Postanowiliśmy z Leną, że wybudujemy dom. Zadanie wydawało się przekraczać nasze możliwości, ale po zrobieniu ścisłych, choć odrobinę optymistycznych obliczeń wyszło nam, że jeśli sprzedamy nasze mieszkanie, a część prac wykończeniowych wykonamy sami, damy radę.
Na pytanie, gdzie się podziejemy, odpowiedzieli rodzice Leny, wielkodusznie zapraszając nas do siebie. Pozostawało rozejrzeć się za odpowiednią działką. Długo szukaliśmy miejsca, w którym chcielibyśmy osiąść i wychowywać dzieci, aż pewnego dnia Lena trafiła na obiecujące ogłoszenie. Pojechaliśmy obejrzeć działkę. Była niewielka, ściśnięta ze wszystkich stron płotami należącymi do sąsiadów, ale nam się spodobała. Zakochaliśmy się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia.
– Zobacz, jakie piękne stare drzewa, będzie nam tu dobrze – Lena, miłośniczka wszystkiego, co zielone, wpatrywała się oczarowana w bujne ogrody sąsiadów.
Za gęstą zasłoną roślinności kryły się stare domostwa, niektóre wymagały pilnego remontu, nie wszystkie były piękne, ale miały w sobie coś, co tworzyło niepowtarzalną atmosferę tego miejsca. Mnie też się tu podobało.
Nie ugór, nie wygwizdów, lecz podmiejska miejscowość, która jeszcze do niedawna żyła jak wielka wioska. Znałem te klimaty, właśnie czegoś takiego szukaliśmy – przyjaznego schronienia, gdzie ludzie znają się od pokoleń, lubią się lub nie, ale tworzą zwarte minispołeczeństwo. Ta miejscowość dopiero niedawno zaczęła otwierać się na obcych, miasto przybliżyło się, ziemia zdrożała, więc starzy mieszkańcy wydzielali ze swoich posesji mniejsze działki i właśnie na taką perełkę trafiliśmy.
Cena zwaliła nas z nóg, ale byliśmy tak zdeterminowani, że dokonałem jeszcze bardziej optymistycznych obliczeń i wdrożyłem wariant oszczędnościowy. Dom nie będzie taki, jak wymarzyliśmy, ale za to będziemy mieszkać w idealnym miejscu. Zamknęliśmy oczy i kupiliśmy działkę.
Uważali nas za jakichś bogaczy
Każdy, kto budował dom, wie, jaka to harówka, szczególnie jeśli trzeba część prac wykonać samemu. Zabrałem się do karczowania zarośli tarniny, która zarastała jeden róg działki.
– Chce się panu tak męczyć? Nie lepiej wynająć ludzi? – jak tylko zabrałem się do roboty, obok ogrodzenia przystanął nieznajomy facet. Nie wyglądał na takiego, który się śpieszy, oparł się o siatkę i wyciągnął papierosa. – Kupił pan ten kawałek od Antoniego? Ciekawe, za ile.
Przypalił i nie wyjmując peta z ust, sam sobie odpowiedział.
– Pewnie drogo, Antek potrafi forsę z niczego wyciągnąć. Kasa, panie, to podstawa. Żebym to ja miał taki kawałek do sprzedania, żyłbym jak król.
– Tanio nie było – przyznałem, żeby nie wyjść na nieuprzejmego.
– Na biednego nie trafiło, słyszałem, że dom będziecie stawiać. Kupę pieniędzy to kosztuje – skrzywił się, jakby zjadł cytrynę.
– Nie ma nic za darmo – odparłem, hamując się, by nie powiedzieć, co myślę o jego uwagach.
– Jak dla kogo – mruknął i poszedł.
– Do widzenia – krzyknąłem za nim, ale nie odpowiedział.
Dziwak, pomyślałem i wróciłem do karczowania. Kilka godzin pracowałem w pocie czoła, a za płotem przeciągał korowód lokalsów. Wszyscy co do jednego zachowywali się podobnie do pierwszego – robili przytyki co do mojej rzekomej zamożności, skutecznie torpedując wszelkie próby nawiązania życzliwej rozmowy. Wkurzyli mnie. Nazwałem ich w duchu burakami i postanowiłem nie zwracać uwagi na zainteresowaną moimi poczynaniami publikę.
Pogapią się i przestaną – myślałem, nie wiedząc, jak bardzo się mylę. Postępująca budowa przyciągała okolicznych mieszkańców jak magnes. Siatkę rozebraliśmy, żeby ułatwić dojazd na plac robót, więc kibice wchodzili jak do siebie, zaglądali w każdy kąt, komentując to, co widzą. Powtarzały się docinki na temat naszej rzekomej zamożności.
– Jeden nie ma za co chałupy otynkować, drugi pałace stawia. Gdzie tu, panie, sprawiedliwość – usłyszałem pewnego dnia.
Obejrzałem się. Facet z papierosem przylepionym do dolnej wargi stał tuż za mną, ale patrzył w przestrzeń.
– Do mnie pan mówi? – spytałem, czując rosnącą złość.
Wzruszył ramionami, ale nie podjął rozmowy. Za to dokładnie obejrzał worek z cementem.
– Przydałoby się trochę – mruknął, niby do siebie.
Udałem, że nie słyszę. Niech sobie kupi, skoro nie umie poprosić.
Przemawia przez nich zazdrość
Do mieszkania teściów, naszego tymczasowego schronienia, wróciłem późnym wieczorem, skonany i wściekły.
– Nie wiem, czy dobrze wybraliśmy miejsce – połykałem wielkie kęsy kanapki, nie czując jej smaku. – Buractwo codziennie łazi po placu budowy i nadaje, że jesteśmy bogaczami, którym powiodło się lepiej niż im. Z każdego słowa wyziera bezsilna zazdrość i złość, że my się budujemy, a oni nie.
– Przecież mają własne domy – zdziwiła się Lena.
– Ale boli ich, że my też będziemy mieć, kłuje ich w oczy ta budowa, łażą, oglądają i wyliczają, ile co kosztowało. Wiedzą lepiej od nas, ile wydaliśmy, i głośno się zastanawiają, skąd mamy na to kasę.
– Niemożliwe, może nie zrozumiałeś ich intencji? Jesteś zmęczony, połóż się. Jutro pojadę z tobą na budowę, pomogę.
– Przekonasz się, że mam rację. Każda wydana przez nas złotówka jest im solą w oku. Oni już nas nie lubią, tylko dlatego, że stawiamy dom, a co będzie potem? Jak mamy mieszkać wśród ludzi, którzy będą interesować się wszystkim, co mamy, i przeliczać to na pieniądze? Budowa domu jest dla nich synonimem powodzenia i bogactwa, a nie lubią, jak bliźnim dobrze się wiedzie.
– Wszystko widzisz w czarnych kolorach, prześpij się, to ci przejdzie – Lena pocałowała mnie lekko i pchnęła w kierunku pokoju, który zajmowaliśmy.
Skręciłem do łazienki i wszedłem pod prysznic. Gorąca woda zmyła brud z placu budowy, ale nie mogła usunąć nieprzyjemnego osadu bezinteresownej zawiści, którą sąsiedzi bliżsi i dalsi karmili mnie przez cały dzień. Ostre spojrzenia, uwagi o zasobności mojej kieszeni, luźne, rzucane mimochodem zdania o własnych, niespełnionych potrzebach. „Też założyłbym takie oświetlenie, jakbym miał tyle kasy”, „Niektórym to się powodzi”, „Ciekawe, za co ludzie się tak budują”.
– Co za buractwo, zawistnicy – wściekałem się w duchu. Wyszedłem z łazienki jeszcze bardziej zdenerwowany, prysznic nie pomógł.
– Masz kłopoty z sąsiadami? – drogę zastąpił mi teść.
– Jestem zmęczony, tato, nie mam siły opowiadać. Wystarczy, że codziennie muszę ich znosić – spróbowałem go wyminąć.
– Będzie tylko gorzej – zapowiedział złowieszczo. – Trzeba coś z tym zrobić.
– Ale co? Ludzi nie zmienisz, jak świat światem, jeden drugiemu zaglądał do garnka i zazdrościł zawartości. Łąka sąsiada zawsze wydaje się bardziej zielona – dołączyła do niego teściowa.
Westchnąłem i przestałem uciekać. Siła złego na jednego.
– Konrad jest przyzwyczajony do miejskiej anonimowości, tutaj ludzie nie interesują się otwarcie bliźnimi. Ale wybrali z Leną życie w małej miejscowości i muszą się przystosować. Tak już będzie zawsze. Jak kichniesz, dwa domy dalej będą wiedzieli, że masz katar.
– Nie idzie mi o wścibstwo, tylko o chorą zawiść o kasę – mruknąłem.
– Wyziera z każdego ich słowa i gestu. Jakby mogli, zajrzeliby na moje konto. Czy to moja wina, że będę miał nowy dom? Teraz nie mam żadnego.
– Używaj liczby mnogiej, będziemy mieli dom – poprawiła mnie Lena, dosiadając się do nas.
– Więc nie macie wyjścia, musicie stać się jednymi z nich.
– Tacie dobrze mówić – uniosłem się – nie zna ich tata. To buraki.
– Nie oceniaj pochopnie, może mówią, co myślą, a myślą nie najpiękniej, ale przecież każdy człowiek ma jakieś zalety. Wystarczy je odnaleźć.
– O mamo – zamknąłem oczy pokonany. Jeszcze tylko oderwanych od życia pouczeń brakowało mi tego wieczoru.
– Cierpliwości, wszystko się ułoży – teść wygłosił kolejną mądrość i zadowolony podreptał do siebie.
No proszę, jest całkiem miły!
Następnego dnia Lena także miała przyjemność poznać faceta z papierosem. Znaleźliśmy go penetrującego podpiwniczenia naszego domu.
– Za głębokie. Jak zdrowo lunie, woda podejdzie, jakby mnie kto pytał – ocenił wdrapując się na górę.
– Nie interesuje mnie pańskie zdanie – zgasiłem go. – Proszę opuścić teren
budowy.
– Nie ubędzie panu, ale dobra. Już idę – obraził się facet i niekonsekwentnie zatrzymał się, wyciągając papierosa.
– Za dużo pan pali – odezwała się Lena.
– Moja też tak mówi – przyjrzał się jej z widoczną przyjemnością. – A jakbyście mieli za dużo cementu, to wezmę, żeby się nie zmarnowało. Moja suszy mi głowę, żeby szpary w ścianach garażu pozalepiać przed zimą.
– Proszę, niech pan weźmie, ile potrzeba – zachęciła go Lena.
Myślałem, że pazernie rzuci się na darowane, ale on ani drgnął.
– Przy okazji wpadnę, dziękuję. Ja tu po sasiedzku mieszkam, daleko nie mam
– uśmiechnął się całkiem sympatycznie.
– Co mu zrobiłaś, że tak się zmienił? – spytałem, gdy wreszcie odszedł.
Lena roześmiała się
– Porozmawiałam z nim życzliwie i bez napinki. Nie jest taki zły.
– Zobaczymy, ile cementu będzie potrzebował. Jak zabierze kilka worków, wtedy pogadamy o jego dobroci.
– Więcej wiary w ludzi – Lena pocałowała mnie przelotnie, udając luz, ale wiedziałem, że ona też jest ciekawa.
Facet z papierosem zjawił się pod wieczór. Przesypał cement do niedużego woreczka i zażądał wiertarki. Najlepiej udarowej.
– Szwagier jak raz potrzebuje, jutro odda – wyjaśnił.
Zgrzytnąłem zębami i dałem mu wiertarkę, pytając z przesadną grzecznością, czy to już wszystko.
– Chyba tak – rozjaśnił się. – Dzięki.
Następnego dnia czekała mnie nowa niespodzianka. Poznałem szwagra od wiertarki. Odniósł narzędzie i wręczył mi pęto kiełbasy starannie zawinięte w papier. Pachniała bosko.
– Własnego wędzenia – pochwalił się. – Tylko dla rodziny i znajomych.
Myślałem, że się przesłyszałem
Chyba mnie zaakceptował, dostałem kiełbasę i nie padło ani jedno słowo na temat mojej zamożności.
– Dziękuję – powiedziałem z uczuciem. – Nawet pan nie wie, jaka to dla mnie przyjemność. Tak długo na to czekałem.
– Na kiełbasę? – zdumiał się szwagier.
Od tego momentu sprawy zaczęły iść lepiej. Dom rósł w oczach, lokalsi, których teraz nazywałem sąsiadami, wciąż mnie nawiedzali, ale zachowywali się przyjaźnie, docinając mi w miarę i dając dobre, nikomu niepotrzebne rady. Przyjmowałem je z wdzięcznością, a oni obdarowywali mnie cebulą z własnego ogrodu, jabłkami i co tam kto miał na podorędziu. Pewnego popołudnia walczyłem z materią ukryty wewnątrz surowej bryły domu, gdy usłyszałem zaczepny głos.
– A pan tu czego? Nie ma się na co gapić, to teren prywatny. Chyba że roboty pan szuka, to wtedy tak. Teren jest do splantowania, sąsiad trawnik będzie zakładał.
Wyjrzałem przez otwór okienny. Jakiś człowiek, widać niezainteresowany robotami ziemnymi, odchodził szybkim krokiem.
– Obcy – wyjaśnił mi zadowolony sąsiad, przypalając kolejnego papierosa i umieszczając go precyzyjnie w kąciku ust. – Pan jeszcze nie zna tutejszych, ale ja wiem, kto jest kto. Obcy nie będzie się tu gapił, nie ma na co.
Spojrzałem na sąsiada kpiąco i puściłem oko.
– Co innego swój – objaśnił mi jak dziecku. – Ładny dom będzie, jak w sam raz dla pana i małżonki – dorzucił łaskawie. – Nieźle wyszło, chociaż się nie zanosiło. No nic, pójdę już. Z Panem Bogiem.
Zdawało mi się czy właśnie zostałem adoptowany na łono miejscowej społeczności? Jeśli tak, to super. Jednego się tylko będę wystrzegał. Nigdy nie skomentuję cudzego stanu posiadania.
Czytaj także:
„Sąsiedzi we wsi mają mnie za dziwaczkę, bo przygarniam bezpańskie zwierzaki. Co gorsza, pozwalam im spać w chałupie”
„Sąsiedzi zatruwali mi życie, więc wzięłam sprawy w swoje ręce. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Już ja im zrobię balangę!"
„Jestem singielką, dużo zarabiam i często zapraszam do domu przyjaciół. Sąsiedzi chcą się mnie pozbyć, bo myślą, że się puszczam”