Ludzie często zapominają, że pies to żywe stworzenie, które czuje tak samo jak człowiek. I bardzo kocha swoich właścicieli. Moja babcia, żona sołtysa i gospodyni pełną gębą mawiała: „człowiek może wyjść ze wsi, ale wieś z człowieka nie wychodzi nigdy”. Uważałam kiedyś, że to krzywdzące stwierdzenie, ale po latach przekonałam się, że może jednak babcia miała rację. Moi sąsiedzi byli tego najlepszym dowodem. Oboje pochodzą ze wsi, ale zrobili karierę w korporacjach. Niestety, razem z wykształceniem i pieniędzmi nie przyszła ani ogłada, ani sympatia do zwierząt. Gdyby mnie zapytano, co chciałabym zmienić w ludziach ze wsi, powiedziałabym, że to, jak traktują psy. Żadnemu zwierzęciu nie jest bowiem na wsi tak źle, jak właśnie psu. Niby mają za zadanie pilnować obejścia, ale tak naprawdę są jak piąte koło u wozu.
Dostają byle co do jedzenia i to na łańcuchu
O zabawie, spacerach nie ma mowy! Kiedy zamieszkałam na obrzeżach miasta, sąsiedni dom długo stał pusty. W końcu jednak mieszkający za granicą właściciele go sprzedali. Kiedy pojawiło się małżeństwo z dwójką dzieci w wieku wczesnej podstawówki, pomyślałam sobie, że są sympatyczni. Czy bałam się, że dzieci będą zakłócały spokój? Może trochę, ale uznałam, iż mają tak duży ogród, że nie będą mi przeszkadzać. Ten duży ogród był zawsze ogromnym atutem sąsiedniego domu. Rozciągał się na terenie trzech tysięcy metrów, bujny i urokliwy mimo wieloletniego zaniedbania. Aż się prosił o to, aby go wypełnić odgłosami zabawy i ucieszyłam się, że sąsiedzi przywieźli ze sobą także psa. Na oko roczny szczeniak owczarka niemieckiego był zabawny i skory do psot. Chłopcy go uwielbiali, szczególnie najmłodszy, który wszędzie ciągał za sobą psa po ogrodzie. Na smyczy. Zdziwiłam się, po co mu ta smycz, teren przecież był ogrodzony. Sąsiadka jednak wyjaśniła mi, że pies jest nieposłuszny i dlatego trzeba go dyscyplinować.
„Raczej wychować odpowiednio, jest jeszcze taki młodziutki!…” – pomyślałam wtedy, ale przecież niewiele wiem o szkoleniu psów.
Sama nigdy żadnego nie miałam, bo jestem raczej kociarą. Sąsiadka powiedziała mi także, że kupili Mango, wiedząc, że w ciągu kilku miesięcy przeprowadzą się z niewielkiego mieszkania do nowego, remontowanego właśnie domu. Zrozumiałam zatem, że piesek do tej pory mieszkał w bloku i był przyzwyczajony do stałego towarzystwa kogoś z rodziny. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy miesiąc później w ogrodzie stanęła psia buda. Ale nie przy ganku, tylko w odległym kącie, tuż przy moim ogrodzeniu.
Nie to jednak było najstraszniejsze
Buda bowiem nie znalazła się na wolnym terenie, ale została ogrodzona metalową siatką. I nagle pies, który nie tylko cieszył się wolnością, ale i statusem domownika, znalazł się na wygraniu, a nawet w więzieniu! Czy kogoś zdziwi to, że kompletnie zwariował? Najpierw wył z żalu i pewnie ze strachu przez wiele nocy. Nie spotkało się to ze zrozumieniem. Pieszczotliwy, miły ton, jakim mówiono do niego do tej pory zmienił się w niecierpliwe okrzyki mające zmusić psa do uległości. Jego właścicielom nie spodobało się także i to, że kiedy wypuszczali zwierzę raz dziennie z klatki, aby sobie pobiegało, pies z tej radości, że znowu jest na wolności, dostawał jakiegoś amoku. Biegał jak szalony, tratując rabatki, szczekał na każdego przechodnia i oczywiście za nic nie dawał się znowu zagonić do klatki. Dlatego, kiedy już go złapano, siedział w niej coraz dłużej… Aż w końcu sympatyczny i ufny psiak zmienił się w szalejącą i szczekającą bestię. Swoich właścicieli respektował, ale poza tym rzucał się z dzikim jazgotem na każdego, kto tylko znalazł się w pobliżu jego więzienia. Nic dziwnego, przecież nie miał pojęcia, za co go zamknięto. Dlatego czuł się zagubiony i próbował na ślepo odzyskać sympatię właścicieli, pokazując im, jaki jest im wierny i pomocny, bo pilnuje ich dobytku.
On był lojalny, oni nie. Czasami miałam wrażenie, że im Mango jest starszy, tym bardziej właściciele się go boją, bo nie potrafią nad nim zapanować. Szkoda, że nie wpadli na to, iż wzrastającą agresję psa można zwalczyć lepszym traktowaniem, czułymi gestami. W zamian za to traktowali go podle, krzyczeli i siłą ustanawiali swoją dominację. My tymczasem, to znaczy ja i Mango, mieliśmy swoje sekrety… Jego klatka przylegała do mojego ogrodzenia. Akurat tam, gdzie miałam zrobiony warzywny ogródek i przez lata hodowałam zioła do kuchni, pomidory, ogórki, cukinie. Lubiłam tam przebywać w ciszy, wdychając zapach rozgrzanej żyznej ziemi. Niestety, cisza się skończyła, kiedy pojawił się Mango. Mimo że wiedziałam, iż oddziela mnie od niego solidna siatka ogrodzenia, nie było przyjemnie pracować z psem rzucającym się na nią z drugiej strony. Jego ujadanie i wściekle wyszczerzone kły przyprawiały mnie o palpitacje. Nawet jeśli starałam się pracować ze słuchawkami na uszach, słuchając ulubionej muzyki, to kątem oka zawsze widziałam bestię, która miała zamiar mnie rozszarpać. W pewnym momencie stwierdziłam, że chyba nie dam rady i będę musiała przenieść ogródek. Wysiadłam psychicznie i miałam dosyć tego ujadania, które przebijało się nawet przez głośną muzykę.
A potem poczułam gniew
Mieszkam w tym domu od dziesięciu lat i tak samo długo uprawiam ten kawałek ziemi. Nie przypadkiem wybrałam to miejsce, jest tam najwięcej słońca i zioła wyrastają bujnie jak w Toskanii. Stwierdziłam więc, że ja się na pewno nie wyniosę! Były zatem tylko dwa wyjścia z tej sytuacji – albo sąsiedzi przeniosą psa, albo ja go jakoś ułaskawię… Nie wiem, dlaczego zdecydowałam się na to drugie. Chyba było mi żal Mango, a poza tym bałam się, że jeżeli powiem, iż nie chcę tego psa za płotem, to sąsiedzi wykorzystają to, aby się go pozbyć. Zaczęłam więc do niego mówić… Spokojnym głosem opowiadałam mu rozmaite rzeczy. On się wściekał, szalał, a ja do niego przemawiałam, wymieniając jego imię, jakby był moim najlepszym przyjacielem. Z czasem przestał się rzucać na siatkę, a kiedy mnie widział, nie reagował gniewem. Ja sobie kopałam, pieliłam, a on metr ode mnie leżał i wypoczywał… Zupełnie jakbyśmy zawarli pakt o nieagresji. Szczekał tylko wtedy, gdy pojawiali się jego właściciele, jakby chciał im pokazać, że jest potrzebny, bo pilnuje obejścia.
Ale prawdziwe porozumienie połączyło nas ubiegłego lata. Sąsiedzi wyjechali na wakacje i jak zwykle zostawili psa samego. Miała do niego przychodzić wynajęta pani, która na co dzień sprząta u nich raz w tygodniu. Dawać mu jedzenie i wodę. Raz dziennie wodę, przy upale prawie trzydziestostopniowym! To się nie mogło dobrze skończyć. Tym bardziej, że pani nie należała do tych przesadnie obowiązkowych i chyba uznała, że nikt nie zauważy, że nie bywa u Mango codziennie… Podobno pies może wytrzymać miesiąc bez jedzenia, ale bez picia bardzo krótko, bo jak każdy organizm żywy składa się przede wszystkim z wody. Poza tym w jego kojcu nie ma za bardzo cienia, a buda, podejrzewam, była nagrzana jak piekarnik…
Ten pies omal wtedy nie oszalał!
Kiedy się zorientowałam, co się dzieje, wzięłam szlauch i lałam mu wodę przez ogrodzenie. Robiłam mu także chłodny perlisty prysznic. Wdzięczność Mango nie miała granic i od tamtej pory nie szczekał na mnie nawet wtedy, gdy właściciele byli w pobliżu. Porozmawiałam sobie zresztą z nimi, kiedy wrócili z wakacji, uświadamiając im, co zrobili. Podziękowali, przeprosili, ale nie byłam pewna, czy do nich dotarło, że Mango jest żywym stworzeniem. Myślałam, że już nic nie będzie w stanie sprawić, że zaczną tego psa traktować inaczej! Aż pewnego dnia… To było wyjątkowo gorące popołudnie. Pracowałam w ogrodzie i widziałam, że sąsiad wyszedł także na dwór i położył się na leżaku. Z daleka można było dostrzec, że źle znosi upał. Pocił się i był czerwony na twarzy. Nie miałam zamiaru go podglądać i robiłam swoje, ale… w pewnym momencie Mango zaczął strasznie szczekać. Sąsiad przeważnie w takich sytuacjach psa uciszał, ale tym razem w ogóle się nie ruszył, chociaż przecież nawet jeśli zasnął, to musiał usłyszeć to ujadanie. Zaniepokoiła mnie ta sytuacja… Podeszłam do ogrodzenia, a widząc to, Mango przestał na moment ujadać i zaskomlał. On wyraźnie o coś prosił.
„A co mi tam! Najwyżej się skompromituję!” – pomyślałam i poszłam do furtki sąsiadów.
– Przepraszam, ale wydaje mi się, że coś się dzieje z pani mężem! – powiedziałam. – Leży na leżaku i się nie rusza.
Miałam rację, a raczej rację miał Mango. Sąsiad z tego upału, nadwagi i stresu… dostał zawału! Gdyby nie pies, to nie wiadomo, jak długo by tam leżał i czy by przeżył. A tak wezwana błyskawicznie „erka” uratowała mu życie.
– Nawet nie wiem, jak mamy pani dziękować! – usłyszałam potem od sąsiadów.
– Nie mnie, tylko psu, Mango! – uświadomiłam im.
I wtedy wreszcie zaskoczyli, że to jest żywe stworzenie, które ich kocha. Aż przyjemnie popatrzeć, jak teraz traktują psa. Jak członka swojej rodziny. Zlikwidowali kojec, wychodzą z Mango na spacer. I chociaż pies nadal mieszka w budzie, to widać, że nareszcie jest szczęśliwy.
Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”