Lubiłam święta, rodzinne zjazdy, te miłe chwile, kiedy wszyscy siedzieliśmy przy wspólnym stole i zajadaliśmy się domowymi pysznościami, rozmawiając swobodnie. Dla takich momentów warto żyć. Już na kilka dni przed Wielkanocą mama zaczynała marynować mięso, piec ciasta. Aromatyczne zapachy unosiły się w całym mieszkaniu, a my z bratem nie mogliśmy się doczekać, aż wszystkie te rarytasy trafią na świąteczny stół.
Zaczynało się od Niedzieli Palmowej, kiedy szliśmy wszyscy na uroczystą mszę poświęcenia palemek. W powietrzu czuło się już powiew wiosny, świąteczny nastrój. Miałam wrażenie, że wszystko radośnie budzi się do życia, nawet gdy pogoda temu przeczyła. Na moim oknie stały doniczki z żonkilami, a tkwiące w wazoniku na biurku zerwane przy drodze bazie wypuszczały nieśmiało pierwsze listki.
Przedświąteczne porządki były dla ojca pretekstem, by zniknąć w garażu i nie wychodzić z niego, dopóki z mamy nie opadł szał pucowania, mycia i szorowania wszystkiego, co wpadło jej w ręce. Każdy po swojemu witał wiosnę. I miało to swój urok. Jedynie wspomnienie siostry mamy, cioci Danuty mąciło mi tę świąteczną radość. Nie lubiłam tej kobiety, nikt jej nie lubił. Ciocia była osobą surową, wymagającą, pedantyczną, a kiedy tylko coś szło nie po jej myśli, natychmiast dawała to odczuć. Wujek Józef, jej mąż, czasami żartował, że ożenił się z komendantem.
Lata mijały, a ciocia, przykro to powiedzieć, zmieniała się w istną jędzę. Wciąż była niezadowolona z innych. Uważała, że nie potrafią niczego zrobić dobrze, czyli tak, jak ona by to zrobiła. Posunęła się nawet do tego, że zaczęła zwracać uwagę naszemu proboszczowi. Według niej kółko parafialne nie funkcjonowało należycie. Miała pomysły, jak to zmienić, i próbowała wcielać je w życie.
Mama uwagi ciotki puszczała mimo uszu
Afera wybuchła, kiedy tuż przed Bożym Narodzeniem skrytykowała szopkę ustawioną w kościele. Oj, zdenerwował się wtedy proboszcz. Ruchoma szopka była jego oczkiem w głowie.
– Ciekawe, co tym razem nie spodoba się Danusi – usłyszałam głos ojca.
Była sobota, mama przygotowywała koszyczki do poświęcenia.
– Taki już ma charakter – mama wzruszyła tylko ramionami.
Uwagi ciotki puszczała mimo uszu. Zawsze pogodna, nie przejmowała się tym, że ciocia Danka zauważyła maleńką plamkę na obrusie. Nie zmieniała z tego powodu obrusu, żonglując rozstawionymi na nim talerzami, tylko z uprzejmym uśmiechem zakrywała plamkę kolorową serwetką.
– Raczej charakterek – zauważył złośliwie tata. – I ostrzegam, moja cierpliwość z wiekiem się wyczerpała. Jeśli znowu, jak co roku, zacznie krytykować twoje pyszne potrawy albo zastawę, to jej powiem, żeby następnym razem zrobiła święta u siebie.
Uśmiechnęłam się pod nosem, bo praktycznie co roku się tak odgrażał.
– Marcel, Anita! – zawołała mama. – Koszyki już gotowe! Ubierać się!
– Naprawdę muszę? – z pokoju brata dobiegło marudzenie.
– Ale skąd! Chcesz, a nie musisz – poprawił go tata z uśmiechem.
– Dobra, dobra… – mój młodszy brat jak zwykle pewnie grał na komputerze i niechętnie się od tego odrywał.
– Anita? – zajrzał do mojego pokoju. – Ruchy, dziewczyno! Twarz sobie maluj czy co tam musisz zrobić. Ja już jestem gotowy do wyjścia.
– Głupi jesteś – docięłam mu.
– No dzieciaki! Szybko, szybko – ponaglał nas tata. – Za pięć minut wychodzimy do kościoła. Poświęcimy koszyki, przyniesiemy je do domu i może pójdziemy na lody, co wy na to?
– Idźcie, idźcie – zgodziła się mama. – Ja mam tu jeszcze robotę. A nie lubię, gdy mi się pod nogami plączecie.
Cała mama. Tym różniła się od ciotki Danki – działała, zamiast marudzić i dyrygować. Zamiast zagonić nas do roboty, wolała zrobić wszystko sama. Zawsze mówiła, że tak jest wygodniej i szybciej. Nas angażowała tylko do cięższych spraw, takich jak przyniesienie zakupów czy wielkie porządki.
Sobota minęła bardzo szybko. Nadeszła niedziela. Wróciliśmy do domu po mszy i mama zaczęła przygotowywać śniadanie wielkanocne.
– Gdzież ta Danusia i Józek? – niecierpliwił się tata. – Mieli być już kwadrans temu. Zaspali czy jak?
– Nie martw się, przyjdą, przyjdą… – uspokajała mama, rozkładając na bielutkim obrusie zastawę.
– Zawsze przychodzą – mruknął ponuro Marcel, co wywołało śmiech.
Zachowywała się zupełnie jak nie ona
Mama krzątała się w kuchni, ojciec stawiał na stole talerze, które mu podawała. Na samym środku postawił kolorową miskę z pisankami. Sami je ozdabialiśmy poprzedniego dnia.
Kiedy rozległ się dzwonek u drzwi, wszystko już było gotowe.
– Witajcie, witajcie – rodzice ściskali się z wujostwem, a ja i brat też grzecznie przyszliśmy się przywitać.
– Jak tu ładnie pachnie! – ciocia Danka pociągnęła nosem. – Chyba same pyszności przygotowałaś!
Zdumiona uniosłam brwi. Czy to jakiś podstęp, by po takim miłym wstępie, tym mocniej przyłożyć krytyką?
– Przepraszamy za spóźnienie – wujek puścił oko do mamy. – Danusia przez dwie godziny nie mogła się zdecydować, którą bluzkę włożyć.
Co? Ciotka nie mogła się na coś zdecydować? Ona? Popatrzyłam zaskoczona na mamę. Co tu się działo? Mama uśmiechnęła się pogodnie.
Zasiedliśmy do śniadania.
– No to pora podzielić się jajkiem. – tata uprzejmie podsunął cioci talerz z przygotowaną święconką.
Ciotka wbiła widelec w połówkę jajka, chciała przenieść na swój talerzyk i… jajko spadło na obrus. Oczami wyobraźni już widziałam niezadowoloną minę ciotki. Przecież jajko nie miało prawa upaść! Tymczasem rozległ się pełen rozbawienia głos cioci:
– Ależ ze mnie gapa! – zachichotała, po czym palcami sięgnęła po jajko i wrzuciła je na swój talerzyk.
Zamiast biadolić, żółtą plamkę zasłoniła serwetką i teraz zatkało już nas wszystkich. Nawet mama zdawała się nie dowierzać własnym oczom.
– No, dzieci, brać jajeczka, brać – ponaglił nas wujek. – Wszyscy chcemy zjeść pyszne śniadanko.
To było naprawdę bardzo fajne rodzinne śniadanie wielkanocne. Pierwszy raz widziałam ciocię Dankę taką roześmianą. Bez swojej typowej surowej miny od razu wyglądała młodziej. I okazała się naprawdę sympatyczną ciocią, gdy przestała narzekać na podane potrawy, kolor obrusa, plamę, deszcz za oknem…
Gdy nasi goście pojechali już do domu, wciąż byliśmy w szoku.
– Nie mogę uwierzyć… Dobra wróżka podmieniła ją w nocy? – spytał tata.
– Albo może wujek jej czegoś dosypuje do jedzenia – wtrącił Marcel.
– Nawet tak nie myśl – zaoponowała mama. – Nie wolno tak żartować.
No i tajemnica się w końcu wyjaśniła
Sytuacja wyjaśniła się dopiero wieczorem. Tata zwyczajnie nie mógł wytrzymać z ciekawości i po prostu zadzwonił do wujka, by zapytać o tę dziwną zmianę, która zaszła w cioci.
Wujek Józek roześmiał się i oddał słuchawkę cioci. Tata przełączył telefon na tryb głośnomówiący.
– A co ja będę się denerwować? – powiedziała ciocia. – Pamiętacie tę aferę z szopką w grudniu? Nasz proboszcz zirytował się wtedy porządnie i powiedział, że niektóre kobiety na starość strasznie marudne się robią, ich hobby staje się szukanie wad u innych. I o belce we własnym oku coś wspomniał. A ja ani taka stara jeszcze nie jestem, ani ślepa. Proboszcz sam do młodzików się nie zalicza, więc niech mi wieku nie wypomina! – uniosła się. – Młoda jeszcze jestem. Wiec nie zamierzam się postarzać, zachowując jak stara zrzędliwa baba. Od tego przejmowania się światem tylko zawału można dostać. Więc postanowiłam być miła, uprzejma i radosna.
Zachichotałam, przyciskając dłoń do ust. Radosna, miła ciotka Danka? To wciąż nie mieściło się w głowie.
– A Anitce powiedz, że to niegrzecznie śmiać się z kogoś za plecami – perorowała ciocia. – Głucha też jeszcze nie jestem. I na drugi raz niech się uśmiecha do ludzi i rozmawia, a nie siedzi przy stole ze skwaszoną miną.
Cóż, nie od razu Rzym zbudowano. A ciotka Danka… to ciotka Danka.
Czytaj także:
„Połasiłam się na mieszkanie w centrum miasta i od 4 lat jestem służącą wrednej jędzy. Moje życie to prawdziwy koszmar”
„Babcia mojej żony była typową zgorzkniałą babą. Uwielbiała, kiedy komuś wiodło się gorzej, bo mogła go obgadać”
„Po śmierci męża, ciotka zamieniła się w zgorzkniałą staruchę. Nie przepuszczała żadnej okazji, by człowiekowi dogryźć...”