„Po śmierci męża chciałam odpocząć, lecz nie było mi to dane, bo sąsiedzi uprzykrzali mi życie. Sami ukręcili na siebie bat”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Dragana Gordic
„Wiem, że sąsiedzi z działek mnie nie lubią. Szepcą za plecami, że jestem starą, zgryźliwą, złośliwą babą, której wszystko przeszkadza i na wszystko narzeka. Ale jak mam nie narzekać, skoro we własnym ogrodzie nie mogę nawet przez chwilę odpocząć w spokoju?”.
/ 13.12.2022 10:30
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Dragana Gordic

Od dawna marzyłam o działce. Nawet miałam na nią odłożone pieniądze. Mój świętej pamięci mąż zostawił mi w spadku całkiem sporą sumkę na koncie. Dzieci chciały ją ode mnie wyciągnąć, ale się nie złamałam. Postanowiłam zainwestować w ziemię. Wymyśliłam sobie, że po przejściu na emeryturę będę siedzieć na wsi od wiosny do późnej jesieni. Miałam już dość miejskiego hałasu i zgiełku. 

Przez kilka lat szukałam odpowiedniego miejsca: nie za blisko miasta, żeby smród spalin nie dochodził, ale też nie za daleko, by dojazd nie zajmował pół dnia. No i przede wszystkim spokojnego, w którym mogłabym odpocząć po trudach i stresach codziennego życia. Nie interesowały mnie więc ogródki pracownicze wielkości chusteczki do nosa, na których ludzie gnieżdżą się niczym pszczoły w ulu. Rozglądałam się za porządnym kawałkiem ziemi, na którym mogłabym urządzić ogród z prawdziwego zdarzenia. I postawić coś więcej niż minialtankę i leżak.

Trzy lata temu wreszcie trafiłam na wymarzoną ofertę. Rolnik sprzedawał pole na obrzeżach wsi podzielone na działki. Każda miała 1000 metrów. Część z nich była już zagospodarowana, reszta czekała na nabywców. Okolica była naprawdę piękna – cisza, spokój, las pod nosem, rzeczka niedaleko. I tylko 30 kilometrów od mojego mieszkania. Od razu zakochałam się w tym miejscu. Nie zastanawiając się długo, podpisałam umowę kupna. Wczesną wiosną wynajęłam fachowców, którzy ogrodzili poletko płotem i postawili niewielki, drewniany domek. A ja zaczęłam urządzać ogród. 

Spędzałam na działce każdą wolną chwilę

Sadziłam krzewy i drzewka, wyznaczałam rabatki. Po kilku tygodniach miałam wszystko – ogródek kwiatowy, zielnik, warzywnik. Tymczasem wokół mnie zagospodarowywali się powoli nowi sąsiedzi. Podczas pierwszego sezonu nie miałam nawet okazji ich poznać. Wszyscy byliśmy zajęci pieleniem, sadzeniem, budowaniem i nie mieliśmy czasu na pogaduszki. Zapamiętałam więc tylko, że ci po lewej mają dwoje dzieci, a po prawej to jakaś młoda para.

Na tyłach ulokowało się starsze małżeństwo z wielkim psem, a z przodu wdowa. W tym samym mniej więcej wieku co ja, czyli przed sześćdziesiątką. Cieszyłam się z takiego sąsiedztwa. Mieszkać samotnie na odludziu to jednak strach. Nawet pies mi nie przeszkadzał. Uznałam, że jest nawet bardzo pożyteczny, bo skutecznie odstraszy szczekaniem wszystkich intruzów.

Moja radość trwała jednak tylko do kolejnego sezonu. Sąsiedzi pokazali, na co ich stać. W każdy weekend zapraszali do siebie mnóstwo ludzi. Zaczęły się grille, śmiechy, hałasy, wrzaski i dziecięce piski. Nawet starsi państwo z psem mieli gości. Okazało się, że należą do jakiegoś koła miłośników scrabbli. Nie miałabym nic przeciwko temu, to przecież bardzo pożyteczna gra. Ćwiczy umysł, wzbogaca słownictwo. Tyle tylko, że oni się potwornie przy tej grze kłócili. Głównie o poprawność słów i pisownię.

Byłam przerażona. Z jednej strony miałam krzyczące dzieciaki, z drugiej głośną muzykę, z trzeciej na zmianę kłócących się i godzących graczy. I na dokładkę wiecznie ujadającego psa. Chwilami myślałam, że zwariuję. Tylko wdowa zachowywała się przyzwoicie. Czasem zapraszała do siebie kilka koleżanek. Ale panie siadały w ogrodzie, piły herbatę i po cichu rozmawiały… Tak jak być powinno. 

Łudziłam się, że to faza przejściowa

Na początku nie protestowałam. Naiwnie łudziłam się, że to faza przejściowa. Sąsiedzi na pewno chcą się pochwalić działkami przed znajomymi i dlatego wciąż zapraszają gości, ale po pewnym czasie sami zatęsknią za ciszą i wszystko się uspokoi. Mijały jednak kolejne tygodnie, a było tylko gorzej. To właśnie wtedy po raz pierwszy zwróciłam uwagę młodym, którzy balowali z przyjaciółmi przy głośnej muzyce od rana do nocy.

Stanęłam przy ogrodzeniu i krzyknęłam, że mają natychmiast wyłączyć ten łomot. Bo to nie dyskoteka. Potem zbeształam dzieciaki, które biegały po działce jak oszalałe, wrzeszcząc przy tym wniebogłosy. Aż się dziwiłam, że nie ochrypły. Normalny człowiek dawno by stracił głos! Scrabblistów też nie oszczędziłam. Grzecznie ale stanowczo poprosiłam ich, żeby zrobili coś z tym ujadającym psem! No i przestali się tak na siebie wściekać.

Bo zamiast kłócić się, czy dany wyraz jest poprawny, czy nie, mogą zajrzeć do słownika. Niestety, moje prośby nie skutkowały. Mimo że powtarzałam je co tydzień, czasem kilka razy dziennie. Sąsiedzi uspokajali się na chwilę, a potem wszystko wracało do normy. Po pewnym czasie w ogóle przestali reagować. Gdy próbowałam przywołać ich do porządku, odwracali się plecami i udawali, że nie słyszą lub pukali się znacząco w czoło. I specjalnie głośniej krzyczeli i puszczali muzykę, żeby zrobić mi na złość. Pod koniec sezonu zaczęli pyskować.

Od młodych usłyszałam, że przyjeżdżają tu po to, żeby się wyszaleć, i że dla mojego widzimisię nie zamierzają z tego rezygnować. A jak pragnę ciszy to powinnam sprzedać działkę i przenieść się do klasztoru. Ci od dzieci powiedzieli, że dla mojej wygody nie zamierzają kneblować pociechom ust i przywiązywać ich do drzewa, a scrabbliści poradzili mi, żebym poszukała sobie przyjaciół, to może wtedy nie będę taka zgryźliwa.

A na koniec dodali, że pies szczeka tylko wtedy, gdy zbliżam się do ich siatki. Bo wyczuwa agresję. Zdesperowana pobiegłam do sąsiadki z przodu, tej wdowy. Miałam nadzieję, że chociaż ona mnie zrozumie i poprze w walce z pozostałymi sąsiadami. Przecież jej też musiały przeszkadzać te wieczne hałasy!

Niestety, srodze się na niej zawiodłam

Przyznała, że oczywiście wolałaby, żeby było ciszej, ale zaraz dodała, że powinnam być bardziej wyrozumiała, otwarta. I że tymi wiecznymi pretensjami tylko wrogów sobie niepotrzebnie narobiłam. Bo z ludźmi trzeba rozmawiać, podchodzić do nich z sercem, a nie krzyczeć i pouczać. Gdy to usłyszałam to aż się zatrzęsłam ze złości. Przecież próbowałam rozmawiać! I co z tego wyszło? Nic! Wszyscy mnie zignorowali. Do końca sezonu nie miałam chwili spokoju. Tak naprawdę odpoczywałam, gdy wracałam do mieszkania w mieście.

Idzie wiosna. Lada dzień po raz pierwszy wybiorę się w tym roku na działkę. Sąsiedzi też się pewnie pojawią. I, jak znam życie, znowu rozpoczną te swoje harce i swawole. Pewnie myślą, że po raz kolejny ujdzie im to bezkarnie. Nic z tego! Nie pozwolę się dłużej terroryzować i ignorować.

Wbrew temu, co o mnie mówią, nie jestem jakąś zgryźliwą babą, która o wszystko bez sensu się czepia. Rozumiem, że działka to miejsce odpoczynku i każdy ma prawo relaksować się jak chce. Ale tak jak oni mają prawo do zabawy, tak ja mam prawo do spokoju! Jeśli więc nie spodoba mi się ich zachowanie, to zacznę pisać skargi do wójta, dzwonić po policję. Mają na sumieniu kilka grzeszków. Palą śmieci na działce, mają nieszczelne szamba… Kręcą na siebie bat. A działki nie sprzedam, niedoczekanie!

Czytaj także:
„Po zwolnieniu z pracy, zupełnie przestałam sobie radzić. Było mi wstyd, gdy 11-letnia córka zaoferowała, że da mi pieniądze”
„Związek oznaczał dla mnie wyprasowane koszule i ciepły obiad na stole. Gdy Basia odeszła, nie umiałem ogarnąć życia”
„Czułem na plecach oddech kochanka. Choć snuliśmy plany o dzieciach, małżeństwie i starości, ukochana uciekła bez słowa”

Redakcja poleca

REKLAMA