„Sąsiedzi wyzywali mnie od bezwstydnych i rozwiązłych, bo miałam czelność zakochać się po 50-tce. Paskudni obłudnicy”

Sąsiedzi mnie obgadywali, bo zakochałam się po 50 fot. Adobe Stock, michaeljung
„– Z jakimś chłopem to ma się czas obściskiwać, a w kolejce nie może paru minut poczekać! Moje dzieci muszą oglądać panią, jak się pani gzi z tym gachem na ławce w parku! Ja pani na rękę nie pójdę, jak pani taka bezwstydna i tak się obnosi ze swoim kochankiem! Dobrze pani wie, że to mała mieścina i wszyscy wszystko widzą. I to w pani wieku!”.
/ 23.07.2022 07:15
Sąsiedzi mnie obgadywali, bo zakochałam się po 50 fot. Adobe Stock, michaeljung

Nie jestem ani wyjątkowo odporna, ani odważna, po prostu wreszcie zrozumiałam, że tylko ode mnie zależy to, jak potoczy się moje życie. Mieszkam od urodzenia w niewielkim miasteczku na południu Polski. Tutaj każdy każdego zna, coś usłyszał, a coś sobie dopowiedział. Zawsze byłam uczynna, serdeczna i nigdy nie odmówiłam pomocy potrzebującemu. Tak niewiele jednak wystarczyło, abym padła ofiarą plotek, by ludzie zaczęli mnie wytykać palcami…

Jestem starą panną, żadną tam modną singielką

Kiedyś kochałam jednego mężczyznę, ale mnie zranił, i nie zaufałam już nikomu na tyle, aby wpuścić go do swojego serca i mieszkania. Do czasu! Po pięćdziesiątce poczułam się znów, jakbym miała dwadzieścia lat. A wszystko za sprawą poznanego w sieci, przystojnego i czarującego rozwodnika.

Ukończyłam ASP, a od kilkunastu lat z powodzeniem prowadzę własne studio graficzne. To właśnie na służbowego maila pewnego dnia otrzymałam wiadomość, jakich wiele – z prośbą o wycenę zlecenia. Odpisałam, podałam cenę i zapomniałam o sprawie. Mężczyzna jakiś czas później zamówił u mnie wykonanie grafiki, a w międzyczasie wymieniliśmy kilka wiadomości, aby ustalić szczegóły zlecenia. Potem jakoś tak szybko przeszliśmy na tematy prywatne, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu. Nigdy nie mieszałam życia zawodowego z osobistym.

Po sześciu miesiącach wymieniania maili postanowiłam zaryzykować. W życiu nie zaprosiłabym go do siebie, ale umówiliśmy się w połowie drogi, w Krakowie. I to był strzał w dziesiątkę. Spędziliśmy cudowny dzień. On po rozwodzie, ojciec dorosłej córki – i ja, stroniąca od ludzi i związków stara panna, szybko odnaleźliśmy wspólny język. Spacerowaliśmy po rynku, przejechaliśmy się dorożką, zwiedziliśmy Wawel, zjedliśmy pyszny obiad…

Nawet nie wiem, kiedy w towarzystwie Andrzeja minął mi cały dzień. Wróciłam do domu oczarowana i wiedziałam, że to nie było ostatnie spotkanie, tylko początek czegoś nowego.

I miałam rację!

Spotkaliśmy się jeszcze kilkakrotnie, aż zdecydowaliśmy, że nie chcemy już dłużej żyć bez siebie. Nie byliśmy już pierwszej młodości, dlatego nie zamierzaliśmy się bawić w podchody, bo i po co? Oboje wiedzieliśmy, czego chcemy. Ja nie mogłam zostawić firmy, Andrzej jest emerytowanym policjantem, dlatego decyzja, gdzie zamieszkać, podjęła się poniekąd sama. Andrzej wprowadził się do mnie i odtąd zaczęłam postrzegać świat w zupełnie nowych, jasnych barwach. Udało nam się stworzyć coś wyjątkowego.

Oczywiście, zdarzały nam się nieporozumienia, ale natychmiast je wyjaśnialiśmy. Byliśmy tacy szczęśliwi! Nie zamierzaliśmy brać ślubu, bo akt małżeństwa nie był nam do niczego potrzebny. Było dobrze tak, jak było. Już od jakiegoś czasu miałam wrażenie, że znajomi i sąsiedzi na mój widok odwracają głowy, ale byłam tak szczęśliwa, że nie zaprzątałam sobie tym głowy. Jednak kiedy znajoma, którą miałam za dobrą koleżanką, minęła mnie na ulicy obojętnie, zrozumiałam, że coś jest nie tak… Weszłam do sklepu i zorientowałam się, że nie zabrałam portfela.

Przepraszam, wieczorem pani przyniosę pieniądze – powiedziałam, bo nie chciało mi się wchodzić i schodzić z czwartego piętra, zresztą już niejeden raz się tak umawiałam ze znajomą sklepową, wiedziała, że może na mnie polegać. – No po prostu nie wzięłam z domu portfela, a muszę kupić parę rzeczy na obiad! – tłumaczyłam.

– Jak nie wzięła portfela, to jeść nie będzie – sprzedawczyni wzruszyła ramionami. – Ja nie mogę!

Ale przecież nie raz i nie dwa…

– Nie mogę! – powtórzyła dobitnie.

Byłam w szoku, ale posłusznie poszłam do domu po pieniądze.

Kilka dni później poszłam na pocztę

Musiałam odebrać list polecony i nadać przesyłkę, zapomniałam jednak wypisać potwierdzenia nadania. Kiedy odebrałam list, poprosiłam naczelniczkę, aby chwilę poczekała, aż wypiszę, i od razu wyślemy paczkę.

– Proszę na koniec kolejki – powiedziała niewzruszona.

Ale… przecież to tylko chwila.

– Ja nie mam czasu, żeby czekać, zaraz mi się przerwa zaczyna, a proszę spojrzeć, jaka długa kolejka już się ustawiła – fuknęła.

Obejrzałam się. Ledwie dwie osoby stały za mną, ale nie odezwałam się ani słowem. Dobiegł mnie tylko teatralny szept naczelniczki:

Z jakimś chłopem to ma się czas obściskiwać, a w kolejce nie może paru minut poczekać!

Zareagowałam natychmiast.

– Halo, o co pani chodzi? Przecież to nie pani sprawa!

– Nie moja? A właśnie, że moja, bo moje dzieci muszą oglądać panią, jak się pani gzi z tym gachem na ławce w parku! – usłyszałam.

– No, co też pani opowiada?

– A fuj! Ja pani na rękę nie pójdę, jak pani taka bezwstydna i tak się obnosi ze swoim kochankiem! Dobrze pani wie, że to mała mieścina i wszyscy wszystko widzą. Mogłaby pani… nie tak oficjalnie, no! W pani wieku!

Wyszłam z poczty strasznie zdenerwowana. Rzeczywiście ostatnio podczas spaceru w parku Andrzej mnie przytulił i dał buziaka, ale żeby aż tak to ludziom przeszkadzało? Nie chciałam mu jednak o niczym mówić, aby nie było mu przykro. Kto wie, jakby zareagował?

Co za ludzie! Obłuda!

To już człowiek nie ma prawa do miłości po pięćdziesiątce? Chyba że w zaciszu własnych czterech ścian, to owszem. Postanowienie, żeby o niczym nie mówić Andrzejowi złamałam już kilka dni później, po powrocie z plebanii. Córka mojej siostry poprosiła mnie, abym została chrzestną matką jej synka. Cóż, dziecku się nie odmawia, chociaż zdziwiłam się, że nie wybrali kogoś młodszego.

Niestety, ale pani nie może być matką chrzestną – oznajmił ksiądz na wstępie, marszcząc brwi.

– Słucham?

– Żyje pani w grzechu, a chrzestni muszą mieć nieposzlakowaną opinię – wyjaśnił suchym tonem.

– Że co proszę? W jakim grzechu? O czym ksiądz, do cholery, mówi? – zirytowałam się.

Może nie powinnam tak ostro, ale miałam już tego dość!

Docierają do mnie głosy od moich parafian… – urwał, uśmiechnął się krzywo.

– Głosy? Jakie głosy, proszę księdza? Wredne plotki! – pokręciłam z niesmakiem głową.

– Doprawdy? A czyż nie jest prawdą, że mieszka pani z mężczyzną bez ślubu? – zapytał.

– Owszem, ale… No, przepraszam bardzo, co księdzu do tego?!

– Ja muszę pilnować, aby ta biedna, młoda duszyczka, która ma przyjąć sakrament chrztu świętego, nie wpadła w ręce grzeszników – powiedział z nieukrywaną dumą.

– A to niby ci, co mają ślub kościelny, nie popełniają grzechów? Daleko szukać nie trzeba, bo po sąsiedzku z księdzem mieszkają tacy jedni! Oni przed Bogiem ślubowali, a mąż bije żonę i dzieci. O takie życie księdzu chodzi? – wycedziłam.

– Pani nie może być chrzestną – powtórzył, kończąc dyskusję.

Wróciłam do domu wściekła, rozżalona i cała we łzach

W chwili słabości opowiedziałam Andrzejowi o tym, co usłyszałam od księdza.

O rany, Elizko, to może ja się wyprowadzę – zasugerował.

Właśnie tego się obawiałam! Nie, nie, nie! W końcu odnalazłam swoje szczęście i teraz miałabym tak łatwo wypuścić je z rąk? Bo ludzie gadają?

– O nie, mój drogi! Ja z nas tak łatwo nie zrezygnuję!

– To może chociaż ślub weźmiemy? – powiedział.

Ślub weźmiemy, jeśli my sami będziemy mieć na to ochotę. Dobrze nam tak, jak jest, więc dlaczego mielibyśmy cokolwiek zmieniać?

– Jesteś pewna? – zapytał. – Bo mnie to nie przeszkadza, w końcu nie jestem stąd i nikogo nie znam, ale jeśli masz przeze mnie cierpieć z powodu popsutych relacji z sąsiadami i znajomymi…

– Nie przez ciebie, mój drogi! To nie ty żyjesz życiem innych i nie emocjonujesz się głupimi plotkami! Nie damy się temu bezsensownemu gadaniu!

Otarłam łzy. Postanowiłam, że nie zrezygnuję ze swojego szczęścia tylko dlatego, że komuś mogło się nie spodobać życie, jakie prowadzę. Przecież to moje życie, nikt nie przeżyje go za mnie i nie ma prawa oceniać moich wyborów. A jeśli ktoś sądzi inaczej… cóż, to naprawdę nie był mój problem.

Skłamałabym, gdybym przyznała, że z uśmiechem na ustach znosiłam wszystkie krzywe spojrzenia. Czasem ktoś, jak sklepowa, naczelniczka czy ksiądz, znów komentował złośliwie mój związek z Andrzejem, nie zważając na moje uczucia. Wiele osób rościło sobie prawa do oceniania moich wyborów, nie znając mnie i mojego partnera. Nie wdawałam się jednak w żadne dyskusje, żyłam swoim życiem i czerpałam radość ze swojego udanego związku. W końcu ludziom znudziło się, w miasteczku wybuchł kolejny skandal, a część plotkarzy zorientowała się, że za nic mam ich głupie gadanie i jestem szczęśliwa. Cóż, zawiodłam się na wielu osobach, ale życie zweryfikowało, kto jest przyjacielem, a kto jedynie fałszywym plotkarzem.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA