„Rzuciłam męża dla kochanka, bo oferował mi lepsze życie. Szybko pokarało mnie za zachłanność. Zostałam sama i bez pieniędzy”

Moje życie mnie nudziło, więc zostawiłam męża fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„Po miesiącu odeszłam od męża i wprowadziłam się do mieszkania Marka, który dla mnie zerwał ze swoją dziewczyną. Dzięki Markowi zauważono mnie w firmie. Dostałam przeniesienie do innego działu. Poszła za tym też wyższa pensja. Półtora roku później byłam już samotna, niezmotoryzowana i oskarżona o współuczestnictwo w praniu pieniędzy”.
/ 13.10.2022 10:30
Moje życie mnie nudziło, więc zostawiłam męża fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

Rodzice mnie kochali i na niczym mi nie zbywało. Skończyłam studia, dostałam pracę. Wyszłam za mąż. Wzięliśmy kredyt na mieszkanie i nawet zaczęliśmy myśleć o dziecku. Z czego najbardziej ucieszyli się nasi rodzice. A dlaczego ja się nie cieszyłam? Bo przez te trzydzieści dwa lata mojego życia czułam, że to nie jest to. Że pragnę czegoś innego. Czegoś WIĘCEJ. Już jako nastolatka zaczytywałam się życiorysami aktorów, modelek. Potem znanych pisarzy, reżyserów. Naukowców. Biznesmenów. Podróżników.

Oni to mieli interesujące życie!

Ale rozumiałam, że tacy ludzie pochodzili z rodzin z tradycjami. Z aspiracjami. Mieli podstawę, dzięki której łatwiej im było wejść wyżej. Znajomości czy zawód rodziców torowały im drogę. A jeśli nawet nie mieli tej podstawy, to nie dość, że byli utalentowani, to życie tak się im układało, że po prostu byli skazani na sukces. A ja? Apoteoza przeciętności. Przeciętny wygląd, wykształcenie, praca, mąż. W rodzinie najciekawszym zawodem był lekarz pediatra, a do przydatnych znajomości rodziców zaliczali się elektryk i kierowniczka sklepu obuwniczego. Czułam się tak, jakbym siedziała na małej stacyjce na zadupiu i patrzyła na mijające mnie ekspresy z prawdziwym życiem.

– Bzdury – zdenerwował się ojciec, kiedy skończyłam tyradę. – Takie marzenia to dopraszanie się o nieszczęście. Przecież czytałaś biografie ludzi, którym zazdrościsz kolorowego życia. Większość ich osiągnięć okupiona jest stresem, samotnością, cierpieniem. Wielkim wysiłkiem i wyrzeczeniami. Byłabyś na to gotowa? Nie sądzę. Miałaś okazję wyjechać do pracy do Austrii i zrezygnowałaś. Bo za trudno. I o czym my tu mówimy.

– Mam wrażenie – wtrąciła się mama – że widzisz tylko jasne strony ich życia: sławę, pieniądze, znajomości. A co z resztą? Poza tym, naprawdę jest ci tak źle? Jesteś zdrowa, kochana, masz mieszkanie, pracę. Pamiętaj, co mówiła babcia: „nie grzesz pragnieniem czegoś, co nie jest ci pisane”.

– Czyli moim przeznaczeniem jest życie w nudzie i przeciętności? – wkurzyłam się. – Wczasy pod gruszą, używany fiat, ciuchy ze szmateksu, mąż, który nie jest w stanie zarobić na spłatę kredytu i rodzinę...

„I na którego nie patrzę z przyjemnością” – dodałam w myślach. –

Tak – powiedział tata. – I powinnaś być Bogu wdzięczna, że dał ci takie życie. Proś go z całej mocy, by nie planował doświadczyć cię „interesującymi” wydarzeniami. Nie ma nic korzystniejszego niż nudne, spokojne życie. Uwierz człowiekowi, który przeżył wojnę i stratę najbliższych.

Na to nie miałam odpowiedzi

Tata urodził się w polskiej rodzinie w Jugosławii i przeżył wojnę, gdy kraj się rozpadał w latach 90. Doskonale wiem, że jego przeżycia są powodem tego, że kurczowo trzyma się rutyny dnia codziennego. I że wciąż miewa w nocy koszmary. Rozumiem to. Ale rodzice nie rozumieli, że nie tęskniłam za wstrząsającymi wydarzeniami. Nie pragnęłam też czegoś ponad moje możliwości. Zdawałam sobie sprawę, że nie napiszę światowego bestsellera i nie wynajdę prochu. Ale chciałam, by spełniły się chociaż moje najdrobniejsze marzenia. Żeby zwrócił na mnie uwagę mężczyzna, na którego widok robiłoby mi się gorąco. Jak Marek z promocji. Żebym jeździła luksusowym samochodem – by przyjaciółki mi zazdrościły. I żebym mogła robić coś ciekawszego, niż zajmować się listą płac w firmie. O zarobkach chociaż na poziomie średniej krajowej nawet nie wspomnę. Czy chciałam tak dużo?

Wracałam od rodziców rozgoryczona, wzburzona, zbuntowana. Wiedziałam, że w domu zrobię mężowi awanturę – o byle co, o buty ustawione nie do końca równo albo za głośno nastawiony telewizor. I nie omieszkam mu wytknąć, że telewizor jest mały, i że to jego wina. I na końcu popłaczę się, a on, wystraszony i pełen winy, nie będzie wiedział, co robić. Ja będę nieszczęśliwa, ale on też. Stanęłam na pustym skwerku, uniosłam głowę do góry, spojrzałam na zachmurzone niebo i, cała drżąc od przepełniających mnie emocji, krzyknęłam z głębi duszy:

– Ja też jestem tego warta!

Wtedy, przysięgam, usłyszałam koło ucha jakby śmiech, a właściwie chichot. Przez plecy przebiegł dreszcz i wszystkie włoski na moim ciele stanęły dęba. Obróciłam się z nagłym lękiem, ale wciąż byłam na skwerze sama. Wróciłam do domu dziwnie wypruta z energii i nawet nie ochrzaniłam męża, że nie zrobił zakupów. Kładłam się spać z dziwnym wrażeniem bycia obserwowaną.

Następnego dnia wszystko wróciło do normy

Kilka dni później wygrałam w radiowym konkursie luksusowy samochód. Kiedyś często wysyłałam esemesy z nadzieją, że do mnie z radia zadzwonią, ale po latach odpuściłam sobie. Zrozumiałam, że należę do tego grona ludzi, którym takie wygrane się nie trafiają. Dlaczego więc tego dnia zagrałam? Sama nie wiem. Usłyszałam w radiu, że w nagrodę będzie moje wymarzone auto, sięgnęłam po komórkę i wysłałam esemesa. Jakby coś szturchnęło mnie w mózg. Świat pojaśniał, nabrał energii. Kiedy kilka dni później przyjechałam nowiutką, wypasioną toyotą na firmowy parking, czułam, że wszystkie stojące auta jakby westchnęły na jej widok. Tego samego dnia zaczepił mnie na korytarzu Marek z marketingu i spytał, jak mi się jeździ. Zaproponowałam, żeby sam sprawdził.

Po pracy pojechaliśmy za miasto. Prowadził cudownie, odważnie, zupełnie inaczej niż mój misiowaty mąż. Prowadził zgodnie ze swoją osobowością. Był w naszej firmie gwiazdą, to on wymyślał strategie handlowe i wizerunkowe, które sprawiały, że firma zdobywała dobre kontrakty. A teraz jechał moim samochodem, i patrzył na mnie tak, że żar rozpalał moje ciało. Tydzień później byliśmy już kochankami. Po miesiącu odeszłam od męża i wprowadziłam się do mieszkania Marka, który dla mnie zerwał ze swoją dziewczyną. Dzięki Markowi zauważono mnie w firmie. Dostałam przeniesienie do innego działu, gdzie zajęłam się rozliczeniami wielkich kontraktów. Poszła za tym też wyższa pensja.

Wreszcie wsiadłam do ekspresu prawdziwego życia. Kiedy odjeżdżałam z zapyziałej rodzinnej stacyjki, widziałam zapłakane oczy mamy i niezadowoloną, a jednocześnie zmartwioną twarz taty. Nie rozumieli, kiedy mówiłam, że dopiero realizowanie marzeń ustawia nas na właściwej drodze do spełnienia przeznaczenia. Chciałabym napisać, że potem było jak w moich wyobrażeniach.

Ale nigdy tak nie jest, prawda?

Luksusowe samochody padają łupem złodziei; energiczni, przystojni mężczyźni nudzą się i odchodzą do nietuzinkowych kobiet, które potrafią zatrzymać ich zainteresowanie. A interesujące, dobrze płatne prace czasami okazują się… nie do końca zgodne z prawem. Półtora roku później byłam już samotna, niezmotoryzowana i oskarżona o współuczestnictwo w praniu pieniędzy. Razem ze mną na proces czekali mój szef, główny księgowy, oraz trzech członków zarządu. Marek twierdził, że o niczym nie wiedział i że udowodniłam swoją głupotę, skoro nie zorientowałam się w porę, co się dzieje. Co do mojej głupoty miał rację. Powinnam wiedzieć wcześniej, że nie pasowaliśmy do siebie, to się po prostu rzucało w oczy. Coś w tym powiedzeniu o różnych półkach czy ligach jest na rzeczy. I nie chodzi o to, że ktoś jest ładniejszy czy ma lepszy gust. Albo że pochodzi z „lepszego” czy „gorszego” środowiska.

Chodzi o sposób patrzenia na życie, na innych, o podejście do zasad współżycia. Ja i Marek byliśmy z odmiennych światów. Ale wcześniej nie chciałam tego widzieć, zaślepiona jego urodą, zachowaniem, tym, że gdy będzie mój, inne będą mi zazdrościć. Tak, byłam kosmicznie głupia. Byłam także bezdomna, bo po rozwodzie ja i były sprzedaliśmy mieszkanie, więc zajęłam swój dawny pokój u rodziców. Byli na tyle kochający, że nie wytykali mi moich błędów. Wiedzieli, że jestem swoim największym krytykiem. Jakiś miesiąc po wprowadzeniu się do rodziców, przyjechała w odwiedziny moja siostra. Usiadła na moim łóżku i powiedziała:

– Jednej rzeczy tylko nie rozumiem. Marzyłaś o trzech rzeczach. I wszystkie trzy się spełniły w tym samym czasie. Nawet ta sprawa z Markiem, choć przysięgłabym, że kompletnie nie byłaś w jego typie. Nie ta liga. Więc, jakim cudem to się w ogóle zadziało?

– Nie mam pojęcia – rozłożyłam ręce. – To musiał być chichot losu.

I wtedy tuż obok mnie rozległ się cichy śmiech, a właściwie chichot. Poczułam przebiegający po ciele dreszcz. Rozejrzałam się dookoła, ale w pokoju byłyśmy tylko we dwie.

– Słyszałaś? – spytałam.

– Co? – zdziwiła się.

Nie słyszała. I wtedy ogarnęło mnie przeświadczenie, że wszystko to, co się mi przydarzyło, było na moje życzenie. Dosłownie. I, powiem wam, przeraziłam się tak bardzo, jak nigdy wcześniej.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA