„Serce mi pęka, gdy patrzę na mojego synka. On snuje plany na przyszłość, a ja wiem, że nie dożyje dorosłości”

płacząca kobieta fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Podświadomie od dawna oczekiwałam tego, co mieli mi do zakomunikowania. Lecz mimo wszystko nie byłam na to przygotowana. Nigdy nie byłabym gotowa. Dowiedziałam się, że mojemu synkowi zostało tylko pół roku życia”.
/ 15.06.2023 19:15
płacząca kobieta fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Kiedy Alik pewnego dnia szepnął mi przed zaśnięciem, że zostanie policjantem i uratuje mnie przed bandytą, pokiwałam z powagą głową.

Z pewnością się tak stanie, kochanie. Wystarczy tylko, jak nabierzesz trochę ciała, podrośniesz i nie będziesz marudził w czasie rehabilitacji.

Potem szybko pocałowałam go w czoło i zgasiłam lampkę nocną stojącą na szafce przy łóżku.

Nie chciałam, żeby Alik zobaczył w moich oczach łzy

Mój synek od urodzenia cierpiał na rozliczne schorzenia. Praktycznie nie miał narządu, który nie zaczynałby szwankować.

– To tak jak ze starym samochodem – stwierdził jego lekarz. – Najpierw siada jakaś pompa, potem gaźnik, silnik i wreszcie sypią się inne podzespoły.

Tylko że Alik miał niespełna 12 lat i teoretycznie całe życie przed sobą. Pewnego dnia, po jednej z wizyt okresowych, lekarz poprosił, żebym wróciła do niego na rozmowę. Mąż pojechał z synem do domu, a ja, pełna niepokoju weszłam do gabinetu.

– Pani Tereso – lekarz miał zmęczony wyraz twarzy i wyczułam, że najchętniej chciałby mieć już tę rozmowę za sobą.

– Nie mam optymistycznych wieści.

Właściwie powinnam być już przyzwyczajona, bo po każdym badaniu kontrolnym okazywało się, że Alikowi źle funkcjonuje kolejny narząd. Jeden z lekarzy podsumował to dosyć krótko i dosadnie: „Coś popieprzyło się w DNA podczas formowania się płodu, i teraz wszystko się sypie”.

Myślę, że podświadomie od dawna oczekiwałam tego, co lekarz miał mi do zakomunikowania. Lecz mimo wszystko nie byłam na to przygotowana. Nigdy nie byłabym gotowa. Dowiedziałam się, że mojemu synkowi zostało tylko pół roku życia.

– Jego organizm jest przeciążony nad miarę. To jak z samochodem, który jedzie już tylko na rezerwie – przywołał dawne porównanie.

Kiedy wychodziłam ze szpitala, zza chmury wyszło słońce. Wtedy pomyślałam, że ostatnie miesiące życia Alika powinny być tak samo słoneczne. Nakazałam sobie nie płakać, kiedy będę z nim. Uśmiechać się. Mówić mu, że życie czeka go dopiero tam. I że kiedyś się zobaczymy.

Był szczęśliwy – radiowóz, jazda na sygnale, „pościg”…

Zaczęłam zastanawiać się, co mogłabym zrobić, by uszczęśliwić Alika. Przypomniałam sobie jego słowa, że zostanie policjantem, i pomyślałam o Mariuszu, moim przyjacielu z dzieciństwa. Był policjantem. Co prawda, pracował w intendenturze i zajmował się zaopatrzeniem, ale uwielbiał kryminały i przed Alikiem mógł zagrać rolę rasowego policjanta.

Zaczęłam zapraszać do nas Mariusza. On pojął w lot, jak bardzo jego osoba jest ważna. Za każdym razem starannie przygotowywał się do spotkania z Alikiem. Ten zaś zasypywał go pytaniami, kiedy można zostać policjantem, jakie są zasady, jak łapie się przestępców, i czy żona Mariusza nie ma do niego pretensji, że nie zawsze wraca punktualnie do domu po służbie.

Pewnego dnia, już w przedpokoju, wychodząc, Mariusz powiedział:

– Poszedłem wczoraj do naszego komendanta. To porządny gość, trochę służbista, ale ma złote serce. Opowiedziałem mu o waszym chłopcu. Spytałem, czy byłoby możliwe, żeby Alika zabrać radiowozem na patrol po mieście, tak na niby. Oczywiście to wbrew przepisom, ale rozmawiałem z chłopakami z drogówki. Zgodzili się zostać po służbie, ja sam zapłacę za benzynę.

Zaniemówiłam z wrażenia.

Już widziałam oczami wyobraźni uszczęśliwioną minę Alika.

– Jak już mówiłem – kontynuował przyjaciel – nasz szef jest strasznym służbistą, ale można trafić do jego serca. Umówiliśmy się, że on o niczym nie wie. Ugadałem się z chłopakami z centrum kierowania, że polecą załodze jechać na miejsce niby to wypadku z włączonym sygnałem. Potem polecenie zostanie anulowane, a chłopaki odwiozą Alika do domu.

Kiedy przy kolejnym spotkaniu powiedział o tym mojemu synkowi, zobaczyłam jak ten niemal frunie pod sufit. Do środy, kiedy miał wsiąść do policyjnego radiowozu, niecierpliwie liczył upływające minuty.

No i nadszedł ten dzień. Kiedy radiowóz pojawił się przed domem, Julek wziął Alika na ręce i zniósł go na dół. Potem usadziliśmy go na tylnym siedzeniu i dokładnie przypięliśmy pasami. Radiowóz odjechał, a ja zaczęłam się denerwować, że może trzeba było go nie wysyłać, że to może zbyt niebezpieczne, że… Mąż przyciągnął mnie mocno do siebie i zamknął usta pocałunkiem. Przez cały czas na niebie świeciło słonko i w tamtej chwili byłam najszczęśliwszą matką i żoną na całej kuli ziemskiej.

Nasz syn wrócił z przejażdżki, był cały rozemocjonowany

Piorunujące wrażenie sprawiła na nim jazda na sygnale.

– Pędziliśmy przez miasto – mówił z wypiekami na twarzy – i wszystkie samochody ustępowały nam miejsca. Nawet nie wiesz mamusiu, jak się wtedy czułem… no, jakbym był prawdziwym gliniarzem.
Miesiąc później już nie żył. Był wieczór. Jak zwykle przed snem Alik wziął mnie za rękę i zapewnił, że pewnego dnia zostanie policjantem. Nie zdążyłam jeszcze zgasić światła i na pewno zobaczył w moich oczach łzy. W nocy miał atak duszności.

Wezwałam pogotowie. Dwie godziny później na szpitalny korytarz wyszedł lekarz, żeby oznajmić nam jego zgon.

– Proszę mi wybaczyć – zaczął niepewnie po chwili – że zwracam się z tym pytaniem w tak ciężkim dla was momencie. Chodzi o wyrażenie zgody na pobranie rogówek oczu waszego syna do przeszczepu. Wszystkie inne narządy są uszkodzone…

Zgodziliśmy się bez najmniejszego wahania. Umarło nasze ukochane dziecko, ale jeśli może przyczynić się do tego, że ktoś będzie cieszył się pełnią życia, dlaczego miałabym powiedzieć „nie”?

Nie poinformowano nas, kto otrzymał rogówki. Zapewniono tylko, że operacja przebiegła pomyślnie, i że biorca może cieszyć się odzyskanym zdrowiem. Na usilną prośbę biorcy zdradzono mu tylko płeć i wiek naszego dziecka.

Mijały miesiące

Nie będę rozwodzić się nad tym, jak straszne jest życie rodziców po stracie dziecka. Tylko to, że oboje z mężem bardzo się kochaliśmy i wspieraliśmy, uratowało nasze małżeństwo i zdrowie psychiczne.

Jednak obojgu nam wydawało się, że lekarze nie wiedzą, co mówią, radząc nam, byśmy „zaczęli żyć normalnie”. To znaczy jak? Wróciłam do pracy, z której zrezygnowałam, by opiekować się synkiem. Nie mogłabym siedzieć sama w domu. Ale cały czas miałam w sercu bolesną pustkę.

Nie wiem, czy przez ten czas chociaż raz się uśmiechnęłam, tak w głębi duszy. Chodziłam, jadłam, pracowałam – ale jak automat. W środku byłam martwa. Mój mąż chyba także. Ani razu nie kochaliśmy się. Było tak, jakby ta sfera życia po prostu przestała istnieć. Psycholog powiedział, że jeśli coś z tym nie zrobimy, powoli odsuniemy się od siebie. Nasze serca zamarzną.

Co on tam wie. My oboje już byliśmy zamrożeni. Jak lodowe figury…

Poczułam, że w serce wolno wkrada się promień życia

Tamtego wieczora siedziałam sama w domu. Mąż dłużej został w pracy. W pewnej chwili na parterze usłyszałam hałas, jakby przeciąg otworzył drzwi od tarasu. Czyżbym ich nie zamknęła?

Zeszłam na dół. W saloniku nieoczekiwanie zostałam zaatakowana od tyłu. Zaczęłam się bronić. Krzyknęłam: „Ratunku”. Sekundę później upadłam nieprzytomna na dywan. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam nad sobą pochylonego policjanta. Pojawił się lekarz. Okazało się, że na nasz dom napadł mężczyzna, który niedawno opuścił zakład karny. Przechodzący pod naszymi oknami policjant zauważył tajemnicze cienie i usłyszał krzyk. Zadzwonił po wsparcie i sam ruszył na ratunek.

Następnego dnia odwiedził mnie w szpitalu. Podziękowałam mu za przyjście z pomocą.

Miała pani trochę szczęścia – uśmiechnął się policjant. – Od jakiegoś czasu, chyba od operacji, codziennie wracam tędy do domu, choć muszę nadkładać drogi. Jakoś… podoba mi się ta okolica, może wynajmę tu mieszkanie.

– Operacji? – zainteresowałam się.

– Oczu.

Serce mi piknęło.

– Proszę mi opowiedzieć – poprosiłam.

Wzruszył ramionami.

– Nic ciekawego. Moje rogówki zostały uszkodzone. Nie dbałem o oczy, o szkła kontaktowe. Byłem na krawędzi utraty wzroku, i moje marzenie, by być policjantem poszłoby do śmieci. Na szczęście znalazł się dawca…– policjant posmutniał.

– Dawca… kto?

– Nie wiem dokładnie. Chłopiec. Umarł. Miał tylko 12 lat – młody mężczyzna pokręcił głową. – Taka szkoda…

– Ale dzięki niemu pan odzyskał wzrok i mógł uratować mnie przed bandytą – powiedziałam cicho, dodając w myślach: „i spełnić obietnicę Alika”.

Synek nie tylko uratował mnie przed bandytą, ale i przed pogrążeniem się w otchłani rozpaczy. W moje serce wkradł się promień życia. Nie mogę zmarnować daru mojego syna. Muszę żyć za siebie i za niego.

Czytaj także:
„Po śmierci męża nie miałam za co żyć. W wieku 46 lat zostałam bez domu i pracy, bo całe życia byłam kurą domową”
„Pokochałam faceta odpowiedzialnego za śmierć mojego męża. Nie wiem, czy kiedykolwiek powiem dzieciom, kim on jest”
„Śmierć męża była dla mnie tragedią. Kiedy znowu się zakochałam, poczułam się jak zdrajczyni”

Redakcja poleca

REKLAMA