Kiedy wynajmowałem to mieszkanie, właściciel mówił, że sąsiedzi są trochę głośni. Nie sądziłem jednak, że będę świadkiem czegoś takiego…
Miałbym blisko do pracy – myślałem, oglądając nowe mieszkanie, a i cena nie była zbyt wygórowana. Liczyłem, że szybciej odłożę na wkład własny i w ten sposób stanę się właścicielem jakiegoś mieszkania, które będzie większe od pudełka do zapałek.
Hm, właściciel przez telefon mówił o tej kawalerce jak o uroczym gniazdku, a mnie na myśl przychodziła klatka dla kury. Cena jednak zmotywowała mnie do podpisania umowy. Dopiero na koniec, przy odbieraniu kluczy, usłyszałem, że sąsiedzi są tu dziwni, ale żeby się tym nie przejmować, bo w sumie nic złego nikomu nie robią. OK – uznałem, mało to na świecie oryginałów?
Parapetówka z niespodzianką
Przeprowadziłem się, zaprosiłem grono znajomych na małą parapetówkę, by uczcić początek mojego nowego życia. Nie zakładałem jakichś większych problemów. W domu będę głównie sypiał, więc wątpliwe, żebym komuś przeszkadzał albo żeby ktoś przeszkadzał mnie.
Tymczasem już w trakcie skromnego przyjęcia – gdy nie słuchaliśmy muzyki i nie rozmawialiśmy głośno – słyszałem krzyki. Mało powiedziane – wrzaski! Nawet gdy włączyłem telewizor, ciągle coś przebijało. Nie tego się spodziewałem, gdy wynajmujący mówił, że sąsiedzi „potrafią być dziwni”. Dziwak to lubi słuchać opery o piątej rano w sobotę. Urządzanie awantur to zupełnie inna kategoria. Niezła niespodzianka na początek.
Wahałem się: zapukać, nie zapukać? Z jednej strony wiedziałem, że w takich sytuacjach należy reagować, z drugiej – byłem nowym sąsiadem, nie miałem pojęcia, co tam zastanę i jak zostanę potraktowany. Jakoś przetrwałem noc, a rano spotkałem sąsiada, gdy on wynosił śmieci, a ja wychodziłem do pracy.
Sąsiad był pewny siebie
Wyglądał jak z komiksu o stereotypowym przedstawicielu patologii. Czerwony na twarzy, w koszulce bez rękawów, mimo zimowej aury. I z papierosem w ręce. W reklamówce pobrzękiwało szkło.
– Dzieńdoberek, sąsiedzie! – powitał mnie radośnie.
– Trochę tu wczoraj głośno u pana było, co nie?
– Parapetówka… – tłumaczyłem się. – Ale u pana też cicho nie było – zagaiłem, obserwując jego reakcję.
– A tak, film oglądaliśmy, żona gorzej słyszy, to mogło być ciut głośno. Przepraszam, odstawię telewizor od ściany, żeby następnym razem nie przeszkadzał.
– To nie brzmiało jak film… – zacząłem, ale mi przerwał.
– A czy ja pytam, jak to brzmiało? Powiedziałem, że odstawię telewizor od ściany!
Nie kontynuowałem rozmowy. Nie wiedziałem, z kim mam do czynienia, a nie chciałem mieć za chwilę wybitej szyby w aucie albo przebitych opon.
To był odruch
Dwa dni później znowu usłyszałem odgłosy kłótni. Raczej nie oglądali tego samego filmu. Wyszedłem na balkon i przez okna w sąsiednim mieszkaniu zobaczyłem, jak spotkany wcześniej typek popycha jakąś kobietę. Tak ją popchnął, że upadła.
Wybiegłem z mieszkania i zapukałem do drzwi sąsiadów.
– Yyy… Pożyczy mi pan szklankę cukru? – spytałem jak idiota, ale lepszego pretekstu do tych odwiedzin na szybko nie wymyśliłem, a chciałem zajrzeć do jego mieszkania. – Nie mogę wyjść do sklepu, dziewczyna zaraz wpadnie.
– Jasne! Zwłaszcza jak trzeba zrobić wrażenie.
Gość wziął ode mnie szklankę i pomaszerował w głąb mieszkania, a ja, bez pytania i zaproszenia, za nim. Ale zamiast skręcić do kuchni, zajrzałem do pokoju, który obserwowałem z balkonu. Na kanapie siedziała skulona kobieta. Starała się szybko i dyskretnie otrzeć łzy.
– Potrzebuje pani pomocy? – spytałem szeptem.
Pokręciła przecząco głową. Sekundę później pojawił się sąsiad z cukrem. Rechocząc i puszczając do mnie oko, życzył mi owocnego wieczoru i powodzenia z koleżanką. Wyszedłem, ale nie umiałem sobie poradzić z tym, co widziałem. On ją popychał, ona płakała, słyszałem kłótnię, a raczej męskie wrzaski i kobiece jęki, i to na bank nie był film. Tylko co miałem zrobić?
Zacząłem być czujny
Nerwy nie pozwalały mi zasnąć. Zresztą i tak bym się obudził, bo zza ściany ponowie dobiegły wrzaski, a potem dziecięcy płacz. Nasłuchiwałem przez chwilę, żeby się upewnić, że to nie jakiś marudny maluch domagający się zmiany pieluchy. Nie brzmiało to jednak jak płacz niemowlaka. Dla pewności wyszedłem na balkon i jak wcześniej zapuściłem żurawia do mieszkania sąsiadów. Facet znowu się darł i szarpał kobietę, ale w kącie pokoju tym razem stało dziecko i przeraźliwie płakało.
Nie czekałem dłużej. Sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem na policję. Doskonale widziałem moment, kiedy sąsiad zacisnął dłonie na szyi tej kobiety. Podałem tylko adres dyspozytorce i powiedziałem, że muszę biec.
Musiałem zareagować
Waliłem pięściami w drzwi sąsiada i krzyczałem:
– Otwórz! Otwieraj, ale już!
Z dwóch pozostałych mieszkań na piętrze wychynęły zaciekawione sąsiadki.
– Panie, co pan się tak tłuczesz po nocy?
– Pokłócą się, poszarpią i będzie spokój.
– On ją dusi! – wrzasnąłem.
Szepty i pomruki za plecami. Pomocy zero. Aha, czyli tak wygląda sytuacja. Gość zastraszył sąsiedztwo. Może kiedyś reagowali, ale przestali, gdy nie przynosiło to rezultatów. Może nie chcieli się narażać pieniaczowi, co nawet rozumiałem. Może dotąd nie dochodziło do aż tak drastycznych incydentów.
– Policja już jedzie, otwieraj, gnoju!
Dalej słyszałem krzyk dziecka. Zacząłem uderzać całym ciałem w drzwi, próbując je wyważyć. Za którymś razem puściły i wparowałem do środka. Kobieta leżała na podłodze, a facet na niej siedział i ją dusił. Nic do niego nie docierało. Złapałem go za fraki i odepchnąłem go tak mocno, że upadł na podłogę metr dalej. Spojrzał na mnie. Odwzajemniłem spojrzenie.
– Zbliż się do niej na centymetr, a złamię ci nos – obiecałem. – Policja już jedzie, ty…
Na usta cisnęły mi się same wulgaryzmy, ale nie chciałem dodatkowo straszyć dziecka, które musiało być przerażone jak nigdy w życiu. No chyba że już wcześniej działy się tu takie dantejskie sceny. Kobieta miała otwarte oczy i oddychała ciężko, ale nie miała siły się podnieść. Pomogłem jej i wyciągnąłem rękę do dziecka.
– Nie bój się, mały. Już dobrze.
Sąsiad uciekł z mieszkania, zanim przyjechała policja i karetka pogotowia, ale szybko go złapali. Następnego dnia rano był już w areszcie. Jego żona wraz z dzieckiem po jednym dniu wyszli ze szpitala.
Dałem im szansę na nowe życie
Zapukali do moich drzwi wieczorem.
– Ja chciałam tylko panu podziękować. Gdyby nie pan…
Zaprosiłem ich do środka, zrobiłem herbatę. Czterolatek zajął się moimi starymi komiksami, a z jego mamą chwilę porozmawiałem, choć rozmowa przychodziła jej z trudem. Kasłała. Spod szaliczka na jej szyi wystawały sine ślady palców.
– Ja wiem, że już dawno powinnam go zostawić, ale… To łatwo powiedzieć, trudniej zrobić, jak się nie ma pieniędzy, rodziny blisko, pracy… Jak nie pił, to był do rany przyłóż. Z synkiem się bawił, nawet pozmywał… Ale zwykle pił, a potem wpadał w szał. Nie tylko ja się go bałam, sąsiedzi też… Pan jeden się nie dał, czyli można… Dziękuję. Dzięki panu dostałam kopa na rozpęd. Wyprowadzamy się, zanim wypuszczą go z aresztu. Pojadę do mojej ciotki na wieś. Daleko, nieprędko nas znajdzie. Rozwiodę się z nim, obiecuję panu. I prędzej zabiję, niż dam mu się tknąć. Jeszcze raz dziękuję. Uratował nas pan.
Nie sądziłem, że w ciągu kilku dni po przeprowadzce przeżyję coś takiego. O takich rzeczach się słyszy, czyta, ogląda się je w telewizji. Ja to miałem na żywo. I wcale nie czułem się kimś lepszym od pozostałych sąsiadów, wolących się nie mieszać w cudze sprawy. Nie zareagowałem od razu. No i wyprowadziłem się stamtąd zaraz po sąsiadce. Znalazłem coś nowego, droższego, ale tak jak ona nie zamierzałem czekać, aż wypuszczą jej męża z aresztu.
Czytaj także: „Namiętny kochanek z młodości złamał mojej babci serce. Zakazana miłość nie przetrwała próby czasu”
„Dla rodziców mój brat był majętnym człowiekiem sukcesu. Do momentu, gdy w drzwiach stanęli policjanci z listem gończym”
„Moja żona zginęła z mojej winy. Była lepszym kierowcą, a ja dałem się podpuścić. Nie wiem, jak spojrzę w oczy dzieciom”