„Sąsiedzi skazują nas na głośne imprezy i disco polo, a nasza córka nie może nawet grać na pianinie. Spółdzielnia nas załatwiła”

Sąsiedzi urządzili nam piekło, bo córka gra na pianinie fot. Adobe Stock, M-Production
„– To moja Kasia. Uczy się w szkole muzycznej. – To niech się uczy w szkole, a nie zatruwa normalnym ludziom życie! – fuknęła kobieta. – Jak to, zatruwa? – A tak. Chcę mieć w domu ciszę i spokój, a nie wysłuchiwać jakiegoś rzępolenia – nacierała dalej. Byłam wściekła. Co za okropna baba!”.
/ 10.08.2022 07:15
Sąsiedzi urządzili nam piekło, bo córka gra na pianinie fot. Adobe Stock, M-Production

Gdy dwa lata temu wprowadziłam się wraz z mężem i dwunastoletnią córką do naszego wymarzonego mieszkania, byłam taka szczęśliwa! Po latach tułaczki po wynajmowanych lokalach wreszcie mieliśmy swój dach nad głową. Niestety, wkrótce szczęście zamieniło się w rozpacz i łzy. A wszystko przez sąsiadów.

Nie spodobała im się pasja Kasi…

Córka od kilku lat gra na pianinie. Niemal codziennie po lekcjach chodzi na zajęcia do szkoły muzycznej. Aby się do nich dobrze przygotować, musi ćwiczyć, także w domu. Nie trwa to długo. Gra zazwyczaj, trzy, cztery razy w tygodniu, maksymalnie przez dwie godziny. Okazało się jednak, że dla niektórych mieszkańców naszego bloku to jednak za dużo i za długo. Pierwszą interwencję mieliśmy już dwa tygodnie po przeprowadzce. Przyszła do nas sąsiadka zza ściany i zapytała napastliwie, kto tak u nas hałasuje. Najpierw nie miałam pojęcia, o czym mówi, dopiero po chwili dotarło do mnie, że chodzi o pianino.

– To moja Kasia. Uczy się w szkole muzycznej – wyjaśniłam.

– To niech się uczy w szkole, a nie zatruwa normalnym ludziom życie! – fuknęła kobieta.

– Jak to, zatruwa?

– A tak. Chcę mieć w domu ciszę i spokój, a nie wysłuchiwać jakiegoś rzępolenia – nacierała dalej.

Wkurzyło mnie to okrutnie. Kasia jest jedną z najzdolniejszych uczennic i naprawdę pięknie gra.

– Marzy pani o spokoju? To proszę ściszyć swój telewizor. Tak ryczy przez cały dzień i pół nocy, że zwariować można – odparowałam.

Baba aż poczerwieniała ze złości

Ujęła się pod boki i wrzasnęła:

Jak pani śmie, co za chamstwo! Jeśli te hałasy się nie skończą, to inaczej z wami porozmawiamy!

– My?

– A tak. Nie jestem sama. Wielu ludzi jest niezadowolonych z tego, co się u was dzieje. I będą interweniować! Może być pani pewna! – zagroziła.

– Proszę bardzo, niech sobie interweniują! – warknęłam.

Zanim baba zdążyła odpowiedzieć, zatrzasnęłam jej drzwi przed nosem. Może zachowałam się niegrzecznie, ale miałam dość tej dyskusji. Nie poddamy się. Po rozmowie z sąsiadką długo nie mogłam dojść do siebie. Nie potrafiłam zrozumieć, o co te pretensje. Przecież w naszym mieszkaniu nie działo się nic złego. Córka nigdy nie gra rano ani wieczorem, gdy wszyscy szykują się albo wracają z pracy, nigdy nie zakłóciła ciszy nocnej. W czasie gdy ćwiczy, zamykamy wszystkie okna i zasłaniamy je grubymi kotarami. A więc dlaczego? Tak mnie to męczyło, że aż zadzwoniłam do męża do pracy i opowiedziałam mu o wszystkim.

– Nie przejmuj się. To tylko głupie gadanie. Baba wstała lewą nogą i dlatego się piekliła – pocieszał mnie.

– A jak nie? I ludzie rzeczywiście zaczną nas nachodzić?

– Daj spokój. Przecież gra na pianinie nie jest prawnie zabroniona. Przestań się więc zamartwiać, bo naprawdę nie ma czym – zapewnił.

Nie podzielałam optymizmu męża

Przez skórę czułam, że groźby sąsiadki nie wynikały tylko ze złego humoru. Niestety, miałam rację. Nie minął dzień, a przed naszymi drzwiami pojawił się kolejny niezadowolony. A potem następny i jeszcze następny. O Boże, czegóż to się o sobie nie dowiedzieliśmy! Że jesteśmy hołotą, która nie potrafi żyć wśród ludzi, że jeśli córka jeszcze raz usiądzie do pianina, to nas wykurzą. Próbowaliśmy tłumaczyć, że przecież Kasia musi ćwiczyć, że dźwięki pianina są mniej uciążliwe niż wrzaski dzieciaków biegających po schodach, odgłosy imprez czy disco polo puszczane na cały regulator przez niektórych lokatorów, ale nic do nich nie docierało.

Jeden z sąsiadów stwierdził nawet, że to są normalne domowe hałasy i nikomu nie przeszkadzają. Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Na takich „miłych” wizytach się nie kończyło. Gdy Kasia tylko siadała do pianina, sąsiedzi chwytali za ciężkie przedmioty i walili w podłogę i kaloryfery. Kilka razy odwiedziła nas straż miejska i policja, bo ktoś zgłaszał, że gra u nas za głośno muzyka albo męczymy jakieś zwierzę. Byliśmy też wzywani na komisariat. Nie muszę chyba mówić, jak się wtedy czuliśmy.

Córka była tak zestresowana, że chciała zrezygnować z gry na pianinie i w ogóle z chodzenia do szkoły muzycznej. Na szczęście miłość do muzyki zwyciężyła…

Znosiliśmy te szykany prawie przez rok

Ale w końcu miarka się przebrała. Któregoś dnia, po kolejnym występie sąsiadów, mąż nie wytrzymał.

Chcą wojny, to będą ją mieli – huknął pięścią w stół.

– O Boże, co zamierzasz zrobić? – przeraziłam się.

– A pokonać ich ich własną bronią!

Od tamtej pory reagowaliśmy na wszystkie zakłócenia spokoju w naszym bloku. Ktoś urządzał nocną imprezę? Dzwoniliśmy na policję. Sąsiedzi zaczynali walić w kaloryfery i podłogę? Nagrywaliśmy wszystko na dyktafon i zgłaszaliśmy zdarzenie. I pilnowaliśmy, żeby wszystko zostało zaprotokołowane. Nie lubimy z mężem zatruwać innym życia, ale nie mieliśmy innego wyjścia. Lokatorzy początkowo nic sobie z tego nie robili. Śmiali się nawet z wizyt i ostrzeżeń funkcjonariuszy. Jednak gdy kilku w końcu zostało ukaranych grzywną, to dotarło do nich, że to nie przelewki. Walenie w kaloryfery podczas ćwiczeń córki ustały.

I kiedy wydawało się, że to już koniec wojny, spotkał nas kolejny cios.

To było pół roku temu

Córka wróciła do domu dziwnie przybita.

– Co masz taką smutną minkę? – zapytałam zaniepokojona.

– A nic… Spotkałam na schodach sąsiadkę… – westchnęła.

– Była dla ciebie niemiła? – zdenerwowałam się.

– Nie, w zasadzie nie… Powiedziała tylko, że wreszcie skończy się to moje rzępolenie. Ba na dzisiaj zwołano jakieś nadzwyczajne zebranie wspólnoty mieszkaniowej. No i ma na nim zapaść decyzja o wprowadzeniu zakazu grania na pianinie w naszym bloku.

– E tam, to jakiś absurd! Sąsiadka pewnie żartowała – machnęłam ręką.

– Wcale nie. Wyglądała tak, jakby naprawdę była pewna swego. Mówię ci, mamo, nie pozwolą mi grać… Nie wiem, co wtedy zrobię – była bliska płaczu.

– Nie martw się córeczko. Prędzej z tatą trupem padniemy, niż zgodzimy się na taki zakaz – obiecałam i przytuliłam ją.

Kasia uśmiechnęła się, ale widziałam, że nie bardzo wierzy w to, że uda nam się coś zdziałać.

Prawo jest po naszej stronie

Poszliśmy z mężem na to zebranie. W bardzo bojowych nastrojach. Lokatorzy nie byli zachwyceni naszą obecnością, ale wygonić nas też nie mogli. Piotr bardzo szybko przypomniał, że jesteśmy właścicielami mieszkania, i tak jak inni mamy prawo decydować o wpisach do regulaminu wspólnoty. Dyskusja była bardzo burzliwa. Padło wiele przykrych słów pod naszym adresem. Dostało się nie tylko nam, ale i córce. Dobrze, że Kasi nie było na tym zebraniu, bo chybaby wybiegła z płaczem.

Najsmutniejsze było to, że przeciwko nam wystąpili także lokatorzy innych klatek, którzy w ogóle nie słyszą, jak Kasia ćwiczy. Próbowałam się dowiedzieć dlaczego, ale tylko pospuszczali głowy. Skończyło się na tym, że wspólnota przyjęła większością głosów zapis w regulaminie, że nasza córka może grać tylko przez godzinę dziennie, od 10 do 11, czyli wtedy, gdy jest w szkole. A w weekendy i święta nie wolno jej nawet zbliżać się do pianina. Gdy przewodniczący ogłosił wyniki głosowania, niektórzy lokatorzy cieszyli się, jakby co najmniej milion w totka wygrali. Wyszliśmy z mężem bez słowa, bo nie mieliśmy ochoty patrzeć na to zadowolone z siebie towarzystwo.

Nie mogliśmy zrozumieć, jak można cieszyć się z tego, że skrzywdziło się dziecko. Przecież wszyscy doskonale wiedzieli, że gra na pianinie to nie fanaberia, ale prawdziwa pasja naszej córki. Tłumaczyliśmy im to nieraz. Nie zastosowaliśmy się do uchwały wspólnoty mieszkaniowej. Córka ćwiczy, jak ćwiczyła. Było u nas kilku sąsiadów z interwencją, ale grzecznie im odpowiedzieliśmy, że zaskarżyliśmy nowy zapis w regulaminie do sądu.

Następnego dnia po zebraniu wybraliśmy się do adwokata. Gdy usłyszał z czym przychodzimy, od razu nas uspokoił. Stwierdził, że racja stoi po naszej stronie, i sąd unieważni krzywdzący zapis. Bo nie ma takiego prawa, które by mówiło, że słuchanie na cały regulator „Majteczek w kropeczki” jest społecznie akceptowalne i dozwolone, a muzyka klasyczna nie. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA