„Sąsiedzi psują nam krew, bo wózek córki tarasuje przejście na klatce. Gdzie mam go trzymać, skoro mieszkam na 30 metrach?”

para, która ma konflikt z sąsiadami fot. Adobe Stock, Studio Romantic
„Zostawiliśmy dla nich kartkę z wiadomością. Coś w stylu, że bardzo przepraszamy za niedogodności, ale prosimy o zrozumienie. Bo wózek możemy ewentualnie wstawić tylko do wanny. Mieliśmy nadzieję, że to załatwi sprawę. Ale następnego dnia sąsiedzi zostawili dla nas odpowiedź: >>Wanna to świetne miejsce na wózek. Pozdrawiamy. Sąsiedzi z piętra<<.
/ 06.02.2023 17:15
para, która ma konflikt z sąsiadami fot. Adobe Stock, Studio Romantic

Razem z mężem wynajmujemy od kilku lat niespełna trzydziestometrową kawalerkę w bloku. Nigdy nie mieliśmy żadnych zatargów z sąsiadami. Ba, nawet ich nie znaliśmy! Tyle co z widzenia. Gdy mijaliśmy się na klatce lub na osiedlu, mówiliśmy grzecznie „dzień dobry” i na tym nasze kontakty się kończyły. Odkąd jednak na świat przyszła nasza córeczka, spotyka nas ze strony sąsiadów wiele przykrości. A wszystko z powodu wózka dla małej, który zostawiamy na korytarzu. Mieszkańcom naszego piętra to się nie podoba i coraz wyraźniej swoje niezadowolenie nam okazują.

Zacznę od tego, że nie zostawiamy tego wózka specjalnie, żeby zrobić komuś na złość lub utrudnić życie. Po prostu w mieszkaniu nie ma dla niego miejsca. Do dziś nie wiem, jakim cudem udało nam się wygospodarować na tak małej powierzchni kącik na łóżeczko dla Amelki i szafkę na jej ubranka. Wózka za żadne skarby już byśmy nie upchnęli. Zaczęliśmy więc stawiać go przy ścianie, tuż obok drzwi do naszego mieszkania. Do głowy nam nie przyszło, że to może komuś przeszkadzać. Gdy odwiedzałam przyjaciół mieszkających w innych blokach, często widywałam stojące na klatkach dziecięce wózki, rowery. Myślałam, że to normalne.

Poważnie? Mamy go trzymać w… wannie?!

O tym, że jednak nie, dowiedziałam się mniej więcej po miesiącu od narodzin córeczki. To właśnie wtedy zadzwonił do Krzyśka właściciel mieszkania. Gdy mąż skończył rozmowę, miał bardzo niewyraźną minę.

– Nie uwierzysz, co się stało… Sąsiedzi się na nas skarżą. Pan Karol już trzy telefony z prośbą o interwencję odebrał – powiedział

– Słucham? O co im chodzi? O Amelkę? Przecież na razie śpi w nocy jak aniołek. Nie mają prawa  narzekać na hałasy – oburzyłam się.

– Wcale nie o hałas tu chodzi, tylko o wózek. Twierdzą, że tarasuje przejście i uniemożliwia normalne korzystanie ze wspólnego korytarza.

– Żartujesz? Przecież jest jeszcze mnóstwo miejsca! Nawet z wielką walizką można przejść!

– Też to powiedziałem Kowalskiemu. Ale on poprosił, żebyśmy jednak wstawiali wózek do środka, do mieszkania, lub dogadali się z sąsiadami. Bo on nie chce mieć przez nas żadnych kłopotów – mąż bezradnie rozłożył ręce.

Nawet nie próbowaliśmy szukać miejsca dla wózka w mieszkaniu. Już wiedzieliśmy, że to niemożliwe. Postanowiliśmy więc, że nadal będziemy zostawiać go przy naszych drzwiach. Aby jednak udobruchać sąsiadów, zostawiliśmy dla nich na naszym piętrze kartkę z wiadomością. Coś w stylu, że bardzo przepraszamy za niedogodności – choć naszym zdaniem wcale ich nie było – ale prosimy o zrozumienie. Bo wózek możemy ewentualnie wstawić tylko do wanny. Mieliśmy nadzieję, że to załatwi sprawę.

Ale następnego dnia sąsiedzi zostawili dla nas odpowiedź: „Wanna to świetne miejsce na wózek. Pozdrawiamy. Sąsiedzi z piętra”.

Liczyliśmy, że sąsiedzi odpuszczą, ale nie…

W pierwszej chwili nie potraktowaliśmy tego poważnie. Myśleliśmy, że to tylko żart. Nawet się uśmiechnęliśmy. Szybko jednak się okazało, że sąsiedzi pisali całkiem poważnie. Po tej wiadomości pojawiły się kolejne już w bardziej zaczepnym tonie: że zgodnie z regulaminem osiedla na korytarzach nie mogą stać żadne przedmioty, że gdyby każdy wystawiał za drzwi to, co mu w domu przeszkadza, to na klatce powstałoby wysypisko śmieci, że jak ktoś nie umie żyć w zgodzie z innymi, to powinien wyprowadzić się do domku jednorodzinnego…

Najgorsze było to, że nikt z lokatorów z naszego piętra nie chciał z nami porozmawiać twarzą w twarzKilka razy pukaliśmy do nich, próbowaliśmy zagadnąć na klatce. Chcieliśmy  przedstawić im swoje argumenty, jeszcze raz poprosić o wyrozumiałość i życzliwość. Przecież to nic nie kosztuje! Zbywali nas brakiem czasu lub mruczeli, że przepisy porządkowe są po to, żeby ich przestrzegać, i odchodzili.

Jesteśmy coraz bardziej oburzeni i zmęczeni zachowaniem sąsiadów. Zwłaszcza że ich złośliwości wciąż trwają i przybierają na sile. Początkowo łudziliśmy się, że z czasem odpuszczą, że im się znudzi. Ale nie. Ostatnio na przykład znalazłam wózek na dworze, niedaleko kontenerów na odpady. Bogu dzięki, że nikt go nie ukradł lub śmieciarze go nie wywieźli na wysypisko.

Po tym incydencie zrobiło mi się tak przykro, że aż się popłakałam. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego ktoś posunął się do takiego kroku. Przecież wózek Amelki naprawdę nie tarasuje przejścia. A jeśli nawet przeszkadza w przetransportowaniu czegoś większego, to stoi przecież na kółkach. Można go łatwo przepchnąć na przykład na koniec korytarza. Tymczasem nasi sąsiedzi zachowują się tak, jakbym postawiła przy drzwiach betonowy kloc, który można ruszyć tylko dźwigiem.

Szczerze mówiąc, jestem załamana i nie wiem już, co robić. Mimo że jestem wściekła na sąsiadów, nie chcę z nimi wojować ani się kłócić. Raz, że pamiętam o słowach właściciela mieszkania, który nie chce mieć przez nas żadnych kłopotów, dwa, rodzice nie wychowali mnie na pyskatą wojowniczkę. Zawsze uczyli mnie, że agresja tylko potęguje konflikty, że wszelkie spory trzeba rozwiązywać na drodze pokojowej. Ale jak tu trzymać nerwy na wodzy, gdy ktoś ciągle atakuje? I to o taki drobiazg jak dziecięcy wózek stojący na korytarzu?

Ja jeszcze daję radę. Tłumaczę sobie, że to przez trudną sytuację w kraju ludzie stali się tacy  nieżyczliwi, że czepiając się kogoś, odreagowują stres. Ale Krzysiek jest na granicy wybuchu. Odgraża się, że jak jeszcze raz ktoś wykręci nam jakiś numer z wózkiem czy zostawi kolejną „milutką” wiadomość, to zacznie tak zatruwać sąsiadom życie, że pożałują.

Znam swojego męża. To dobry człowiek. Ale gdy ktoś mu nadepnie na odcisk, przekroczy granicę, odpowie pięknym za nadobne. Czy można jakoś to powstrzymać? Teoretycznie moglibyśmy przeprowadzić się do innego mieszkania, ale ta kawalerka to jedyne, na co nas w tej chwili stać. Poza tym kto da mi gwarancję, że w nowym miejscu sąsiedzi będą bardziej życzliwi? Co więc robić?

Czytaj także:
„Po śmierci męża chciałam odpocząć, lecz nie było mi to dane, bo sąsiedzi uprzykrzali mi życie. Sami ukręcili na siebie bat”
„Sąsiedzi to pijacy i nieroby. Mnożą się jak króliki i zaniedbują dzieci. Ja byłbym dobrym ojcem, ale nie mogę nim być…”
„Od wypadku Zuzia jeździ na wózku i ma jedno marzenie: wjechać do własnego bloku. Sąsiedzi blokują budowę podjazdu”

Redakcja poleca

REKLAMA