„Siostra pod nosem męża, zdradzała go ze swoim podwładnym. Porzuciła synów dla kochanka, który leci tylko na jej kasę”

Kobieta zdradza męża fot. Adobe Stock, Nattakorn
„Niedługo po awansie między nim a żoną zaczęło się na dobre psuć. Nikt nie wiedział, o co może chodzić tej kobiecie, bo według wszystkich żyła jak w puchu. Mąż jej nie bił, nie pił, zarabiał godziwe pieniądze. Jeśli jej czegoś brakowało, to chyba ptasiego mleka. No i dziecka, o które się starali”.
/ 19.10.2022 10:30
Kobieta zdradza męża fot. Adobe Stock, Nattakorn

Zawsze sądziłam, że moja siostra ma satysfakcjonujące i ustabilizowane życie. Z nas dwóch to ja byłam bowiem tą, która wieczne dostarczała rodzinie zgryzot. Rozwiodłam się z mężem po prawie dziesięciu latach małżeństwa, bo pił i był wtedy skory do rękoczynów. Miałam z nim tylko jedno dziecko, gdyż pamiętając, jak mnie potrafił traktować w pierwszej ciąży, zwyczajnie bałam się zajść w drugą.

Zresztą, czy ja bym sobie poradziła z wychowaniem dwójki? Przecież mimo bycia mężatką czułam się jak samotna matka. Jurek nie tylko nie pomagał mi przy dziecku, ale wręcz traktował je jak zarazę. To było strasznie dołujące.

Jakże inne życie od mojego wiodła Łucja!

Miała z mężem duży skład budowlany, który już kilkanaście lat temu przyniósł im kokosy. Pamiętam dobrze ten moment, kiedy zastanawiali się, co zrobić z ogromną działką przy jednej z głównych wylotówek z naszego miasta, odziedziczoną po dziadku. Najpierw próbowali coś tam hodować. Postawili na tulipany na przemian z ziemniakami. Sadzili kwiaty i kiedy na wiosnę pojawiały się główki, wynajmowali ludzi, aby je… obrywali, zanim rozkwitną!

– Wtedy cała moc rośliny pójdzie w rozwój cebulki – tłumaczyła mi Łucja, kiedy jako uczennica najmowałam się u niej z koleżankami do tej lekkiej, ale dość dziwnej pracy. Szłyśmy przez pole z koszami pełnymi oberwanych kwiatowych główek, aż ludzie się zatrzymywali na poboczu i wyzywali nas od wandali!

Każdemu z osobna trzeba było tłumaczyć, że nie ma co wzywać policji, bo my dobrze robimy: z tych tulipanów będą cebulki, aby z każdego wyrosło kilka nowych. A i tak odjeżdżali, kręcąc głowami.

Po wykopaniu dojrzałych cebulek Łucja z mężem sadzili ziemniaki i znowu na jesieni szłam do nich na wykopki. To była dużo cięższa praca, ale i płacili mi więcej. I tak za sprawą mojej siostry ja, miastowa dziewczyna z bloku, wiem, co to kopanie ziemniaków!

Niestety, szybko się okazało, że rolnictwo jest w tym kraju mało opłacalne, więc Łucja z Tadkiem zaczęli kombinować, co zrobić z tą ziemią. W końcu, kiedy zobaczyli, jak wiele domów buduje się wokoło, postawili na materiały budowlane – i to był prawdziwy strzał w dziesiątkę!

Na pole wjechały maszyny i je utwardziły, a potem stanął tam barak, który w ciągu kilku lat zmienił się w całkiem zgrabny market. Na placu pojawiły się cegły, dachówki, drewno i inne rzeczy potrzebne do tego, aby powstał dom. Firma mojej siostry i jej męża już w pierwszym roku swojego istnienia przyniosła naprawdę duże zyski.

Oczywiście, nie mam pojęcia jakie, bo nie szperałam Łucji po wyciągach z konta, ale dobry samochód i wakacje na Karaibach mówiły same za siebie. Łucja z Tadkiem zbudowali też wielki dom, w którym sam salon miał przeszło czterdzieści metrów, czyli tyle, co całe mieszkanie naszych rodziców.

Byłam szczęśliwa, że tak im się wiedzie, i nie zazdrościłam siostrze, bo zdawałam sobie sprawę, że doszła do majątku ciężką pracą. Zazdrościłam jej za to czego innego. Wspaniałych synów. Łucja rodziła ich jak w wojsku, w równym szeregu, co trzy lata. Marek, Artur i Michał wyrośli na świetnych facetów, którzy swoją przyszłość wiązali z budowlanką.

Było jasne, że każdy z nich dostanie swój skład po rodzicach, bo rodzinna firma przez lata się rozrosła i miała już trzy punkty sprzedaży w trzech doskonałych miejscach. Zanim jednak ostatni z chłopców dorósł na tyle, by się zająć interesem, w składach zatrudnieni byli zaufani kierownicy.

Wyselekcjonowani z wielu pracowników i przetestowani na wszelkie sposoby, czy nie lepi im się nic do rąk, gdyż w takim sklepie łatwo jest puścić coś na lewo. Jednym z takich zaufanych ludzi był Dymitr, trzydziestoparoletni Ukrainiec. Jak wielu jego rodaków przyjechał do Polski wiele lat temu za chlebem.

Nie sam, tylko z młodą żoną, więc pracować musiał za dwoje. Najpierw wynajmował się do prac porządkowych, potem podszkolił w murarce, lecz tak naprawdę interesowało go układanie kafelków. Do tego musiał mieć oczywiście narzędzia, czyli najpierw na nie zarobić. Po kilku miesiącach tułania się po rozmaitych budowach kupił wreszcie przecinarkę do glazury i mógł się usamodzielnić.

Wiedziałam, że był świetny w tym, co robił, bo kładł płytki w domu siostry. Pamiętam nasze zdumienie, gdy zobaczyłyśmy, jakie potrafi wycinać desenie z resztek. Łucję było stać na najlepsze włoskie wyroby, ale takiej rozety, jaką ułożył jej Dymitr na tarasie z kawałków „do wyrzucenia”, nie znalazła w katalogu żadnej firmy.

Od razu więc z Tadkiem zwietrzyli interes i zaproponowali zdolnemu Ukraińcowi, aby dla nich pracował. Wynajdowali mu zlecenia wśród swoich klientów, otworzyli także osobny dział w markecie, taki tylko z płytkami. Oferowali je wraz z projektami, które proponował Dymitr.

Był dobry, szybki i uczciwy

Siostra z mężem zaoferowali mu nawet mieszkanie na terenie składu, w bardzo przyzwoitej suterenie. Miał więc u nich naprawdę dobrze. O ile Dymitr był pracowity, o tyle jego żona dziwna. Nam się Ukrainki kojarzą z silnymi babami, które sprzątają po domach i żadnej pracy się nie boją. Ale nie Olga. Ona była delikatna, a nawet nieco eteryczna i wyniosła jak księżniczka. Rzadko się ją widywało, bo całe dnie spędzała w domu, w łóżku. Cierpiąc.

Podobno miała straszliwe migreny, a poza tym chyba cierpiała także na depresję, bo nie mogła zajść w ciążę. Mijały lata, Olga stale roniła, a starsza od niej o kilka lat szefowa rodziła kolejnych synów jak w zegarku. Widać było, że żona Dymitra nie lubi mojej siostry, ale kto by się tam przejmował jej sympatią czy antypatią.

Mieszkała przecież w suterenie tylko ze względu na Dymitra i jego talenty manualne. Owszem, siostra nawet kiedyś próbowała czymś Olgę zająć i zaproponowała jej, aby została opiekunką do jej dzieci, ale ten pomysł nie wypalił. Łucja więc dała sobie spokój, stwierdzając, że już wystarczająco dużo zrobili dla tej dziewczyny.

Tymczasem kiedy składy zaczęły się rozrastać i Tadeusz nie do końca już nad nimi panował, powstał pomysł zatrudnienia kierowników i jednym z pierwszych kandydatów na to stanowisko stał się Dymitr. Mój szwagier stwierdził, że nawet jeśli człowiek nie ma marketingowego wykształcenia, to na towarze i budowlance się zna jak nikt.

Teraz Dymitr zaczął zarabiać jeszcze większe pieniądze i stać go było na porządne mieszkanie. Nikt więc nie potrafił zrozumieć, dlaczego został w dwóch pokojach na składzie, któremu szefował. Wszystkim jednak to było na rękę, bo przy okazji nawet wieczorami miał oko na zgromadzone materiały.

Niedługo po awansie Dymitra między nim a żoną zaczęło się na dobre psuć. Nikt nie wiedział, o co może chodzić tej kobiecie, bo według wszystkich żyła jak w puchu. Mąż jej nie bił, nie pił, zarabiał godziwe pieniądze. Jeśli jej czegoś brakowało, to chyba ptasiego mleka. No i dziecka, o które się starali.

Pewnego dnia Olga zniknęła

Nie wychodziło im to jednak, a dlaczego – tego nie wiadomo. Łucja się nawet dyskretnie zainteresowała, czy może potrzebują pomocy, może wizyty w klinice, ale Olga odniosła się do jej ingerencji nieżyczliwie, więc siostra dała sobie spokój. Mijał czas i w miarę jak Dymitr rozkwitał jako mężczyzna – jego żona coraz bardziej szarzała. Nic dziwnego: szwagier z Łucją cenili bowiem swego pracownika i powierzali mu coraz więcej spraw, a Olga w tym czasie zbijała bąki.

– Nie mam pojęcia, co ona robi całymi dniami. Marnuje tylko czas – mówiła czasem siostra, bo nie mieściło jej się w głowie, jak można wcale nie pracować.

Współczułam tej kobiecie, bo wiedziałam, ile ją musi kosztować patrzenie codziennie na trzech synów swojej pracodawczyni – synów, których życie jej nie podarowało. Z drugiej strony, skoro była zazdrosna, mogła przecież naciskać na męża, by się wyprowadzili, i już by nie musiała na co dzień, dosłownie przez płot, oglądać szczęścia rodzinnego Łucji.

Ona jednak z niewiadomych względów tego nie zrobiła. A może zrobiła, tylko jej się nie udało? W każdym razie pewnego dnia Olga zniknęła. Dymitr powiedział, że żona źle się czuła w Polsce i po latach pobytu tutaj postanowiła wrócić w rodzinne strony. Oraz wystąpić o rozwód. W sumie nie było to dla nikogo szokiem, bo każdy widział, że w ich małżeńskim życiu nieciekawie się układało.

– Jak na moje oko, to tylko dobrze dla Dymitra, że ona się wyniosła, bo on sobie szybko kogoś znajdzie! – zawyrokował mój szwagier. – Ta jego żona to jakaś taka dziwna była. Jakby zagubiona…

Uważałam, że ma rację, bo ten Ukrainiec był na swój męski sposób przystojny i niegłupi. Zarabiał dobrze, miał świetną posadę i niejedna panna by się za nim obejrzała. Żadne z nas nie podejrzewało jednak, że tą „panną” będzie Łucja. Kiedy teraz, z perspektywy czasu, patrzę na tę całą dziwaczną sytuację, to myślę sobie, że moja siostra chyba oszalała!

Porzuciła piękny duży dom, doskonale prosperującą firmę, dobrego męża i dorastających synów dla młodszego o osiem lat kochanka, który dla niej pracował… W głowie mi się to wszystko nie może pomieścić, tym bardziej że wkrótce wyszło na jaw, że ich romans to nie była kwestia ostatnich kilku tygodni czy miesięcy, tylko… wielu lat!

To przesada!

Bo gdy bomba wybuchła i moja siostra wyprowadziła się z kochankiem do wynajętego mieszkania, nagle do szwagra zaczęli przychodzić ludzie i opowiadać, że ich zdaniem między szefową a jej pracownikiem od dawna trwała wielka miłość. Ktoś ich widział całujących się za pilśniowymi płytami, ktoś podpatrzył, jak po nocy Łucja przekradała się do marketu na potajemną schadzkę…

Ja rozumiem, że można się zakochać, w tym do szaleństwa. Rozumiem nawet, że komuś może się zdarzyć zdrada. Ale kochanie się z własnym podwładnym pod nosem męża? Kilkadziesiąt metrów od swoich śpiących dzieci? To przesada!

Przestałam się teraz dziwić Oldze, że gasła. Zrozumiałam, że ona musiała wiedzieć o romansie męża z szefową. I nie mogła nic z tym zrobić, bo by stracili pieniądze i dach nad głową. Najpierw pogodziła się ze swoim losem i popadła w depresję, lecz w końcu znalazła w sobie wystarczająco dużo siły, by odejść. Podziwiam mojego szwagra, że w tym wszystkim zachował zimną krew i nie oszalał ani się nie rozpił z rozpaczy. Przecież żona mu uciekła z ukraińskim kochankiem, którego sam przygarnął i dał mu pracę oraz niezłe pieniądze!

Tadek przez miesiąc chodził jak z krzyża zdjęty, ale się wziął w garść, bo na jego głowie zostali synowie i dom. Musiał wszystko pozbierać do kupy i sprawić, żeby znowu zaczęło funkcjonować.
Próbowałam rozmawiać z siostrą, zrozumieć, dlaczego zrezygnowała w życiu ze wszystkiego, co sama zbudowała. Kim jest ten facet i co sobą reprezentuje, że ją do tego stopnia zauroczył? I czy Łucja jest nadal tą samą kobietą, która godzinami dyskutowała z mężem o interesach, a w dodatku urodziła trzech synów i dbała o nich jak o nikogo na świecie?

Wyglądała przecież na taką szczęśliwą!

Święta u mojej siostry to była zawsze uczta przygotowana do perfekcji. Dom wysprzątany, ona sama zadbana i uśmiechnięta. Stos prezentów pod choinką i śmiechy dzieci przy wielkim stole. Jak mogłam nie zauważyć, że jednak czegoś jej w tym wszystkim brakuje… Łucja powiedziała mi, że sama tego nie potrafi zrozumieć, ale niczego nie żałuje.

– Wiesz, kiedy zrozumiałam, że Dymitr nie jest prostym robotnikiem? Gdy zobaczyłam jego obrazy… Tak pięknie maluje! Skończył ASP – powiedziała rozmarzonym tonem, a mnie się serce ścisnęło. – Dopiero wtedy pojęłam, dlaczego tak pięknie potrafi kłaść zwykłe płytki – ciągnęła. – Bo jest artystą i w każdą pracę wkłada swoją duszę. Od lat usiłowałam go namówić, żeby namalował więcej obrazów i wystawił je w galerii. Jestem pewna, że wtedy zarobiłby więcej niż w naszym markecie. Ja w niego wierzę!

Łucja postanowiła wziąć rozwód i podzielić firmę. A to, co dostanie po podziale majątku, zainwestować w Dymitra.

– Założymy galerię! Nawet nie wiesz, ilu wspaniałych malarzy i rzeźbiarzy mieszka w Polsce i marnuje się na budowach. My im umożliwimy powrót do sztuki – ekscytuje się siostra.

Naprawdę nie wiem, co mam o tym wszystkim sądzić. Może jestem zbyt prosta i nie znam się na obrazach, ale mnie jakoś nie powala na kolana twórczość Dymitra. Sądziłam zresztą, że Łucja także nie odróżnia Picassa od Dalego, a tutaj nagle takie coś! Jak ona zamierza prowadzić galerię, skoro nie ma pojęcia o tym biznesie? Zna się na budowlance, nie na sztuce!

Najbardziej jednak żal mi jej synów. Odchodząc od męża i dzieląc firmę, Łucja zachwiała ich przyszłością. Moi siostrzeńcy czują żal do matki za to, że odeszła z człowiekiem, który ich zdaniem poleciał tylko na jej pieniądze.

Czytaj także:
„Rzuciłam męża dla kochanka, bo oferował mi lepsze życie. Szybko pokarało mnie za zachłanność. Zostałam sama i bez pieniędzy”
„Dla męża wyzbyłam się wszystkich swoich pasji. Kocham go, ale tęsknię za swoim życiem, za podróżami i wolnością”
„Gdy dzieci wyfrunęły z gniazda, poczułam wielką pustkę w sercu. Musiałam zrobić coś szalonego, by znów poczuć, że żyję”

Redakcja poleca

REKLAMA