyniku czego auto zostało poważnie uszkodzone. Opowiadała mu to, wzburzona i zapłakana. On ją tulił i uspokajająco gładził po głowie.

– Najważniejsze, dziubeczku, że tobie nic się nie stało – powtarzał w kółko. – Auto da się zastąpić, ciebie nie.

Nie wierzyłam własnym uszom. Wyobraziłam sobie, co by było, gdyby to mnie przytrafiło się coś podobnego. Antek wdeptałby mnie ironicznymi komentarzami w ziemię! Po pracy poprosiłam koleżankę o godzinkę rozmowy. Chciałam się dowiedzieć, jak to zrobiła, że jej mąż tak reagował.
Od słowa do słowa, to ona wyciągnęła ze mnie prawdę o moim małżeństwie.

Z początku niechętnie odpowiadałam, ale potem tama pękła i dałam upust swojej wieloletniej frustracji. Koleżanka słuchała w milczeniu, a gdy skończyłam, popatrzyła na mnie z namysłem i odezwała się:

– Proszę, nie zrozum mnie źle – zastrzegła na wstępie – ale wydaje mi się, że powinnaś z kimś jeszcze o tym porozmawiać. Zachowanie twojego męża nie jest normalne…

– Oj, już bez przesady, może tak źle zabrzmiało, bo jestem rozgoryczona – zaczęłam się wycofywać. – Antek bywa też cudowny, dokładnie taki, w jakim się zakochałam, więc…

– Moja siostra jest psychologiem – przerwała mi koleżanka.

– Po prostu pogadaj z nią. Umówię cię.

– To niepotrzebne – zaprotestowałam. – Chyba wyolbrzymiłam problem, naprawdę nie trzeba.

– Tym bardziej przyda ci się ta rozmowa – podsumowała. – Pracujemy ze sobą od lat i z niepokojem cię obserwuję. Kiedyś byłaś radosna, spontaniczna, teraz sprawiasz wrażenie… – zawahała się nad doborem adekwatnego słowa – zaszczutej. Dlatego proszę, zgódź się, porozmawiaj z moją siostrą. Naprawdę zna się na rzeczy.

Trochę dla świętego spokoju, trochę z ciekawości, zgodziłam się na spotkanie z panią psycholog. Okazała się równie miła i dobra w słuchaniu jak jej siostra. Zadawała też pytania – nie tylko o moje małżeństwo, ale też o początki naszego związku, a także o czasy, zanim poznałam Antka.
Na koniec powiedziała:

– Żeby prawidłowo ocenić sytuację, powinnam porozmawiać również z pani mężem, ale… No cóż, sądząc na podstawie tego, co już usłyszałam, zaryzykowałabym stwierdzenie, że pani mąż ma osobowość psychopatyczną.

– Niemożliwe! On jest wspaniały, wszyscy go lubią…

– Co jest znamienne – przerwała mi. – Zwłaszcza w połączeniu z inną cechą. Proszę mi powiedzieć, ale tak z ręką na sercu, czy on kogoś lubi?

Zamarłam. Nagle zdałam sobie sprawę, że nigdy nie słyszałam, aby Antek mówił o kimś ciepło, z sympatią. Nawet o własnych rodzicach wypowiadał się lekceważąco. Ze starych znajomych kpił, a nowe znajomości zawierał tylko wtedy, gdy mogły mu się do czegoś przydać. I dbał o nie tak długo, jak długo mu się to opłacało.

– Myślę, że… – zacięłam się.

Nie byłam gotowa na zmierzenie się z prawdą, na przyznanie racji pani psycholog, choć intuicyjnie czułam, że ją ma. Pokiwała głową.

– Daleka jestem od tego, żeby panią do czegoś namawiać. Nie na tym polega moja rola. Jednak muszę panią ostrzec. Psychopaci to bardzo niebezpieczni ludzie, całkowicie wyzbyci empatii. Nie muszą zaraz być kryminalistami, jeśli są sprytni. A ich agresja wcale nie musi być fizyczna. Jedno się nie zmienia: dla nich liczą się wyłącznie oni sami i dobra zabawa, którą pojmują bardzo specyficznie. Dla nich życie to gra, a inni ludzie to pionki, które przestawiają wedle własnego widzimisię. Nie miewają wyrzutów sumienia, bez skrupułów manipulują innymi, w tym także bliskimi.

Chyba dostrzegła moje przerażone, a zarazem błagalne spojrzenie. Chciałam, by dała mi nadzieję, choć cień nadziei.

– Przykro mi, ale tego nie można wyleczyć. Psychopata zawsze będzie psychopatą. Nigdy nikogo nie pokocha.

– Więc co można zrobić? – zapytałam.

– Ratować się. Zanim kochany psychopata dokończy dzieła zniszczenia.

Od tej rozmowy sporo czytam na temat osobowości dyssocjalnej i z uwagą badacza przyglądam się mężowi. Ku swemu przerażeniu odkrywam, że ma wiele cech psychopaty. Już wiem, że tacy ludzie potrafią się świetnie maskować, więc nie mogę wykluczyć, iż zachowania Antka, które zdają się świadczyć na jego korzyść, tak naprawdę są tylko przykrywką i grą pozorów na mój użytek.

Waham się. Wiem, co powinnam zrobić:  skończyć to, uciec, zniknąć – ale boję się, że nie dam rady. Wiem, że gdy tylko zacznę mówić o rozstaniu, czy nie daj Boże, rozwodzie, Antek zrobi przeraźliwie smutną minę i spyta żałośnie: „Już mnie nie kochasz?”.

Może nawet się rozpłacze. Z dużą dozą prawdopodobieństwa będzie udawał, ale pozostawał ten mały ułamek wątpliwości. Bo może jednak zdarzył się cud i on naprawdę mnie kocha? Ta głupia nadzieja nie pozwoli mi odejść.

Ostatnio chodzę na terapię do Martyny. Przy jej pomocy uczę się samej siebie. Poznaję swoje mocne i słabe strony. Liczę na to, że ta wiedza pozwoli mi się uwolnić od człowieka, którego kocham, ale który nigdy nie doceni ani nie odwzajemni tej miłości. 

Czytaj także:
„Przed żoną ukrywał kochankę i syna. Wydało się po 3 latach, bo pomylił numery, wysyłając SMS-a o... alimentach”
„Zostawiłam ukochanego, bo miałam dość bycia tą drugą. Jego dzieci zawsze będą ważniejsze niż ja, chcę mieć go dla siebie”
„Po śmierci taty, mama czciła go jak świętego. A on... miał w górach nieślubnego syna”

Redakcja poleca

REKLAMA