Staram się być miła. Naprawdę. Zaprosiłam nowych sąsiadów na kolację.
Mówiłam z uśmiechem „dzień dobry”, ale nowi sąsiedzi nigdy nie odpowiedzieli mi sympatią. Patrzyli wilkiem, chowali się po domach na nasz widok. Moja córka nie ma się z kim bawić, choć w okolicy jest mnóstwo dzieciaków. Czy to nasza wina, że kupiliśmy dom dłużnika, który zabrał mu bank?!
Od początku miałam obawy co do tego domu
– To prawdziwa okazja. Zobacz, jaki ogród! Zawsze o takim marzyłaś, czemu teraz nagle rezygnować z tego, co zawsze chcieliśmy mieć? – Mój mąż, Krzysztof, namawiał mnie na kupno posiadłości na obrzeżach miasta.
Ale ja się wahałam. Nie wyobrażałam sobie, jak można wprowadzić się do domu, który kiedyś budował i wykańczał w pocie czoła ktoś inny, dla swoich najbliższych. Jak można być szczęśliwym w miejscu, które ktoś inny podlewał łzami rozpaczy.
– Nie wiem, Krzysiu. Jakoś mi nieswojo, kiedy tak myślę sobie, że komuś ten dom zrujnował już życie… – Nie mogłam podjąć decyzji.
Bałam się kupować ten dom. Mąż znalazł go przypadkiem na aukcji komorniczej w jakimś banku. Miał być licytowany za tydzień. Powód? Właściciele stawiali go za kredyt. Pewnie kiedyś świetnie zarabiali, ale potem noga im się powinęła. Może stracili pracę i nie płacili rat kredytu hipotecznego?
– Nie martw się, Haneczko – mówił Krzysztof. – To normalne w dzisiejszych czasach. Kredyt trzeba spłacać. Nie odpowiadasz, Haniu, za cały świat – odzierał mnie z poczucia winy.
– No dobrze. Stańmy do licytacji. Jak my go nie kupimy, zrobi to ktoś inny – dałam się w końcu przekonać.
Licytację wygraliśmy
Wzięliśmy kredyt i kupiliśmy nieruchomość. Potem sprzedaliśmy nasze 60–metrowe mieszkanie w bloku i pozbyliśmy się balastu z banku. Jeszcze tylko niewielki remont i gotowe!
Akurat kończyły się wakacje, więc nasza córka, Zuzia, od razu poszła do nowej szkoły podstawowej, do szóstej klasy! Cieszyliśmy się jak dzieci, kiedy jedliśmy pierwszy niedzielny obiad w przestronnej jadalni.
Spacerowaliśmy po naszym ogrodzie, jakbyśmy zwiedzali park – taki na początku wydawał się nam wielki. I czulibyśmy się jak w raju na ziemi, gdyby nie… sąsiedzi.
No właśnie... Nasi sąsiedzi nas po prostu nie lubią!
– Mamo, ja nie chcę tu mieszkać, rozumiesz? Dzieciaki w szkole wytykają mnie palcami i wołają za mną: „O, to ta, co jej starzy chatę Kowalskim zabrali” – płakała Zuzia.
Zgryźliwości sąsiadów, z tygodnia na tydzień coraz bardziej się nasilały. I mocno dawały nam w kość!
– Zobacz, znowu ten wielki samochód do sąsiadów z naprzeciwka przyjechał. Że też zawsze musi parkować tak blisko naszej bramy, że wyjechać się nie da z garażu! – wychodził z siebie mój mąż prawie każdego ranka.
– Nie martw się, ja nie mam lepiej. Dzisiaj sąsiadka, na mój widok przeszła na drugą stronę ulicy. Wzrok miała wbity w ziemię, żeby tylko „dzień dobry” nie odpowiadać – pocieszyłam Krzyśka.
Ludzie traktowali nas jak trędowatych. Na nic zdawały się tłumaczenia, że nasi poprzednicy nie byli w stanie już swojej sprawy odkręcić.
Oni wiedzieli lepiej: żywimy się ludzką krzywdą. Bo kupiliśmy ten dom za połowę ceny.
I tak ktoś z uporem maniaka nad ranem podpalał nasze kosze na śmieci, co zwykle kończyło się interwencją straży pożarnej. Ktoś rzucał nam na wycieraczkę zdechłe myszy. Jak pytaliśmy,
o co chodzi, usłyszeliśmy, że to na pewno jakiś bezpański kot... Ciekawe, czy śmieci ze wszystkich chodników też pod naszą furtkę zamiótł ten sam kot?
Oni mogli wszystko, my nie mieliśmy żadnych praw
Kiedy ja na chwilę zostawiałam samochód na ulicy, bo np. wybierałam się potem do sklepu, niemal natychmiast zjawiała się straż miejska, wlepiając mi upomnienia i strasząc mandatami za utrudnianie wyjazdu sąsiadom z naprzeciwka. Kiedy raz nie dojechała na czas firma wywożąca śmieci i worki stały także obok pojemników, dostaliśmy mandat za zaśmiecanie ulicy.
Co mamy robić? Nie umiem wytłumaczyć córce, dlaczego przez nas cierpi. Nie umiem nie żywić żalu do męża, że znalazł taki dom. Nie umiem sobie wybaczyć, że zgodziłam się na ten cały cyrk!
Jeśli sytuacja się nie poprawi i sąsiedzi nas nie zaakceptują, zmuszeni będziemy się chyba stąd wyprowadzić…
Na razie na duchu podtrzymuje mnie pani psycholog, która zawsze każdą sesję kończy tym samym:
– Pamiętaj, nadejdzie lepszy czas. Dostrzeżesz pozytywne strony życia w tym domu. Sąsiedzi będą jeszcze mili, a przynajmniej dadzą wam święty spokój. Musisz tylko pozytywnie myśleć!
Często mam ochotę sprzedać ten dom
Łatwo jej mówić. Nie ona przechodzi tę gehennę, tylko my. Co prawda trzymamy się razem i wspieramy, ale jak długo wytrzymamy?
– Sprzedajmy ten dom, i to jak najszybciej! – mówię w chwilach wzburzenia do męża.
Ale już po kilku minutach zaczynam wątpić w ten pomysł:
– Tu jest tak pięknie. Straszni sąsiedzi wszędzie mogą się trafić, zresztą pewnie w końcu znudzą im się złośliwości. Może rzeczywiście tę ich nienawiść trzeba przeczekać?
Czytaj także:
„Nasi sąsiedzi dawali nam popalić. Chciałam nauczyć ich kultury, a rozpętałam wojnę, w którą musiała wkroczyć administracja”
„Nasi sąsiedzi to prymitywne buraki. Pieniądze pożyczyli i nie oddali, ale do siania o nas plotek na ulicy są pierwsi”
„Wpadłam w szał, gdy sąsiedzi kazali nam przypiąć psy na łańcuch, żeby nie niszczyły trawnika. Ogród nie jest od wyglądania”