Kiedy wracałyśmy z przychodni, ciotka Hanka stwierdziła nagle, że bolą ją nogi i jeśli się natychmiast nie położy, przewróci się tak jak stoi – na środku ulicy. Musiałam natychmiast dzwonić po taksówkę i holować babę ze skrzyżowania na parking niemal na własnych plecach! W samochodzie tak dawała popalić, że kierowca nawet za dodatkową opłatą nie zgodził się pomóc w doprowadzeniu jej do mieszkania, i ledwo się wytaszczyłyśmy, ruszył z piskiem opon. Mało nie rozjechał psa sąsiadki!
Jakoś sobie jednak poradziłam, ułożyłam ciotkę w końcu na łóżku, ale wystarczyło, żeby do drzwi zadzwonił kurier, a natychmiast zmartwychwstała.
– Co ten pan przyniósł? Elu, znów coś zamawiałaś? – kręciła się pod nogami, gdy szukałam pieniędzy, by opłacić pobranie.
– Prezent dla Esterki, ciociu – wyjaśniałam w biegu. – Narzuta. Sama wybierałaś, zapomniałaś już?
– Chcę zobaczyć, zanim zapłacisz – zażądała. – Nic nie pamiętam, może to jakieś oszustwo?
W końcu uregulowałam płatność i kurier wyszedł, obrzucając mnie w drzwiach spojrzeniem pełnym współczucia. Ciotka już rozdzierała paczkę, rozrzucając papiery po całej kuchni. Zwróciłam jej uwagę, ale tylko się żachnęła: oczekuję precyzji po schorowanej staruszce, której ręce trzęsą się jak w febrze?! A w ogóle, stwierdziła, podtykając mi powykręcane dłonie niemal do oczu, to chyba początki Parkinsona. Przecież nigdy dotąd nie miała takich drżeń!
Przypomniałam, że na początku tygodnia byłyśmy u neurologa, który nie stwierdził nic niepokojącego. Obruszyła się:
– Przecież to podręcznikowy przykład konowała! Tyś widziała, Elu, tych ludzi w poczekalni? Sami młodzi, pewnie po L4!
Kto normalny zrezygnowałby z mieszkania?!
Udało nam się w końcu wyłuskać z kartonu narzutę i rozłożyłam ją na stole w pokoju. Piękna rzecz, ręcznie tkana, pastelowe barwy. Miałam nadzieję, że kuzynka doceni nasz wybór, chyba nawet w Szwajcarii trudno dostać takie cudo. Ciotka posprawdzała szwy, nie wiem, może w poszukiwaniu ukrytych brylantów, a potem wzruszyła ramionami i przestała się interesować. Pokręciła się dokoła, stwierdziła, że jest głodna, a potem, że szkoda zachodu, bo i tak nic nie przełknie. W gardle ma wielką piekącą gulę, może to jakiś guz?
– Pewnie zgaga po kapuście – stwierdziłam. – Mówiłam, żeby tyle na raz nie jeść?
Fuknęła i poszła do pokoju, po chwili usłyszałam, że włączyła telewizor. No tak, pora jej serialu, nareszcie trochę spokoju. Ciężko klapnęłam na kuchenne krzesło i zapatrzyłam się w gęstniejący mrok za oknem. Mijały właśnie cztery lata, odkąd tu zamieszkałam. Jak to możliwe, że kiedykolwiek uważałam propozycję opieki nad ciotką za szansę na lepsze życie?
Zawsze mnie uczono, że człowiek powinien mieć pragmatyczne podejście do rzeczywistości, chyba że jest bogaty. Wtedy, proszę bardzo, może pozwolić sobie na romantyczne gesty czy wolontariat w schronisku dla zwierząt. Ja, stety lub niestety, nigdy nie zaliczałam się do wybrańców fortuny i odkąd skończyłam średnią szkołę, utrzymywałam się sama.
I tak miałam szczęście, jak zauważył ojciec, że w ogóle mogłam się uczyć – w czasach rewolucji przemysłowej całkiem małe bajtle maszerowały do fabryki i nikt się nie przejmował, że podpisywały się krzyżykiem. Nie, żeby tatuś był jakimś znawcą historii, skądże. Swoje mądrości pewnie przeczytał w jakiejś gazecie znalezionej w pociągu i rzucał je potem z właściwą sobie hojnością.
W każdym razie, kiedy moja kuzynka Esterka zadzwoniła z pytaniem, czy nie chciałabym się zaopiekować ciotką Hanką w zamian za przepisane notarialnie mieszkanie, nie miałam wątpliwości: taka okazja może się drugi raz nie trafić. Chociaż, nie powiem, jakieś wątpliwości przemknęły mi przez głowę: kto o zdrowych zmysłach rezygnuje z lokalu w krakowskiej kamienicy? Może tam straszy albo budynek grozi zawaleniem? Jakieś kruczki? Długi? Zapisy?
– Wszystko jest w porządku z mieszkaniem – oschle wyjaśniła kuzynka. – Po prostu chcę, żeby ktoś zajął się mamą na miejscu. Nie jestem w stanie latać ze Szwajcarii za każdym razem, gdy ona źle się poczuje.
– Mogłabyś wynająć opiekunkę – coś mi cały czas nie pasowało.
– Wchodzisz w to, Elka, czy nie? Na pewno znajdę innych chętnych.
Po moim trupie, pomyślałam i zgodziłam się. Powiedzmy sobie szczerze, z nieba mi spadła ta propozycja. Po roku mieszkania z Jackiem miałam go już serdecznie dość i nie wyprowadziłam się tylko dlatego, że nie miałam dokąd i za co. Będę znów wolna, w dodatku w Krakowie! Znajdę pracę, może nawet uda mi się zrobić kurs angielskiego i zdobyć certyfikat? Z rodzinnego miasteczka wszędzie było daleko i same dojazdy pochłaniały lwią część moich zarobków.
Przyłapałam ją, jak grzebała w mojej szafce
Ale w ciągu czterech lat, odkąd tu mieszkam, moje aspiracje tylko się kurczą. Najpierw zrezygnowałam z nauki, bo ciotka czuła się opuszczona. Stale miała jakieś ataki, zasłabnięcia, kilka razy odbierałam ją z pogotowia. Spazmowała, że uczę się języka, by ją opuścić jak rodzona córka. Wystarczyło, że zobaczyła podręcznik, a już biegła po krople.
Potem musiałam zmienić pracę na zaledwie pół etatu, bo starsza pani nie była w stanie zająć się sama sobą przez osiem godzin. Wydzwaniała do Esterki do Szwajcarii, narzekając, że o nią nie dbam. Raz wybrała się do sąsiadki, by opowiedzieć, że ją głodzę i poprosić o kromkę suchego chleba. Ok, wzięłam dodatkowo chałupnictwo, trochę pociągnęłam, ale teraz znów jest gorzej.
Kuzynka zapowiedziała się z wizytą na urodziny matki i jestem stuprocentowo pewna, że ciotka zrobi wszystko, by wymóc na niej zatrudnienie mnie w pełnym wymiarze godzin. Będą sceny, omdlenia i szantaże, w końcu Estera machnie ręką, sięgnie do mężowskiej kieszeni i będę uziemiona na amen przy tej starej wariatce.
Już łapię się na tym, że jadąc tramwajem chłonę miejskie krajobrazy, jakbym żegnała się ze światem przed dożywotnia odsiadką. A kilka dni temu, gdy Krzysiek, który dostarcza do naszego sklepu napoje zaproponował mi wspólny wypad do kina, potrafiłam się tylko zakręcić na pięcie i uciec na zaplecze. Kiepsko sypiam, a potem ze zmęczenia trudno mi skupić się na czymkolwiek.
Najpierw jechałam na ziołowych uspokajaczach, ale dwa tygodnie temu poszłam do psychiatry i poprosiłam o receptę na coś konkretnego. A ciotka, niby wpółprzytomna i zajęta tylko własnymi prawdziwymi i wyimaginowanymi boleściami, natychmiast zauważyła, że mam nowe lekarstwo i zaczęła dopytywać, a co to, a po co… Przecież jestem młoda i zdrowa, gdy ona była w moim wieku nawet nie tykała tabletek!
– Chociaż nie – przypomniała sobie. – Pamiętam, że kiedyś ginekolog przepisał mi hormony. Jakież miałam po nich przepiękne włosy! Cera też mi się poprawiła.
Powiedziałam jej, że to nie są żadne hormony, jednak jak to ona, miała już koncepcję i mogłam sobie gadać do ściany. A dwa dni później przyłapałam staruszkę, jak mi grzebała w szafce nocnej. Twierdziła, że szuka okularów, ale miałam wrażenie, że w blistrze zrobiło się pustawo. Na wszelki wypadek noszę teraz leki zawsze przy sobie. Tylko rzuciłam okiem na ulotkę, i w przeciwwskazaniach zobaczyłam większość ciotczynych dolegliwości!
Cały czas liczę na to, że uda mi się porozmawiać z kuzynką sam na sam i wymyślimy wspólnie jakąś alternatywę. Może ciotka brałaby udział w jakichś dziennych zajęciach dla seniorów? Przecież towarzystwo osób w jej wieku mogłoby być dla niej wsparciem: miałaby koleżanki, wspólne tematy z nimi, może jakieś zainteresowania? Ma dopiero siedemdziesiąt sześć lat, może pożyć jeszcze z dziesięć i wcale bym się nie zdziwiła, jakby wizja tego czasu spędzonego tylko ze mną była dla niej równie przerażająca jak dla mnie!
Nie przyjedzie? Przecież ciotka się załamie...
Właśnie po to, by obłaskawić Esterkę, wymyśliłam tę narzutę. Nagadałam ciotce, że jej córce na pewno byłoby miło, gdyby także dostała od nas jakiś gustowny prezent, coś, co mogłaby zabrać ze sobą i co przypominałoby jej Polskę, a pośrednio także matkę. A że Estera akurat przeprowadzała się do nowego domu, padło na element wyposażenia.
Ciotka nie mogła się już doczekać przyjazdu córki, wzięła się za jakieś gorączkowe sprzątanie w mieszkaniu, które potem przypłacała bólami mięśni, jęcząc po nocach jak potępieniec. Próbowałam jej pomagać, ale byłam bez szans –wszystko robiłam nie dość dobrze i ostatecznie zawsze kończyło się awanturą albo płaczem. Skupiłam się na kulinariach: zamówiłam tort i właśnie rozważałam, czy lepiej zmówić jedzenie czy po prostu samej coś ugotować, gdy Estera zadzwoniła i jakby nigdy nic, odwołała wizytę w Polsce.
– Jak to nie przyjedziesz na urodziny? – nie mogłam uwierzyć. – A kiedy?
– Kiedy, kiedy – żachnęła się. – Pewnie jak będę miała czas, no nie?
– Twoja mama się załamie – powiedziałam.
– Dajże spokój, Elka – przerwała mi. – To jej pilnuj, po to tam jesteś.
– Ale to twoja matka!
– Ooo, wiem o tym, w końcu zmarnowała mi kawał życia! – zaśmiała się kuzynka tak dziwnie, aż dreszcz mi przeszedł po plecach. – Płacę ci za to, żebym mogła o tym zapomnieć. Jeśli sobie nie radzisz, to powiedz, poszukam innej opiekunki.
I po prostu się rozłączyła!
Bałam się ciotce przekazać złe wieści i tak czekałam, nie bardzo wiedząc na co… Może po prostu próbowałam ocenić własną sytuację? Najwyraźniej byłam dla Estery kimś w rodzaju niewolnicy kupionej za akt własności. Zawsze mogłam zrezygnować, ale dokąd właściwie miałabym pójść?! Wrócić do dziury, z której pochodziłam, tyle że przegrana i cztery lata starsza? Czy dałabym radę zostać i pracować w Krakowie, gdybym musiała płacić za wynajem? Nie ma szans.
W sobotę rano obudziły mnie jakieś hałasy. Zerwałam się, gdy tylko zidentyfikowałam szum odkurzacza. Dzień wcześniej zorientowałam się, że w salonie wypada kontakt i wetknęłam go tylko pro forma. Jeszcze mi ciotkę prąd pokopie! Wypadłam z sypialni i stanęłam jak wryta: cały dywan w pokoju pokryty był kawałkami barwnego sukna. Na fotelu leżały resztki narzuty i wielkie krawieckie nożyce. Podeszłam do odkurzacza i wyłączyłam go.
Czy moje życie właśnie tak będzie wyglądać?
– Czy ciocia oszalała? – zapytałam grzecznie i dopiero wtedy zorientowałam się, że wśród pastelowych strzępów są też oliwkowe. Wełna, identyczna jak ta, z której mam płaszczyk! – No cholera jasna, co tu się odwala?! – ryknęłam, nie panując nad sobą. – W czym ja mam iść do roboty w poniedziałek?
– Nie pójdziesz do żadnej roboty, Elusia – wyjaśniła ciotka, a potem łkając opadła na fotel. – Ona nie przyjedzie, moja Esterka nie przyjedzie…
Cała we łzach zaczęła opowiadać, że dziś rano zadzwoniła w sprawie tortu, bo córcia nigdy nie lubiła cytrynowego, a ja taki przecież zamówiłam. I ten głupi mąż ma jakieś wykłady we Francji czy coś, w każdym razie Estera musi z nim jechać.
– Żeby obcy chłop był ważniejszy od rodzonej matki! – zaniosła się płaczem. – Co to za czasy, co za obyczaje jakieś cudzoziemskie, żeby starego człowieka jak śmiecia traktować? Kropelki, podaj mi kropelki, Elu, nie te, te ze stolika, ciamajdo!
Zanim się zorientowałam, łyknęła prosto z butelki i opadła bez sił na oparcie fotela. Miałam nadzieję, że przedawkowała i za chwilę trafi ją szlag, ale uniosła głowę i dodała, że ja się już żadną robotą martwić nie muszę: Estera będzie mi płacić pensję, koniec ze sklepem i użeraniem się z klientami.
– Wydoimy ją do czysta, Elu – zapowiedziała z błyskiem w oku. – Nie pozwolę się tak traktować, tylko dlatego, że jestem stara i schorowana. Nie pozwolę!
Sobota skończyła się wezwaniem pogotowia i zastrzykami uspokajającymi. Siedziałam potem wykończona i patrzyłam na śpiącą na kanapie ciotkę, uzmysławiając sobie, że tak właśnie będzie wyglądała większość moich wieczorów przez następne lata. Tych lepszych, gdy ona będzie spała, zamiast urządzać awantury albo kolejne próby generalne śmierci w drgawkach i męczarniach.
Oczywiście, mogłam wyrzucić ostatnie cztery lata ze swojego życia, jakby nigdy nie istniały. Spakować się, wrócić do rodzinnego miasteczka i udawać, że nie jestem ani starsza, ani do cna wyssana z energii. Zamiast tego jednak wyjęłam z kieszeni żakietu tabletki nasenne, które zawsze nosiłam przy sobie i położyłam je na dolnej półce w apteczce. A potem zauważyłam, że to cholerne gniazdko elektryczne wciąż wisi i pomyślałam sobie, czy ja jestem jakimś cholernym elektrykiem?
Płacą mi za opiekę nad starszą osobą, nie za to, bym była Aniołem Stróżem. Mam ciotkę Hankę karmić, ubierać i towarzysko zabawiać – tylko tyle.
PS. Trochę mi zeszło z wysłaniem tego listu; może i dobrze, bo w międzyczasie życie dopisało dalszy ciąg. Za dwa dni pochówek ciotki, właśnie skończyłam załatwiać wszystkie formalności. Jestem naprawdę pod wrażeniem profesjonalnej obsługi w firmie pogrzebowej – praktycznie wszystkim się zajęli i pozostało mi tylko powiadomienie Estery.
Wyznam jeszcze, że kupiłam na wieczór butelkę wiśniówki i zamierzam się narąbać, świętując nie tyle śmierć ciotki, co boską opatrzność. Moja podopieczna umarła bowiem podczas snu i na akcie zgonu jako przyczynę śmierci podano niewydolność krążenia. Dla pewności sprawdziłam moje tabletki nasenne: były wszystkie, więc mam chyba powód do świętowania, nie?
Czytaj także:
„Już przed ślubem wiedziałam, że Rysiek to brutal, ale połasiłam się na jego pieniądze. Latami pozwalałam się upokarzać”
„Mama przepisała mi mieszkanie, bo opiekowałam się nią na starość. Moja siostra wpadła w furię i nie rozmawiamy od 7 lat”
„Ciotka dostała dach nad głową, by opiekować się moją mamą. Głodziła ją i wyłudzała pieniądze, a biedna staruszka nie pisnęła ani słowa”